HistoriaPolskaWiesław Chrzanowski – w stulecie urodzin

Redakcja12 miesięcy temu
Wspomoz Fundacje

Był na pewno postacią znaczącą, choć koniec jego kariery politycznej (po 1989 roku) nie był dla niego zbyt chwalebny – jego polityczne „dziecko”, czyli Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe dzisiaj nie istnieje, pozostali po nim tylko ludzie rozsiani po różnych partiach i instytucjach.

Czy wobec tego można powiedzieć, ze poniósł porażkę? Z czysto politycznego punktu widzenia tak, bo nie stworzył nic trwałego. Tym niemniej na tle obecnych przedstawicieli „klasy” politycznej był wzorem starego dobrego stylu. Opanowany, kulturalny, znający meandry polskiej historii, mający za sobą trudne życie i obecność w obozie narodowym jeszcze przed 1945 rokiem. Chrzanowski był na czasy „wolnej” Polski zbyt delikatny, ufny i szlachetny – przegrał z makiawelistycznym Jarosławem Kaczyńskim i szalonym „rewolucjonistą” Antonim Macierewiczem, którego nieopatrzenie wziął na pokład tworzącego się ZChN. Tenże Macierewicz już w 1992 roku wbił mu w plecy lustracyjny nóż. Wilcze prawa obowiązujące w III RP okazały się dla niego zabójcze. Dzisiaj, w 100. rocznicę urodzin Wiesława Chrzanowskiego (urodził się 20 grudnia 1923 roku) warto przypomnieć jego sylwetkę. Jego polityczna droga była taka (cytuję fragment jego życiorysu):

„W 1940 z inicjatywy brata Zdzisława rozpoczął działalność konspiracyjną w Młodzieży Wielkiej Polski. W 1943 został współtwórcą konspiracyjnej organizacji Młodzież Wszechpolska. Walczył w szeregach Narodowej Organizacji Wojskowej, która weszła w skład Armii Krajowej. Jako żołnierz AK uczestniczył w powstaniu warszawskim. W stopniu kaprala podchorążego walczył w batalionie NOW-AK „Gustaw”, a następnie był żołnierzem batalionu „Harnaś”. We wrześniu został ranny podczas ataku na szpital. Po opuszczeniu Warszawy został skierowany do obozu w Pruszkowie.

Następnie należał do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Działał w konspiracyjnych organizacjach o orientacji niepodległościowej, m.in. w Stronnictwie Narodowym i Związku Akademickim Młodzież Wszechpolska. W lipcu 1945 wraz z m.in. Tadeuszem Łabędzkim reaktywował pismo „Wszechpolak”. Był też redaktorem „Młodej Polski”. Związał się politycznie ze Stronnictwem Pracy, z którym współpracował od 1945.

W kwietniu 1946 został prezesem Chrześcijańskiego Związku Młodzieży „Ostoja”. W maju tego samego roku został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa, a po kilku tygodniach zwolniony. Następnie przebywał w ukryciu do amnestii z 1947, kiedy się ujawnił. Podjął wówczas pracę w „Tygodniku Warszawskim”.

W latach 1948–1954 był ponownie więziony z powodów politycznych. 8 stycznia 1950 został skazany na karę 8 lat pozbawienia wolności. Na początku lipca 1954 opuścił zakład karny w Rawiczu jako tzw. urlopowany więzień karny. Od 1965 blisko współpracował z prymasem Stefanem Wyszyńskim. W latach 1956–1972 podejmował próby uzyskania uprawnień adwokata. Mimo kilku uchwał rady adwokackiej dopuszczających go do zawodu minister sprawiedliwości odrzucał jego wnioski. Wiesław Chrzanowski został radcą prawnym specjalizującym się w prawie spółdzielczym. Pełnił funkcję kierownika zespołu radców prawnych Centralnego Związku Spółdzielczości Budownictwa Mieszkaniowego, a od 1972 był pracownikiem naukowym Spółdzielczego Instytutu Badawczego.

W 1980 został doradcą Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”, był współautorem statutu związku. W 1981 został ostatecznie dopuszczony do wykonywania zawodu adwokata. Współpracował z Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności”.

Na tej drodze życiowej wyróżnić trzeba trzy okresy – wojny i tuż po wojnie, okres PRL z okresem uwięzienia a potem pracy zawodowej, wreszcie po 1980 i 1989. Szczytem  kariery politycznej było oczywiście objęcie przez niego funkcji Marszałka Sejmu (1991-1993).

