Od miesięcy trwają przepychanki związane z przyjmowaniem przez Polskę nielegalnych imigrantów ze strony Niemiec. W tym samym czasie tylko nieliczni obserwatorzy zwracają uwagę na to, że problem napływu cudzoziemców do Polski trwa od wielu lat i to ze wszystkich kierunków.
Chodzi o całkiem legalny, za przyzwoleniem władz, przyjazd setek tysięcy obcokrajowców. Wielu z nich nie posiada aktualnej zgody na pobyt w Polsce, ale nikogo to specjalnie nie interesuje. Chyba, że dochodzi do kolejnej tragedii na tle rasowym. Wtedy rośnie napięcie społeczne, a różne siły polityczne chcą zbić na tych zdarzeniach polityczny kapitał.
Problem migracji nie jest ani nowy, ani nie da się go rozwiązać przy pomocy kłótni politycznych. Migracje, czyli przemieszczanie ludzi w czasie i przestrzeni, pozostają od wieków nieodłączną cechą gatunku ludzkiego. Koczowniczy tryb życia legł u podstaw wykształcenia się zdolności adaptacyjnych do życia w dowolnym miejscu, co sprawiło opanowanie całej planety. To wieloetniczność stała się historyczną normą, a nie jedność narodowa.
Obecnie główne uzasadnienia migracji wynikają z dramatycznej reakcji na kryzys klimatyczny. Nie ulega wątpliwości, że w wielu miejscach na świecie warunki do życia przybierają charakter ekstremalny (klęski żywiołowe, brak wody, pustynnienie, wzrost temperatur i in.). Na naszych oczach rodzi się zjawisko, które umownie można nazwać determinizmem migracyjnym. Sprzyja mu przeludnienie regionów tropikalnych, w których najczęściej występują katastrofy klimatyczne. Tylko w samej Afryce Subsaharyjskiej w najbliższych trzech dekadach przybędzie 800 milionów ludzi w wieku produkcyjnym. Indie i Chiny mają obecnie więcej młodych ludzi, urodzonych po roku 2000, niż Stany Zjednoczone i Unia Europejska razem wzięte.
Przeludnienie i wyludnienie
W kontrze do tego zjawiska trwa wyludnianie państw globalnej Północy i strefy umiarkowanej. Szacuje się, że w połowie bieżącego stulecia liczba mieszkańców państw europejskich zmniejszy się o 10 procent. Wraz z kurczeniem się populacji, postępuje starzenie się ludności. Coraz większy odsetek osób starszych jest na utrzymaniu coraz mniejszej liczby ludzi czynnych zawodowo. W Ameryce Północnej i w Europie już teraz ok. 300 mln osób przekroczyło wiek 65 lat, a do roku 2050 na 100 osób w wieku produkcyjnym (20-64 lata) będą przypadać 43 osoby starsze. Dramatyczne prognozy na temat depopulacji prowokują państwa wysoko rozwinięte do wyścigu w rywalizacji o przyciąganie migrantów. Mało kto martwi się o dalekosiężne skutki takich rozwiązań.
Przy stale spadającym współczynniku dzietności, wynoszącym w Europie średnio 1,7, utrzymanie liczby ludności choćby na tym samym poziomie jest możliwe jedynie dzięki imigracji. Zatrzymanie populacji na stałym poziomie byłoby możliwe przy wskaźniku dzietności wynoszącym 2,1, a to w wielu krajach jest nierealne.
Nie byłoby może takiego dramatyzmu wokół kryzysu depopulacyjnego, gdyby nie ideologiczne uzasadnianie konieczności ciągłego wzrostu gospodarczego racjami społeczeństwa konsumpcyjnego oraz naturalnego jakoby zastępowania narodowych kultur i tożsamości kosmopolityczną kulturą globalną. Wykształcenie się ponadnarodowej, globalnej gospodarki kapitalistycznej powinno jednak zmuszać rodzime elity polityczne, jeśli naprawdę zależy im na polskim interesie narodowym, do stawiania czoła imperialnym formom konsumpcjonizmu, za cenę wspierania tożsamości narodowej i autonomii. Trzeba rozpocząć przemyślaną mobilizację obywateli, zamieszkujących ojczyznę swoich przodków, aby wymuszali na władzy ochronę tych wartości jako warunku przetrwania.
