PublicystykaDlaczego Polska kocha Zachód bez wzajemności?

Redakcja2 godziny temu
Wspomoz Fundacje

Jakub Woziński w oryginalnej i odważnej pracy „Od ujścia Wisły po Morze Czarne. Handlowo-gospodarcze tło dziejów Polski” udowadnia, że Polska nie jest Zachodem. Wieloznaczną historię polityczną udaje mu się spójnie zinterpretować dzięki śledzeniu przepływów finansowych, zgodnie z zasadą, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

W efekcie otrzymujemy intrygujący obraz zawiedzionej miłości Polaków do Zachodu. Być może dlatego jest on tak rzadki w polskiej historiografii.   „Doprowadzenie I Rzeczypospolitej do upadku było jednym z politycznych fundamentów ustanowienia geopolitycznego porządku, który umożliwił w XVIII w. Wielkiej Brytanii rozciągnięcie swojego systemu kreacji pustego pieniądza na niemal cały świat. Wszyscy trzej zaborcy podporządkowali się ściśle brytyjskiej dominacji i w oparciu o nią podzielili się polskim terytorium, a następnie traktowali jako narzędzie pomagające równoważyć swoje wpływy. Ów instrumentalny charakter panowania nad masą upadłościową Rzeczypospolitej nie zniknął nawet po 100 latach od dokonanego aktu zaborów. Każdy z zaborców, nawet pomimo intensywnej germanizacji, czy rusyfikacji, traktował Polskę nie jako integralną cześć swego terytorium, lecz jako sztuczny naddatek, podporządkowany interesom własnego terytorium macierzystego. Niemcom , Rosji i Prusom nie udało się zgasić niepodległościowych aspiracji Polaków m.in. właśnie dlatego, że ich krzywdzące decyzje o charakterze gospodarczym stanowiły na ogół niezamierzony hołd dla polskiej odrębności” ( „Od ujścia Wisły po Morze Czarne. Handlowo-gospodarcze tło dziejów Polski, t.3, str. 346).

Polak po szkodzie

Ta uznawana przez zaborców odrębność Polski dość wcześnie była zdradzana przez samych Polaków. Już bowiem Paweł Włodkowic (1370-1435) na Soborze w Konstancji (1414) wykłada pomysł tolerancji religijnej, który zaważa na historii politycznej Polski i po dziś dzień jest uważany za wybitne osiągnięcie: polski, katolicki i postępowy wkład do historii. Taki zestaw przymiotników  jest jednak wątpliwy. Kapitulacyjna doktryna czekała na przyjęcie przez Kościół aż do II Soboru Watykańskiego (1962-1965). „Wzmacniający się podskórnie w całym Kościele modernizm oparty był ostatecznie na przekonaniu, że uniwersalistyczny projekt katolicki, skierowany do całej ludzkości, nie ma szans na powodzenie, a Rzym powinien pogodzić się z tym, że jest zaledwie jednym z uczestników życia publicznego. Po nadejściu rewolucji protestanckiej, triumfie obozu protestanckiego nad katolickim z XVII w., długim marszu Oświecenia przez instytucje życia społecznego i wreszcie wywołanej bankowością rezerw cząstkowych Wielkiej Dywergencji krajów zachodnich, Kościół katolicki mógł rzeczywiście przedstawiać się jako strona znajdująca się w defensywie względem świeckich mocarstw, środowisk bankierskich czy biznesowych.

Modernizm kusił katolików ubranymi w teologiczne szaty atrakcyjnymi warunkami kapitulacji przed światem, m. in. poprzez zalecenie akceptacji zasady wolności religijnej czy świeckości państwa” (tamże, str. 336). Przyjęcie tych zasad skutkowało utratą samosterowności oraz postępującym wewnętrznym rozbiciem Kościoła, tak samo jak pięć wieków wcześniej w I Rzeczypospolitej. Polacy znacznie zatem wyprzedzili Watykan w dziele reformowania wiary. Ponieważ jednak w przeciwieństwie do Zachodu nie uzyskali z tego żadnych korzyści, żywią wobec tegoż Zachodu jednocześnie resentyment, zazdrość i uwielbienie. Notabene typowe objawy nieczystego sumienia.

