OpiniePolitykaPolskaJeszcze o Konstytucji

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

W Myśli Polskiej Nr 3-4 z dnia 14-21.01.2024 ukazał się artykuł Mateusza Piskorskiego zatytułowany „Konstytucja do wymiany”. Ano właśnie. Nic dodać, nic ująć.

Na początek trochę historii. Prace nad Konstytucją rozpoczęły się pod koniec 1993 roku. W połowie 1996 roku nastąpiło nieprawdopodobne przyspieszenie prac nad projektem Konstytucji. W Zgromadzeniu Narodowym powstała oryginalna koalicja, jak ją określano „banda czworga” złożona z: – Polskie Stronnictwo Ludowe – „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród”; – Sojusz lewicy Demokratycznej – „Kapitalistyczni postkomuniści”; – Unia Pracy – „Socjalizm utopijny”; – Unia Wolności – „Za wszelką cenę i jak najszybciej do Unii Europejskiej”.

Po zawarciu tego zaiste egzotycznego sojuszu na bok poszły wszelkie różnice programowe, walki personalne. Cel zawartego porozumienia był jasny i czytelny. Należy za wszelką cenę uchwalić nową konstytucję przed wyborami do Sejmu i Senatu, których termin wyznaczono na wrzesień 1997 roku. Natomiast referendum zatwierdzające miało się odbyć przed zapowiedzianą pielgrzymką Jana Pawła II do Polski.

2 kwietnia 1997 roku w Zgromadzeniu Narodowym odbyło się trzecie i ostatnie czytanie projektu Konstytucji – została uchwalona przytłaczającą większością głosów. W głosowaniu wzięło udział 497 posłów i senatorów, za uchwaleniem głosowało 451. Byłem jednym z 40 parlamentarzystów, którzy głosowali za odrzuceniem projektu Konstytucji. 6 wstrzymało się od głosu. W dniu uchwalenia Konstytucji prezydent A. Kwaśniewski podpisał zarządzenie w sprawie przeprowadzenia referendum konstytucyjnego.

Przed referendum konstytucyjnym, poprawnie polityczne media przeprowadziły gigantyczną, zakłamaną kampanię na rzecz zatwierdzenia Konstytucji, którą przedstawiano jako arcydzieło myśli filozoficznej, politycznej i prawnej. Konstytucja, wedle lewicowo – liberalnych propagandzistów, gwarantuje, a jakże (!) uniwersalne wartości, równowagę władz, niezawisłość sądów oraz rozwój gospodarki. Polacy przez długi czas, trwa to zresztą do dzisiaj, byli i są ogłupiani tego rodzaju hasłami. Niestety, większość rodaków daje się na to nabierać, o czym świadczą wyniki kolejnych wyborów czy to samorządowych, czy to parlamentarnych.

Wracając do referendum – odbyło się 25 maja 1997 roku, wzięło w nim udział 12.137.136 głosujących, za było 6.396.641, przeciw 5.570.493, głosy nieważne 170.002 i w ten sposób Konstytucja została zatwierdzona. Z referendum wiąże się bardzo istotna sprawa, do dziś kompletnie przemilczana w publicznej debacie. Otóż referendum zostało przeprowadzone na podstawie Ustawy „O Trybie Przygotowania i Uchwalenia Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej”. Została ona uchwalona 23 kwietnia 1992 roku. Ustawa ta odegrała złą rolę podczas prac nad Konstytucją. Artykuł 11 tejże ustawy stanowi o tym iż: „Przyjęcie w referendum Konstytucji następuje wówczas, gdy opowiedziała się za nią większość biorących udział w głosowaniu”. Jest to zapis niebywały, dlaczego? Ano dlatego, że zarówno w Małej Konstytucji z 1992 roku i Ustawy „O referendum” z czerwca 1995 roku są zapisy stwierdzające, iż wynik referendum jest wiążący, jeżeli wzięła w nim udział więcej niż połowa uprawnionych!