Przemieszczanie się mas ludzkich w skali planety pociąga za sobą dyfuzję kultur, tworzenie nowych sieci powiązań, wymianę genów i wzorów zachowań. Ten niepodważalny fakt nie oznacza jednak, że współczesne migracje należy traktować z całym dobrodziejstwem inwentarza jako zjawisko naturalne. Takim mogło być w zamierzchłych czasach. Obecnie, gdy planeta w całości została podporządkowana podziałom politycznym, etnicznym i terytorialnym, zanikły warunki dla żywiołowego i swobodnego przemieszczania się. Gdy ludzie uciekają przed wojną, represjami czy biedą, to zawsze jest to zjawisko wymuszone, wbrew przywiązaniu do swojego kraju, miejsca urodzenia czy zamieszkania.
Ze względu na rozmaite ryzyka, związane z masowym przemieszczaniem się ludności w skali globu, mamy obecnie do czynienia z taką intensyfikacją negatywnych konsekwencji, że zjawisko to wymaga zaplanowanej i przemyślanej strategii, zarówno w wydaniu państw, jak i organizacji międzynarodowych. Nie chodzi bynajmniej o wyolbrzymianie skali zagrożeń ze strony cudzoziemców wobec miejscowej ludności. Chodzi o to, aby umiejętnie równoważyć interesy przybyszów z prawami gospodarzy.
Jak zarządzać kryzysem?
Apele o empatię i solidarność z migrantami nie są skuteczne, jeśli ludzie zauważają, że ratowanie innych przed katastrofą może pogrążyć ich samych w nieszczęściu. Przyjmowanie cudzoziemców nie może zatem odbywać się kosztem bezpieczeństwa i komfortu gospodarzy. Stąd wraz z rozwiązaniami biurokratycznymi należy rozwijać kompetencje przystosowawcze przybyszów do nowych warunków życia, z poszanowaniem wrażliwości miejscowej ludności. Od racjonalizacji zarządzania procesami migracyjnymi zależy, czy będą one przebiegać spokojnie i w sposób kontrolowany, czy też wywołają wzrost ksenofobii i eskalację oporu społecznego.
Rolą rządów i polityków jest to, aby exodusom ludności nadać uporządkowany charakter (kwoty, limity, monitorowanie przemieszczeń, kontrola granic, bezpieczna lokalizacja i in.). Przede wszystkim potrzebna jest diagnoza funkcjonowania ziemskich ekosystemów w powiązaniu z zasobami i bogactwem, którymi dysponują państwa uprzemysłowionej i wysoko rozwiniętej Północy. Redystrybucja bogactwa społecznego w skali globalnej staje się największym wyzwaniem cywilizacyjnym.
W świecie geopolitycznych rywalizacji o panowanie nad planetą i jej zasobami, co wynika z filozofii liberalnego kapitalizmu, trudno jednak wyobrazić sobie łatwą rezygnację światowej oligarchii z egoistycznych interesów i samolubnych strategii. Podobnie nie sposób przy dzisiejszym stanie świadomości zrezygnować z tożsamości etnicznych czy narodowych, które determinują związek ludzi z określonym obszarem. Dlatego niezwykle ważne są działania edukacyjne i perswazyjne po każdej ze stron. Trudno je uwolnić od obciążeń ideologicznych i rozmaitych uprzedzeń.
Losy jednostek i grup społecznych są zdeterminowane przez przynależność państwową. Zasadza się ona na niezwykłym fenomenie, jakim jest lojalność obywateli wobec własnego państwa. Przywiązanie do niego gwarantuje przetrwanie oraz poczucie pewności i wolność od zagrożeń. Jak dotąd, nie wymyślono innej formy masowego zabezpieczenia życia społecznego. Mimo że ludzie mają poczucie przynależności do wielu grup („mnogość tożsamości”), to jednak w sytuacjach ekstremalnych zawsze odwołują się do tożsamości narodowej i państwowej. Z tego punktu widzenia nie należy się dziwić, że masowe migracje stanowią zagrożenie dla tak pojmowanej lojalności.
