PublicystykaJankowski: Mościcki z gaśnicą też będzie OK

Redakcja34 minuty temu
Wspomoz Fundacje

Piszę ten tekst właśnie dlatego, że nie jestem Pawłem Mościckim. Bo to nie obrona przed atakiem na jego osobę, ale tekst o zjawisku, którym jest stygmatyzacja ludzi za podważanie tego co ma być oczywiste. 

Historia generalnie uczy nas, że bez ataku na „oczywistości” nie zmienia się nic na lepsze, zaś atakujący zwykle są tymi, którzy najbardziej wyprowadzają z równowagi beneficjentów status quo. I w tej roli ustawiła się właśnie „Krytyka Polityczna”, publikując tekst autorstwa Adama Sokołowskiego pod tytułem Lewica nie jest odporna na miłe Putinowi narracje. Przypadek Pawła Mościckiego.

Indeks Autorów Zakazanych

Już sam tytuł zdradza dwa istotne w obecnej  „debacie” publicznej zjawiska. Po pierwsze, z góry przyjmuje założenie, że narracja jest zła / nieprawdziwa / wroga / niebezpieczna, jeżeli można ją uznać za „miłą Putinowi”. Tak, to ważne, jeżeli „można uznać”, bo cała te retoryka o „prorosyjskich poglądach” oparta jest na domysłach próbujących dany pogląd w taki czy inny sposób zaszufladkować. W innym wypadku musielibyśmy uznać, że specjaliści od wyszukiwania „prokremlowskich przekonań” mają dostęp do jakiejś tajnej wiedzy na Kremlu o określeniu interesów strategicznych Federacji Rosyjskiej i tym samym pożądanych przez Moskwę narracjach w najważniejszym na świecie polskim internecie. Jak przecież powszechnie wiadomo, Rosjanie od Kamczatki do Kaukazu zajmują się głównie tym, co piszą ludzie nad Wisłą.

I po drugie, tytuł to niemal wprost wezwanie do ostracyzmu wobec Pawła Mościckiego, za to że ośmiela się on głosić coś, co Sokołowski uznaje za „prorosyjskie”. Nie ma tu nawet formy pytającej, która siałaby pewną wątpliwość. Jest po prostu wyrok, a dopiero za chwilę próbuje się dorobić do niego uzasadnienie. Też mu się przyjrzymy, ale w mniejszym stopniu niż samej metodologii stygmatyzacji, którą – analizując tekst – można obnażyć.

Nie wiem czy to autor czy „Krytyka Polityczna” sama z siebie dodaje „kontekst”, ale zanim ukaże nam się tekst, dowiadujemy się w formie dekretu, iż „Adam Sokołowski analizuje tezy Pawła Mościckiego dotyczące Rosji, sankcji i wojny w Ukrainie, pokazując ich zbieżność z narracjami rosyjskiej propagandy”. A więc nieważne co jest dalej. Jakby się coś nie zgadzało, patrz na początek. Właściwie po co to dalej czytać? Przecież już wiadomo.

Prawda zadekretowana

Sokołowski, „obalając” tezy Mościckiego, próbuje się napocić, by „udowodnić”, iż Mościcki myli się twierdząc, że Rosja zarabia, a nie traci na sankcjach Unii Europejskiej. Dostajemy tu cały wykład o tym jak to zasoby do krajów Globalnego Południa sprzedawane są taniej niż wcześniej do krajów Zachodu. Nosi to oczywiście znamiona prawdy, tylko że stwierdzenie o „zarabianiu” akurat broni się mimo tego, bo rachunek sankcji to także pozbycie się przez Rosjan balastu w postaci żerowania na handlu w kraju zachodnich marek. Te pieniądze, po zmianach właścicielskich, zostają po prostu w Rosji. Dało to jej impuls do rozwoju. Podobnie jak sankcje nakładane na Rosję już od 2014 roku, dzięki którym kraj musiał zainwestować w rolnictwo i dzisiaj jest jednym z największych eksporterów zbóż na świecie. Czy teza jest więc nieuprawniona? Na pewno można polemizować. Ach nie, nie można, bo przecież taka teza „sprzyja Kremlowi”.

