PolitykaPublicystykaJeden naród ponad granicami

Wspomoz Fundacje

Polskie środowiska patriotyczne oraz, o zgrozo narodowe, zatrząsły się ze świętego oburzenia jak to podły dyktator – Łukaszenka represjonuje białoruskich Polaków. Asumptem do rzeczonego stało się uwięzienie Anny Paniszewej, Andżeliki Borys i Andrzeja Poczobuta. Wnet wszelkiej maści „patrioci” jęli drzeć szaty. W internecie pojawiły się grafiki pod hasłem „jeden naród ponad granicami” a co bardziej krewkie jednostki (w tym niestety posłowie Konfederacji) zaczęły wzywać do obłożenia Białorusi sankcjami. Rzecz jasna nie obyło się bez rytualnego odsądzania od czci i wiary wszystkich, którzy ośmielają się myśleć inaczej.

W oczach „prawdziwych patriotów” cierpienia mniejszości polskiej na Białorusi są iście hiobowe. Z jednej strony mamy Bogu ducha winne niebożęta, z drugiej zaś podły reżim i sadystycznego dyktatora. Tymczasem wystarczy mieć pamięć nieco tylko dłuższą niż jętka jednodniówka by ułożyć w konsekwentny ciąg zdarzenia, które miały miejsce zaledwie w ciągu ostatniego roku. By jednak właściwie rozeznać tło cofniemy się nieco dalej.

Przez całe lata Polska nie prowadziła wobec Białorusi żadnej spójnej polityki. Albo istnienie Białorusi ignorowaliśmy, albo z piedestału naszej wielkości i mądrości kierowaliśmy wobec niej dobre rady lub połajanki. Raz na jakiś czas dochodziło do mniejszych lub większych spięć przerywających jednostajną nijakość wzajemnych relacji. Zmieniło się to na korzyść w poprzedniej kadencji parlamentu, o dziwo za sprawą polityków PiS. Ówczesny marszałek senatu Stanisław Karczewski a także, w mniejszym stopniu, minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski zrobili wiele dla poprawy relacji z naszymi wschodnimi sąsiadami. Wysiłki przyniosły skutek, wszystko zaczęło zmierzać w kierunku wytworzenia się tak zwanych dobrosąsiedzkich relacji.

Choć z czasem na najwyższych stanowiskach zabrakło orędowników zbliżenia z Białorusią, wzajemna interakcja pozostawała nadal na zadowalającym poziomie. Aż do lata zeszłego roku. Wtedy to Rzeczpospolita postanowiła z dnia na dzień zmarnować wieloletnie wysiłki i podczas powyborczego przesilenia politycznego wesprzeć atnyłukasznekowską opozycję. Pół biedy gdyby na „wsparciu moralnym” się skończyło, sprawa z czasem rozeszłaby się po kościach. Jednak się nie skończyło.

Nie dość, że zaangażowaliśmy się czynnie po stronie przeciwników prezydenta to jeszcze użyliśmy do tego miejscowych Polaków. Rzecz jasna nie wszystkich, jednak w ilości wystarczającej by polskie flagi były widoczne w po stronie antyrządowej i to w czasie próby przewrotu. Dodajmy próby całkowicie nieudanej. Doszło zatem do kompromitującej klęski naszej polityki zagranicznej. Już wtedy dla wszystkich stało się jasne, że za tą szarżę Rzeczpospolitej, pod światłym przywództwem Jarosława Kaczyńskiego i jego akolitów, nie zapłacą sprawcy, ale właśnie białoruscy Polacy. Właśnie przyszedł czas by uregulować rachunki.

Niestety tym razem sprawa nie zakończy się na aresztowaniu etatowych zadymiarzy: Andżeliki Borys i Andrzeja Poczobuta. Wszystko wskazuje na to, że oberwie się wszystkim rodakom zamieszkującym Białoruś. Świadczy o tym casus Anny Paniszewej.

