KulturaBułhakow z Sienkiewiczem w tle

Jan Engelgard3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Minęła 130. rocznica urodzin Michaiła Bułhakowa. W latach 80. był u nas jednym z najbardziej poszukiwanych i cenionych autorów. Kiedy ukazała się jego powieść „Mistrz i Małgorzata” przed księgarniami ustawiały się tłumy. Tej popularności sprzyjał mit Bułhakowa jako pisarza antybolszewickiego, prześladowanego i cenzurowanego. Od tego czasu w Polsce zostały tysiące wielbicieli twórczości Bułhakowa.

Przed 1989 rokiem mieli oni okazję oglądać ekranizacje twórczości pisarza – m.in. „Dni Turbinów” (wersja polska z 1965 i sowiecka z 1976). Film ten powstał na podstawie sztuki teatralnej pod tym samym tytułem, którą Bułhakow napisał na podstawie swojej powieści pt. „Biała gwardia” (1923-1924).

Sztuka była dostosowana do czasów narastającego stalinizmu, ale i tak się broniła od strony artystycznej. Stalin był na jej spektaklach aż 16 razy, dlatego była ona nietykalna, bo ten uznawał ją za doskonałą. Po dziś dzień trwają dyskusje, co takiego podobało się Stalinowi w tym utworze, który przecież poświęcony był całkowicie pokazaniu losów białych oficerów w okresie wojny domowej. Ostatnie badania pokazują, że Stalin uważał, że przeciwieństwie do innego utworu Bułhakowa pt. „Ucieczka”, „Dni Turbinów” były dla nowej władzy korzystne, bo „pokazywały potęgę bolszewików”. Utwór kończy się bowiem sceną wkraczania bolszewików do Kijowa na początku 1919 roku, a zgromadzeni w domu biali oficerowie mają świadomość tego, że rozpoczyna się zupełnie nowa epoka.

Bułhakow cieszy się wzięciem reżyserów filmowych nieustannie, mimo że jego literatura łatwą nie jest. Jedną z ostatnich ekranizacji jego twórczości był czteroodcinkowy serial (TV Rossija 1) pt. „Biała gwardia” (premiera na początku marca 2012). Reżyserem tego monumentalnego obrazu jest Siergiej Snieżkin, znany do tej pory z twórczości nieco innego charakteru. Film trwa prawie 7 godzin, był kręcony głównie w Kijowie, w tym w słynnym domu Bułhakowa na ulicy Andriejewski Zjazd 13, który został starannie odbudowany po 1990 roku. Na przełomie 1918 i 1919 mieszkała w nim rodzina pisarza, a także jej przyjaciele – oficerowie byłej armii carskiej. To ich losy są tematem powieści.

Film Snieżkina robi ogromne wrażenie z kilku powodów. Po pierwsze, jest to bardzo staranna ekranizacja powieści „Biała gwardia”. Mamy nie tylko pokazane wszystkie wątki, ale dodatkowo scenarzysta dodał nowe (o tym potem). Po drugie, w filmie gra kwiat obecnego rosyjskiego aktorstwa z Konstantinem Chabieńskim w roli doktora Aleksego Turbina, Michaiłem Poreczenkowem w roli porucznika Myszłajewskiego, Siergiejem Szakurowem w roku hetmana Piotra Skoropadskiego, Siergiejem Garmaszem w roli petlurowskiego pułkownika Kozyr-Laszko, Fiodorem Bondarczukiem w roli Szpolańskiego, czy Ksenią Rappaport w roli siostry Turbina – Heleny Talberg. Nie muszę dodawać, że poziom aktorstwa w Rosji jest o niebo wyższy niż u nas, każdy z wymienionych artystów gra w tym filmie znakomicie. To połączenie starej szkoły sprzed lat z nowymi środkami wyrazu, ale bez tak widocznego jak u nas „przegięcia”. Po trzecie, atutem filmu są znakomite zdjęcia i scenografia. Pieczołowitość w odtworzeniu epoki: strojów, mundurów, mebli, wyglądu ulicy – dodaje filmowi dodatkowych atutów.