Sokołowski stara się jednak poprzeć swoje tezy statystykami. Np. tym, że to za rządów Putina zwiększyła się wartość amerykańskich inwestycji w Rosji i że to rzekomo obala tezę, jakoby to obecny rosyjski prezydent stał za emancypacją narodowej oligarchii spod obcych wpływów. Tylko, że ta statystyka akurat niewiele nam powie. Problem z modelem prywatyzacji ukróconym przez Putina nie polegał na tym, że literalnie obcy inwestorzy wchodzili do kolejnych obszarów gospodarki, ale właśnie na tym, że robili to sami Rosjanie, poszukując kompradorskiego modelu na polski wzór. To jest oczywiście ciężko zbadać, ale na wszelki wypadek Sokołowski próbuje Mościckiego obsobaczyć, by badać dalej nie zamierzał.

Ale przejdźmy do wojny na Ukrainie, bo to przecież o to rozbite marzenie neoprometeistów idzie najbardziej, nawet jeżeli maskują to pod różnymi hasełkami o cywilizacjach i wolnym świecie. Sokołowski ekspertem militarnym oczywiście być nie musi, ale sam sobie zaprzecza, próbując obalić tezę o zagrożeniu, jakie NATO mogłoby potencjalnie stanowić dla Rosji. Najpierw sam pisze o uderzeniach rakietowych, a potem jednak skupia się na samym członkostwie w NATO poszczególnych krajów, choć sam zauważa rosyjskie żądania z grudnia 2021 roku. „W grudniu Putin zażądał wycofania instalacji NATO z całej Europy Środkowej”, co Rosjanie ujęli dokładnie jako wycofanie „infrastruktury wojskowej”, czyli właśnie nie tyle zażądali wystąpienia np. Polski z NATO, ale wycofania broni, która byłaby w stanie zagrozić Rosji. Chodzi o jej zasięg. Zresztą bzdurą jest, że Amerykanie takich prób nie podejmowali, bo już w 2007 roku słyszeliśmy o projekcie tarczy antyrakietowej.

Konstytucja dawno połamana

Czy rzeczywiście tuż przed lutym 2022 roku nie działo się na Ukrainie nic, czego Rosjanie nie mogli odebrać jako zagrożenia? No więc spójrzmy tylko na te fakty, które Sokołowski zauważa. Tak, w 2014 roku dochodzi do zamachu stanu na Ukrainie. Konstytucja ukraińska nie przewiduje takiego trybu odwołania prezydenta, jaki wówczas przeprowadził parlament, co autor nazwał stworzeniem „parlamentarnej większości, która stwierdziła, zgodnie ze stanem faktycznym – Janukowycz uciekł do Rosji – że prezydent przestał wykonywać swoje obowiązki”. Cudowne. Może potwórzmy ten tryb w przypadku kolejnej wizyty zagranicznej Karola Nawrockiego? A że nie ma go w konstytucji? Przecież to my jesteśmy tymi, co jej bronią, więc musimy mieć rację! Dodajmy do tego fakt, że dokładnie dzień wcześniej, zawarto sygnowane przez polski MSZ porozumienie między prezydentem Wiktorem Janukowyczem, a opozycją dotyczące przeprowadzenia nowych wyborów, ale parlamentarnych. Jeżeli stwierdzenie tego faktu jest „prorosyjskie” to w ogóle zdelegalizujmy fakty, bo mogą one „sprzyjać rosyjskiej narracji”.

Uroczy jest też kolejny dekret pt. „kto zaczął”, czyli „ukraiński parlament wycofał się ze statusu państwa pozablokowego dopiero w grudniu 2014 roku, a więc prawie rok po aneksji Krymu i rosyjskiej rebelii w Donbasie”. To przecież jest totalna manipulacja faktami. Referendum na Krymie było złamaniem prawa Ukrainy, owszem. Ale poprzedziło je właśnie złamanie prawa opisane wyżej, czyli zamach stanu. Nazwanie zaś powstania w Donbasie „rosyjskim” ma chyba sens tylko wtedy, gdy odniesiemy się do poczucia tożsamości narodowej powstańców wypchniętych z ukraińskości właśnie przez pomajdanowe, nielegalne władze tego państwa. 80% walczących wówczas w Donbasie stanowili obywatele Ukrainy, co przyznawały nawet źródła ukraińskie. Rosja Putina zaś doprowadziła do porozumień mińskich, które odmawiały DRL i ŁRL odrębności, nakazywały wrócić w granice Ukrainy, a na dodatek zostały podpisane w momencie, gdy armia ukraińska dowodzona przez puczystów wpadła w kocioł. Wielu ludzi w Donbasie ma to zresztą Putinowi za złe.

