Mówiąc finlandyzacja – wiemy o co chodzi. Począwszy od Koła Podbiegunowego, a na Morzu Śródziemnym skończywszy, wielu o tym marzyło, lecz nieliczni ten status osiągnęli.
Była nią naturalnie sama Finlandia, należąca do grona państw, które drugą wojnę światową przegrały. Stalin jednak znał geopolityczne konieczności i wolał neutralizację Helsinek. Dziś zapomina się o tym. Dekadę później ten cel został osiągnięty przez Wiedeń. Austria bowiem, dziesięć lat po wojnie, została w granicach ustalonych po 1918r. – zjednoczona oraz zneutralizowana i aż do teraz dobrze na tym wychodzi. Takie myśli lęgły się również w polskich głowach. Liczono na to, że Kreml, w swojej wspaniałomyślnej łaskawości, może na to w pewnych okolicznościach przystać.
Zapominano jednak, że droga do Wschodnich Niemiec wiodła przez Polskę. I być może byłoby to możliwe, gdyby doszło już wówczas do zjednoczenia dwóch państw niemieckich, wycofania z nich wszystkich obcych wojsk i ich finlandyzację. Rosjanie takie pomysły mieli, ale oznaczały one przede wszystkim to, że Waszyngton dostaje aksamitnego kopniaka, gdyż Europie nie będzie już potrzebny. Wtedy to i tylko wówczas pomysł na neutralizację Warszawy mógł znaleźć się w grze. To jednak nigdy nie nastąpiło, a co więcej: w tamtych okolicznościach była to wyidealizowana utopia. Po upływie dalszych kilkudziesięciu lat telewizyjny spektakl, pod nazwą obalenia muru berlińskiego, rozpoczął kilkuletni okres wycofywania się Rosji z Europy Centralnej, a później rozwiązanie Związku Radzieckiego. Zachód ogłosił się zwycięzcą zimnej wojny, rozpoczynając proces wchłaniania tych wszystkich państw przez rozszerzenie Unii Europejskiej, przede wszystkim NATO. W tym przypadku nie było żadnego trzeźwego namysłu i umiaru. Zignorowano również głosy tych, którzy nawoływali do zachowania rozsądku.
Znany „rusożerca” Richard Pipes w wywiadzie udzielonym na początku lat dziewięćdziesiątych zaapelował, by nie usuwać rosyjskich wpływów nawet z Polski, gdyż i tak – jak ocenił – będziemy musieli ją jej w przyszłości oddać. Obecnie zaanektowano nawet Szwecję i samą Finlandię, lecz już nie w ramach natowskiego triumfalizmu, ale przedstawiając to jako defensywny krok obronny przed domniemaną groźbą kremlowskiej agresji. Jednak obecnie sytuacja na geopolitycznej mapie Eurazji jest zdecydowanie inna niż ta sprzed trzydziestu kilku lat. Moskwa pokazała czerwoną linię i zagroziła, że nie dopuści do jej przekroczenia.
Chodzi o amerykańskie zakusy zwasalizowania Ukrainy, zaś w dalszej kolejności z pewnością i Białorusi. Rosja działając w zasadzie, w ramach obrony koniecznej rozpoczęła wojnę na Ukrainie – nie mylić z wojną z Ukrainą – która naturalnie również się toczy, ale na marginesie tej pierwszej i jako uboczny jej skutek. Słowo finlandyzacja znowu z wolna wraca do łask. Neutralizacja Kijowa z zachowaniem przez Rosję jej zdobyczy terytorialnych w zupełności zaspokaja rosyjskie oczekiwania budowania wokół swojego państwa bezpiecznej strefy. Nie wschodząc w szczegóły jest to chyba nieuniknione, jeżeli nie chcemy potężnego konfliktu. Polsce to także powinno całkowicie odpowiadać. Problem tylko leży w tym, iż dla Stanów Zjednoczonych tracimy wówczas na znaczeniu. Trzeba tę okoliczność dobrze wykorzystać rozluźniając gorset uwierającej nasze zależności od Zachodu!
Antoni Koniuszewski
fot. wikipedia
Myśl Polska, nr 35-36 (25.08-1.09.2024)