Awantura, jaka wywiązała się w związku z salutem rzymskim, który w czasach swojej aktywności politycznej wykonywał publicznie były już dyrektor wrocławskiego IPN sprawiła, że wielu moich znajomych ruszyło z obroną dra Tomasza Greniucha.
W obliczu „nagonki na suwerenną decyzję personalnej nominacji, w niezależnej państwowej instytucji, jaką jest Instytut Pamięci Narodowej”, napisali list do prezesa IPN, w którym szacowni profesorowie i doktorzy wyjaśnili, iż:
„List jest wyrazem zdumienia, oraz zaniepokojenia samą sytuacją związaną z nagonką na młodego, pełnego energii badacza historii, którego winą zdaje się być to, iż na wiele lat przed podjęciem pracy naukowej, był członkiem legalnie działającej i zarejestrowanej w Polsce organizacji młodzieżowej. W naszej ocenie, fakty te są marginalne. Rzeczowa ocena osoby pana doktora Tomasza Greniucha, winna opierać się na jego dorobku naukowym, oraz prezentowanej postawie prospołecznej”.
Sam zainteresowany na swojej stronie internetowej tłumaczy swoje saluty rzymskie „młodzieńczą brawurą, często głuchą na zdrowy rozsądek i konsekwencje” oraz wrażliwością na historię kształtowaną „w oparciu o rodzinne losy determinowane przez otwarty opór wobec totalitaryzmów”. Z kolei młodzieńcza przynależność do ONR, to wynik „bezkompromisowych postaw wobec nazizmu i komunizmu mentorów ruchu, pokroju adwokata Henryka Rossmana (zmarł po pobycie w obozie odosobnienia w Berezie Kartuskiej), dr. Tadeusza Gluzińskiego (zmarł podczas nielegalnego przekraczania granicy w okresie niemieckiej okupacji) czy dr Jana Mosdorfa (zginął w KL Auschwitz)”.
Każdy ma prawo do młodzieńczych fascynacji politycznych, także tych radykalnych, odwołujących się do faszyzmu czy komunizmu. Młodość ma to do siebie, że szuka prostych rozwiązań i szybkich recept. Niektórzy z moich znajomych na Facebooku mają za sobą takie doświadczenia. Ba, niektórzy z nich przebyli drogę od radykalnych narodowców do wojujących komunistów, co jedynie potwierdza, że totalitaryzmy usytuowane są na tej samej osi, tyle że różnią się kierunkami. Są jednak błędy młodości, które mają konsekwencje. Słusznie zatem zauważa Tomasz Greniuch, że ulegając młodzieńczej brawurze, był głuchy na rozsądek i konsekwencje.
Gest „hailowania”, „salut rzymski” czy „zamawianie 5 piw”, to dla przygniatającej większości Polaków gesty nie do zaakceptowania. Panuje w tej sprawie narodowy konsensus. Wprawdzie przed II wojną światową było z tym różnie, bo i narodowcy, ale także piłsudczycy, a nawet członkowie niektórych organizacji żydowskich sięgali po ten gest, to po doświadczeniach niemieckiego nazizmu w Polsce, którego nieodłącznym symbolem stała się wyprostowana prawa ręka, wykonywanie „salutu” jest czymś niezrozumiałym.
Mają rację obrońcy dra Tomasza Greniucha, że w jego przypadku mamy do czynienia z nagonką, w której prym wiodą liberalne i lewicowe media. Ale czyż media te nie dostały tego „prezentu” od samego zainteresowanego i IPN-u? Owszem, te same media z wyrozumiałością patrzą na przemianę innego narodowego radykała, posła Michała Kamińskiego (primo voto: Narodowe Odrodzenie Polski, ZChN, Przymierze Prawicy, PiS, Platforma Obywatelska, obecnie Unia Europejskich Demokratów), który nie dość, że działał w organizacji uchodzącej w oczach salonu za par excellence faszystowską, to na dodatek jeździł ze wsparciem do chorego Augusta Pinocheta z ryngrafem Marki Boskiej po pachą.
I co z tego? Łaska liberalnych i lewicowych mediów wiadomo na jakim koniu jeździ. Istotą tutaj jest to, że przywiązanie i wykonywanie pewnych gestów ma swoje konsekwencje. Gestów, które w dzisiejszej rzeczywistości w żadnej mierze się nie bronią. Salut rzymski był wykonywany przez Niemców nad zbiorowymi mogiłami rozstrzelanych Polaków, salut rzymski wykonywali hitlerowscy sędziowie skazujący na śmierć polskich patriotów, salut rzymski niósł Polsce śmierć i zagładę. Sięganie po niego, nawet w dalekich od nazizmu intencjach, jest dzisiaj kompletnie niezrozumiałe. Jest stygmatyzujące. Przynajmniej dla mnie. Endeka.
Maciej Eckardt