Wybiórczość

Polemizując z tezą Mościckiego (przepraszam, „ujawniając prorosyjskość tezy”), iż NATO weszło na Ukrainę, Sokołowski zaś posługuje się już wyłącznie własną opinią, opartą nie wiadomo o co. „Chodzi o wspólne ćwiczenia, ograniczone dostawy sprzętu i różne programy integracji militarnej ukraińskiej armii z tymi NATO-wskimi. Takie coś rzeczywiście miało miejsce, ale na bardzo ograniczoną skalę” – czytamy. Tylko komu i jaką suwmiarką to oceniać? Przecież nawet kadry obecnej armii ukraińskiej zostały przeszkolone przez Amerykanów, na czele z szefem GUR, czyli Kiriłłem Budanowem. W momencie rozpoczęcia Specjalnej Operacji Wojskowej armia ukraińska dysponuje już całym szeregiem rodzajów broni produkowanej przez kraje NATO, zwłaszcza USA, co zresztą zaczął Ukrainie przekazywać już – uwaga – pierwszy Donald Trump.

I tak dalej, i tym podobne. W tekście mamy też kilka innych przekłamań. Że Rosja się do czegoś „zobowiązała” w Budapeszcie. Sokołowski oczywiście nie wie, że „memorandum” to nie umowa, a jedynie wyrażenie woli. Albo że przed decyzją o rozpoczęciu Specjalnej Operacji Wojskowej „nie działo się nic”. Otóż działo się, co dość dobrze opisuje… Anna Mierzyńska na oko.press, oczywiście dodając do tego całą tę śpiewkę o „rosyjskich wpływach”, ale zauważając, że władze w Kijowie choćby delegalizują opozycyjne media (przy milczeniu Europy), w momencie gdy opozycja „prorosyjska” prowadzi w sondażach. Pojawiają się też oświadczenia o niechęci do realizacji porozumień mińskich i deklaracje ze strony NATO, że nie zamierza wykluczyć Ukrainy jako kandydata do sojuszu. Czy to wszystko w jakiś sposób usprawiedliwia decyzję Putina? Nie ma to żadnego znaczenia, bo nie mówimy o moralizowaniu. Mościcki zresztą też nigdzie nie zachwyca się Putinem, jedynie zauważa czy też próbuje analizować co do obecnej sytuacji doprowadziło.

Nie myśl, myślenie to domena Putina

Ale właśnie o to chodzi Sokołowskiemu i innym „kontrolerom debaty publicznej”; by nawet to się nie pojawiało. Rosja ma być po prostu synonimem zła. Nie może mieć racji. Musi być wrogiem Polski, cywilizacji, wolnego świata. Nie może być racjonalna. Jest z jednej strony upadłym pod sankcjami kolosem na glinianych nogach, a z drugiej strony bogaczem, który finansuje komentarze w internecie. Właśnie dlatego, że narracja propagandy jest głupia – tym bardziej nie można tego zauważać. A jeżeli zauważasz? No cóż, „sprzyjasz Rosji”, więc będziemy cię stygmatyzować i wykluczać z grona ludzi godnych do podjęcia dyskusji.

Autor tego artykułu znany jest zresztą z podobnego rodzaju postrzegania rzeczywistości poprzez swojego bloga „Doniesienia z putinowskiej Polski”, który jest pisany mniej więcej w stylu Tomasza Piątka. Z ogólną narracją, że właściwie wszystko co wymyka się liberalnemu status quo jest w takim czy innym stopniu „sprzyjaniem Putinowi”. Dosyć obsesyjne, ale jak już wspomniałem wyżej: właśnie dlatego trzeba to dekretować. To jest brutalna prawda o propagandzie, że im głupsza, tym mocniej trzeba jej bronić. Właściwie to jest nawet logiczne.

