KulturaWywiadySztuka ma służyć dobru – rozmowa z Tomaszem Kostyłą

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Dziękuje, ze zgodziłeś się na rozmowę. Wiele osób twierdziło, że z zasady nie chcesz udzielać wywiadów. I większość twierdziła, że nie zgodzisz się na rozmowę. Tym bardziej się cieszę, że rozmawiamy. Kim jest Tomasz Kostyła w roku 2023? Jak by się Kolega sam zdefiniował?

– Nadal jestem w sferze ideowej narodowym – radykałem, a na co dzień poetą wędrownym i fotografem.

Wielu z naszych czytelników nie było jeszcze na świecie, gdy „Legion” koncertował. Nie mają oni tych wspomnień, które nam towarzyszą. Pamiętam swoje codzienne wyjazdy na katowicki dworzec do „muzycznego boksu” by dorwać kasetę „My, nowe pokolenie”. Udało się po dwóch tygodniach. Za „Lata walk ulicznych” oddałem znajomemu dżinsy przysłane z Londynu. Wielu z dzisiejszych czytelników poznało lub dopiero poznaje ówczesną narodową scenę rockową poprzez utwory zamieszczane na platformach typu YT lub granych coverów przez nowopowstające kapele. W niedługim czasie ma ukazać się „Antologia polskiego skin rocka lat 80. i 90. XX wieku” autorstwa kol. Norberta Wasika, ale zanim się to stanie przybliż młodym czytelnikom historię „Legionu”.

– Na temat Legionu wiele razy się wypowiadałem, więc przypomnę w skrócie, że dołączyłem do zespołu w 1991 roku jako wokalista i autor tekstów. Pod nazwą LEGION wyszły trzy materiały [„Lata walk ulicznych”, „My, nowe pokolenie” i „A.M.D.G.”], z tym, że ten ostatni już w innym składzie. Zespół zakończył działalność w 1996 roku, choć były duże szanse, aby przetrwał na dłużej. Jednak nie każdy miał na tyle determinacji, chęci aby uwierzyć w to, że w muzyce można odnosić sukcesy, robiąc to co się lubi.

Jak to się stało, że dzisiaj kiedy szeroko pojęta idea narodowa stała się popularna wśród młodych ludzi nie powstają zespoły na miarę tych z lat 90-tych. Przynajmniej ja na takie nie trafiam.

– Myślę, że klimat lat 90-tych był specyficzny, a my wszyscy żyliśmy w atmosferze dużego optymizmu, wierzyliśmy, że będziemy funkcjonować normalnie, zaczniemy spełniać marzenia, a proza życia nabierze kolorów. A co do zespołów, to moim zdaniem ludzie zaczęli się bardziej obawiać o swoją egzystencję i nie czują potrzeby aby tak otwarcie, zdecydowanie iść tą drogą artystyczną i to pod własnymi nazwiskami. W tzw. wolnej Polsce zapanował strach, a egzystencja opierająca się w dużej mierze na ratach, leasingach i kredytach skutecznie zniechęca ludzi do bycia sobą. Ja uważam, że jest kilka zespołów godnych uwagi np. „Irydion” czy „Horytnica”, jest też „ Kontratak, White Family”. Coś w naszym kraju się tli. Były też festiwale jak Orle Gniazdo. Jednak aby kultura tożsamościowa mogła odnosić sukcesy, to musi się zmienić nastawienie artystów, muzyków i odbiorców. Muzycy ze sceny tożsamościowej nie mogą liczyć na przychylność administracji państwowej, ani na przychylność mediów głównego ścieku. Ktoś kto otwarcie się deklaruje jako twórca tożsamościowy, występujący pod własnym nazwiskiem i ukazujący swój wizerunek, ponosi konsekwencję swojej postawy przez całe życie. Musi być na to gotowy i umieć to dźwigać. Wiem, co mówię. Poza tym, jeśli jesteśmy przy muzyce, to jak dotychczas; każdy twórca nawet nie zakłada, że stanie się muzykiem na miarę Daniela Landy, nawet nie ma takiej ambicji. Więc jak ma ta scena muzyczna istnieć, utrzymywać się i zdobywać wielbicieli?

