Każde szanujące się państwo, od wielkich potęg począwszy, stara się co jakiś czas deklarować publicznie swoje cele i interesy względem innych państw i stanowiska wobec najważniejszych problemów.
Temu służą oficjalne dokumenty, obwieszczające koncepcje, doktryny oraz strategie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Nie ma przy tym jakiegoś jednego wzorca ani też obowiązku publikowania takich stanowisk. Często przybierają one formę rozproszoną i wymagają skupienia uwagi na wielu enuncjacjach, które mają charakter sytuacyjny i doraźny. W niektórych państwach dość typową formą są tzw. białe księgi (white papers), kompleksowo prezentujące stosunek danego rządu bądź organizacji do konkretnej sprawy, na przykład w przypadku brytyjskiego brexitu, czyli opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię.
Polska nie ma tradycji publikowania oficjalnych stanowisk ani w sprawach całościowych, ani w sprawach szczególnych (poza dorocznymi exposé ministra spraw zagranicznych). Być może jest to wynikiem obiektywnych uwarunkowań systemowych – braku ciągłości instytucji państwa, a także peryferyjnego usytuowania względem globalnych ośrodków siły oraz kompleksu podrzędności. Może też wynikać z braku namysłu i zrozumienia dla znaczenia problematyki międzynarodowej, a także zwykłej niedojrzałości elit rządzących i słabości zespołów analitycznych. W bieżącej polityce często nie ma czasu na pogłębioną refleksję, są natomiast rozmaite ekscesy, wywołujące zamieszanie nie tylko wśród rządzących, ale i powszechną konfuzję wśród zwykłych ludzi.
Kolejne obchody rocznicy wybuchu II wojny światowej pokazały na przykład, jak ogromny bałagan myślowy panuje wśród polskich polityków wobec Niemiec, zwłaszcza w odniesieniu do reparacji wojennych. Podobnie wizyta prezydenta Karola Nawrockiego w Stanach Zjednoczonych obnażyła nieporozumienia na tle realizacji jednej, spójnej polityki zagranicznej, zwłaszcza jej dźwigni realizacyjnych. Różne gafy i błędy interpretacyjne, choćby w odniesieniu do kompetencji władczych prezydenta, tłumaczy się ignorancją urzędniczą i wybujałymi ambicjami. Tymczasem dzieje się to na szkodę państwa i powagi jego wizerunku.
Bez spójnej doktryny
Wydaje się, że przyczyny tego stanu rzeczy tkwią przede wszystkim w braku spójnej doktryny polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, w domyśle dojrzałej myśli politycznej. Gdyby taka istniała, zmieniający się funkcjonariusze publiczni mieliby inspirujące ich diagnozy i rekomendacje dla realizacji żywotnych celów i interesów narodowych. Musieliby nauczyć się spójnej terminologii i dyscyplinującej ich wywody logiki, a także posiąść znajomość analityczną wielu problemów, zanim zaczną wypowiadać się publicznie, nie mówiąc o podejmowaniu odpowiedzialnych decyzji.
Dla dyplomatów doktryna polityki zagranicznej stanowi istotne źródło inspiracji oraz tło dla konkretnych instrukcji, jak objaśniać w komunikacji z partnerami w obrocie międzynarodowym preferencje ideowe i aksjologiczne polskiej polityki, jak definiować cele (co chcemy osiągnąć?) i tłumaczyć interesy (dlaczego nam na czymś zależy?). Rozumienie interesów egzystencjalnych, koegzystencjalnych i funkcjonalnych jest podręcznikowym wymogiem dla wtajemniczenia w arkana gry międzynarodowej. Temu powinny służyć systematyczne odprawy organizowane pod kierunkiem prezydenta i szefa dyplomacji dla kierowników polskich misji dyplomatycznych. Nie spełniają one jednak żadnej z tych funkcji, gdyż od kilku lat trwa konflikt między ośrodkami władzy na tle obsady stanowisk ambasadorskich.
