PublicystykaRękas: Globalizacja z chińską twarzą?

Redakcja2 dni temu
Wspomoz Fundacje

Chiny są obecnie głównym rywalem USA i potencjalnym zagrożeniem dla amerykańskiej dominacji światowej. Nie oznacza to jednak, że są przez to siłą antyglobalistyczną.

Bez globalizacji gwałtowny rozwój chińskiej gospodarki nie byłby możliwy, co widać za każdym razem, kiedy musi ona oprzeć się na rynku wewnętrznym, ogromnym, lecz niewspółmiernym wobec możliwości kapitałowych i inwestycyjnych Państwa Środka, które po prostu muszą gdzieś stale znajdować ujście, a nawet i wtedy potrafią łapać zadyszkę. Faktycznie projekt chiński wręcz opiera się na globalizacji, choć nie na globalizmie, w każdym razie nie takim, jaki znamy w wydaniu anglosasko-liberalnym. Jest też projektem cywilizacyjnym, żeby nie używać pojęcia nacjonalistycznym, kulawego w przypadku Chin (pod tym względem nowa strategia USA okazuje się być tylko spóźnionym o kilka dekad i parę tysięcy lat naśladownictwem). Chińczycy nie będą po świecie rozsyłać swojego kapitału pod warunkiem, że zostaniemy taoistami, to jasne. Ale

Trzecie prawo Clarke’a

Projekt chiński opiera się także na technologii, którą coraz trudniej odróżnić od ideologii. Oczywiście można zakładać, że służyć ma ona przede wszystkim większej kontroli własnego społeczeństwa, ale występują też implikacje praktyczne. Nieco tylko spłycając, jeśli do robienia interesów z Chińczykami stanie się kiedyś konieczny podskórny chip identyfikacyjny – no to przecież nie zmuszą nikogo, żeby go sobie wszczepiał. Przecież nie ma przymusu robienia z nimi interesów, prawda? Mieliśmy już zresztą do czynienia z jednym globalnym chińskim projektem technologicznym / inżynierii społecznej. Nazywał się COVID-19. Nie można zaprzeczyć, mocna to była rzecz, ale chyba jakoś nikt nie oczekuje sequelu?

Zaznaczmy przy tym od razu, że nie ma większego znaczenia intencjonalność, domniemana planowość pandemii. Nieistotne czy wirus był amerykański, chiński, czy tak jakoś sam się sprokurował, wyciekł itp. Ważne, że reszta świata mniej lub bardziej udolnie naśladowała chiński sposób procedowania z pandemią, przy którym obecny liberalny autorytaryzm to betka. Z drugiej strony, jak trafnie zauważył mój redakcyjny kolega Tomasz Jankowski – pozostająca w chińskiej strefie wpływów (gospodarczych) Białoruś była jednym z nielicznych państw, które rygorów COVID-owych nie wdrożyły właściwie w ogóle. Jakaś doza tolerancji dla niewielkiego potencjałem, ale jednak warownego obozu Mińska okazała się zatem dla Chińczyków w pełni dopuszczalna. To też ważna różnica między chińskim, a anglosasko-liberalnym modelem globalizacji, bowiem kierujący tym drugim globalizm żadnych przecież odstępstw nie dopuszcza – co rzuca się też na relacje europejsko-chińskie, o czym niżej.

Rozważając amerykański punkt widzenia warto zauważyć, że koncentrujący się na chińskim zagrożeniu Donald Trump, Elon Musk i J.D. Vance nieprzypadkowo tak wiele miejsca poświęcają współpracy, ale i konkurencji w zakresie AI czy szerzej technologii, danych i kognitywnego kapitalizmu w ogóle. Słysząc o danych w polskim zaścianku, wciąż za często myślimy co najwyżej o PESELu szwagra, na który na pewno ktoś chce wziąć kredyt, a zbyt rzadko pojmujemy, że dane na nasz własny temat, które w każdej niemal minucie beztrosko rozsiewamy w sieci – właściwie już są… nami samymi, służąc nie tylko do prognozowania, ale i wywoływania naszych realnych zachowań. Amerykanie wiedzą co robią, rzucając hasło wielkiej krucjaty AI – bo rozumieją doskonale, że mimo dokonań zachodniego kapitalizmu inwigilacji, chiński zakres gromadzenia i obróbki owych danych.

Rosja partnerem – Chiny liderem?

Oczywiście też nie ma wątpliwości, że Chiny to ważny, zapewne najważniejszy czynnik antyamerykański w świecie, podobnie jak przez dekady USA były główną siłą antybrytyjską – nie w rozumieniu bieżącej walki geopolitycznej, ale jako coraz bardziej oczywisty następca. Weźmy bowiem Rosję, jakoś tam prowadzącą działania wyzwoleńcze w wymiarze politycznym i militarnym. Tak konkretnie co miałaby do zaproponowania np. Polsce, a my jej? Załóżmy, że w jakieś sytuacji międzynarodowej Rosjanie znaleźliby się znów nad Wisłą. I co? Ktoś sformowałby rząd kolaboracyjny, który upadłby 20 minut po ich wyjściu, a potem wyjechał prowadzić fabrykę konserw w Tule? Oczywiście przy zracjonalizowanej polskiej polityce gospodarczej Rosja jako źródło ropy i gazu ziemnego mogłaby na powrót stać się naszym bardzo ważnym partnerem, jednak minęły dekady naszej przynależności do gospodarczych Wielkich Niemiec, możliwości przestawienia nawet unarodowionej gospodarki w Polsce na kooperację z rynkiem rosyjskim są ograniczone, przede wszystkim dlatego, że przestali nas tam potrzebować, a na świecie, w tym także w Europie, gdy się już odobrazi – są kooperanci mocniejsi i pewniejsi od Polaków. Faktycznie zatem taki scenariusz wymagałby deglobalizacji, umożliwiającej prowadzenie polityki i gospodarki warownych obozów, z niewielkim, ale daj Boże umocnionym polskim Wagenburgiem. Deglobalizacji jednak nie spowoduje polityka rosyjska, bo ta nie ma ku temu instrumentów. Odwrócenie lub zawalenie globalizacji wyobrażalne wydaje się, póki co, wyłącznie w kontekście rywalizacji amerykańsko-chińskiej, czy to jako skutek wojny cyfrowej i finansowej i / lub realnej, czy to w wyniku zwinięcia całego projektu przez tracących przewagę Amerykanów. Znowu, o ile w takiej sytuacji nie zostałby on podtrzymany przez Chiny przejmujące przodownictwo Systemu-Świata. Mielibyśmy wówczas do czynienia z globalizacją z chińską twarzą.

