Jest rzeczą dość oczywistą, że podstawą porozumiewania się między ludźmi jest wymiana informacji. W tym procesie sfera stosunków międzynarodowych jest szczególnie narażona na rozmaite zniekształcenia i manipulacje.
Nie dość bowiem, że brakuje w niej pełnego dostępu do obiektywnej prawdy, to jeszcze wszyscy uczestnicy – niezależnie od tego, czy są nimi państwa, czy organizacje międzynarodowe – ze względu na swoje interesy nie tylko ograniczają dostęp do prawdziwych informacji, ale świadomie dążą do ich fałszowania. Informacja krąży więc na równi z dezinformacją. A w czasach wzmożenia emocjonalnego i zwiększania napięć ta ostatnia przeważa w komunikacji międzynarodowej.
Pochodną stosowania informacji jako narzędzia polityki zagranicznej są wojny propagandowe, psychologiczne i informacyjne. Aby nadać im bardziej tajemniczego charakteru, nazywa się je wojnami kognitywnymi i hybrydowymi. Jest to tylko po części prawda, gdyż o ile te specyficzne i ograniczone wojny rzeczywiście niosą ze sobą dezinformację (pierwszą ich ofiarą jest prawda), o tyle sama dezinformacja niekoniecznie jest wojną. W Polsce jednak wszystko postrzega się przez pryzmat wojen. Ostatnio „pojedynek na konsulaty” z Rosją nazwano wojną dyplomatyczną, co jest contradictio in adiecto, czyli sprzecznością w przymiotniku, błędem logicznym wynikającym z połączenia wykluczających się słów.
Historia dezinformacji
Już w Cesarstwie Bizantyńskim (330-1453) doskonale rozumiano, że manipulowanie informacją jest tańsze niż prowadzenie wojen. Zaawansowany system dezinformacji, propagandy i podstępów dyplomatycznych w świecie starożytnym i średniowiecznym stał się wzorem godnym naśladowania aż do czasów współczesnych.
Ze słynnego „Strategikonu”, jednego z najważniejszych bizantyńskich podręczników wojskowych cesarza Maurycjusza (ok. 600 r. n.e.) pochodzi aktualna wciąż maksyma: „Bardzo ważne jest rozpowszechnianie plotek wśród wrogów, że planujesz jedną rzecz, a potem idź i zrób coś innego”. Już wtedy stosowano technikę wysyłania fałszywych wiadomości z zamiarem ich przechwycenia przez wroga, fingowano odwroty prowadzące do zasadzek, symulowano słabości lub prężono muskuły w zależności od potrzeb strategicznych. Konstantynopol sam w sobie był narzędziem dezinformacji. Jego monumentalna architektura, bogactwo i przepych miały działać na wyobraźnię i percepcję przybyszów, przekonując ich o potędze imperium, często znacznie przewyższającej rzeczywistość.
W średniowieczu zaczęto stosować intensywną propagandę religijną połączoną z dezinformacją, podsycając konflikt między chrześcijaństwem a „siłami ciemności”. W wyniku schizmy wschodniej w XI wieku samo chrześcijaństwo podzieliło się na dwa zwalczające się obozy, zarzucając sobie nawzajem odstępstwo od „prawdziwej wiary”. Echa tego konfliktu znajdujemy obecnie w konfrontacji „demokratycznego” Zachodu z „autokratyczną” Rosją.
Metody wypracowane przez starożytnych Chińczyków, Persów, Greków, Rzymian i Bizantyńczyków, polegające na zniekształcaniu historii, arbitralnej interpretacji faktów i czystych kłamstwach są niezmienne od tysięcy lat. Stale towarzyszy nam tradycja oskarżania innych o to, co samemu się robi lub zamierza zrobić. Zmieniają się jedynie środki ekspresji i oprawa techniczna.