Ciekawszy od idei Włodkowica polski wkład do historii stanowi cybernetyka Mariana Mazura (1909 – 1983), która wyjaśnia skutki praktykowania tolerancji. Religia jest programem sterowania społecznego. Tolerancja religijna powoduje, że wpływy społeczne zyskują programy, które są  tolerowane. W rzeczywistości społecznej nie ma bowiem próżni. Świat jest pełen konkurujących ze sobą systemów. Dlatego to, co wcześniej spotkało Polskę, spotyka obecnie cały Kościół.

Trawiąca jagiellońską Rzeczypospolitą rewolta protestancka zostawiła po sobie koncepcje polityczne, których nie zdołała odwrócić kontrreformacja.  Elity polskie w większej części były i są niewierzące. Józef Bocheński zauważył, że „biskupi i księża polscy byli w ogromnej części chłopskimi synami. To była jedyna naprawdę wierząca warstwa w Polsce” („Między Logiką a Wiarą. Z Józefem M. Bocheńskim rozmawia Jan Parys”, 1998, str. 185). Religijność mas była natomiast sentymentalna. „Nasz kościół z tradycji był nieintelektualny. Polska przeżyła katastrofy: najazdy tatarskie, wyludnienie miast, zalew niemiecki itd. A po katastrofie zaczyna się odnowa prowadzona przez dwa zakony: dominikanów i franciszkanów. […] franciszkanie są znacznie liczniejsi, są zakonem ludowym, to oni przez dwa wieki duszę polską przeorali […] to jest zakon nastawiony na serce i uczucia. To oni ukształtowali polską religijność. Wtedy przyszła druga katastrofa: protestantyzm, reformacja […] ponad połowa inteligencji polskiej była wówczas protestancka. Prawie wszystko, co światłe, było protestanckie” (tamże, str. 186).

Oba czynniki tworzą zbieżne sprzężenie zwrotne. Masy nie rozumiejąc doktryny, stają się podatne na wpływy, których dostarcza im nie konfrontująca swoich poglądów z wiarą ateistyczna inteligencja. Elity katolickie mają wybór między uleganiem wpływom obcym a zbliżaniem się do poglądów mas. „Hozjusz, biskup warmiński, sprowadził jezuitów. A jezuici widzą, że dusza polska jest przeorana przez franciszkanów, że jej religijność jest sentymentalna. Jezuici, którzy wszędzie są racjonalistyczni, w Polsce stali się skrajnie sentymentalni” (tamże, str. 273).  Kontrreformacja owocuje zatem w sztuce, literaturze i obyczaju, ale nie wpływa na myśl polityczną, która psuje ustrój Rzeczypospolitej. Ten schemat skutecznie replikuje się po dziś dzień. Kardynał Stefan Wyszyński (1901-1981) postawił na ludowy katolicyzm, natomiast obecny episkopat preferuje wpływy obce.

W polityce wewnętrznej reformacja pozostawiła antyhabsburską ideologię ruchu egzekucyjnego. Zdobywał on dla szlachty coraz większą władzę polityczną i gospodarczą, zaprzysięganą w pactach conventach przez kolejnych monarchów. Sprzeczne z doktryną katolicką przywileje, podobnie jak  nadużycia pańszczyzny piętnowane przez duchowieństwo z ks. Piotrem Skargą na czele, nie budziły sumień katolickiej większości. Pacyfistyczna w swojej masie szlachta nie widziała niesprawiedliwości w uprzywilejowywaniu swojej pozycji kosztem innych stanów. Do dzisiaj jest to w historiografii przedstawiane zależnie od przekonań historyka, jako patriotyczna tradycja lub katolicki kołtun.

