PolitykaRękas: Fantom reparacji

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Jedną ze sprawdzonych metod manipulowania Polakami jest odwoływanie się do poczucia krzywdy, nieważne – prawdziwej czy urojonej. Slogany „Jesteśmy okradani!” oraz „Są nam winni!” budzą tak samo gorące owacje, jak równie sprawdzone „Polska to bardzo bogaty kraj, tylko…”.

Emocje, do których sięgają używający takich haseł, mają źródło w podświadomym niekiedy przekonaniu o głębokiej niesprawiedliwości, sprowadzającej się do prostej konstatacji, że przecież w Polsce powinno być lepiej niż jest. A skoro nie jest, to ktoś musi być winien! Ktoś, czyli oni – politycy, władza, system, złodzieje, ale także Niemcy, Ruscy, Żydzi, obcy. Słowem wszyscy, którzy lepiej ewidentnie mają, na pewno naszym kosztem, bo nam ukradli i nie oddali. Co ciekawe, te najczęściej chaotyczne i słabo umocowane w faktach przeczucia bywają niekiedy jak najbardziej zgodne z rzeczywistością. Sęk w tym jednak, że z samej obiektywnej prawdziwości czy słuszności niewiele jeszcze wynika w świecie realnej polityki, opartej na banalnym bilansie sił i środków.

Ukryć kryzys

I to zresztą również całkiem nieźle pojmujemy, co widać na przykładzie osławionych „reparacji od Niemiec”. Jak potwierdzają kolejne badania opinii, Polacy równocześnie uważają, że pieniądze te się nam leżą (ponad 50% ankietowanych) – i nie wierzą, że uda się je uzyskać (blisko 2/3 spośród zapytanych). Okazuje się zatem, że nie jesteśmy aż tak naiwni, jak imputują nam partyjni spece od PR-u. Za wcześnie jednak, by taką pochwałą okazanego realizmu zamykać cały ten reparacyjny humbug. Jego celem nie było wszak uzyskanie jakichkolwiek pieniędzy, a jedynie pogłębienie nieufności i wrogości polskiej opinii publicznej wobec Niemiec, co odpowiada zarówno potrzebom wewnętrznej polityki Prawa i Sprawiedliwości (pozycjonowaniu Platformy Obywatelskiej jako „partii niemieckiej”), jak przede wszystkim instrukcjom otrzymywanym z zagranicy, z anglosaskich ośrodków kierowniczych, prowadzących własną grę nacisków i targów z Berlinem, o wymiarze geopolitycznie i geoekonomicznie znacznie poważniejszym niż te głupie 6,2 biliona złotych, którymi łudzi się Polaków. Miraż reparacji ma także znaczenie kamuflażowe, można nim bowiem pokryć coraz widoczniejsze bankructwo finansów III RP. Niemożność pokonania inflacji, generowanej czynnikami poza zasięgiem i kompetencjami obecnego kierownictwa państwowego, jak i najzupełniej już zawinione przez kolejne rządy zadłużenie finansów publicznych i gargantuiczne koszty funkcjonowania państwa, tak czy inaczej postawią pytanie o źródła finansowania narobionego bałaganu. „Mielibyśmy, ale Niemcy nie chcą dać!” – usłyszymy wtedy zapewne, i choć niczego to nie rozwiąże, to przynajmniej znowu winny będzie ktoś inny.

Czynnik siły

Polacy nie wierzą w reparacje nie tylko dlatego, że odpowiada to odwiecznemu polskiemu cierpiętnictwu i przekonaniu, że wszyscy chcą nas tylko oszukać (co skądinąd jest całkiem niezłym opisem stosunków międzynarodowych w ogóle). Nie wierzymy w deszcze euro, czując, że żeby coś ugrać, trzeba być silniejszym od przeciwnika. Nawet zaś w największym zaślepieniu Polacy nie uwierzą, że nagle staliśmy się silniejsi od Niemców. Na tym jednak także grają zleceniodawcy kampanii reparacyjnej sugerując, że uda się nam do niej pozyskać potężnych sprzymierzeńców, którzy zrównoważą braki naszego własnego potencjału. Sojusznikami tymi miałyby być Stany Zjednoczone i Izrael. Taki jest też kierunek wizerunkowych ruchów rządu, chwalącego się m.in. rzekomym sukcesem niedawnej amerykańskiej wizyty wiceministra spraw zagranicznych, Arkadiusza Mularczyka. W rzeczywistości jednak jego spotkania odbywały się na niskim szczeblu i żaden z przedstawicieli waszyngtońskiej administracji nie zaryzykował choćby cieniem wiążącej deklaracji poparcia dla wsadzonej Polakom w usta kampanii. I nic w tym dziwnego, podobnie bowiem jak Polska pozostaje nie tylko słabsza od Niemiec, ale wprost jest częścią ich gospodarczej strefy wpływów, tak i jest dalece mniej istotnym wasalem dla USA. Dla Ameryki „sojusz” z Polską pozostaje typowym sojuszem egzotycznym (wg klasyfikacji wprowadzonej niegdyś przez Stanisława Cata-Mackiewicza). Utrata kontroli nad III RP, całkowity upadek naszego państwa czy nawet oddanie nas do innej strefy wpływów nie byłyby żadnym istotnym ubytkiem dla amerykańskiej potęgi. Utrata Niemiec natomiast oznaczałaby koniec Stanów Zjednoczonych jako globalnego hegemona. Amerykanie mogą zatem Niemców szantażować, kontrolować, okupować, przenikać ich gospodarkę, ale zawsze przedłożą ich ponad Polaków, czy innych wschodnich Europejczyków.