Wyszło na to, iż jedynym referendum, w którym to nie obowiązuje jest referendum konstytucyjne (sic!), co też się stało ( w referendum w 1997 roku głosowała mniej aniżeli połowa uprawnionych i mamy co mamy). Dzisiaj lamentującym wesołkom z PiS-u należy przypomnieć, iż owa nieszczęsna ustawa została uchwalona w kwietniu 1992 roku, gdy premierem rządu był Jan Olszewski, a decydującą rolę w rządzącej koalicji odgrywało Porozumienie Centrum – obecnie PiS. Jedną z najważniejszych kwestii w Konstytucji jest określenie ustroju, modelu państwa. W doktrynie i praktyce politycznej można wyróżnić: – model prezydencki; – model parlamentarno – gabinetowy.

W pierwszym przypadku prezydent ma silną pozycję i stoi na czele władzy wykonawczej. W Europie przykładem jest Francja, poza Europą – Stany Zjednoczone. W drugim przypadku władzę wykonawczą sprawuje rząd, na czele którego stoi kanclerz czy też premier. W tym modelu rola prezydenta sprowadza się do funkcji reprezentacyjnej, tytularnej. W pracach nad Konstytucją należało się zdecydować na przyjęcie jednego lub drugiego rozwiązania.

Ustanowienie sprawnego, dobrze funkcjonującego państwa to jeden z celów konstytucji. Jeżeli państwo nie działa, to tym samym iluzoryczne są prawa i wolności poszczególnych jednostek. W innych państwach dawno to już zrozumiano.

U nas w Konstytucji nie przyjęto ani jednego, ani drugiego rozwiązania. Zdecydowano się na tzw. „system mieszany”. Zwolennicy „systemu mieszanego” podkreślali konieczność zachowania równowagi władz. Nie przyjmowali do wiadomości, iż równowaga i trójpodział władzy pomiędzy ustawodawczą, wykonawczą, sądowniczą to dzieło Arystotelesa, do którego później nawiązał Monteskiusz.

Nie, rodzimi myśliciele chcieli doprowadzić do tzw. równowagi między prezydentem a premierem i radą ministrów. I doprowadzono do tzw. równowagi. Na praktyczne skutki nie trzeba było długo czekać. Przez ponad 26 lat obowiązywania Konstytucji dochodziło do nieustannych konfliktów pomiędzy prezydentem a premierem w takich kwestiach jak (podam kilka przykładów): – kto kieruje polityką zagraniczną, – kto reprezentuje Polskę w stosunkach międzynarodowych, – czy z rządowego samolotu może korzystać prezydent – zaiste jest to bardzo poważny problem.

Aktualnie doszły spory o stosowanie prawa łaski przez prezydenta, a także sposób mianowania sędziów. Do tego dochodzą prezydenckie veta do ustaw uchwalanych przez parlament. Przykłady można mnożyć. Zarówno jedna jak i druga strona działają w imię swoich partykularnych, partyjnych interesów. Nasuwa się pytanie – a co z odpowiedzialnością za Polskę? A co z realizowaniem dobra wspólnego? Dla głównych aktorów sceny politycznej nie ma to żadnego znaczenia. Taka postawa wynika między innymi z tego, iż w Konstytucji niejako programowo wpisano konflikt, który prowadzi do niewydolności i paraliżu państwa. Jesteśmy świadkami tego na co dzień.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na to, iż w blisko stu kwestiach Konstytucja uregulowanie spraw odsyła do nieistniejących jeszcze ustaw. Hans Kelsen tego rodzaju zachowania określał jako „konstytucyjne obietnice”, a z obietnicami jak jest powszechnie wiadomo. W 1998 roku, czyli po roku obowiązywania Konstytucji jeden z publicystów stwierdził: „Taka Konstytucja rozłożyłaby każde, nawet najsilniejsze, państwo, a co dopiero Polskę”.

Henryk Dyrda

Autor był posłem na Sejm II kadencji (1993-1997)

 

Redakcja