Podczas wizyty w Muzeum Niepodległości 

Maciej Motas recenzując na naszych lamach książkę Romana Graczyka pt. „Chrzanowski” pisał: „Wiesław Chrzanowski na kartach książki Graczyka jawi się jako konsekwentny zwolennik funkcjonowania klarownych podziałów ideowych na scenie politycznej. Polityka była dla niego polem ścierania się nierzadko odmiennych, ale realnych wartości, poglądów i postaw, nie zaś jedynie areną walki o partykularne interesy partyjne (stąd jego krytycyzm wobec współczesnej polityki). Z tej perspektywy Chrzanowski w dużo większym stopniu był ideologiem i wychowawcą, niż politykiem w potocznym rozumieniu tego słowa. Nie był, podług określenia Wasiutyńskiego, przykładem „zoon politikon”.  Jako myśliciela politycznego, na równi z poglądami Romana Dmowskiego i Jana Ludwika Popławskiego, inspirowały go wskazania katolickiej nauki społecznej oraz przedstawicieli Kościoła na czele z Janem Pawłem II oraz Prymasem Stefanem Wyszyńskim. Z całą pewnością był jednym z wybitniejszych przedstawicieli obozu narodowego drugiej połowy XX wieku”.

Ciekawe były refleksje Chrzanowskiego na temat PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego. W wywiadzie dla miesięcznika Mysl.pl, który przeprowadził Ireneusz Fryszkowski w 2008 roku. Miał on znamienny tytuł: „Zawiódł mnie Marek Jurek i Wiesław Walendziak”. Warto przytoczyć jego fragmenty:

Stwierdził Pan, że hasło „IV RP” przypomina Panu hasła sanacyjne i piłsudczykowskie. Jak Pan, człowiek wywodzący się z narodowej demokracji, mógł zagłosować w 2005 r. na tą dzisiejszą emanację piłsudczyzny? Jeśli mogę sobie pozwolić na ocenę tego aktu wyborczego: wydaje mi się, że jednak zagłosował Pan tak, jak większość Polaków, czyli na niniejsze zło, bo jak pokazała chwila obecna, tak naprawdę Jarosław Kaczyński nie był nośnikiem żadnych wielkich idei, już nie mówiąc o możliwości istnienia idei narodowej w ramach PiS. Pokazał to przykład z Markiem Jurkiem, że pozbył się jedynych reprezentantów jakiejkolwiek idei narodowej. Wobec braku idei zastąpił tę sferę ideologiczną wyłącznie hasłami kluczami: walka z korupcją, walka z układem, rozliczenia.

– Teraz już na nich nie głosowałem, lecz na PSL, choć ludowcem nie jestem. Dla mnie to było klasyczne nawiązanie do idei sanacji, czyli uzdrowienia, oczyszczenia, ale nie oczyszczenia jako usuwania przeszkód w realizacji pewnej wizji, tylko samo dla siebie. I to była ta koncepcja sanacji z fazy BBWR. Pamiętajmy, że koło obozu sanacyjnego poszedł Związek Młodych Narodowców, Klub 15 Listopada, prof. Zygmunt Wojciechowski i inni, bo było przekonanie, że Dmowski to miał rację, ale endecja taktycznie nie miała sprawności. W perspektywie chcieli unarodowić sanację. To się nie udawało wcale, ale takie byty założenia. Powiem szczerze, że pierwszy okres grupy Marka Jurka w PiS nie podobał mi się; wtedy jak był marszałkiem Sejmu szedł posłusznie kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego, łamiąc zasady tego, kim marszałek powinien być, itd. To, że on później wyszedł z PiS – chociaż politycznie uważam, że rozegrał to niestety kończąc swoje możliwości – w sensie oceny osoby przywróciło moją wiarę w niego. Rzeczywiście po okresie III RP zebrało się bardzo dużo patologii w naszym życiu i to moje głosowanie ówczesne w 2005 r. było na mniejsze zło. Ja jeszcze znam sytuację z czasów, jak był Kongres Liberalno-Demokratyczny. To przecież tych patologicznych rzeczy było bardzo dużo.

Głosowanie w sprawie życia poczętego i wyjście Marka Jurka pokazuje – moim zdaniem – że na chwilę obecną ta idea, żeby funkcjonować w szerszym bloku prawicowym, a takim dziś niestety jest PiS, jest niemożliwa i nie można w niej realizować idei narodowej w zgodzie z własnym sumieniem.

– Bo te stronnictwa są na chwilę obecną stronnictwami wodzowskimi, zresztą taki był i LPR. I z tego powodu trudno jest tam utrzymać się pewnym konkurującym, wewnętrznie kształtującym, takim czy innym ideowym środowiskom. To nie to, że istnieje frakcja, która chce rozłamu, tylko w partii mogą być środowiska, które starają się oddziaływać na kształtującą się wciąż jego linię polityczną. A tam tymczasem chodzi o coś innego. Tam panuje ta zasada, którą przed wojną opisał Aleksander Hertz, czyli tzw. drużyna wodza.

Mówi Pan o PiS-ie?