W dobie internetu manipulacja informacją stała się zjawiskiem globalnym. W zasadzie nie ma na świecie rządu ani korporacji, które nie sięgałyby na miarę swoich interesów i możliwości do tego zestawu instrumentów. Rozpowszechnianie fałszywych informacji jest świadomą działalnością państw, których celem jest dezorientacja i wprowadzanie w błąd obcych rządów oraz sianie niezgody w ich społeczeństwach. Chodzi o oddziaływanie na elity wpływu – polityków, mediów, akademików, opinii publicznej, co pozwala na budowanie rozmaitych grup wsparcia dla odśrodkowej aktywności – „piątej kolumny” i „pożytecznych idiotów”. Istotą dążeń jest zwiększanie szans na osiąganie własnych korzyści kosztem innych.
Współczesna dezinformacja…
różni się od wcześniejszych form międzynarodowej manipulacji informacją ze względu na technologię. Media społecznościowe pozwalają osiągać w niesamowitym tempie takie zasięgi i wpływy, jakich nie było nigdy dotąd. Systemy obliczeniowe motywują i automatyzują treści medialne tak, aby zapewnić im szeroki i ukierunkowany obieg. W powodzi trudno weryfikowalnych faktów odbiorcy nie odróżniają „aktorów” sfery cyfrowej, którymi są nieidentyfikowalni nadawcy, hakerzy, trolle, honeypoty, boty, fałszywe konta, fałszywe oddolne grupy użytkowników i in.
Dezinformacja w stosunkach międzynarodowych kojarzy się przede wszystkim z ingerencją zagranicy w sprawy wewnętrzne państw. Kryzys systemów demokratycznych z jednej strony, a z drugiej groźba podważenia legitymizacji rządów autorytarnych powodują, że we współczesnym świecie wszystkie państwa są niezwykle przewrażliwione na tle osłabienia ich władzy z zewnątrz. W warunkach poliarchii panuje powszechny sceptycyzm wobec obcych narracji. Każda informacja rozpowszechniana zwłaszcza przez rywali i przeciwników może z powodzeniem stanowić dezinformację.
W państwach „starej” demokracji zachodniej maleje zaufanie do instytucji politycznych, scena gry partyjnej ulega postępującej polaryzacji, a oligarchie rządzących nie liczą się z potrzebami elektoratu. Dlatego wszelkie negatywne opinie płynące z zewnątrz potęgują przekonanie, że liberalna demokracja znalazła się w sytuacji zagrożenia. Tym tłumaczy się zresztą ciągoty uzurpatorskie i autorytarne oraz powrót haseł „demokracji walczącej”.
W systemach autorytarnych z zasady ogranicza się legalne formy obcych ingerencji, gdyż pod postacią przepływu informacji dostrzega się aktywność obcej agentury wpływów. Ta działalność jest trudna do rozpoznania i zdemaskowania. Jej najbardziej oczywistym znakiem rozpoznawczym jest korzystanie przez różne organizacje z zewnętrznego finansowania. Owa praktyka ma odległe w czasie antecedencje i przypomina bismarkowskie Reptilienfonds, czyli tworzenie tajnych funduszy manipulacyjnych (czarnych kas) dla kupowania przychylności prasy i dziennikarzy w państwie uznanym za wrogie (chodziło o Imperium Brytyjskie).
Według powszechnej opinii, powielanej za strategami amerykańskimi (por. Biała Księga Departamentu Obrony USA: Russian Strategic Intentions. A Strategic Multilayer Assessment, White Paper, Washington, DC, May 2019), pośród państw prowadzących zorganizowaną manipulację informacją na pierwszym miejscu znajduje się Rosja. Inspiracja ze strony Amerykanów okazała się niezwykle skuteczna, gdyż wiele ośrodków analitycznych i badaczy akademickich, także w Polsce, rzuciło się na to rosyjskie zagrożenie, tracąc z pola widzenia to, co robią same Stany Zjednoczone i ich sojusznicy w tej dziedzinie.