Katolicki fanatyzm

Źle rozumiana tradycja tolerancji nie pozwoliła i do dziś nie pozwala historykom na docenienie najwybitniejszego, zdaniem Jakuba Wozińskiego, władcy jakiego mieliśmy na tronie. Zygmunt III Waza jak żaden polski monarcha trzeźwo i szeroko patrzył na sytuację geopolityczną. Próbował ratować kraj ekspansją w jedynym pozostającym jeszcze kierunku wschodnim. Chciał zatem ubiec Moskwę w wyścigu do Bałtyku przez unię personalną ze Szwecją, religijną Unię Brzeską (1596) oraz przez wojny z pozostającą w kryzysie Moskwą o jej tron. W polskiej historiografii dorobił się najwyżej oceny nieudolnego, katolickiego fanatyka. Polskie elity nie są katolickie, więc ocena nie dziwi. Faktem jest jednak, że między Warszawą a Moskwą nie ma żadnej naturalnej bariery. Zamieszkująca ten obszar ludność jest podobnego słowiańskiego pochodzenia a do tego wyznaje podobną religię. Granica pozostaje zatem kwestią koncepcji politycznej oraz jej skutecznej realizacji. Polityka Zygmunta III miała na celu utworzenie unii personalnej polsko-szwecko-moskiewskiej oraz katolicyzację tak powstałego organizmu. W ten sposób zamiast Imperium Rosyjskiego powstałoby państwo katolickie, panujące na Bałtyku, oparte o Azję,  przeciwko Turcji mające oparcie w Habsburgach. Państwo takie byłoby olbrzymim kłopotem dla Wielkiej Brytanii, której rola w procesie upadku Polski była kluczowa, A zwykle jest pomijana w polskiej historiografii, jeśli nie liczyć wyklętych autorów w rodzaju Jędrzeja Gierycha (zob. „Tragizm dziejów Polski”). Zrealizowana koncepcja Wazy musiałaby zmienić losy świata. Rzeczypospolita nie była jednak wstanie wygenerować odpowiedniej  mocy socjologicznej do jej wykonania. Jej autor jest nierozumiany dziś, tak samo jak za życia. Tym bardziej należy docenić zdanie odrębne Wozińskiego.

Podobnie odkrywczo, zapewne również kontrowersyjnie, pisze on stanisławowskich czasach upadku oraz późniejszych rozbiorowych. „Dla Polski największą szansą na odzyskanie dawnej wielkości było wzięcie udziału w próbach reanimacji  dawnego łacińskiego oblicza kontynentu. To dzięki niemu powstało w ogóle polskie państwo i jemu w szczególnie kryzysowych momentach zawdzięczało wielokrotne powstanie niemal z martwych. Szanse na powrót do korzeni od samego początku były ograniczone, a Polacy nie chcieli ich zwiększyć. Wybierali masowo programy: rewolucyjny, powstańczy, socjalistyczny i demokratyczny. Sprawa restytucji dawnego ładu miała niestety niewielu zwolenników, a przyjęcie błędnego programu polityczno – ideowego doprowadziło do tragedii niepotrzebnych powstań: listopadowego i styczniowego. Wiążąc na dodatek ściśle sprawę przywrócenia polskiego państwa z agendą liberalno – demokratyczną, rodzime elity same przyłożyły się do destrukcji polskości we wschodnich województwach Rzeczypospolitej” (tamże, tom3, str. 9).

Katolicka wizja historii wyjaśnia czemu Polacy nie rozumieją siebie samych. Mając się za przedmurze Zachodu aspirują do tego, co ich niszczy. Nie jest przypadkiem, że Feliks Koneczny (1862 – 1949) a z nim wielu polskich autorów rozciąga pojęcie cywilizacji łacińskiej (katolickiej) na cały Zachód, w tym również na świat anglosaski, którego liberalizm, aż do II Soboru Watykańskiego był zaprzeczeniem katolicyzmu. Zaciekle zwalczany przez papieży do Piusa XII włącznie, dopiero na ostatnim soborze przejął sterowanie nad Kościołem katolickim. W Polsce tego faktu nawet nie odnotowano. Józef Mackiewicz zauważył jedynie czerwoną gwiazdę nad Watykanem. Elity jednak cieszyły się z postępu, który masy przyjmowały za dobrą monetę lub obojętnie. Polski papież firmował przyjętą przez sobór rewolucję, wybierając sobie znaczące imiona Jan Paweł; na cześć Jana XXIII, który zwołał sobór oraz Pawła VI, który go zakończył. Tak powstał „Kościół nowego adwentu”, który przyjął idee napędzające wcześniej reformację, wojnę trzydziestoletnią, angielską „chwalebną rewolucję”, rewolucję (anty)francuską a także destrukcję samej Rzeczypospolitej. W ten właśnie dość makiaweliczny sposób Polska znowu mogła poczuć się Zachodem, co zresztą Zachód (czytaj: CIA) skrzętnie wykorzystał. To nie może dziwić, jeśli uwzględnić, że kościół polski na długo przed ostatnim soborem był „posoborowy”.

