A więc reset. Administracja Donalda Trumpa jest nastawiona na reset z Rosją, normalizację relacji z nią. Mało tego, są przesłanki by sądzić, że Trump traktuje Moskwę jako konstruktywnego partnera.
Sformułowanie o resecie wybrzmiało całkiem dosłownie z ust specjalnego wysłannika USA do spraw Ukrainy i Rosji Keitha Kellogga (na zdjęciu). „W podejściu prezydenta Trumpa do tej wojny istnieje również szersza strategia, która opiera się na uświadomieniu sobie, że Stany Zjednoczone muszą zresetować stosunki z Rosją” – powiedział generał w stanie spoczynku, którego nasi ukrainofile przedstawiali jako tego, który miałby promować zdecydowanie antyrosyjską linię polityki Waszyngtony w duchu archeo-reaganowskim. Poniekąd tak postrzegany był również w Moskwie, a niewłączenie go do zespołu inicjującego rozmowy z Rosjanami w Rijadzie można było odczytywać jakie wyjście naprzeciw ich oczekiwaniom.
Kellogg w czwartkowym wystąpieniu na forum Council on Foreign Relations podkreślił przy tym to o czym piszę tu od dawna. Nowe podejście to nie jest radosna twórczość, improwizacja nowego prezydenta USA, tylko reakcja wymuszona przez zmieniające się uwarunkowania – „Dalsza izolacja i brak zaangażowania w rozmowy z Rosją w czasie trwania wojny na Ukrainie nie są już wykonalną ani zrównoważoną strategią”.
Te uwarunkowania są w perspektywie znacznie szersze niż sytuacja i interesy Ukrainy. Kellogg otwarcia przyznał, że celem Waszyngtonu jest „rozbicie tej osi, którą obecnie obserwujemy, która ma charakter globalny i która stanowi realne zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych Ameryki”. Amerykanie rozumieją to, co nie dociera do sporej części Polaków – USA nie mają już sił do bycia hegemonem i muszą balansować. Nie mogą dopuścić do konsolidacji partnerstwa chińsko-rosyjskiego, wspieranego przez atomową KRLD i prawie atomowy Iran, oraz zdobywającego silne punkty zaczepienia i wpływy na kontynentalnej Azji i całym Globalnym Południu za pośrednictwem BRICS i Szanghajskiej Organizacji Współpracy.
Kellogg dość ostro wypowiadał się o Ukrainie i podkreślił, że stanowisko USA w konflikcie tej pierwszej z Rosją, nie jest stanowiskiem ukraińskiego sojusznika. Waszyngton chce przyjąć rolę „obiektywnego rozjemcy”. Przy czym Kellogg powołał się na osobę prezydenta Theodore’a Roosevelta. To bardzo znaczące odniesienie. Prezydent ten (nie mylić z F. D. Rooseveltem z czasów drugiej wojny światowej) to polityk, który otwarcie wyrażał odejście od izolacjonizmu oraz liberalnego misjonizmu w polityce zagranicznej podkreślając, czasem w brutalny sposób, realistyczny paradygmat myślenia o stosunkach międzynarodowych. Roosevelt jest, wśród amerykańskich prezydentów, chyba najbardziej jaskrawym przykładem takiego podejścia obok Williama McKinley’a… na którego powołał się w swoim przemówieniu inauguracyjnym Donald Trump.
Postać T. Roosevelta jest też w wypowiedzi Kellogga o tyle ważna, że prezydent ten otrzymał pokojową nagrodę Nobla za mediowanie zakończenia wojny rosyjsko-japońskiej w 1905 r. USA, rozpatrywane wcześniej szeroko jako sympatyk sprawy japońskiej, zachowały jednak neutralność i doprowadziły na konferencji do podpisania dość kompromisowego, szczególnie w porównaniu do japońskich zwycięstw militarnych, traktatu pokojowego w Portsmouth, co było podaniem ręki Rosji. Anglosasi podali wówczas Rosji rękę w imię równowagi sił i w Azji Wschodniej, i w Europie.
Proxy war
Postawę administracji Trumpa wobec wojny na Ukrainie równie otwarcie przedstawiono w drugim znaczącym wystąpieniu z ostatnich dni. W środowym wywiadzie dla Fox News, którego spisana wersja opublikowana została na stronie internetowej Departamentu Stanu, szef amerykańskiej dyplomacji zdekonstruował z kolei całą narrację, jaką na Ukrainie i Zachodnie rozwijano na temat wojny.
„Od początku było jasne, że prezydent Trump postrzega to jako przedłużający się, patowy konflikt. I szczerze mówiąc, to wojna zastępcza między mocarstwami nuklearnymi – Stanami Zjednoczonymi, pomagającymi Ukrainie, a Rosją – i musi się zakończyć.” – powiedział Marco Rubio. Waga tego stwierdzenia polega na przyznaniu racji perspektywie Rosji. Rosjanie wszystkie swoje działania wobec Ukrainy, nie tylko od 2022 r., ale w zasadzie od początku rządów Władimira Putina, uzasadniają właśnie tym, iż nie mogą pogodzić się z włączeniem Ukrainy w skład bloku zachodniego, bo to oznacza radykalną degradację ich wpływów, pozycji, znaczenia na scenie międzynarodowej.