W polskim krajobrazie politycznym mamy do czynienia z taką sytuacją, jakby za każdym razem po wejściu nowego aktora do polityki rozpoczynano cały proces uczenia się od zera, rewidowania wszystkich dotychczasowych ustaleń i założeń oraz podważania czy dezawuowania osiągnięć poprzedników. Jeszcze gorzej jest, gdy aroganckim nuworyszom wydaje się, że niczego nie muszą się uczyć, gdyż sami wszystko wiedzą najlepiej i każdą sprawę zaczynają od nowa. Tak nie da się prowadzić konsekwentnej, a przede wszystkim skutecznej polityki międzynarodowej.
Doktrynalne założenia i reguły prowadzenia polityki zagranicznej decydują w kolejnych kadencjach parlamentarnych i prezydenckich o ciągłości koncepcyjnej i konsekwencji realizacyjnej aktywności międzynarodowej państwa. Są świadectwem dojrzałości intelektualnej elit rządzących, ich zdolności poznawczych i kreatywnych. Oprócz polityków wybieralnych na określone kadencje, uczących się rzemiosła i nabywających doświadczenia, w każdym państwie istnieje profesjonalna służba zagraniczna (aparat urzędniczy), który odpowiada nie tylko za ciągłość merytoryczną, ale także przestrzeganie procedur i rytuałów, decydujących o znajomości kultury dyplomatycznej. Stąd praktyka dyplomatyczna jest niezmiernie ważnym źródłem nabywania ogłady i praktycznej wiedzy. Decyduje o pragmatycznym sposobie realizacji zadań, niezależnie od podziałów politycznych.
Nominatów na oficjalne stanowiska wspierają profesjonalni znawcy polityki zagranicznej, a także obserwatorzy medialni. Obecnie nie ma niestety niezależnych badań, ani wartościowej publicystyki międzynarodowej, gdyż miejsce samodzielnych specjalistów zajęli usłużni akolici władzy i propagandyści. Brakuje „pasa transmisyjnego” między decydentami a opinią społeczną, której trudno zrozumieć tajniki i meandry życia międzynarodowego. Pewną rolę w zaspokajaniu potrzeb poznawczych obywateli spełniają media społecznościowe, ale nie są one w stanie zastąpić roli wyspecjalizowanych ośrodków eksperckich, doradczych i analitycznych. A te zostały opanowane przez jakąś niewytłumaczalną inercję, pasywność, a przede wszystkim ideologizację i serwilizm. Wystarczy wejść na strony internetowe polskich think tanków, aby przekonać się o mizerii publikacyjnej i żałosnym poziomie analiz.
Doktryny polityki zagranicznej kształtują się w procesach długich debat, ucierania stanowisk, wymiany opinii i konsultacji. Bywa tak, że tworzą je liderzy polityczni, których nazwiska stanowią znak rozpoznawczy głoszonych przez nich poglądów. Często są to jedynie hasła lub slogany, które nie mają rozbudowanych form opisowych i wyjaśniających, a jednak stanowią wytyczne ważnych decyzji w polityce zagranicznej. Szczególnie w Stanach Zjednoczonych wielu prezydentów dało swoje nazwiska doktrynom, które określiły stanowiska USA wobec ważnych kwestii, np. doktryna Jamesa Monroe z 1823 roku w obronie „młodszych sióstr amerykańskich” przed ingerencją państw Starego Kontynentu, czy doktryna Harry’ego Trumana z 1947 roku, związana z powstrzymywaniem wpływów sowieckich i komunistycznych.
W polskiej przestrzeni politycznej mało poglądów autorskich zasłużyło na miano doktryn. Wśród najbardziej znanych i często instrumentalizowanych przez rządzących w III RP była koncepcja redaktora i autora „Kultury” paryskiej, zwana „doktryną Giedroycia-Mieroszewskiego”, odwołująca się do upodmiotowienia relacji z Ukrainą, Litwą i Białorusią (ULB) dla zrównoważenia wpływów Rosji.
Doktryny przypisuje się podmiotom sprawczym w polityce. Są one bowiem uzasadnieniem konkretnych działań w praktyce politycznej. Tymczasem publicystyka „Kultury” miała jedynie charakter wizjonerski i profetyczny, a rządzący w Polsce traktowali ją w sposób wybiórczy i niekonsekwentny. Na przykład wezwanie do wyzwolenia się wobec Rosji z „kompleksu ofiary”, odrzucenia psychologii „przedmurza” cywilizacji zachodniej i przyjęcia przyjaznej wizji wobec Rosji jako „wschodniego odłamu cywilizacji europejskiej” nie weszły nigdy w zestaw założeń doktrynalnych polskiej polityki zagranicznej.