Piękny umysł

Głównym cywilizacyjnym osiągnięciem Anglosasów jest system bankowości rezerw cząstkowych. Dzięki bankom centralnym emitującym pieniądz ex nihilo zyskano możliwość arbitralnego nakładania podatku inflacyjnego wszystkich ludzi, do których potrafiono dotrzeć. Pod koniec XVIII wieku oznaczało to wszystkich mieszkających na terenach finansowych wpływów Wielkiej Brytanii a zatem nawet poddanych rosyjskiego cara. Wielu ekonomistów szkoły austriackiej na przykład Jörg Guido Hülsmann, czy Jesús Huerta de Soto dostrzegało w tym zwykłe oszustwo. W ujęciu ekonomii klasycznej nie jest to problemem.  Jej twórca Adam Smith (1723-1790) uznawał bowiem, że maksymalizacja zysku dowolnego gracza rynkowego jest społecznie dobroczynna, bo ostatecznie każdemu daje korzyść. Nazwano to potem (sam Smith nie używa tego terminu) „niewidzialną ręką rynku”. Neoliberałowie lubią zaś metaforę „przypływu podnoszącego wszystkie łodzie”. Dzięki teorii gier wiadomo jednak, że jest to fałsz a rację mieli wspomniani wyżej „austriacy”.

Laureat  nagrody Nobla w ekonomii z 1994 roku John Forbes Nash (1928-2015) wyjaśnił na czym polega różnica między grą o sumie zerowej a sytuacją, w której każdy gracz uzyskuje korzyść (ang. win-win). Różnicę stanowi dobrowolna ofiara wszystkich graczy. Ideę Nasha można zrozumieć rozważając matryce wypłat w tzw. dylemacie więźnia lub oglądając pomysłową scenę w  amerykańskim filmie „Piękny umysł” (2001). Nash grany w filmie przez Russella Crowe’a uświadamia sobie, że paczka jego kolegów uniknie konfliktu, jeżeli zrezygnuje z intuicyjnego podrywania najładniejszej blondynki na rzecz jej brzydszych koleżanek. Owa blondynka jest właśnie ofiarą, na którą trzeba się zdobyć, aby osiągnąć równowagę Nasha, czyli stan korzyści dla wszystkich. Taki właśnie cel fałszywie deklaruje ekonomia klasyczna, będąc w rzeczywistości rodzajem gry o sumie zerowej, czyli takiej, w której ktoś ponosi koszty cudzych wypłat. Uwaga na ten temat pada zresztą w filmie do głównego bohatera z ust jednego z filmowych akademików: „czy zdaje pan sobie sprawę, że właśnie obalił ekonomię klasyczną?”. Już tylko dla tej sceny film warty jest obejrzenia, zwłaszcza przez polskiego widza, który wciąż nie rozumie, czemu Zachód nie gra „czysto”.