„Plan Ukraińców do tej pory i ich sojuszników na Kapitolu i ludzi, z którymi rozmawia pan w innych krajach, polega na tym, aby po prostu dawać im tyle, ile potrzebują, tak długo, jak będzie to konieczne. To nie jest strategia” – powiedział Rubio, wyrażając przy tym przekonanie, że Rosja, mimo potknięć, jest na drodze do militarnego zwycięstwa – „Po stronie rosyjskiej, oczywiście, na początku tego konfliktu mieli problemy. Są większym krajem. Poczynili pewne postępy. Jednak Rosjanie też nie uciekną.”
Rubio ma oczywiście rację. W polityce ukraińskiej od „pomarańczowej rewolucji” w 2004 r. pojawił się trend dołączenia do bloku zachodniego. Dekada, która po niej nastąpiła była dekadą wewnętrznej rywalizacji i równowagi dwóch obozów ukraińskich – spoglądającego bardziej w kierunku Zachodu i spoglądającego bardziej w kierunku Rosji, choć obozy te były elastyczne i w obu silna była tendencja do balansowania w roli bufora, w imię utrzymywania Ukrainy jako konfederacji oligarchicznych interesów.
Gdy Janukowycz odmówił w 2013 r. podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE, a więc wykonanie kroku w jedną ze stron, ukraiński obóz prozachodni wywrócił stolik, dokonując ulicznej rewolucji. Jedna część oligarchii i społeczeństwa ukraińskiego obaliła, z poziomu ulicy, władzę wybraną przez drugą część oligarchii i społeczeństwa. Było to podniesienie rywalizacji na nowy poziom, ale przecież taki wybór jaki zrobiła wówczas część Ukraińców dokonywał się w ramach warunków kształtowanych przez politykę ówczesnego bloku zachodniego (dziś dekonstruowanego przez Trumpa), który stworzył tym Ukraińcom niejasną perspektywę pełnego dołączenia do tegoż bloku i wsparł ten obóz ukraiński politycznie, dyplomatycznie, finansowo i propagandowo. Rosja zareagowała przenosząc rywalizację na poziom eskalacji militarnej, znajdując zresztą na Ukrainie, co w Polsce nie przechodzi przez gardło prawie nikomu, swoich zwolenników – bo zarysowany wcześniej podział ukraińskiego społeczeństwa miał wymiar terytorialny.
W efekcie obóz prozachodni, utwierdzając swoją dominację w ukraińskim społeczeństwie, zarazem stał się satelitą bloku zachodniego bez pola manewru. Skończył w sytuacji całkowicie zależnej marchii tego bloku… który właśnie trzeszczy w szwach i którego lider dokonuje całkowitego przewartościowania swojej polityki zagranicznej.
Szersza gra
Wołodymyr Zełenski dobrze to wie, dlatego już podkulił ogon oświadczają, inaczej niż w czasie sporu w Białym Domu, że też bardzo chce szybkich negocjacji pokojowych. Tylko po to, by dowiedzieć się od Trumpa, że umowa o eksploatacji ukraińskich surowców naturalnych i infrastruktury zostanie teraz „pogłębiona”, co może oznaczać zmianę jej zapisów na jeszcze bardziej korzystne dla Amerykanów, od tych jakie były zawarte w projekcie, który prezydent Ukrainy miał podpisać 28 lutego, a zamiast czego wybrał retoryczny pojedynek z Trumpem i jego wiceprezydentem.
Wypowiedź Rubio, poza gaszeniem emocjonalnych narracji rozpowszechnionych przez Ukrainę w zachodnich społeczeństwach, jest zdecydowaną deklaracją – wojna na Ukrainie to nasza gra i od teraz będziemy ją rozgrywać inaczej. Teraz Zełenski będzie musiał udowadniać władzom USA, że Ukraina jest dla nich więcej warta niż Rosja. Żadnej innej opcji nie ma. Europa, ze swoimi bombastycznymi zapowiedziami polityczno-wojskowymi na ten moment wiarygodną opcją nie jest i nawet, gdyby brać te zapowiedzi za dobrą monetę (a nie biorę), jeszcze przez lata taką opcją nie będzie.
O tym jak cenna, w skali globalnej, jest dla Waszyngtonu Rosja, świadczą też informację o woli Amerykanów wykorzystania ich jako mediatora w rozmowach z Iranem. Nie trzeba chyba wyjaśnić, że Trump udowodnił już w przeszłości dobitnie, że teatr bliskowschodni i pozycja Izraela na nim, jest dla niego ważniejsza niż Europa Wschodnia.
