Minęła niedawno 150 rocznica urodzin rosyjskiego filozofa Mikołaja Bierdiajewa. W jego życiorysie odnotować trzeba niezwykły epizod, kiedy w pierwszych latach rządów bolszewików zetknął się on oko w oko z samym Feliksem Dzierżyńskim. Było to w 1920 roku.
Opisał to w swojej autobiografii wydanej w Paryżu w 1949 roku. Polskie wydanie tej książki ukazało się w 2002 roku nakładem Wydawnictwa ANTYK, w tłumaczeniu Henryka Paprockiego. To co uderza w przekazie Bierdiajewa, to wyważona ocena postaci Feliksa Dzierżyńskiego, odbiegająca od często u nas spotkanych prymitywnych i obiegowych sądów. Bierdiajew dostąpił „zaszczytu” przesłuchania a raczej rozmowy z samym szefem Cze-ka. Był jeszcze jeden ważny szczegół – Dzierżyński był Polakiem, o czym Bierdiajew oczywiście wiedział, ale także on sam był po matce po części Polakiem. Dodawało to temu spotkaniu dodatkowego smaczku. Oto fragment autobiografii z opisem rozmowy z Dzierżyńskim:
„Nie mogę powiedzieć, żebym był szczególnie prześladowany przez władze sowieckie. Jednak dwa razy byłem aresztowany, siedziałem w Cze-Ka i GPU, ale niedługo, a co ważniejsze, zostałem wydalony z Rosji i już dwadzieścia lat jestem emigrantem.
Pierwszy raz byłem aresztowany w 1920 roku w związku ze sprawą tak zwanego „Centrum Taktycznego”, z którym nie miałem żadnych kontaktów. Aresztowano jednak wielu moich znajomych. Odbył się wielki proces, ale nie zostałem oskarżony. Pewnego razu, gdy siedziałem w wewnętrznym więzieniu Cze-Ka, o dwunastej w nocy zostałem wezwany na przesłuchanie. Prowadzono mnie przez nieskończoną ilość mrocznych korytarzy i schodów. W końcu dotarliśmy do dość czystego i jasnego korytarza, z dywanem, i weszliśmy do dużego gabinetu, jasno oświetlonego, na podłodze leżała skóra białego niedźwiedzia, Z lewej strony, przy stole stał nieznany mi człowiek w mundurze wojskowym z czerwoną gwiazdą.
Był to blondyn z rzadką, ostro zakończoną bródką, z szarymi i melancholijnymi oczyma. W jego manierach była łagodność, można było wyczuć dobre wychowanie i uprzejmość. Poprosił, żebym zajął miejsce i powiedział: „Nazywam się Dzierżyński”. Był to człowiek, który stworzył Cze-Ka, był uważany za krwawego kata i jego nazwisko budziło przerażenie w całej Rosji. Byłem jedynym człowiekiem spośród wielu przecież aresztowanych, którego przesłuchiwał sam Dzierżyński. Przesłuchanie miało wręcz uroczysty charakter, przyjechał Kamieniew, aby być obecnym przy przesłuchaniu, był także zastępca przewodniczącego Cze-Ka, Mienżynski, którego znałem w przeszłości (spotykałem go w Petersburgu, wtedy był literatem, bardzo słabym pisarzem). Cechą mojego charakteru jest to, że w katastroficznych i niebezpiecznych chwilach życia nigdy nie czuję strachu, przeciwnie odczuwam poryw ducha i bardzo łatwo przechodzę do ataku. Przejawia się w tym chyba moje pochodzenie. Postanowiłem, że na przesłuchaniu nie będę się bronił, ale będę atakował i przeniosę całą rozmowę na płaszczyznę ideologiczną.
Powiedziałem Dzierżyńskiemu: „Proszę mieć na uwadze, że uważam za odpowiadające mojej godności myśliciela i pisarza, wypowiadać bezpośrednio to, co myślę”. Dzierżyński odpowiedział: „Właśnie tego oczekujemy od Pana”. Wtedy postanowiłem zacząć mówić, zanim zostaną postawione mi pytania. Mówiłem około czterdziestu pięciu minut, był to cały wykład. To, co mówiłem, miało charakter ideologiczny. Starałem się wyjaśnić, na podstawie jakich przekonań religijnych, filozoficznych i moralnych, jestem przeciwnikiem komunizmu, a równocześnie położyłem nacisk na to, że jestem człowiekiem apolitycznym.