Państwo narodowe i nacjonalizm
W zderzeniu z masowymi migracjami model państwa narodowego okazuje się zawodny. Homogeniczność, czyli jednorodność narodowo-etniczna i językowa, którą jeszcze do niedawna uznawano za szczególny przywilej i pożądaną wartość, w coraz bardziej współzależnym i skosmopolityzowanym świecie traci rację bytu. Normą staje się etniczny i kulturowy pluralizm. Zresztą wiele państw zostało stworzonych na „zasadzie tygla”, w którym „stapiano” tubylców i migrantów z różnych stron globu (vide: Ameryka, Australia). Historycznie rzecz biorąc, Polska nie jest w tej sprawie wyjątkiem. Jak uczy doświadczenie wielu państw heterogenicznych pod względem narodowo-etnicznym, ich niestabilność nie wynika z różnorodności etnicznej, lecz raczej z braku inkluzywności, tj. sprawiedliwego traktowania obywateli przez państwo bez względu na ich przynależność do tej czy innej grupy.
Niezwykle ważną rolę w procesach rozgraniczania „swoich” od „obcych” odgrywa nacjonalizm jako ideologia integracyjna. Stawia ona na samoidentyfikację grupową, pozwalającą na wyodrębnienie zespołu cech różniących daną grupę od innych. Historia negatywnie zweryfikowała wyobrażenie, że szczęścia społeczeństw należy szukać jedynie w państwach zapewniających jedność narodu, języka i terytorium.
Mimo tego odwoływanie się do ideologii nacjonalistycznej jest naturalnym zabiegiem na rzecz zbiorowej konsolidacji i zapewnienia aparatowi biurokratycznemu państwa społecznej legitymizacji. Każdemu, komu „cuchnie” nacjonalizm i „zalatuje” narodowym egoizmem, należy przypomnieć, że państwo jako organizacja polityczna narodu, nie jest instytucją altruistyczną ani charytatywną. Póki jego funkcjonowanie opiera się na kontrakcie między władzą a obywatelami, musi skutecznie wywiązywać się ze swoich powinności, a nie abdykować na rzecz ludzi obcych i cudzych racji.
Jeśli nacjonalizm potraktuje się jako zasadę polityczną, głoszącą, że jednostki geopolityczne, czyli państwa, powinny pokrywać się z jednostkami narodowościowymi, to staje się on źródłem tragicznych w skutkach czystek etnicznych, podejmowanych w celu likwidacji różnorodności. „Czyszczenie etniczne” na Bałkanach w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych ub. stulecia ciągle napawa grozą. Podobnie jak wspomnienie „rzezi wołyńskiej” na Polakach w wykonaniu nacjonalistów ukraińskich. Przykładem całkiem współczesnego stosowania tej zasady jest zbrodnicza polityka Chin wobec Ujgurów. Tak dzieje się zresztą w wielu innych miejscach na świecie. Nie bez powodu najbardziej otwartymi na przypływ obcej ludności są państwa, stwarzające możliwości funkcjonowania różnych społeczności w ramach jednej organizacji politycznej i jednej kultury obywatelskiej. Przykłady Kanady, Singapuru czy Tanzanii, choć warunkowane różnymi przesłankami, przekonują co do funkcjonalności takich rozwiązań.
W wielu społeczeństwach nacjonalizm stał się pojęciem wstydliwym i oficjalnie piętnowanym. Często jest to wynikiem jego celowej dyskredytacji nie tylko przez ignorantów, ale także środowiska świadome jego wartości i siły mobilizacyjnej. Znamienne jest, że w Polsce ruchy polityczne, hołdujące tej ideologii, określają się nie jako nacjonalistyczne, lecz jako narodowe. Chodzi zapewne o podkreślenie, że wyznają jedynie „pozytywne”, a nie „negatywne” cechy nacjonalizmu. W praktyce różnie z tym bywa i oprócz literatury naukowej przydałaby się szersza debata publiczna wokół tych wartości.