Co nowego wnosi ekranizacja Snieżkina np. w porównaniu z poprzednimi? Przede wszystkim nie ma w niej optymistyczno-ideologicznego zakończenia, jak w „Dniach Turbinów”. Tam widzimy w końcówce filmu parowóz z czerwoną gwiazdą, który szykuje się do wjazdu do Kijowa. To symbol nieuchronności dziejowej, początku nowego świata i końca starego. Jeden z bohaterów powieści, Myszłajewski, zafascynowany siłą bolszewików i zdruzgotany klęską starej Rosji – przechodzi na ich stronę. Tymczasem w filmie Snieżkina bolszewicy są prawie nieobecni. Bohaterowie jak jeden mąż wybierają ucieczką „Nad Don, do Denikina”. Aleksy Turbin ścigany niczym zwierzę przez patrole petlurowskie, upokorzony, jak wszyscy Rosjanie, rządami „chachłów” (Ukraińców) – kiedy widzi kolumnę wkraczających do Kijowa bolszewików – najpierw się uśmiecha. Wszak to jednak władza posługująca się językiem rosyjskim – jak mówili wcześniej w domu na Andriejewskim Zjeździe. Szybko jednak radość mija – bolszewicy idą w kolumnie przy dźwiękach „Międzynarodówki” nieopodal wielkiego pomnika Św. Włodzimierza trzymającego ogromnych rozmiarów krzyż. W pewnym momencie kilku z nich zdejmuje karabin z pleców i zaczyna strzelać do figury patrona Rusi, a potem do stojącego na skarpie Turbina. Ten cofa się z przerażeniem – koszmar petlurowskiej okupacji zastępuje koszmar bolszewicki. To właściwie ostatnia scena filmu, jakże odmienna w swojej symbolice i przesłaniu niż ta z „Dni Turbinów”.

Ale jest w tym filmie i drugi, nie mniej ważny akcent. To wątek ukraiński. Bułhakow nie krył w swojej powieści niechęci do ruchu ukraińskiego, który w tamtym czasie objawił się w postaci żywiołowej i krwawej ruchawki chłopskiej i nawały wojsk Semena Petlury. Według historyków literatury ta część powieści „Biała gwardia” była inspirowana „Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza. Bułhakow był zafascynowany obrazem ukraińskiego powstania z 1648 roku namalowanym przez naszego mistrza. Swoją powieść zaczyna tak samo, jak Sienkiewicz „Ogniem i mieczem”: „Pamiętny to był rok i straszny to był rok, ten od narodzenia Chrystusa Pana tysiąc dziewięćsetny i osiemnasty, od rozpoczęcia zaś rewolucji wtóry. Latem w słońce był obfity, a zimą w śniegi, i nad podziw wysoko stały na niebie dwie gwiazdy: gwiazda pastusza, wieczorem Wenus, i drżący czerwony Mars”. Potem groza tylko narasta – ucieczka Niemców i hetmana Skoropadskiego przypomina rejteradę wojsk polskich spod Piławiec, na polu bitwy (w Kijowie) pozostają tylko najbardziej wierni – oficerowie armii rosyjskiej niczym obrońcy Zbaraża. I jest także bohater główny, pułkownik Naj Turs, „rycerz bez skazy i strachu”, ginący na barykadzie i odnaleziony potem przez młodego Turbina nagi w kostnicy – to postać na wzór Longinusa Podbipięty.

Tak o tym pisze Boris Sokołow w książce „Michaił Bułhakow – leksykon życia i twórczości” (Warszawa, 2003, s. 283): „Jeszcze jeden epizod „Białej gwardii” z pewnością zainspirowało „Ogniem i mieczem”. To sen Aleksego Turbina: przyśniło mu się, że ujrzał w raju pułkownika huzarów Naj-Tursa, który dopiero ma zginąć od kul kozaków Petlury; był też tam wachmistrz Żylin, który jeszcze w 1916 poległ wraz ze szwadronem huzarów białogrodzkich. Naj-Turs „dziwacznie był umundurowany – w lśniącej misiurce, w kolczudze, wspierał się na mieczu, długim mieczu, żadna armia nie używa takich już od czasu wypraw krzyżowych. Nieziemska światłość sunęła za Najem niczym obłok”. A ze słów Żylina, który sam „wznosił się niczym olbrzymi witeź, od kolczugi bił blask”, dowiadujemy się, że Naj-Turs w raju „w brygadzie krzyżowców służy”. U Sienkiewicza do raju trafia odważny szlachcic Longin Podbipięta. Zbieżność wzrasta, jeżeli wspomnimy, że nieodłącznym towarzyszem Podbipięty był ów gigantyczny miecz, taki sam, jaki Naj miał w raju, i że podobnie jak nagie zwłoki bohatera S.H. odbili towarzysze kozakom Chmielnickiego, towarzysze Naja znajdują jego obnażone ciało w kostnicy”.

