FelietonyO ostatnich polskich pionierach

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Pośród jezior i lasów przepięknego Pojezierza Drawskiego, we wschodniej części Pomorza Zachodniego znajduje się miejsce magiczne i koncentrujące w sobie skondensowaną atmosferę historii XX wieku. Jest ono też ilustracją kultur organizacyjnych i dróg rozwoju różnych formacji polityczno-gospodarczych, epok i wizji. Tym mikroświatem i lusterkiem odbijającym dziejową przemienność jest Borne Sulinowo.

Miasteczko, a właściwie baza wojskowa powstała w latach 1934-1938 na ówczesnych terenach III Rzeszy, w 1945 roku przejęte przez Armię Czerwoną i zwrócone pod kontrolę polską dopiero w 1992 roku. Widzimy tu ślady co najmniej trzech epok i systemów. Narodowosocjalistyczne Niemcy były w stanie – dzięki poziomowi rozwoju technologii i organizacji – zbudować w ciągu kilku lat całe, na ówczesne warunki niezwykle nowoczesne miasto. Związek Radziecki to miasto rozbudował, doprowadzając też do jego modernizacji. 28 lat temu Borne Sulinowo wróciło pod administrację polską, po roku przejściowego zarządzania tym terenem przez Wojsko Polskie.

Większość budynków Rosjanie pozostawili w nienagannym stanie. Wywieźli, rzecz jasna, sprzęt wojskowy, a w jedne miejsce zwieźli wszelkie meble i sprzęty domowe. 5 czerwca 1993 roku ówczesny wicepremier w rządzie Hanny Suchockiej, Henryk Goryszewski dokonał otwarcia miasta, zachęcając Polaków do stania się ostatnimi pionierami polskich Ziem Zachodnich i osiedlania się w leśnym garnizonowym miasteczku. Władze zachęciły, lecz nie stworzyły warunków. Dookoła, w wyniku neoliberalnych reform realizowanych z polecenia amerykańskiego przez Leszka Balcerowicza i jego ludzi, szalała bieda i beznadzieja. Tereny dawnych wsi popegeerowskich pogrążały się w skrajnej depresji. Do tego okoliczna ludność straciła tradycyjne przez lata źródło utrzymania, jakim był nieformalny często handel z żołnierzami z jednostki. Pojawili się szabrownicy, niczym z filmu „Prawo i pięść” według scenariusza Józefa Hena z niezapomnianym Gustawem Holoubkiem w roli głównej. Tyle, że – w przeciwieństwie do lat powojennych – władze w Warszawie nawet nie udawały, że zamierzają w jakiś sposób zadbać o pozostawione tu mienie i bezpieczeństwo. Wolny rynek w wersji polskiej zakładał przecież, że własności publicznej nie ma, a przysłowiowy pierwszy milion można po prostu ukraść.

Wbrew wszystkim przeciwnościom, do rozkradanego miasteczka zaczęli przybywać pierwsi pionierzy. Tak, pionierzy, bo ich rolę, ale też odwagę, porównać można chyba tylko do tych, którzy po wojnie zasiedlali Ziemie Odzyskane. Przybywali tak, jak przed laty, z różnych stron: z pobliskiej Wielkopolski i nieodległego Szczecina, z górniczego Śląska, z Wrocławia i Bydgoszczy. Chcieli zacząć tu nowe życie. Wielu z nich przybyło tu w poszukiwaniu nadziei i spokoju od szalejącej w kraju tzw. transformacji. Mieszkania w byłych koszarowych budynkach były tanie i przekazywane niemal za bezcen. I to była przez całe lata jedyna pomoc, na jaką liczyć mogli ostatni osadnicy tych ziem.

Niektórzy z nich zajęli się własną, zwykle skromną działalnością gospodarczą. Rozwinęli infrastrukturę miasta i z biegiem lat nadali mu walorów turystycznych. Azyl znaleźli też tutaj byli wojskowi i funkcjonariusze z czasów Polski Ludowej. Borne Sulinowo miało być terenem wolnym od ingerencji coraz bardziej oszalałej polityki historycznej prowadzonej przez Instytut Pamięci Narodowej. Była szansa, by to właśnie tutaj powstało miejsce pamięci wolne od ingerencji „historycznych” cenzorów. W 2016 roku sam IPN ogłosił plan powstania w miasteczku parku historycznego, do którego miałyby trafiać demontowane w ramach walki z pomnikami monumenty z różnych stron kraju. Rok później instytut wycofał się z tego pomysłu, a jego prezes Jarosław Szarek oznajmił wprost, że powstanie takiego swoistego „skansenu” nie wchodzi w grę, bo pomniki radzieckie muszą całkowicie zniknąć z przestrzeni publicznej.

Nie przeszkadza to mieszkańcom Bornego Sulinowa dbać o pamięć i lokalną historię, nawet wbrew linii IPN. W mieście w dalszym ciągu zobaczymy elementy radzieckiej przeszłości. Zasypiając w pokoju gościńca „Rossija” spoglądam na ściany z radzieckimi plakatami. Zastanawiam się, kto w przeszłości mieszkał w koszarowym pokoju, który zajmuję. Gdzie trafili jego niemieccy lokatorzy sprzed wojny? Skąd pochodzili radzieccy żołnierze śpiący niegdyś w tym miejscu? W Bornem Sulinowie czujemy oddech historii, atmosferę miejsc, które IPN chce zmieść z powierzchni ziemi w imię prymitywnej, propagandowej wizji historii. Miejmy nadzieję, że ostatnim polskim pionierom i ich potomkom uda się do tego nie dopuścić.

Mateusz Piskorski

Myśl Polska, nr 29-30 (18-25.07.2021)

Redakcja