Założenia ekonomii klasycznej racjonalizują hedonizm. Większość ludzi oczekuje od życia przyjemności. Wierzą, że przyjemność jest najwyższym dobrem i celem życia, a unikanie cierpienia stanowi główną zasadę postępowania. A ponieważ większa przyjemność jest lepsza niż mniejsza, zwycięża zasada maksymalizacji zysku. Osiągniecie równowagi Nasha wymaga społecznej instytucjonalizacji oraz psychicznej kompensacji ponoszonych ofiar. W cywilizacji łacińskiej taką rolę pełni Msza Święta, która według katolickiej doktryny jest ofiarą przebłagalną za grzechy. Katolicy mają obowiązek wysłuchać jej co niedziela i praktykować ofiarę osobistego umartwienia.  Dlatego dostosowujące Kościół do anglosaskiego świata reformy II Soboru Watykańskiego wymagały usunięcia klasycznej liturgii rzymskiej i przyjęcia rytu łudząco podobnego do anglikańskiego (zob. M. Davis, „Nowa Msza papieża Pawła ”, 2014). Protestantyzm odrzucił bowiem ideę ofiary, projektując mszę jako ucztę, czyli czysto hedonistycznie. Anglosaska ekonomia jest logiczną konsekwencją tych założeń ideowych. Pozostający problem eliminacji religijnego potępienia hedonizmu rozwiązuje luterańska doktryna usprawiedliwienia. Społeczeństwo protestanckie przyznaje się przecież do Biblii, która każe wybierać między Bogiem a mamoną.

Idee mają znaczenie

Protestantyzm podobnie jak katolicyzm uznaje usprawiedliwienie z wiary, która jest łaską. W katolicyzmie jednak łaska jest oparta o naturę. Do zbawienia potrzebna jest współpraca człowieka, czyli tzw. zasługa. Sama wiara do zbawienia bowiem nie wystarcza: „Także i złe duchy wierzą i drżą”(J, 2,19).  Natomiast według doktryny Marcina Lutra łaska Boża z naturą nie ma nic wspólnego. Łaska jest zapomnieniem Boga o ludzkich grzechach a nie zbieraniem przez tego zasług na życie wieczne. Nieprzypadkowo terminy „uświęcenie” i „poświęcenie” są bliskoznaczne. Uświęcamy się bowiem przez ofiarę z własnego życia. Z tego powodu u protestantów nie ma świętych, świątyń ani kapłaństwa. Pastor jest tylko przewodnikiem (politykiem) a nie ofiarnikiem. Chrystus nie może być realnie obecny w hostii. Święcenie pokarmów, domów, czy pól jest dla protestantów pseudoreligijnym zabobonem itd. . To samo dzieje się w państwie i życiu publicznym. Władca wybiera religię dla swych poddanych w ramach swojej świeckiej władzy. Cokolwiek zresztą zrobi i tak nie ma to religijnego znaczenia ze względu na niezasługujący charakter ludzkich uczynków. Dlatego też i kompetencje ludzkiego rozumu w dziedzinie religii są wątpliwe. W polityce decyduje ostatecznie siła. Na tym właśnie polega anglosaska zasada wolności religijnej, której John Locke nieprzypadkowo odmówił katolikom i żydom. Konsekwencją musi być zasada świeckiego państwa, która usuwa religijne zasady moralne z życia publicznego. Tego właśnie rozwiązania dostarczył anglosaskim bankierom  Marin Luter, co natychmiast poparli finansiści  żydowscy. I to właśnie a nie katolicyzm ostatecznie zdefiniowało Zachód.

W Magisterium katolickim państwo jest  wyznaniowe, co jest zasadą prawa naturalnego. Rozpoznawali ją również poganie oraz starotestamentalni Żydzi. Na przykład starożytny Egipt był państwem wyznaniowym, ponieważ uznawał faraona za Boga. Nie był jednak państwem sakralnym, gdyż faraon żadnym Bogiem nie był. Różnice tkwią zatem w wyznawanej religii: prawdziwej lub fałszywej. Świeckie państwo oznaczałoby natomiast, że można „wypisać się” z uczestniczenia w ofierze. A to automatycznie sprowadzałoby życie społeczne do gry o sumie zerowej z wypłatą na rzecz wypisujących się, co przyjęła reformacja.