Ale Mościcki zgrzeszył też w przekonaniu Sokołowskiego właśnie tym, że nie zgodził się na ten obowiązujący ostracyzm wobec ludzi, których autor uznaje za „prorosyjskich”, w tym mojej skromnej osoby. Grzech Mościckiego jest więc podwójny. Nie tylko, że podważa coś, co „powinno” być kluczem dla polskiego ćwierćinteligenta, ale jeszcze zamierza wymieniać swoje myśli z tymi, którzy już od dawna są za to uznani za niegodnych podania ręki.

Z Braunem nie chodzi o Brauna

Na koniec zaś – i może to jest najważniejsze – Mościcki zostaje niemalże wprost ochrzczony „Braunem lewicy”. Dla poszukiwaczy rosyjskich onuc jest to oczywiście obelga największa, ale należałoby to pojęcie nawet twórczo przewartościować. Bo popularność Grzegorza Brauna bierze się poniekąd właśnie z tego, że jako osoba o tak dużej rozpoznawalności zaczął te wszystkie debilne narracje ignorować. Robić swoje. Nie przyjmować z góry narzuconych kalek. Zachowywać się jakby żył w… normalnym świecie. Przestał dostosowywać swoją działalność pod ten motyw przewodni „wojny z Rosją”. I to w zasadzie chyba tyle co łączy Brauna z Mościckim. Tyle tylko, że to „tyle” stało się w wyniku działalności Sokołowskich i Mierzyńskich czymś kluczowym. Nie dla Brauna, Mościckiego, Sokołowskiego, Mierzyńskiej i Jankowskiego, ale dla całkiem zwyczajnego Polaka, który – gdy tylko zaczyna pytać o to czy oficjalne wersje kolejnych zdarzeń są rzeczywiście prawdziwe – jest od razy stygmatyzowany jako „ruska onuca”. I wcale w tym celu nie trzeba kochać Rosji ani nienawidzić Ukrainy. Wystarczy zapytać czy to na pewno rosyjski dron uderzył w dom. Wystarczy zapytać czy wydatki na wojsko nie powodują zapaści w innych obszarach. Coraz więcej jest tego „wystarczy”, a przynajmniej tak chcieliby samozwańczy cenzorzy wzywający do penalizacji innych poglądów na tę sprawę.

Mościcki więc faktycznie do tego „Brauna lewicy” pasuje, w tym sensie że wziął gaśnicę, a może nawet wóz strażacki i zalał faktami całą tę propagandę, co do której większość Polaków ma już naprawdę negatywne nastawienie. Próby zamiecenia pod dywan tego faktu i rozwijanie teorii o trollach, dezinformacjach i wojnach kognitywnych – cokolwiek by to nie znaczyło w wyobraźni autorów – nie są w stanie zmienić ani tego faktu ani ogólnej tendencji, co cenzorów wyprowadza z równowagi. Dlatego właśnie te ataki.

A różowo wcale nie jest. Skoro „Krytyka Polityczna” decyduje się ten tekst opublikować i bronić go zażarcie na swoim fanpage’u, to znaczy że czuje się w to bardzo zaangażowana. Bo w gruncie rzeczy to też środowisko beneficjentów III RP, które być może podskórnie wie, że upadek mitu Zachodu poprzez wojnę na Ukrainie to mniejszy strumień grantów z „wolnego świata” i mniejsze dochody za sterowanie debatą. A jeżeli jeszcze na dodatek to sterowanie jest nieskuteczne (bo jest) to sponsorzy mogą w końcu machnąć ręką i Mierzyńska będzie musiała iść do normalnej pracy zamiast żyć z zagranicznych grantów. No więc nie chcą rozmawiać i żądają od wszystkich, by nie rozmawiali. Rząd powiedział i basta. A że się wzajemnie wyklucza? Cóż, to właśnie chciałby słyszeć Putin. Z czego prosty wniosek jest taki, że najwidoczniej to Putin pisze rządowe komunikaty by się wzajemnie wykluczały.

Tomasz Jankowski

Redakcja