Swoistą specjalnością przekazów amerykańskich stały się fake news, które swój rodowód czerpią z prasy wysokonakładowej pierwszej połowy XIX wieku. Jedną z pierwszych była manipulacja nowojorskiego pisma „The Sun” w 1835 roku, sporządzona przez młodego dziennikarza Richarda Locke’a, o naukowym odkryciu ludzi-nietoperzy i innych stworów na Księżycu. To wtedy okazało się, że nie ma takiej bzdury, w którą ludzie nie uwierzą. W celu osiągnięcia jak największych zysków ze sprzedaży wysokonakładowej prasy rozpoczął się, trwający do dziś wyścig w dziedzinie „wciskania kitu” naiwnym i łatwowiernym (Tom Phillips, „Prawda. Krótka historia wciskania kitu”, Warszawa 2021).
Przypadek Rosji
Obiektywnie rzecz biorąc, dezinformacja nie jest współcześnie domeną żadnego konkretnego państwa ani reżimu politycznego. Mimo to Rosja nie schodzi z celownika oskarżeń Zachodu, w tym Komisji Europejskiej, która uważa rosyjskie kampanie dezinformacyjne za wyjątkowo niebezpieczne dla wewnętrznych procesów politycznych. W obsesyjnych i alarmistycznych reakcjach przejawia się nie tylko niepewność polityczna, będąca rezultatem licznych słabości i kryzysów, ale także osobliwa fiksacja, powodowana skrajną rusofobią.
Nie ulega wątpliwości, że Rosja od czasów Iwana Groźnego postawiła – obok siły – na skuteczną dyplomację w osiąganiu swoich celów w środowisku międzynarodowym. W Polsce lekceważy się znaczenie tego instrumentu, gdyż nie ma u nas ciągłości instytucjonalnej i kolejne formacje ustrojowe musiały zaczynać budowę swojej kultury dyplomatycznej wciąż od nowa. Tymczasem Rosja jako jedno z nielicznych mocarstw o długiej i złożonej historii imperialnej dziedziczy utrwaloną przez stulecia filozofię wpływania na korzystną dla siebie „korelację sił” z innymi potęgami właśnie przy pomocy profesjonalnej dyplomacji, zdolnej do modelowania świadomości swoich rywali za granicą. Operowanie szeroką paletą środków ideologicznych, religijnych, kulturalnych, naukowych, gospodarczych i politycznych pozwala jej na wykorzystywanie swojej oryginalności i atrakcyjności na rzecz przyciągania uwagi i szerokiej – wbrew pozorom – afirmacji.
Zgodnie z realistyczną tradycją myślenia o stosunkach międzynarodowych Rosjanie są przekonani, że wpływy duchowe i ideowe są równie ważne jak siła materialna. Dlatego w doktrynie bezpieczeństwa informacyjnego z 2016 roku wprost odwołują się do spójności ideowej i mentalnej swojego społeczeństwa, jako warunku odporności na zagrożenia zewnętrzne. W czasach Jelcyna Rosja była otwarta na wpływy ideowe państw zachodnich i przyjmowała wobec nich postawę submisyjną. Z czasem, gdy zauważono w tych wpływach liczne zagrożenia, przystąpiono do ofensywy i zdecydowanego reagowania. To nie tylko wzburzyło Zachód, ale obnażyło ogromną asymetrię między nim a Rosją w dotychczasowym wykorzystywaniu informacji jako ofensywnego instrumentu w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa.
Nauczona tymi doświadczeniami, ale i dla przykrycia własnej polityki to właśnie Rosja zwróciła się w lutym 2019 roku do Biura Przedstawiciela OBWE ds. Wolności Mediów o zainicjowanie prac nad stworzeniem norm prawnych, regulujących relacje między państwami w sferze informacyjnej. Jak nietrudno się domyślić, propozycja ta pozostała bez odpowiedzi. Ponieważ żadne państwo nie przyznaje się do udziału w dezinformacji, zatem płonne są nadzieje, aby w obecnym stadium nieufności i skonfliktowania Zachodu z Rosją udało się stworzyć jakiś sensowny system regulacji.