Przenikanie tych idei do katolicyzmu powoduje, że wolność religijna i świeckość państwa są  podnoszone jako łacińska konsekwencja średniowiecznych sporów papiestwa z cesarstwem. Dzięki temu łacinnicy mieliby uniknąć pogańskiej sakralizacji państwa i władzy. W istocie jest to skutkiem protestanckiej doktryny o usprawiedliwieniu przenikającej zachodnią i niestety polską kulturę polityczną. Bliższe wpływy pochodzą natomiast ze szkoły niemieckiego religioznawstwa, które oddzieliło sacrum od profanum za Lutrem oddzielającym łaskę od natury.

Protestantyzm jest ostatecznie religią łatwości usprawiedliwiającą każde postępowanie. Z chwilą wniknięcia w mentalność katolicką wypiera ją z obiegu, tak samo jak kiepski pieniądz wypiera pieniądz dobry. Historycznym przykładem zjawiska może być szlachecki ruch egzekucyjny lub późniejsza insurekcyjno – rewolucyjna mentalność Polaków z mesjanizmem na czele. Współczesnymi przejawami będą autorzy reklamujący „katolickość” Adama Smitha, dyskutowanie problemu tzw. upadku katolickiego imaginarium (np. Czesław Miłosz: „Widzenia nad Zatoką San Francisco”) lub oskarżanie katolicyzmu, zwłaszcza scholastyki na zmianę z nauką o tzw. odczarowanie świata. Jest to wszystko skutek protestantyzacji mentalności. W katolicyzmie to, co Luter rozdzielił, jest bowiem ze sobą połączone, niczym dwie natury Zbawiciela według dogmatu chalcedońskiego.

Quo vadis?

Anglosaska cywilizacja Zachodu, do której aspirują Polacy, nie bierze pod uwagę celów aspirujących. Jest po prostu sposobem na hedonistyczną maksymalizację zysku elit pod pretekstem religijnym lub bez niego (w przypadku oświecenia). Bankowość rezerwy cząstkowej z istoty prowadzi do nadprodukcji elit i koncentracji w ich ręku bogactwa (kapitalizm finansowy). Emisja pieniądza dekretowego powoduje inflację oraz naprzemienne z cykle wzrostów i kryzysów gospodarczych. Daty kryzysów, czyli w slangu branżowym „strzyżenia owiec”, znamiennie zbiegają się z powstaniem najwyższych budynków na świecie, będących pomnikami finansjery (zob. J. Woziński, „Dzieje kapitalizmu”, 2017, str. 590).

Największe koszty ponoszą zawsze ostatni użytkownicy emitowanego pieniądza, czyli pracownicy najemni. W skrajnym przypadku inflacyjny wzrost cen może skonsumować im całą moc swobodną, zmuszając do pracy wyłącznie na własne utrzymanie. Wielkie mocarstwa mogą przeciwdziałać niewolnictwu własnych obywateli, eksportując inflację do swoich kolonii albo państw finansowo podporządkowanych. Tak jak to czyniła Wielka Brytania a potem Stany Zjednoczone. Udział w takiej grze zawsze oznacza konfrontację. „Sprawując najwyższą władzę nakładania podatku inflacyjnego na świecie Wielka Brytania od samego początku wręcz zapraszała inne państwa do tego aby się z nią konfrontowały” (Woziński, „Od ujścia Wisły …”, t.3, str. 377).

Polakom udział w tym systemie zwyczajnie się nie udał. Nie wydaje się nawet, aby go specjalnie  rozumieli. Przyznająca się do katolickiego kodu źródłowego część społeczeństwa oczekuje od Zachodu rycerskości a kończy zwykle na oskarżeniach o zdradę. Część która najchętniej wypisałaby się z polskości może natomiast liczyć za zachodnie pochwały dla naszego samospalania się w imię „wspólnych wartości”. Świeżym przykładem tego typu przyjemności może tu być „Światło i płomień. Odrodzenie i zniszczenie Rzeczypospolitej (1733–1795)” Richarda Butterwicka.