Może więc słuszna jest postawa patriotów rodzimego chowu. Czyż nie jest naszym obowiązkiem głośno krzyczeć o krzywdzie Polaków? Czy nie powinniśmy wprowadzić sankcji wobec Białorusi i wymóc tego samego na Europie? Otóż nie. Porywy serca są dobrym drogowskazem dla egzaltowanych nastolatek, nie zaś dla rządzących państwem.
Naczelną zasadą naszej polityki wobec Polaków za granicami kraju winna być dbałość o ich dobro. Całkiem w myśl hasła: „jeden naród ponad granicami”. Winniśmy wspierać ich w dążeniu do zachowania polskości i być wdzięczni za owo dążenie. Za każdą polską szkołę, klub i związek. Pamiętajmy jednak, że są oni obywatelami innych niż Polska państw, wobec których winni zachowywać lojalność. Dlatego absolutnie nie wolno nam wykorzystywać ich do bieżących gierek politycznych. Szczególnie gdy konsekwencje przegranej spadną na ich barki.

W tej konkretnej sytuacji zło już się wydarzyło. Polacy zapłacą za dezynwolturę i krótkowzroczność władz w Warszawie. Nie jest to jednak powód by ich sytuację pogarszać. By ułatwić postawienie całej mniejszości polskiej w roli „czarnego luda”, zbiorowego wroga obciążanego za wszelkie, faktyczne i mniemane przewiny. W tej chwili paradoksalnie nie należy robić nic. Jedynie ograniczyć się do kilku dyplomatycznych gestów. Po cichu wrócić do rozmów z Łukaszenką. Porzucić idiotyczny prometeizm i arogancję. Nie ma dla nas bowiem istotnego znaczenia kto rządzi Białorusią i w jaki sposób to czyni dopóki realizuje nasze żywotne interesy. A najważniejszym interesem Rzeczpospolitej na obszarze Republiki Białorusi jest właśnie dbałość o miejscowych Polaków.

To oczywistość, prawdziwy elementarz polityczny. Nie dziwię się, że nie znają go „prawdziwi patrioci”, którzy zresztą z rzadka grzeszą rozumem. Zasadniczo jest to grupa dla której wystarczy pomachać „biało czerwoną” i krucyfiksem by ochoczo wsparli najbardziej egzotyczny koncept. Jednak postawa młodego pokolenia narodowców rozczarowuje. Istnieją bowiem trzy, niewykluczające się przesłanki dla których ludzie powołujący się na myśl Romana Dmowskiego mogą zachować się w taki sposób. Dwie pragmatyczne i jedna wręcz przeciwnie.

Pierwsza, endogeniczna, to osiągnięcie wewnętrznego celu politycznego. Podnoszenie ogólnopolitycznych haseł może poszerzyć elektorat, w tym przypadku ewidentnie kosztem PiS-u. Doprowadza też do mobilizacji własnego aktywu, korzystnej w czasie miedzywyborczego interwału.

Druga, egzogeniczna, to potrzeba wpisania się w przekaz mainstreamu. Od dziesięcioleci polscy narodowcy łudzą się że upodobnienie się w sferze werbalnej, wizualnej i programowej do głównego nurtu polityki przyniesie mi sukces. Jak dotąd starania te zakończyły się zgoła miernym skutkiem. Podobnie zresztą jak przyjęcie postaw entuzjastycznie atlantyckich nie przynosi akceptacji na arenie międzynarodowej czy uznania w oczach naszego sojusznika zza oceanu. Zdaje się jednak, że kolejne pokolenia, nieodmiennie przekonane o własnej wyjątkowości, muszą zdobyć to doświadczenie na własnej skórze.

Trzecia możliwość wskazywałaby na działanie ideowe, była by jednak na swój sposób najgorsza. Być może rację mają ci spośród nas, którzy już od jakiegoś czasu twierdzą, że zerwanie łączności pokoleń do jakiej doszło w pierwszej dekadzie XXI wieku doprowadziło do ideowego skrzywienia ruchu narodowego. Że miejsce krytycyzmu i pragmatyzmu wyparł u naszych młodszych Kolegów polityczny romantyzm. Że przestrzeń w zbiorowej wyobraźni zajmowaną niegdyś przez Dmowskiego, Rybarskiego czy Doboszyńskiego zajęli wśród dzisiejszych 20-latków „ żołnierze wyklęci”. Że łączy nas już tylko wspólna ornamentyka. Głęboko wierzę i chcę wierzyć, że nie jest to prawda.

Przemysław Piasta

Przemysław Piasta

Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.