A na koniec podkreśla: „Bułhakowa łączyła z Sienkiewiczem niechęć do przemocy i rewolucyjnych przemian społecznych, obaj byli zwolennikami ewolucji i stopniowego edukowania ludu. Przywiązani do tradycji, żywili niechęć do modernistycznej estetyki przełomu XIX i XX w. Obaj wskazywali niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą żywioł ludowy podczas powstań i wojen. Zarówno S.H., jak i Bułhakow uznawali za konieczne przestrzeganie zasad etycznych w powiązaniu z religią, tyle że autor „Quo vadis” i „Wirów” myślał o katolicyzmie, Bułhakow – o prawosławiu”.

W stosunku do „Dni Turbinów” i samej powieści „Biała gwardia” do miana centralnej postaci, obok oczywiście głównych bohaterów, urasta płk Kozyr-Laszko, dowódca jednego z pułków jazdy wkraczającej do Kijowa. Kozyr-Laszko (genialna rola Siergieja Garmasza) – to zimny morderca, szowinista ukraiński, nie znający miłosierdzia i pardonu. To były nauczyciel wiejski, w przeciwieństwie do swoich podwładnych analfabetów, człowiek wykształcony. Jego przyboczny, prymitywny Saszko Bojko, nie umie czytać, ale wie co robić – zabijać oficerów. Nosi na piersi wianuszek z epoletami zabitych, niczym skalpy. Saszko ginie na ulicach Kijowa od salwy junkrów dowodzonych przez Naj Tursa. Jedną z kluczowych scen filmu jest pogrzeb owego Saszki – oddział Kozyr-Laszki, przy wiwatach ukraińskiego ludu i mieszczaństwa – podjeżdża pod Ławrę Peczerską. Wystraszonemu popowi mówi, że Saszka będzie „pierwszym świętym ukraińskim, Aleksandrem Kijowskim”. Symbolika tej sceny jest porażająca – jest w niej bardzo wyraźna polemika ze współczesnym nacjonalizmem ukraińskim, stawiającym na piedestał ewidentnych morderców i bandytów. Przypominam, serial postał przed tzw. Majdanem (2014 rok), był więc swego rodzaju proroczą zapowiedzią tego, co się na Ukrainie stanie.

Bułahkow był wstrząśnięty ukrainizmem w szowinistycznej postaci – Snieżkin nadał temu przerażeniu jeszcze większy wyraz. Dodał scenę, której nie ma w powieści. Doktor Turbin jest wezwany do służby w szpitalu petlurowskim. Kiedy zostaje ranny Kozyr-Laszko, Turbin go opatruje. Przez chwilę muszą patrzeć sobie prosto w oczy. Laszko wie, że ma przed sobą Rosjanina i oficera. Nie potrafi ukryć wstrętu i nienawiści. Po zakończeniu zabiegu cedzi przez żeby: „A teraz won, won z Ukrainy”. Inną przejmującą sceną jest polowanie jakie urządzają petlurowcy i nowi władcy miasta na rosyjskich oficerów. Przyznam, że obraz ukraińsko-kozackiego szowinizmu i okrucieństwa jest znacznie bardziej wyrazisty i prawdziwy niż w cukierkowo poprawnej politycznie wizji filmowej Jerzego Hofmana. Kto po dziś dzień nie może tego wybaczyć polskiemu reżyserowi, niech obejrzy „Biała gwardię” Snieżkina (dostępny na you tubie).

Jan Engelgard

Tekst z 2012 z dodatkami współczesnymi.

 

Jan Engelgard