„Trwająca od końca XVIII w. epoka zaborów była dla Polski jednoznacznym nieszczęściem, pomimo wszystkich procesów związanych z urbanizacją, uprzemysłowieniem, czy upowszechnianiem nowoczesnych form komunikacji i transportu. W epoce stanisławowskiej podstawowym problemem była sprzedajność elit, które świadomie wybierały służbę obcym dworom; tuż przed I wojną światową nie było w zasadzie żadnych polskich elit finansowych, czy arystokratycznych o pierwszorzędnym znaczeniu, które wsparłyby sprawę niepodległości[…]. Polacy stali się niestety pod zaborami narodem pariasów, którzy zdani byli na wielką rozgrywkę, dokonującą się między żydowskimi, niemieckimi, angielskimi, francuskimi, czy amerykańskimi finansistami i przemysłowcami”  (tamże, str. 347). Kształt wracającej na mapę polityczną w 1918 roku Polski dyktowały finansowe środowiska z Wall Street, podobnie zresztą, jak sytuację III RP po 1989 roku. Zmiana hegemona z Wielkiej Brytanii na Stany Zjednoczone to główna różnica w porównaniu do sytuacji pod rozbiorami.  Mimo to, albo właśnie dlatego, Polacy wolą większe przyjemności na Zachodzie niż mniejsze u siebie, co w końcu może skończyć się rodzajem narodowego masochizmu jeśli nie samobójstwa. Idee mają bowiem konsekwencje.

„Pod względem materialnym cywilizacja wkroczyła na nieosiągalne wcześniej wyżyny. Lecz życie w reżimie finansowym penalizującym oszczędność, umiarkowanie i hołdowanie tradycyjnym wartościom wyzwoliło w ludzkości najniższe instynkty” (tamże, str. 377).  W 2005 roku Hans Hermann Hope wywołał  oburzenie wykładem, w którym pozwolił sobie stwierdzić, że dzieci, ludzie starsi oraz homoseksualiści nie mogący mieć dzieci w naturalny sposób, nie skupiają się na oszczędzaniu na przyszłość. Wynikiem wszczętego śledztwa akademickiego był list list pouczający Hope’ego, by „zaprzestał wygłaszania swoich opinii jako obiektywnych faktów”. A przecież Hope powtórzył jedynie przesłankę Johna Maynarda Keynesa (1861–1958), że „w dłuższej perspektywie i tak wszyscy umrzemy”, jaka 100 lat wcześniej legła u podstaw teorii stymulacji popytu długiem publicznym (od którego finansjera nalicza sobie procenty). Jak widać keynesizm zakonserwował na cały wiek system kreacji pustego pieniądza kosztem kulturalnej dewastacji społeczeństwa.

Polacy jednak zamiast zadać sobie pytanie, jak konkurować z zachodnim kapitałem nie posiadając własnego, od 1989 roku łudzą się albo są łudzeni rzekomą wspólnotą wartości (por. P. Bożyk: „Apokalipsa według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj”, 2015). Cena za przyjemności wypada czasem słono. Być może w dłuższej perspektywie bycie martwym będzie skutkiem nieodwzajemnionej miłości Polaków do Zachodu.

Włodzimierz Kowalik

Wykorzystana literatura:

Bocheński J., Parys J.: „Między Logiką a Wiarą. Z Józefem M. Bocheńskim rozmawia Jan Parys”, 1998

Bożyk P.: „Apokalipsa według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj” 2015

Butterwick R.:„Światło i płomień. Odrodzenie i zniszczenie Rzeczypospolitej (1733–1795)”, 2025

Davis M.: „Nowa Msza papieża Pawła ”, 2014

Giertych J.: „Tragizm dziejów Polski”, 2007

Huerta de Soto J.: „Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne”, 2009

Hülsmann J.G.: „Etyka produkcji pieniądza”, 2015

Mazur M, „Cybernetyczna teoria układów samodzielnych”, 1966

Mackiewicz J.: „Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy”, 1987

Miłosz Cz.: „Widzenia nad Zatoką San Francisco”, 1989

Woziński J.: „Dzieje kapitalizmu”, 2017

Woziński J.: „Od ujścia Wisły po Morze Czarne. Handlowo-gospodarcze tło dziejów Polski”, t.1-3, 2021-2025

Myśl Polska, nr 51-52 (21-28.12.2025)

Redakcja