Rosja zaczęła korzystać z szerzącego się na Zachodzie antyliberalizmu, przedstawiając słabości reżimów demokratycznych, bez nachalnego promowania swoich wartości. Jak się jednak okazało, pokazując alternatywne rozwiązania społeczne z pozycji tradycyjno-konserwatywnych, Rosji udało się wykreować „kontrwizerunek” Zachodu. Co ciekawe, w różnych kręgach politycznych (od prawa do lewa, nie tylko wśród tzw. populistów) ta egzotyczna mieszanka nacjonalistycznego, antyglobalistycznego, antyliberalnego i antyimigracyjnego dyskursu stanowi pożywkę dla poszukiwań pewnych sympatii, a nawet samoidentyfikacji. Ludzie w różnych krajach dostrzegają i doceniają w Rosji to, czego nie lubią, nienawidzą lub za czym tęsknią we własnych społeczeństwach. Zjawiska te potęguje aktywna zagraniczna polityka kulturalna i dyplomacja publiczna Rosji, którą trudno odróżnić od dezinformacji.
Liderzy polityczni państw zachodnich zdają sobie sprawę z grożących niebezpieczeństw. Ponieważ nie są w stanie zablokować oddziaływań poprzez soft power (budzenie sympatii, atrakcyjność kulturową), zwłaszcza w mediach społecznościowych, odwołują się do zarzutów generowania chaosu przez Rosję, organizowania dywersji, sabotażu, wywoływania zamieszek i in. Choć skutki tych działań są często wyolbrzymiane (tzw. dezinformacja dezinformacji), a ich demaskowanie nie ma wystarczająco wiarygodnych podstaw, to jednak wprowadza to – od Stanów Zjednoczonych po Polskę – ogólną dezorientację i społeczny zamęt (lęk, strach, panika). Odbija się to na psychologicznej niepewności i ogłupianiu społeczeństw. Prowadzi też do eskalacji środków prewencyjnych i dyskryminacyjnych wobec wszelkich międzynarodowych kontaktów na poziomie społecznym.
Polska obsesja
Pośród państw europejskich Polska przoduje pod względem wrażliwości na rosyjską dezinformację. Przyjęła bowiem na siebie rolę antyrosyjskiego frontu i bastionu Zachodu wspomagającego Ukrainę. Są tego niewspółmierne koszty. Ze względu na swoją hałaśliwość i nieobliczalność polscy politycy nie liczą się w żadnym formacie procesu pokojowego. Uważani są wręcz za „hamulcowych” jakiegokolwiek postępu w rokowaniach. W związku z tym trwa przerzucanie odpowiedzialności za swoje niedołęstwo i błędy tak na scenie wewnętrznej, jak i w stosunkach z innymi państwami. Każdy pomysł na rozwiązanie konfliktu ukraińskiego poddaje się druzgocącej krytyce, a nawet negacji, choć nikt w praktyce nie jest zdolny do zaproponowania jakiejkolwiek alternatywnej inicjatywy pokojowej.
Odpowiedzią na trudne wyzwania z przestrzeni geopolitycznej, w jakiej znajduje się Polska, są powtarzające się groźby ze strony przedstawicieli rządu pod adresem osób i instytucji, podejrzanych o udział w powielaniu rosyjskiej dezinformacji. Istnieje nieodparta skłonność do sięgania po środki represyjne w celu blokowania informacji niewygodnych dla władzy. Z tego powodu maleje zaufanie do liderów politycznych i ich wiarygodność w przekazie treści, decydujących o bezpieczeństwie państwa.