Zapominany Skubiszewski
Spośród ministrów spraw zagranicznych III RP jedynie Krzysztof Skubiszewski zasłużył na miano twórcy spójnej doktryny, której pewne założenia pozostają aktualne do dzisiaj. Miał zresztą w swoim dorobku naukowym fundamentalne uzasadnienia racji Polski, zwłaszcza w odniesieniu do granicy polsko-niemieckiej („Zachodnia granica Polski w świetle traktatów”, Instytut Zachodni, Poznań 1975). Sprzeciwił się determinizmowi geopolitycznemu i historycznemu, reorientując polską politykę z kierunku wschodniego na zachodni. W wyniku tych procesów Polska została umocowana w strukturach zachodnich, stając się jednak „państwem klubowym”, ograniczającym się do aktywności w dwu wspólnotach: Unii Europejskiej i NATO. Zabrakło wyobraźni, że w razie skonfliktowania z Rosją, Polska utkwi w anachronicznej funkcji „państwa frontowego” tych wspólnot, narażonego na liczne zagrożenia i kłopoty. Potwierdziły to wydarzenia ostatnich lat.
Zasługą Skubiszewskiego było niewątpliwie przywrócenie na drodze traktatowych regulacji sąsiedzkiej stabilności z państwami ościennymi. Zawarte w latach 1990-1994 traktaty utrwaliły stabilność terytorialną w regionie, nie pomogły jednak w rozwiązaniu wielu problemów, związanych choćby z wzajemną ochroną mniejszości narodowych. W wielu miejscach tych regulacji przepisy mają charakter martwy, a w przypadku Rosji i Białorusi traktaty bez wypowiedzenia praktycznie wygasły.
Doktryna Skubiszewskiego uczyniła Polskę zakładnikiem misyjności ideologicznej Zachodu, skierowanej na rozszerzanie zachodniej strefy demokracji i ekspansji zachodniego turbokapitalizmu na obszar poradziecki. Stopiło się to z tradycjami polskiego prometeizmu i rusofobii, w efekcie ograniczając możliwość logicznego wykorzystania pozycji geograficznej w realizacji ról pośredniczących w układach euroatlantyckim i euroazjatyckim. Na ołtarzu pryncypiów ideologicznych poświęcono interesy Polaków na wschodzie, zwłaszcza na Litwie, Ukrainie, Białorusi i w Rosji. Zrezygnowano z polityki poszukiwania tego co łączy na rzecz wykorzystania resentymentów w celu zbudowania instytucjonalnie zabetonowanego strachu przed Rosją.
W kontekście dzisiejszego skonfliktowania polskiej sceny politycznej na tle spójności koncepcyjnej i realizacyjnej polityki zagranicznej należy oddać Skubiszewskiemu uznanie za to, że jego myślenie podzielały niemal wszystkie ugrupowania polityczne, co pozwoliło zbudować ponadpartyjny konsensus. Odegrał on istotną rolę w konsolidacji przemian ustrojowych w Polsce. Pozwolił też umocować Polskę w procesach integracyjnych Zachodu.
Klient Ameryki
Dość szybko okazało się, że serwilistycznie nastawione wobec ośrodków decyzyjnych Zachodu elity rządzące, niezależnie od politycznej i ideowej proweniencji, są gotowe zaangażować Polskę w rozgrywki wewnętrzne między Europą i Ameryką oraz między zbiorowym Zachodem a Rosją. Polska nie umiała dokonać rozdziału interesów między wzmacnianiem procesów integracyjnych a wpadaniem w zależność od USA. Stała się nie tylko uległym klientem Ameryki, ale utraciła także swoje atuty państwa niegdyś najbardziej proeuropejskiego spośród „późno przychodzących” z Europy Wschodniej. Popsucie klimatu w stosunkach regionalnych Europy Środkowej ograniczyło rolę reprezentanta interesów zespołowych na forum Unii Europejskiej. Przyjęcie na siebie roli najbardziej gorliwego protektora i bezkrytycznego stronnika Ukrainy w jej wojnie z Rosją efektywnie osłabiło szanse Polski na udział w procesach przywracania pokoju i stabilizacji więzi kontynentalnych.