Naturalna oś Chiny – Europa

Możemy mieć zatem do czynienia z utrzymaniem staus quo, pytanie jak kosztownym i na jak długo, zmianą globalizacyjnego lidera lub deglobalizacją wynikającą z wzajemnego powalenia się przez obu rywali czy też z ostatniego odruchu obronnego Stanów Zjednoczonych. Polski wpływ na wynik starcia jest żaden, co nie oznacza, że ominą nas jego skutki. Znacznie większe znacznie może mieć natomiast stanowisko zorganizowanej Europy, której chcąc nie chcąc jesteśmy częścią. Chiny są skądinąd jej naturalnym partnerem ze względów pragmatycznych, to głównie europejski przemysł znalazł się wszak ostatecznie w Azji, utrzymanie łańcucha dostaw stamtąd jest więc niezbędne, jeśliby kapitalizm miał zachować swój konsumpcyjny charakter. Ba, dla jego wzmocnienia korzystne byłoby nie tylko obustronne dążenie od wzmocnienia Pasa i Drogi, ale i udrożnienie odnóg tej inicjatywy, na czele z przejściem północnym, między innymi dlatego objętym tak wzmożonym zainteresowaniem Ameryki.

Chińskie technologie są również komplementarne wobec europejskiej transformacji energetycznej (skądinąd dla Polski niekorzystnej). Przede wszystkim zaś oba projekty, europejski i chiński, opierają się na globalizacji, choć niekoniecznie tak samo rozumianej. Gdyby miało więc na świecie zostać mniej więcej tak jak było, tylko z ograniczoną rolą Amerykanów, a potem transformować dalej wraz z kapitalizmem – to mogłoby się tak stać na przykład w efekcie współpracy chińsko-europejskiej. Starcie amerykańsko-chińskie nie będzie zatem tylko wojną na Pacyfiku, ale także rywalizacją o Europę. Czy jej obecne elity zdecydują się dopasować do zmian zachodzących u dotychczasowego hegemona, czy zostaną wymienione na lepiej pasujące do nowego etapu? A może zdecydują się jednak na pierwszy odważny krok we własnej obronie i zwrócą w stronę wschodzącej chińskiej gwiazdy?

Wydaje się, że na razie zachęcające uśmiechy posyłane do Pekinu przez Ursulę von der Leyen i Kaję Kallas to tylko rozgrywka negocjacyjna eurokracji wobec Waszyngtonu. Pomimo lania otrzymanego od J.D. Vance’a, a może właśnie w związku z nim Bruksela wciąż nie jest pozbyć się swego ideologicznego, mentorskiego tonu, sprowadzającego się do pouczania Chińczyków, jeśli już nie w kwestii praw człowieka, to z pewnością nadal w tonie twardo anytrosyjskim. A przecież Europa nie znajduje się w sytuacji, w której mogłaby komukolwiek ze Wschodu czy z Zachodu stawiać jakiekolwiek warunki.

Kocmołuchowicze i Ticonderogi

Sam fakt jednak, że choćby rozważane jest globalne odwrócenie sojuszy jeszcze bardziej aktualnym czyni kolejne pytanie: co w takiej sytuacji zostałoby nakazane państwom na dotychczasowej krótkiej smyczy amerykańskiej, takim jak III RP? Co przeważyłoby, nasza zależność gospodarcza od Niemiec, europejska przynależność dotychczasowych grup zarządzających czy ewentualne rozkazy z Waszyngtonu, który przecież nie zrezygnuje z walki tak długo, aż własnym i globalnym elitom finansowym nie zacznie bardziej się opłacać zmiana barw na… chińskie?

Cóż, jasnym jest, że w żadnym z tych scenariuszy kapitalistycznej i geopolitycznej transformacji Polska nie odegra żadnej roli, jeśli sami nie zdecydujemy się na uzyskanie podmiotowości, najpierw decyzyjnej, a co za tym idzie gospodarczej. Na razie jednak jest to nie tylko poza naszym zasięgiem, ale i poza skalą wyobraźni osób i grup skierowanych do zarządzania naszym krajem. Nie dadzą Polsce nowego przekazu ci, którzy przed wyrażeniem dowolnej opinii muszą poczekać na przekaz dnia z jednej czy nawet kilku ambasad. Decyzje niezależne od systemu podejmować może tylko ktoś spoza niego.

No chyba, że po witkacowsku zamierzamy po prostu poczekać na Chińczyków…

Konrad Rękas

Redakcja