Dzierżyński słuchał mnie bardzo uważnie i jedynie z rzadka rzucał swoje uwagi, na przykład powiedział; „Można być materialistą w teorii i idealistą w życiu oraz na odwrót, idealistą w teorii i materialistą w życiu”. Po moim długim przemówieniu, które, jak mi później powiedziano, spodobało się Dzierżyńskiemu ze względu na szczerość, zadał mi jednak kilka pytań, dotyczących różnych ludzi. Postanowiłem nic nie mówić o ludziach. Miałem już doświadczenie przesłuchań za starego reżymu. Na jedno pytanie, najbardziej nieprzyjemne, odpowiedział sam Dzierżyński, co uratowało mnie z trudnej sytuacji.
Mikołaj Bierdiajew
Potem dowiedziałem się, że większość aresztowanych sama się oskarżała, dzięki czemu ich zeznania były głównym źródłem aktu oskarżenia. Po przesłuchaniu Dzierżyński powiedział: „Teraz Pana zwolnię, ale nie może Pan bez pozwolenia wyjeżdżać z Moskwy”. Potem zwrócił się do Mienżynskiego: „Jest już późno, kwitnie bandytyzm, czyż nie należy Pana Bierdiajewa odwieźć do domu samochodem?”. Samochodu nie znaleziono, ale wraz z rzeczami zostałem odwieziony przez żołnierza na motocyklu. Kiedy opuszczałem więzienie, jego naczelnik, były wachmistrz gwardii, zapytał mnie: „Czy spodobało się Panu u nas?”.
Reżym więzienia Cze-Ka był znacznie cięższy, a dyscyplina więzienna surowsza, niż w więzieniach starego reżymu. Dzierżyński wywarł na mnie wrażenie człowieka w pełni przekonanego co do swoich poglądów i szczerego. Myślę, że nie był złym człowiekiem i nawet ze swej natury nie był okrutny. Był fanatykiem. Sprawiał wrażenie człowieka opętanego. Było w nim coś straszliwego. Był Polakiem i to subtelnym. W przeszłości chciał zostać mnichem katolickim i swoją fanatyczną wiarę przeniósł na komunizm. Po pewnym czasie odbył się proces „Centrum Taktycznego”. Można było przychodzić na posiedzenia sądu, więc na wszystkich byłem obecny. Wśród oskarżonych byli ludzie, z którymi wiązały mnie bliskie kontakty. Wrażenie, jakie wywierał proces, było straszne. Była to inscenizacja teatralna, wszystko zostało wcześniej przygotowane. Niektórzy oskarżeni zachowywali się godnie, ale byli też tacy, którzy zachowywali się niegodnie i podle.
Wyrok nie był szczególnie ciężki i został wydany w zawieszeniu. Przez pewien czas żyłem dość spokojnie. Sytuacja zaczęła się zmieniać wiosną 1922 roku. Powstał front antyreligijny, zaczęły się prześladowania religijne. Lato 1922 roku spędziliśmy w powiecie zwienigorodzkim, w Barwisze, w uroczej miejscowości nad brzegiem rzeki Moskwy, niedaleko Arachangielskoje, majątku Jusupowów, gdzie w tym czasie mieszkał Trocki. Wokół Barwichy są wspaniałe lasy, zajmowaliśmy się zbieraniem grzybów. Zapomnieliśmy o koszmarnym reżymie, który na wsi był mniej odczuwany. Pewnego dnia pojechałem na krótko do Moskwy. Właśnie tej nocy, jedynej w ciągu całego lata, gdy nocowałem w naszym moskiewskim mieszkaniu, dokonano w nim rewizji i aresztowano mnie. Znowu zostałem odwieziony do więzienia Cze-Ka, teraz przemianowanego na GPU. Siedziałem około tygodnia. W końcu zostałem wezwany do śledczego, który powiadomił mnie, że zostanę wydalony z Rosji sowieckiej. Podpisałem także oświadczenie, że przyjmuję do wiadomości, iż w wypadku mego pojawienia się na granicy ZSRR zostanę rozstrzelany.
Następnie zostałem zwolniony. Minęło jednak około dwóch miesięcy, zanim udało się wyjechać za granicę. Wysyłano całą grupę pisarzy, uczonych, działaczy społecznych, których uznano za nierokujących nadziei w sensie nawrócenia się na wiarę komunistyczną. Był to dziwny środek, którego później już nie stosowano. Zostałem wypędzony z ojczyzny nie z powodów politycznych, ale ideologicznych. Kiedy mi powiedziano, że zostanę wydalony z Rosji, poczułem ogromny smutek. Nie chciałem emigrować, czułem niechęć do emigracji, z którą nie chciałem się wiązać. Równocześnie miałem świadomość, że znajdę się w wolnym świecie i będę mógł oddychać czystym powietrzem. Nie sądziłem, że moje wygnanie będzie trwało ponad 25 lat”.
(ss. 216-217)