Opinie„Miesiąc dumy” czyli dlaczego korporacje kochają LGBT

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Znowu czeka nas miesiąc zintensyfikowanego bombardowania tęczowym przekazem przez korporacje, czyli „Miesiąc Dumy”. Pytanie, które musi sobie zadawać myśląca osoba brzmi: po co oni to robią? Dlaczego? Oto moje wyjaśnienie.

Przede wszystkim opiera się to na takim pojęciu z zakresu ekonomii, jak „preferencja czasowa”. W skrócie, jest to większa lub mniejsza skłonność do odkładania konsumpcji w czasie w celu akumulacji kapitału i zwiększenia swoich dochodów w przyszłości. Obrazowo mówiąc: jedni ludzie szastają pieniędzmi i nie starcza im do pierwszego, muszą się wspomagać kredytami, płacić odsetki, nie mają odłożonej kasy na chociażby jakiś kurs zwiększający kompetencje w pracy czy drobną inwestycję; inni żyją oszczędnie, by nadwyżkę po jakimś czasie zainwestować – czy to w siebie, czy w jakiś interes, kupić nieruchomość, założyć firmę, cokolwiek.

Dla wielkich firm, pożądanym typem klienta jest ten o wysokiej preferencji czasowej (który szybko wydaje pieniądze). A cała otoczka i ideologia wokół ruchu LGBT bardzo sprzyja wysokiej preferencji czasowej. Ludzie żyjący w przelotnych związkach, bez dzieci, skupieni na sobie, płatki śniegu podobne do myszy z eksperymentu Calhouna, wylizujących sobie całymi dniami futerka. Człowiek żyjący w duchu tradycyjnych wartości będzie natomiast skłonny odkładać pieniądze na zabezpieczenie oraz przyszłość swoich dzieci, ich edukację itp. Będzie dążył do spędzania więcej czasu z rodziną (a nie w miejscach, gdzie znudzeni single i bezdzietne pary wydają pieniądze). Więcej wyda na podstawowe produkty (np. żywność), niż „dizajnerskie” zabawki, na których korporacje mają większy zysk. Mniej będzie skłonny do zapożyczania się, zwłaszcza ryzykownego (ryzyko może obciążyć jego bliskich, a dług być odziedziczony). Zwłaszcza posiadanie dzieci jest niekorzystne z punktu widzenia korporacji, bo odciąga kobiety od kieratu pracy sprzedawanego im sprytną socjotechniką jako „kariera”. Mniej pracy to mniej pieniędzy do wydania na produkty korporacji. A dwie lesbijki przecież nie będą miały dzieci (poza marginalnymi przypadkami sztucznego zapłodnienia lub chwilowego „zaćmienia” w kwestii swojej orientacji seksualnej). Ani kobiety może i heteroseksualne, ale skaczące z „kwiatka na kwiatek” i korzystające z dobrodziejstw antykoncepcji oraz przemysłu mordowania dzieci reklamowanego jako „prawo do aborcji”. To przecież jest pakiet: LGBT idzie w parze aborcją i tzw. „rzetelną edukacją seksualną”.

Kolejną sprawą jest to, że z perspektywy korporacji, największym problemem jest konkurencja ze strony mniejszych firm. Aby ją jak najbardziej zmniejszyć, potrzeba dużo państwowych regulacji, skomplikowanych podatków, wymogów, koncesji itd. Wielkie firmy stać na optymalizacje podatkowe, przenoszenie firmy z miejsca na miejsce, prawników i lobbing, a spełnianie progowych wymogów (np. ile aut trzeba rozbić w testach, żeby wprowadzić nowy model na rynek) jest kropelką w skali finansów firmy. Zatem z ich punktu widzenia lewica jest niezwykle przydatna. Domagając się wyższych podatków, instytucji rządowych i regulacji, staje się ona dla korporacji pożytecznym idiotą. Nawet jeśli domaga się wyższych podatków właśnie dla korporacji, to w praktyce realizacja tych postulatów uderza co najwyżej w klasę średnią, a nie korporacje. Zatem korporacje wspierają różne hasła lewicy, wzmacniając ją, a w szczególności hasła o LGBT, nierównościach płciowych czy rasowych (wyrównywanie urojonych nierówności, jaki to potencjał do regulacjonizmu, w którym korpo się odnajdą, a małe firmy pogubią), karierze kobiet i ekologizmie (wspaniały nowy rynek towarów „ekologicznych”, nie wspominając o wymianie całego systemu energetycznego na nowy, znacznie mniej wydajny, czyli wymagający większego nakładu środków).

Pozostaje pytanie: czy oni nie zdają sobie sprawy, że to ma krótkie nogi? Że przyniesie zysk w krótkim terminie, ale w dłuższej perspektywie oznacza straty dla wszystkich? Przecież dzieci, które się nie urodzą, nie będą w przyszłości pracować. Upadek etosu pracy, spadek kapitału wiedzy w społeczeństwie itd. No właśnie chodzi o to, że korporacji nie obchodzi żadna dłuższa perspektywa, a jedynie krótkoterminowy zysk. Dawny, porządny kapitalistyczny przedsiębiorca, właściciel firmy, podejmujący kluczowe decyzje, myślał w różnych horyzontach czasowych. Chciał zostawić firmę w dobrej kondycji swoim dzieciom. W korporacji nie ma takiej perspektywy. Są udziałowcy i menedżerowie. Jedni i drudzy zainteresowani jedynie krótkoterminowym zyskiem. Taktyka spalonej ziemi nie jest dla nich żadnym problemem. Skala marnotrawstwa też nie jest problemem. Poszczególni dyrektorzy niczym feudalni książęta prowadzący przeciwko sobie wojny podjazdowe… Na wolnym rynku, z państwem minimum, większość dzisiejszych korporacji musiałaby upaść. Nieliczne przetrwałyby, ale kosztem głębokich zmian. Tylko dzięki realizacji lewicowej wizji państwa mamy dzisiaj taką nierównowagę na rynku. I ten sojusz pogłębia się, ku naszemu nieszczęściu.

Tomasz Waryszak

Redakcja