– O PiS-ie. Tam ktoś nie wchodzi do pewnej elity ze względu na swój dorobek, tylko jest do niej kooptowany, albo z niej strącany. To nie jest szkoła Dmowskiego. Dmowski niezależnie od swoich funkcji w ruchu narodowym to był autorytet. Poddawano się jego ocenom, jego wytycznym ze względu, że uważano, iż to jest dobre, to jest właściwe, że to mi pomaga. Autorytet to nie jest rozkaz, ale to jest więcej niż porada. Podobnie było też u piłsudczyków, choć ludzie różnie tam reagowali, to samo było z Witosem, to samo z szeregiem liderów. W tych nurtach politycznych przed wojną było kilka autorytetów. A w tej chwili to jest poczucie, że jeżeli się nie podporządkuję to zostanę pominięty i koniec. I ci, którzy prezentują jakąś próbę samodzielności zostają wykruszani, np. najbliższy współpracownik Kaczyńskiego – Dorn, jedyny człowiek, który niezależnie od całej jego oceny jest i wykształcony, i inteligentny. Ale tacy u Kaczyńskiego nie mają wielkich szans. Przecież Przemysław Gosiewski jest całkiem inny, to jest taki techniczny wykonawca. Znam go z okresu lat 1994-95. Co Kaczyński powiedział, on to powtarzał. Nie miało znaczenia podawanie innych argumentów, bo on i tak powtórzy tą samą śpiewkę kolejny raz. Co prawda to było lat temu kilkanaście, wiec może się rozwinął.

Czyli w tej sytuacji ruch narodowy na dziś musi ograniczyć się do budowania i rozwijania środowiska, jeśli nie może istnieć jako samodzielna partia polityczna lub w szerszym bloku prawicowym.

– Ja nie wiem, czy nie może istnieć jako partia polityczna. Tylko musi być wtedy grupa odpowiednio dynamicznych ludzi. To nie jest tylko ten dynamizm myślowy, ale muszą jeszcze być zdolności techniczne, pewna baza materialna, inne rzeczy. To jest kwestia ludzi waszego pokolenia.

Pytanie dotyczące Pana bezpośrednio. Jest Pan postrzegany raczej jako wychowawca i nauczyciel, niż jako polityk czy polityk na emeryturze. Jak Pan ocenia w perspektywie lat i tego, co się stało z ZChN-em, z politykami – Pana wychowankami, własne osiągnięcia wychowawcze w sferze politycznej?

– Znaczeniem w życiu politycznym jest ukształtowanie się tego, co ja nazywałem zespołem drążeniowyrn, czyli jakiegoś zespołu ludzi, którzy nieformalnie są ze sobą związani, w którym jest pewna hierarchia, ale nie hierarchia w sensie zawartych porozumień, ale w sensie oceny, kogo na co stać. Bo zarządy partii to nie jest akurat to, co członkowie partii chcieliby wybrać, a wybory są – jak wiemy – od Sasa do Lasa. Taki zespół jedynie może nadawać ton działaniu. Takiego zespołu nie wytworzył Ruch Młodej Polski, któremu ja jakoś tam patronowałem w okresie PRL. Zawiódł mnie np. Marek Jurek, bo tworzył swoiste getto ideologiczne. Zawiódł mnie też Wiesław Walendziak, z którym wiązałem wielkie nadzieje. Też był bardzo narodowy. On przecież pracę magisterską napisał na temat: ,,Naród w nauce Romana Rybarskiego”. Co więcej bronił to w rocznicę setnych urodzin Rybarskiego. Niestety później poszedł inną drogą. Mógł tworzyć pewien ruch społeczno-polityczny, ale on poszedł na tworzenie środowiska „pampersów” i w końcu z tego wszystkiego się wyłączył. Więc pod tym względem pewne kalkulacje zawiodły”.

Z wywiadu przebija pesymizm i chyba świadomość, że swoją grę polityczną przegrał. Ze swej strony wspomnę, że tak ceniony przez Chrzanowskiego Wojciech Wasiutyński też był rozczarowany ZChN-em, ale także samym Chrzanowskim. Wasiutyński, wbrew stanowisku emigracyjnego Stronnictwa Narodowego, „postawił” na Chrzanowskiego i ZChN, przeznaczył nawet 150 tys. dolarów na pismo narodowe w Polsce. Był nim tygodnik „Młoda Polska”, który jednak po 10 miesiącach… splajtował a pieniądze rozpłynęły się. Rozgoryczony Wasiutyński zaczął wtedy pisywać do paxowskiego „Słowa Powszechnego” (potem „Słowa _dziennika Katolickiego”), gdzie byłem przez pewien czas za-cą redaktora naczelnego. Przesyłał regularnie felietony do rubryki „Faxem z Nowego Jorku”. Przysłał mi też list (chyba w 1993), w którym napisał, że ZChN to jego wielkie rozczarowanie, bo nie jest to partia narodowa, tylko klerykalna, co jest zaprzeczeniem tradycji obozu narodowego.