Obecnie miejsce nacjonalizmu etnicznego stopniowo zajmuje nacjonalizm obywatelski, mniej manifestacyjny i krzykliwy, a w najlepszym razie kojarzony z patriotyzmem. Nie oznacza on jednak całkowitej obojętności wobec trudnego do zaakceptowania – być może nieuchronnego – zjawiska hybrydyzacji tożsamości narodowej. Masowe migracje zmieniają bowiem kulturowy profil i kod wielu narodów. W rezultacie stare pozorne pewniki na temat kulturowej jedności narodu i jego wspólnego pochodzenia etnicznego – nawet jeśli trochę zmitologizowanego – ulegają osłabieniu.
W rzeczywistości każda tożsamość narodowa jest przekształcana przez kolejne pokolenia, także pod wpływem zachodzących zmian w składzie etnicznym. Przyjęcie obywatelskiej wersji nacjonalizmu (Michael Billig pisał o nacjonalizmie „banalnym”) ułatwia w wielu państwach otwartych na migracje znalezienie właściwego miejsca dla migrantów i uchodźców jako naturalizowanych obywateli. Powstaje oczywiście pytanie, jak zabezpieczyć własne mity narodowe, pamięć historyczną i zbiorowe symbole, aby przybysze nie podważyli ich konstytutywnego znaczenia dla tożsamości narodowej.
Przypadek Polski
Polska mająca do niedawna homogeniczne pod względem etnicznym społeczeństwo staje przed trudnym zadaniem. Rządzący w obliczu presji ze strony Unii Europejskiej z jednej strony, a z drugiej ze względu na skutki wojny rosyjsko-ukraińskiej stanęli w obliczu spontanicznego odruchu masowego przyjmowania migrantów, czyniąc z nich – zwłaszcza jeśli chodzi o Ukraińców – niemal pełnoprawnych członków społeczeństwa. Nie ma przy tym żadnej strategii asymilacji przybyszów ze Wschodu. Zrównuje się ich z prawami gospodarzy, obdarzając różnymi przywilejami, co rodzi poczucie dyskryminacji własnych obywateli. Zwalnianie z pożądanych sprawdzianów adaptacyjnych, w tym kompetencji językowych, tworzy przesłanki dla tworzenia konkurencyjnej tożsamości narodowej. Kuriozalnym zjawiskiem staje się promowanie dwujęzyczności, czy uleganie obcym narracjom historycznym. Media masowe uprawiają propagandę proukraińską, dezorientując szerokie odłamy społeczeństwa co do preferencji, związanych z ochroną polskiego interesu narodowego.
Państwo polskie nie wyciąga konstruktywnych wniosków z dotychczasowych doświadczeń migracyjnych państw zachodnich. Nikomu spośród rządzących nie przychodzi do głowy, że reglamentacja przypływu do Polski cudzoziemców leży w dobrze pojętej ochronie interesów partykularnych. W przewidywalnej perspektywie za roszczeniami socjalnymi pójdą przecież aspiracje polityczne. Ani się nie obejrzymy, jak w ławach poselskich zasiądą przedstawiciele partii islamskich, a nie daj Boże – banderowskich. Przejawy wrogich ideologii nie spotykają się z właściwą reakcją polskich władz, a informacje na temat przestępczości cudzoziemców z trudem przebijają się do opinii publicznej. Wszystko to na dłuższą metę będzie zachęcać środowiska ksenofobiczne do jeszcze większego demonizowania migrantów.
Rządzący nie są przygotowani ani pod względem legislacyjnym, ani administracyjnym do kontroli przybyszów, a restrykcyjną politykę graniczną prowadzą niekonsekwentnie, czyniąc z odcinka granicznego z Białorusią główne źródło zagrożeń. Tymczasem inne kierunki są słabo zabezpieczone. Uszczelnianie granic staje się nośnym hasłem wyborczym, a toksyczna retoryka dotycząca przemieszczania się ludzi staje się elementem każdej kampanii wyborczej.
Choć politycy kojarzą sprawy migracyjne przede wszystkim z bezpieczeństwem granic państwa, to jednak istota problemu leży w kwestiach ekonomicznych. Migranci ze względu na tanią siłę roboczą stanowią dla wielu państw największy zasób gospodarczy. Pośrednictwo w zatrudnianiu obcokrajowców stało się – także w Polsce – intratnym źródłem zysku. Nie jest zrozumiałe, dlaczego to dochodowe przedsięwzięcie oddano w ręce firm pośredniczących spoza Polski. Kontrola napływu cudzoziemców powinna znajdować się w zakresie działań służb specjalnych, a uczulenie na działalność dywersyjną i szpiegowską powinno być właściwe wobec każdej grupy przybyszów.