Jakiś czas temu rozmawiałem na łamach „Myśli Polskiej” z kol. Januszem Palianem („Sztorm 68”). Powiedział, że nie przewiduje reaktywacji zespołu – chociaż ja liczę na zmienię decyzji – czy jest możliwość reaktywacji „Legionu”? Czy widzisz taka potrzebę dzisiaj?

– Ja nie mam obiekcji ani przeciwskazań, aby wrócić do muzyki i stanąć na scenie, ale nie interesuje mnie granie dla tzw. idei, bo nic z tego nie wyjdzie. Muzyką trzeba się zająć na poważnie i to w każdej kwestii: artystycznej, medialnej, wizerunkowej. Twórca ma sprzedawać swoje dzieło, bo inaczej umrze z głodu, a nikt nie kiwnie palcem aby się nad jego losem pochylić. Samarytanie odeszli wraz z Belle Epoque. Mamy czasy egoistów, ludożerców, bezbożników oraz idiotów. Takie są masy. I jest to również materiał do zagospodarowania. Lewica wiedziała jak się do tego zabrać. Owsiakowszczyzna zajmowała się deprawacją polskiej młodzieży od połowy lat 80-tych XX wieku. Stworzono cały gułag antykultury. A tzw. prawica narodowa na kulturę tożsamościową wciąż patrzy jak na leprozorium.

Realizujesz się również w innych dziedzinach sztuki – poezja czy fotografia. W każdej z nich odnosisz sukcesy. Czym jest sztuka i jaki powinien być jej wymiar społeczny?

– Staram się łączyć pasję z potrzebą przetrwania. Nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć, czy odniosłem sukces, albowiem to dopiero można w pełni stwierdzić, kiedy zakończę swój ziemski żywot i ktoś dopiero oceni, czy moja twórczość przyczyniła się do tego, ze ludzie stali się lepsi. Bo sztuka ma służyć Dobru. Dobru, które jest określone przez cywilizację łacińską, do której wciąż się zaliczamy. Sztuka jest odpowiedzią na rzeczywistość – tak to określił Tadeusz Kantor i to jest też prawda. Mając określone poglądy polityczne, wiemy, co chcemy przekazać, wiemy, jakich nośników używać, aby ten przekaz był odbierany właściwie. W moim przypadku to obraz i słowo. W wymiarze społecznym sztuka ma organizować wyobraźnię narodową. To szerokie pole, a ogranicza je tylko możliwość tworzenia. Ja obecnie posługuję się słowem i obrazem. Potrzeba tworzenia była we mnie od zawsze, uwielbiam malarstwo, ale nie potrafię malować, więc pochyliłem się nad fotografią. Otworzyli mi tę rzeczywistość, tacy mistrzowie jak Peter Lindbergh, Richard Avedon, Josef Koudelka, Lewis Hine, Edward Steichen, Henri Carter Bresson, Eugene Adget, Sebastiao Salgado czy nasi polscy twórcy jak Jan Bułhak, Tadeusz Rolke, Stefan Arczyński, Adam Bujak, Krzysztof Hejke. Ponieważ też zawsze wolałem pisać niż mówić, więc od szkoły średniej, coraz śmielej czyniłem próby pisania tekstów, nie myśląc jeszcze o tym, że będzie z tego jakaś namiastka poezji. Jednak noc sprzyjała nostalgii, a samotność zamieniała myśli na koślawe zdania pisane piórem i to pisanie trwa cały czas, z różnym natężeniem. Oczywiście był impuls – poezja śpiewana, której słuchanie miało charakter nieomal mistyczny. Po każdej dawce wieczorowej Gintrowskiego i Herberta, bez względu na jakość taśmy magnetofonowej, sen uchodził całkowicie i prawie do świtu był czas na pisanie. Nie można było inaczej postępować. Do tego dochodziło wędrowanie po górach, piosenki Stachury, Kaczmarskiego, kaskaderskie wiersze Wojaczka, zimnokrwisty Bryll, samotny Sieniawski i chyba najbardziej smutnoromantyczna i mało znana poezja rosyjska, głównie przedsowiecka, nieokaleczona sierpem i młotem. Człowiek zawsze coś odkrywa na nowo, aby dać odpowiedź rzeczywistości.