Z książką o powstaniu 1944

Z Wiesławem Chrzanowskim mam jednak, razem z kol. Maciejem Motasem, miłe wspomnienia. Kiedy Profesor był już na uboczu, zwróciliśmy się do niego, żeby napisał wstęp do naszej książki „W imię czego ta ofiara. Obóz narodowy wobec Powstania Warszawskiego” (Wyd. Myśl Polska 2009). Chętnie się zgodził, odwiedziliśmy go w jego mieszkaniu na Solcu w Warszawie. Profesor miał jednoznaczne stanowisko w sprawie powstania, takie jak w 1944, a mianowicie, że była to zbrodnia. W wywiadzie dla „Myśli Polskiej” (nr 31/2008) pod znamiennym tytułem „Byliśmy przeciw powstaniu” mówił:

„Kierownictwo Młodzieży Wszechpolskiej środowiska warszawskiego, którego byłem członkiem,  miało krytyczny stosunek do wywołania powstania jeszcze przed podjęciem decyzji o jego rozpoczęciu. Pamiętam już jak był zarządzony stan pogotowia, jak trzy razy na dzień gromadziliśmy się w oddziałach. Odbyliśmy posiedzenie zarządu i nawet podjęliśmy próby dotarcia do członków Rady Jedności Narodowej. Tadeusz dotarł do Zbigniewa Stypułkowskiego [członek Zarządu Głównego SN], apelując, żeby hamować te próby.

Nie mogliśmy się także zgodzić z taką argumentacją, o której już w czasie powstania na posiedzeniu Rady Jedności Narodowej mówiono, że powstanie wybuchłoby samoczynnie, że był taki nastrój itd. Myśmy już w czasie powstania protestowali przeciwko takiemu tłumaczeniu, było one bowiem obraźliwe dla oddziałów. Traktowano tym samym oddziały wojskowe jak „cywilbandę”, która wyruszy do akcji bez rozkazu. Byliśmy zatem jednoznacznie przeciwni, ale jak rozkaz przyszedł, wszyscy żeśmy się na stanowiskach stawili. I dlatego twierdzenia o „samoczynnym wybuchu” uważaliśmy za rodzaj samousprawiedliwienia. Jeszcze w przeddzień Powstania, 31 sierpnia w południe, Prezydium Rady Jedności Narodowej wypowiedziało się przeciwko wybuchowi Powstania. Co do dowództwa wojskowego, uważaliśmy, że to jest zespół, gdzie dominują dawne czynniki wojskowe, związane z obozem sanacji. I decyzja o Powstaniu wypływa z chęci pokazania swojej dominującej roli. Pojawiły się też podejrzenia, czy nie było w tym jakiejś inspiracji ze Wschodu. Wiemy, że w Komendzie AK były takie tendencje”.

W mieszkaniu na Solcu w Warszawie (2008)

Profesor poparł budowę Muzeum Powstania Warszawskiego, był w komitecie powołanym przez Lecha Kaczyńskiego, bo uznał, że takie Muzeum jest potrzebne i należy się tym, którzy polegli. Ale nie zgadzał się z bezkrytyczną jego gloryfikacją i wykorzystywaniem do celów politycznych przez PiS.

Profesora pamiętam także z otwarcia w Muzeum Niepodległości wystawy „Powrót Polski na mapę – Traktat Wersalski 1919” (kwiecień-maj 2009), której byłem autorem scenariusza i na której po raz pierwszy pokazaliśmy nieznane do tej pory dokumenty z Archiwum Romana Dmowskiego. Profesor był gościem honorowym wernisażu. W czasie tych kontaktów nieraz się z nami przekomarzał mówiąc: „Na Bolesława Piaseckiego mnie nie nawrócicie”. Nie mieliśmy zamiaru, ale epizod jego pracy w strukturach PAX-u (1955-1956) był dla nas interesujący.

Na wernisażu wystawyPowrót Polski na mapę – Traktat Wersalski 1919″ – 7 kwietnia 2009.

Dzisiaj, w 100.  rocznicę urodzin, warto przypomnieć tę postać, zapisaną w historii Polski i historii obozu narodowego. Choćby z tego powodu, że takich ludzi już obecnie prawie nie ma. Współcześni politycy styl uprawiania przez niego polityki uważają za „anachroniczny”, gdyż wolą politykę niestannego konfliktu i walki z wrogami rzeczywistymi i urojonymi. Kwintesencją takiego stylu jest PiS i Jarosław Kaczyński. Jedni powiedzą, że ten styl okazał się skuteczny, ale czy naprawdę?

Jan Engelgard

 

Redakcja