Porażka ukraińskiej narracji
Niepowodzeniem kończy się tworzenie spójnej i przekonującej kontrnarracji. Wynika to z jaskrawej stronniczości rządzących i mediów głównego nurtu wobec władz w Kijowie, obciążonych korupcją, niepowodzeniami na froncie i współwinnych tragedii narodu ukraińskiego. Duża część społeczeństwa w Polsce demonstruje brak zaufania do oficjalnego przekazu. Poprzez media społecznościowe, wbrew prorządowemu komentariatowi, ludzie demonstrują swoją niezależność i wolę poszukiwania własnej interpretacji faktów i zdarzeń. To jedynie pogarsza społeczną legitymację rządzących. Tym bardziej, że coraz wyraźniej przedkładają oni ochronę przed obcą (rosyjską) dezinformacją ponad wolność wypowiedzi. Jeszcze kilka lat temu Parlament Europejski argumentował w jednym z raportów, że środki ograniczające treści dezinformacyjne „mogą stanowić większą szkodę dla demokracji niż sama dezinformacja”. Obecnie ton wypowiedzi prominentnych polityków unijnych wyraźnie uległ zaostrzeniu, a troskę o wolność wypowiedzi zastąpiła retoryka zniesławiająca wszystkich niezależnie myślących.
Jeśli chodzi o funkcje dezinformacji, to paradoksalnie przyczynia się ona dzięki nowoczesnym technologiom, zapewniającym bezprecedensowy zasięg, szerokość i głębokość oddziaływań do spopularyzowania wiedzy o problemach, które do niedawna były jedynie przedmiotem gabinetowych dywagacji notabli politycznych. Wrażliwość społeczna powoduje, że ludzie nie dowierzają odnotowywanym przez władze przypadkom dezinformacji, żądając przekonujących dowodów. Ta presja ogranicza nadużywanie przez rządzących argumentów o dezinformacji dla maskowania własnej nieudolności, a także uczula ludzi na wewnętrzną manipulację informacjami.
Żadne społeczeństwo nie jest odporne na negatywne konsekwencje dezinformacji. Niemożliwe jest także odizolowanie wpływów zewnętrznych od krajowych, które często nakierowane są na osiągnięcie tego samego efektu. Poziom podatności na wpływy zależy od stopnia polaryzacji politycznej i skonfliktowania. Im bardziej ludzie są podzieleni wokół spraw żywotnych (bezpieczeństwo, ochrona dobrostanu, gwarancje rozwoju), tym mocniej są narażeni na ingerencję obcych. Podatność na manipulacje zewnętrzne zależy też od struktury społecznej, w której występują obce diaspory. Polska zafundowała sobie w ostatnich latach liczną mniejszość ukraińską, której podatność na dezinformację zewnętrzną (dywersję etniczną) jest funkcją szans na odbudowę własnej państwowości.
Dezinformacja ma z pewnością charakter destrukcyjny, jeśli chodzi o utrzymanie morale społeczeństwa, poczucie jedności, motywacji, lojalności obywatelskiej oraz gotowości do poświęceń w obronie własnej państwowości. W licznych analizach dowiedziono wszak, wbrew hałaśliwej propagandzie czy to w Stanach Zjednoczonych podczas kampanii prezydenckiej, czy w Wielkiej Brytanii z powodu brexitowego referendum w 2016 roku, że dezinformacja pasożytuje na istniejących już podziałach czy obawach i nie jest w stanie zagrozić bezpieczeństwu państwa, osadzonemu w strukturach międzynarodowych.
Wojna na Ukrainie zmierza ku końcowi. Niezależnie od oporów i niezadowolenia z amerykańskich propozycji pokojowych europejscy przywódcy będą musieli zrozumieć, że nie da się utrzymać statusu konkurencyjnej potęgi Unii Europejskiej bez ułożenia stosunków na kontynencie tak ze Stanami Zjednoczonymi, jak i z Rosją na nowych zasadach. Konieczne jest zmniejszenie ryzyka błędnego postrzegania, rezygnacja z uprzedzeń i fałszywych narracji, powrót do roztropnej i powściągliwej komunikacji dyplomatycznej oraz oparcie wzajemnych relacji na systematycznym plurilogu.
Prof. Stanisław Bieleń
Myśl Polska, nr 49-50 (7-14.12.2025)