Gdzie przebiega granica co wolno a czego nie wolno w sztuce i czy coś powinno być prawnie zabronione? Czy sztuka powinna służyć narodowi czy istnieć dla samej sztuki?

– Kiedyś podobało mi się pojęcie sztuka dla sztuki, ale to jest pułapka. Taka postawa dekomponuje twórcę i jego dzieła w każdym wymiarze artystycznym. To nie rozwija. Sztuka powinna mieć cel, powinna być realizacją planu, zawartego w wyobraźni. O ile wyobraźnia nie posiada ograniczeń, tak to co się materializuje w formie dzieła już ma swój limes, choćby w aspekcie estetyki i etyki. Nie jestem zwolennikiem zakazów w sztuce o ile one nie naruszają Dekalogu. Aby sztuka była dobra, to wystarczy pozbawić ją państwowych dotacji. Wtedy nastąpi naturalna selekcja. Ludzie docenią dzieła wybitne i będą pamiętać ich twórców. Nie tak dawno mój znajomy, profesor z Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu zabrał mnie na wernisaż młodych twórców do Muzeum Sztuki Współczesnej. To, co tam zobaczyłem, potwierdzało wszystko to, co o kulturze i o sztuce XX wieku mówił Krzysztof Karoń. Gdyby pacjentom zakładów psychiatrycznych rozdać materiały plastyczne i kazać im malować, rzeźbić, rysować, to przynajmniej moglibyśmy cokolwiek podziwiać. Ale ci studenci z ASP nie byli wariatami. Mieli zostać artystami dyplomowanymi. To co w takim razie robiły tam rozsypane na szybie truchła owadów, monitory porozstawiane po kątach migające jak stroboskopy, czy pobazgrane ściany? Oni, jak i uczelnia, jest utrzymywana z naszych pieniędzy i ci ludzie żyją w przekonaniu, że są artystami. A za kilka lat wygenerują swoich następców. To nie jest sztuka, to kuglarstwo, zyskujące uznanie ludzi o podobnym poziomie umysłowym.

Naród i sztuka to nierozerwalny związek. „Archanioł i Rycerz” oraz „W krainie moich dróg” – to tytuły tomików poezji Twojego autorstwa. Gdzie je można zakupić? Czy przygotowujesz kolejny? Byłeś autorem wydanej chyba 10 lat temu „Antologii polskiej poezji tożsamościowej”. Dzisiaj pozycji bardzo rzadkiej na rynku antykwarycznym. Czy od tego czasu pojawili się nowi polscy twórcy tożsamościowi godni odnotowania?

– Wyszły dwie moje książki poetyckie: „Archanioł i Rycerz” oraz „W Krainie moich Dróg”. Ta pierwsza pozycja jest bardzo rzadko osiągalna, było tylko jedne wydanie w 2010 roku, natomiast „W Krainie moich Dróg” można nabyć w wydawnictwie WEKTORY, które tę książkę wydały i prowadzą jej dystrybucję. Ja sobie zdaję sprawę, że poezja to obecnie najbardziej martyrologiczna i niepopularna dziedzina sztuki w aspekcie tożsamościowym, niemniej jednak zawsze stanowiła ważne spoiwo w zachowaniu polskiej kultury. Ja również staram się gromadzić twórczość naszych literatów, uwzględniając, rzecz jasna poezję, na szczęście kilka osób wydało swoje utwory, więc można powiedzieć, iż Zbigniew Herbert skierował strunę światła na podatny grunt. „Antologia polskiej poezji tożsamościowej” była projektem spontanicznym, ale teraz po latach uważam, że bardzo ważnym, ponieważ nikt wcześniej nie stworzył takiego pomostu pomiędzy dziełem a twórcą. Twórcą, który nie miałby wtedy szans na wyjście zza własnego cienia. Ja sam wiem, że przeświadczenie o niemożności zaistnienia w przestrzeni publicznej skutecznie blokuje autora i jego utwory trafiają na dno szuflady. Wydanie „Archanioła i Rycerza” (tutaj składam podziękowanie panu prof. Wielomskiemu i portalowi konserwatyzm.pl) dodało mi odwagi, aby spróbować umożliwić zaistnieć innym twórcom, bo miałem sygnały, ze ludzie piszą, gromadzą swoje teksty i dobrze by było, aby mogli je zaprezentować, aby poezja stała się zauważalna w szerszym gronie.