Narastające problemy we wspólnocie zachodniej, a także brak pola manewru w polityce zagranicznej są źródłem rozmaitych frustracji polskich elit politycznych. Z tego względu poszukują one od lat antidotum w „doktrynie IV Rzeczypospolitej”. Z jednej strony wyłonił się radykalny nurt antysystemowy, który ma charakter suwerenistyczny i nacjonalistyczny, z drugiej wolę radykalnej zmiany postuluje ruch „prawdziwie patriotyczny”, trzymający się jednak usilnie „pańskiej klamki” i rywalizujący o względy jak nie protektora amerykańskiego, to niemieckiego. W ramach tych sił, reprezentowanych przez konfederackie i po-pisowskie klany, rozgrywa się obecnie walka o odbudowę patriotyczno-narodowego etosu, który nakazuje oswobodzenie polityki zagranicznej z dyktowanej przez Niemcy i USA inżynierii geopolitycznej. Czytelność podziałów wewnętrznych w ramach tych ugrupowań przedstawia jednak wiele do życzenia.
Doktryna, wbrew fałszywym interpretacjom (nie należy jej mylić z doktrynerstwem), nie narzuca dogmatyzacji czy fanatycznego przywiązania do prawd dawno zużytych. Przeciwnie, jest dynamicznie kształtującym się sposobem uzasadniania racjonalnych wyborów na arenie międzynarodowej, twórczej interpretacji obowiązujących zasad oraz dopasowywania form i sposobów prowadzenia polityki zagranicznej do zmieniających się okoliczności i wyzwań.
Twarde lądowanie
A wyzwania wobec polskiej polityki zagranicznej wiążą się przede wszystkim z koniecznością otwarcia na nowe sposoby interpretacji zjawisk i procesów, które w ujęciu zachodnim przybrały charakter dogmatów. Z wielu obserwacji wynika, że ludzkość wkracza obecnie w erę państwowo-imperialnego i antyliberalnego wektora rozwoju, a zatem w najbliższych dekadach trzeba będzie w polityce zagranicznej umiejętnie łączyć tendencje mijającej epoki prymatu Zachodu z nowymi szansami i możliwościami zaspokajania własnych potrzeb i interesów w świecie wielobiegunowym. Trzeba będzie pożegnać się z naiwną wizją powszechnej demokratyzacji i pogodzić się z zohydzanym przez wpływowych publicystów „koncernem autokracji” (na czele z Chinami i Rosją). To on będzie decydować (czy tego chcemy, czy nie) o bardziej lub mniej optymistycznych scenariuszach rozwoju cywilizacyjnego. W nasilającej się rywalizacji potęg i bloków ekonomicznych o wpływy w różnych regionach wygrają te państwa, które potrafią generować politykę wielowektorową, by nie powiedzieć „obrotową”. Chodzi o kierowanie się pragmatyzmem, aby dzięki otwieraniu się na aktywność na wielu azymutach osiągać jak największe korzyści.
Widać wyraźnie, że w przypadku państw lokowanych pod względem rang poza statusem wielkomocarstwowym najlepszym sposobem urządzania się we współczesnym świecie jest swobodne i elastyczne podejście do afiliacji sojuszniczych. Kryzys w sojuszu atlantyckim ze względu na rewizję polityki i strategii amerykańskiej powoduje, że państwa słabsze czują się wystraszone i zdezorientowane, zwłaszcza gdy postawiły na jednostronne uzależnienia w dziedzinie gospodarki i bezpieczeństwa.
W bloku euroatlantyckim doskonale takie ryzyko zrozumiały dwa niewielkie państwa, tj. Węgry i Słowacja, których politykę się piętnuje, jakby nie miały prawa do suwerennych wyborów swoich orientacji. Tymczasem one pierwsze zrozumiały, że uleganie liberalnemu zaczadzeniu prowadzi do pułapki jednostronnych uzależnień, a zatem i zwiększonego ryzyka w razie zmiany patronażu czy kryzysu przywództwa. Jeszcze lepszy przykład stanowi Turcja, która ze względu na swoją geopolitykę, historię, potencjał i ambicje przywódcze potrafi umiejętnie manewrować między najważniejszymi graczami sceny międzynarodowej, z korzyścią dla swojego statusu i interesów. Jakoś nikt w Polsce nie atakuje Turków, że angażują się w tworzenie globalnego antyzachodniego frontu.