W dodatku naszą sytuację wobec Ameryki tylko pogarsza, a nie poprawia nasze jednostronne, bezalternatywne zaangażowanie w konflikt na Ukrainie. Im głośniej powtarzamy, że bezwarunkowo będziemy realizować zadania zlecone przez Anglosasów wobec Rosji, tym mniej się trzeba z nami liczyć, tym bardziej nie ma sensu niczego nam dawać, ani nawet obiecywać. W końcu żadna praca nie hańbi poza pracą ochotniczą i darmową…

Komu oddalibyśmy te pieniądze?

O ile więc odwoływanie się do pomocy amerykańskiej jest bzdurą, o tyle podnoszenie kwestii roszczeń żydowskich jest ze strony polskiej samobójstwem. Jak warto przypomnieć, podstawowy akt prawny rozliczający (a właściwie rozpoczynają sekwencję rozliczeń) między „Izraelem” a Republiką Federalną Niemiec, umowa reparacyjna – kończy właśnie 70 lat, podpisany bowiem został 10 września 1952 roku, a wszedł w życie 27 marca 1953 roku, zresztą nie bez gigantycznych kontrowersji po stronie… żydowskiej. W efekcie porozumienia w następnych latach Niemcy wypłaciły ponad 714 milionów dolarów na rzecz Tel Awiwu i kolejne 450 milionów marek dla Światowego Kongresu Żydów. Czy roszczenia te mogą w ogóle zostać wznowione? Owszem, ale w zakresie skrajnie niebezpiecznym dla Polski. Oto bowiem już od lat 1990-tych część przemysłu holocaustu wskazuje, że rozliczenia nie obejmowały Niemiec Wschodnich, a zatem nie dotyczyły reparacji za majątki żydowskie, które po wojnie znalazły się w sowieckiej strefie okupacyjnej, a potem w NRD. Otwarte pytanie brzmi: czy na pewno chcielibyśmy, by takie żądania finansowe i majątkowe zostały przez „Izrael” wysunięte wobec Niemiec Jeszcze Bardziej Wschodnich, czyli polskich Ziem Odzyskanych? A może taki jest właśnie rzeczywisty cel kampanii PiS?  Jak pod rządami tej partii Polska tak się zbroi, że już ostatni karabin oddaliśmy Ukraińcom, tak może dzielnie walczymy o niemieckie reparacje, by te z kolei wysłać do Tel Awiwu?

Restytucja Kresów, zamiast widmowych reparacji

Wątek ukraiński w całej hucpie reparacyjnej również wart jest szczególnej uwagi. Nieprzypadkowo kampania antyniemiecka nasila się w sytuacji, gdy pogarsza się sytuacja militarna i prawnomiędzynarodowa Kijowa. W świecie realnej dyplomacji byłaby to znakomita okazja do osiągnięcia wszelkich możliwych celów polskich właśnie na odcinku ukraińskim. Wygrywając naszą domniemaną niezbędność dla kontynuowania ukraińskiego oporu, mielibyśmy niepowtarzalną szansę zaspokojenia wszystkich polskich roszczeń, zarówno tych o charakterze historycznym (jak choćby kwestia ekshumacji ofiar zbrodni banderowskich i ich właściwego upamiętnienia), jak zwłaszcza majątkowych, w postaci godziwych odszkodowań i rekompensat dla właścicieli polskich majątków pozostających w obecnych granicach Ukrainy i ich spadkobierców. To byłby konkret, realne pieniądze dla polskich rodzin, a nie wirtualne miliardy od Niemców, których nikt nigdy nawet nie powącha. PiS oczywiście doskonale o tym wie, dlatego tym głośnie krzyczy o niemieckich rekompensatach, zamiast upomnieć się o restytucję Kresów. Dlatego właśnie wiceminister Mularczyk w Waszyngtonie spotykał się z politykami takimi, jak congresswoman Marcy Kaptur, współprzewodnicząca komisji amerykańsko-ukraińskiej. Z całą pewnością usłyszała ona zapewnienie, że obecna administracja III RP nigdy nie pozwoli, by Polska wystąpiła ze swymi uzasadnionymi i w obecnej sytuacji mającymi wszelkie szanse powodzenia roszczeniami wobec Ukrainy.

PiS-owski fantom reparacyjny maskuje zatem kolejne załamanie polskiej gospodarki, wzmacnia jedynie amerykańską hegemonię, będącą gwarancją polskiej peryferyjności, ściąga na nas niebezpieczeństwo wzmożonych roszczeń żydowskich i odwraca uwagę od niepowtarzalnej szansy odzyskania polskich majątków od Ukrainy. Tak, my Polacy słusznie uważamy, że jesteśmy okradani i oszukiwani. W przypadku tzw. reperacji oszukuje nas rząd III RP.

Konrad Rękas

Redakcja