W następstwie polityki „otwartych drzwi” dla uchodźców wojennych z Ukrainy okazało się, że państwa europejskie, deklarujące solidarność ze stroną konfliktu w imię walki z Rosją, polegają raczej na emocjonalnych odruchach społecznej solidarności niż na skutecznych instytucjonalnych procedurach rejestracji, weryfikacji czy akomodacji. W rezultacie na obszarze całej Unii Europejskiej rozproszyło się kilka milionów ludzi o nieokreślonej proweniencji, gdyż dla wielu wyjazd z Ukrainy bez żadnej kontroli był nie tyle możliwością ucieczki przed niebezpieczeństwem, ile okazją do urządzenia się, przewozu niedozwolonych towarów, przemytu itd. Nikt dotąd nie dokonał zbilansowania tych procesów pod kątem doświadczeń pozytywnych i negatywnych. Od tego powinna zależeć dalsza świadoma polityka „otwarcia” oraz „porządkowania” spraw ukraińskich w Polsce.
W tym samym czasie trwa emigracja milionów Polaków w wieku produkcyjnym i rozrodczym. Czy nie jest to przypadkiem jakaś zamierzona podmiana „swoich” na „obcych”? Dlaczego partie polityczne unikają jak ognia tego problemu i niewiele robią, aby nie jakiś bezosobowy „kapitał społeczny”, lecz własny naród chronić przed rozmyciem w obcym żywiole?
Imigracja i globalizm
Podstawowym warunkiem zapanowania nad żywiołową migracją jest określenie preferencji, związanych z ochroną narodowego etosu i więzi społecznych, opartych na ochronie własnej tożsamości. Pod wpływem negatywnych skutków migracji w wielu państwach Zachodu zaczyna się odradzanie nacjonalizmu etnicznego i świadomości narodowej. Należy więc oczekiwać, że w kolejnych wyborach będą rosły w siłę te partie, które uznają własne narody za wartość nadrzędną. Nie oznacza to, że nastąpi odwrót od pluralizmu i masowe deportowanie cudzoziemców do krajów przybycia czy pochodzenia. Zacznie się jednak umacniać głębsza refleksja nad koniecznością takiego zarządzania, w którym obywatele we własnym państwie nie będą zastraszani i bezradni. Przestaną się bać opresji z powodu swojego głośno wyrażanego sprzeciwu wobec uprzywilejowania obcych ich kosztem.
Świadome podsycanie paniki z powodu kryzysu demograficznego jest wyrafinowanym zabiegiem socjotechnicznym. Ma związek z globalistycznymi, czy raczej kosmopolitycznymi projektami, mającymi na celu wprowadzenie nowego międzynarodowego obywatelstwa i przeniesienie lojalności obywatelskiej z państw narodowych na instytucje globalne. Temu służą rozmaite idee integracyjne w kierunku ponadnarodowości oraz dążenia do demontażu granic państwowych. Migracje stają się doskonałym narzędziem budowania nowych wspólnot, które wchłoną i podporządkują jednej władzy globalnej państwa narodowe.
Proces ten ma na celu koncentrację władzy w systemie międzynarodowym w ręku najsilniejszych. Tylko oni – pod szyldem „nowego internacjonalizmu” (a właściwie imperializmu) – będą w stanie nie tylko zapanować nad masowym przepływem migrantów między odległymi od siebie regionami geograficznymi, ale potrafią także narzucić rygorystyczne formy kontroli. Liberalizm zmierza poprzez demontaż tradycyjnych tożsamości narodowych do zbudowania społeczeństwa kosmopolitycznego, a w obawie przed wzrostem nacjonalizmów będzie odwoływał się do praktyk państwa totalitarnego, czego rozmaite symptomy dają się zauważyć już dzisiaj.
Prof. Stanisław Bieleń
Myśl Polska, nr 31-32 (3-10.08.2025)