Nowe spojrzenie na założenia doktrynalne polityki zagranicznej państwa musi uwzględniać zmieniającą się rolę Stanów Zjednoczonych w systemie międzynarodowym. Ich dekonstrukcja strategii hegemonicznej i doktrynalna rewizja założeń dotychczasowych zobowiązań, zwłaszcza wobec sojuszników europejskich, wymaga głębokich przemyśleń i przewartościowań, a nie infantylnego upominania się o kolejne deklaracje amerykańskiego prezydenta, że nie zabierze „swoich wojskowych zabawek” znad Wisły. Te seanse ogłupiającej mistyfikacji w wykonaniu kolejnych polskich prezydentów, składających hołd „cesarzowi Ameryki”, budzą konfuzję i zażenowanie.
Pomniejszanie znaczenia drastycznych zmian strategii amerykańskiej wobec sojuszu atlantyckiego czy też orientacja na „przeczekanie Trumpa” mogą okazać się zwodnicze. Powtarzanie mantry o zapewnianiu bezpieczeństwa Polski przez coraz ściślejszy sojusz z Ameryką, zwłaszcza w dziedzinie militarnej, a także oddawanie inicjatywy na rzecz wspólnego bezpieczeństwa ośrodkom brukselskich biurokratów oznacza oddawanie odpowiedzialności za losy Polski obcym ośrodkom decyzyjnym.
Czas na poważną debatę
Z tych powodów konieczna jest powszechna debata polityczna z udziałem wszystkich liczących się sił w społeczeństwie na temat żywotnych interesów egzystencjalnych. Być może dobrą okazją ku temu byłoby skupienie się na odważnej, choć mało realnej w obecnej sytuacji, propozycji prezydenta Nawrockiego wszczęcia prac przygotowawczych nad opracowaniem nowej konstytucji państwa polskiego. Wiele negatywnych doświadczeń związanych z dotychczasowymi regulacjami praktycznej sfery polityki zagranicznej oraz celów integracyjnych z Zachodem wymaga krytycznych przewartościowań i wprowadzenia zmian normatywnych.
We współczesnym świecie istnieje konieczność godzenia narodowych egoizmów z wartościami uniwersalnymi, interesów partykularnych z zespołowymi. Trzeba wyciągnąć wnioski z dotychczasowych przeobrażeń, na przykład sensowności podążania w stronę multikulturalizmu, i odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie są granice solidarności integracyjnej, jeśli godzi ona w interesy egzystencjalne narodu i państwa polskiego. Podobnie trzeba wyciągnąć wnioski z „cielęcego” proamerykanizmu oraz szkodliwej ukrainofilii, które doprowadziły kolejne rządy i prezydentów w ślepy zaułek. Uparte trwanie przy dotychczasowym stanowisku czyni Polskę niezdolną do zrozumienia kardynalnych zmian strukturalnych (nowego rozdania) w systemie międzynarodowym.
Idąc tropem wpływowego analityka i wizjonera indyjskiego pochodzenia, Paraga Khanny („Konektografia. Mapowanie przyszłości cywilizacji globalnej”, Warszawa 2022), należy przemyśleć na nowo stare dylematy geopolityczne i postawić na konektywność, tj. połączenie wysiłków na rzecz efektywnej kontroli związków gospodarczych i łańcuchów dostaw oraz otwieranie jak największej palety kanałów komunikacji. W obliczu rosnącej konkurencji transnarodowych korporacji i uzależnień w dziedzinach cyberprzestrzeni, klimatu, wyczerpywania zasobów, poszukiwań nowych źródeł energii itp., potrzeba więcej zrozumienia dla strategii kooperacyjnych i akomodacyjnych. Na razie w myśleniu polskich polityków przeważają postawy wojownicze i strategie wojenne. Szykowanie się do wojny z Rosją świadczy o irracjonalnym szaleństwie i straceńczych instynktach rządzących, choć nikt spośród świadomych obywateli Rzeczypospolitej nie daje im na to przyzwolenia.
Prof. Stanisław Bieleń
Fot. budynek polskiego MSZ (wikipedia)
Myśl Polska, nr 37-38 (14-21.09.2025)