Wnioski? Władze USA w przemyślany i systematyczny sposób dążą do porozumienia z Rosją. Biorąc pod uwagę ostatnie sygnały w nowej administracji o potrzebie nowego układu w sprawie broni atomowej oraz bardzo stanowcze stanowisko Moskwy wskazującego na propozycje nowego ładu w całej Europie Środkowowschodniej ze schyłku 2021 r. jako punkt wyjścia, można przypuszczać, że Amerykanie będą negocjować z Rosją szerszy zakres kwestii niż tylko Ukraina.
W Polsce oczywiście wszyscy uspokajają się wypowiedziami Trumpa, że jest „bardzo zaangażowany na rzecz Polski”. Nie odpowiedział on jednak wprost na pytanie, czy utrzyma siły wojskowe w Polsce. Problem jest taki, że sformułowanie o zaangażowaniu padło podczas awantury z Zełenskim i łatwo odebrać je jako retoryczną figurę, mającą przeciwstawić postawę pokornej Polski hardości ukraińskiego prezydenta. Jak na razie ze strony administracji Trumpa brak konkretów w kwestii relacji bezpieczeństwa z naszym państwem. Przy tym ciekawe, że nie zwraca się u nas uwagi, że w tej samej rozmowie dziennikarz Marek Wałkuski zapytał prezydent USA o kraje bałtyckie. Trump, inaczej niż w przypadku Polski wyraźnie zawiesił głos, zastanawiając się co powiedzieć po czym stwierdził „to jest nie łatwe otoczenia dla nich… będziemy zaangażowani”, po czym padły sugestie o konieczności większego zaangażowania europejskich członków NATO, bo to ich „obowiązki”.
Jak to brzmi w obliczu poleceń sekretarza obrony Pete Hegsetha o redukcji amerykańskich wydatków na obronę corocznie o 8 proc. przez kolejne pięć lat i rozpisujących te redukcje właśnie na Europę?
Szpagat PiS
Zastanawia mnie beztroska obozu Prawa i Sprawiedliwości. Z jaką, w obliczu priorytetu nowych władz USA na porozumienie z Moskwą, jego politycy rozciągają się w coraz bardziej karkołomnym szpagacie utrzymując zarazem posuniętą do serwilizmu postawę pełnej ufności w działania Donalda Trumpa, i radykalnie antyrosyjską retorykę. Na ile śledzę wypowiedzi jego przedstawicieli, to dzielą się one na dwa rodzaje. Jedni twierdzą, że Trump prowadzi wyrafinowaną grę, by zwieść i pokonać Rosję. Drudzy, że Trump może i chce resetu, ale wobec nieustępliwości Rosji, radykalnie zwróci się przeciw niej, gdy dozna zawodu.
Tylko ta druga kalkulacja zdaje się mieć jakiekolwiek podstawy. Biorąc pod uwagę silne przywiązanie Trumpa do określonych założeń i charakter tych założeń politycznych, zawód ten może być odłożony w czasie. W moim przekonaniu jednak Trump konsekwentnie stawia na wizję globalnego koncertu mocarstw i depriorytetyzuje Europę, gdzie prawdziwych mocarstw nie ma, co może wyznaczać zakres dopuszczanych przez niego ustępstw wobec Moskwy szerzej niż w czasach resetu Baracka Obamy. W modelu koncertu mocarstw Trump może oczekiwać do Rosji nie radykalnego zerwania z Chinami i przyłączenia się do amerykańskiej polityki wobec niej, ale tylko zdystansowania, lawirowania, uwzględniania, czy nawet tylko neutralności wobec najważniejszych amerykańskich postulatów i interesów. Przykładem wspomniana już kwestia irańska. Deideologizacja amerykańskiej polityki zagranicznej ma być dodatkowym argumentem.
W takich warunkach majaczenia na horyzoncie co najmniej okresowego porozumienia amerykańsko-rosyjskiego polska elita polityczna, ale też szerzej opiniotwórcza, medialna musi zdecydowanie przemyśleć swoje zachowania. Należy wyciszyć konfrontacyjną retorykę i gesty wobec Rosji. Przepracować intelektualnie kwestię jej wpływów w strefie poradzieckiej.
Regionalne porozumienia z państwami skandynawskimi i bałtyckimi nie zrównoważą ewentualnego porozumienia amerykańsko-rosyjskiego, a zobowiązania wobec trzech republik bałtyckich mogą wciągnąć nas w bagno wojny, która bez bezpośredniego i masowego zaangażowania Amerykanów jest nie do wygrania. Nawet z nimi jest trudna do wygrania. Ważna jest postawa Francji i Niemiec. Tylko czy wierzymy, że te państwa i społeczeństwa pogrążone w kryzysach politycznym, ekonomiczno-finansowym, a nade wszystko kulturowo-społecznym oraz swoimi tradycjami kooperacji z Rosją będą aktywnymi i liczącymi się graczami w Europie Wschodniej, prowadzącymi politykę tak jak tego chcą nasze jastrzębie? Wierzymy w Emmanuela Macrona, Friedricha Merza i ich zaplecze?
Krystian Kamiński
fot. wikipedia
Autor jest członkiem władz Ruchu Narodowego, był posłem na Sejm IX kadencji
Za: profil „X”