Wczoraj natknąłem się w internecie na zatrważającą informację. Otóż według raportu zatytułowanego „Highly cited researchers 2024”, który jest zestawieniem najczęściej na świecie cytowanych badaczy – naukowców, na 6886 tychże badaczy wymienionych w tym raporcie, nie ma żadnej Polki ani Polaka.
Dodam, że tych 6886 naukowców pochodzi z 60 krajów. Nie jestem w stanie zweryfikować tych danych, ale nie mam również podstaw, by je kwestionować. Mimo wszystko nie chce mi się wierzyć, że jest aż tak źle. Jeśli to prawda, to możemy mówić o zapaści cywilizacyjnej w polskiej nauce, a co za tym idzie o zapaści cywilizacyjnej Polski jako państwa.
Od razu przyszła mi na myśl afera osławionego już „Collegium Humanum”, która tę zapaść potwierdza. Ta afera pokazała, że niczym jest solidna wiedza, zdobyta ciężką pracą i talentami. Wszystkim jest bycie w jakimś partyjno – towarzyskim układzie i gotowość do oszustwa, by obejmować intratne stanowiska.
Kolejnym dowodem potwierdzającym tę cywilizacyjną zapaść jest zachowanie pani prezydent Gdańska. W radzie nadzorczej jednej ze spółek komunalnych w Gdańsku zasiada osoba, która legitymuje się dyplomem z „Collegium Humanum”, prawdopodobnie po prostu kupionym na tej „uczelni”. Pani prezydent oświadczyła, że jeśli wspomniana osoba nie zda państwowego egzaminu, upoważniającego do zasiadania w radach nadzorczych państwowych i komunalnych spółek, to tę osobę pozbawi funkcji. Rozumiesz to szanowny Czytelniku? Pani prezydent zamiast z hukiem wyrzucić tego oszusta, każe mu zdać egzamin. Nie jest ważny fakt oszustwa i prawdopodobnie przestępstwa. Liczy się fakt pozostawania w jakimś układzie z panią prezydent, według której ta osoba, to dobry fachowiec.
Powyższe fakty i tysiące podobnych pokazują, że żyjemy w państwie na niby. Tu prawie nic nie dzieje się naprawdę. Dziesiątki tysięcy ludzi zajmujących różne eksponowane stanowiska tylko na niby legitymuje się wykształceniem wymaganym do objęcia tych stanowisk. Dziesiątki tysięcy ludzi tylko na niby zarządza różnymi dziedzinami życia politycznego, gospodarczego i naukowego. To zarządzanie na niby polega na tym, że nic dobrego z niego nie wynika poza wysokimi wynagrodzeniami takich osób. Tym tysiącom ludzi najbliżej do jednego z bohaterów komedii Stanisława Barei „Poszukiwany, poszukiwana”, który był z zawodu dyrektorem. Mam wrażenie, że polskie życie publiczne opanowane jest przez cwaniaków będących z zawodu dyrektorem. Jestem przekonany, że takich collegiów humanów jest więcej. „Absolwenci” tych szkół przebojowo pną się po stopniach kariery, co widać po stanie państwa polskiego. Mam do tego wszystkiego szczególny, osobisty stosunek.
Kiedy w 1981 roku zacząłem studia na KUL-u znalazłem się na roku z dziećmi kulowskiej profesury. W kontaktach z nimi zobaczyłem jak duży dystans intelektualny nas dzieli. Pochodzę z robotniczej rodziny bez żadnych tradycji intelektualnych. Moją największą ambicją stało się, by ten dystans zniwelować. Być może mam jakieś talenty, ale niemal jedyną metodą pokonania tego dystansu była praca. Czytanie setek książek, rozmowy z dziesiątkami osób mądrzejszych od siebie, chodzenie na wykłady, konferencje i spotkania nieobjęte programem studiów, ale poszerzające horyzonty, to był dla mnie ogromny wysiłek. Już po zakończeniu roku i zdaniu egzaminów zostawałem w Lublinie i cały lipiec siedziałem w bibliotece. Patrzono na mnie jak na wariata. Jednak po kilku latach tej ciężkiej pracy miałem satysfakcję. Dystans zniknął i to ja byłem w stanie nadawać ton dyskusjom. Studia ukończyłem z wyróżnieniem i dostałem nagrodę rektorską za pracę magisterską. Świadomość tego, że intelektualny rozwój nigdy się nie kończy, towarzyszy mi i teraz. Dlatego dla „absolwentów” różnych kollegiów humanów mam pogardę, choć to brzydkie uczucie. Dodatkowo zdałem państwowy egzamin dla osób chcących zasiadać w radach nadzorczych spółek komunalnych i państwowych, co wymagało dość rozległej i bardzo konkretnej wiedzy.
Całe to moje doświadczenie mocno osadza mnie w sferze życia publicznego i śmiem twierdzić, ze mam umiejętność szybkiego wykrycia dyplomowanego nieuka. Iluż ich spotykam chociażby w życiu publicznym rodzinnej Stalowej Woli! Jak mi przykro, że to miasto staje się bytem na niby, a gadanina rządzących nim nadaje się do zeszytów humoru szkolnego. Niestety, jak widać, państwo na niby czy to w Warszawie, Gdańsku, czy w Stalowej Woli degeneruje się w podobny sposób. Chciałbym mieć nadzieję, że da się to powstrzymać. Taki promyk nadziei dał mi dzisiaj młody lekarz neurolog, który badał moją mamę. Imponował wiedzą medyczną, znajomością psychologii starszych osób i ludzką życzliwością. Oby takich było więcej w innych dziedzinach życia, a wtedy publikacje naukowe Polek i Polaków będą licznie cytowane na świecie. Jak chciałbym tego dożyć!
Andrzej Szlęzak