Dzięki dobrej woli osób, które zainwestowały w ten projekt, można było wydać książkę, zawierającą wiersze dwudziestu autorów. Byłem mile zaskoczony odpowiedzią na apel o teksty, poziomem tej twórczości, wrażliwością naszych tożsamościowych poetów i to było bardzo budujące. Pierwsza taka publikacja po 1945 roku stała się faktem w roku 2012, a ja wciąż żyję nadzieją, że nastąpi kontynuacja tego projektu; mam nadzieję, że odrodzi się w Polsce życie kulturalne – literackie, artystyczne, że pojawią się salony, gdzie będzie można prezentować swoją twórczość i o niej dyskutować, że po każdym takim spotkaniu staniemy się wrażliwsi, mądrzejsi i nabierzemy chęci do działania- zaczniemy tworzyć trwałe ślady w naszej poszarpanej tożsamości narodowej. To są sprawy ciągle jeszcze możliwe do zrealizowania i nie wymagają wielkiego charakteru.

Obaj byliśmy w Stronnictwie Narodowym „Szczerbiec” mec. Mariana Barańskiego. Zapewne zgodzisz się, że prezes Barański był, a moim zdaniem dalej jest osobą niezłomną. Nie zginał karku najbardziej nieprzychylnych czasach. Dzisiaj jednak znalazł się w kontrolowanym przez neosanację Instytucie Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Jana Ignacego Paderewskiego. Rozmawiałem z nim w tym roku na pogrzebie lidera PWN-u Bolesława Tejkowskiego, widziałem jak obce jest mu to środowisko, w którym się dzisiaj znalazł. Czy uważasz za błąd tego typu działalność?

– Uważam, że kompromis ma swoje granice. Nie każdy jednak tak uważa jak ja. Skoro ruch narodowy wyrzekł się odrodzenia klasy średniej, to stał się łupem dla neosanacji, rozdającej granty, zasiłki, zapomogi, etaty i tytuły. Znam Mariana Barańskiego, napisał znakomitą książkę „Elementarz wiedzy narodowej”, jako zbiór treści istotnych dla zrozumienia idei narodowej i poznania aspektów politycznych, historycznych myśli ideowej obozu narodowego. I tak zapamiętam mecenasa Barańskiego. Jednak ani on sam, ani SN „Szczerbiec” nie zrobił niczego, co mogłoby przetrwać jako struktura polityczna, nie mówiąc już o aspekcie gospodarczym ruchu politycznego. Stąd gotowość do zasilenia szeregów neosanacji, stąd też odejście w cień. Nie tylko jego zresztą.

Marian Barański nie stał się nowym Bolesławem Piaseckim, zaś Instytut Myśli Narodowej nowym PAX-em. Nasze pokolenie musiało się nastawić na zachowanie idei. Doskonale wiemy co działo się z endekami w latach hitlerowskiej okupacji i później bezprawia Bermanów. Poprzednie pokolenia w pewnym sensie zawiodły te młodsze. Miały nam zgotować lepszą przyszłość i miały nauczyć nas realizmu. To się w większości nie udało – wina leży również w naszym pokoleniu – ja się przynajmniej do niej poczuwam. Przecież zawsze można było więcej i lepiej. Dzisiaj również po naszej stronie króluje patriotyzm romantyczny, insurekcyjny, neosanacyjny – gorący i łatwiejszy ale płytki. Jak sobie radzić z tym problemem?

– Nie poradzimy sobie z tym problemem. A to dlatego, że nie będzie Wielkiej Polski. Musimy sobie najpierw zadać to pytanie, kto ma budować Wielką Katolicką Polskę, tudzież Katolickie Państwo Narodu Polskiego? Alimenciarze, rozwodnicy, konkubenci, wierzący – niepraktykujący? Bo takich ludzi przybywa. Odpowiedzmy sobie na to pytanie, jaka jest, jakość moralna społeczeństwa polskiego. Czy Pan Bóg chce, aby Wielka Polska składała się z rozbitych rodzin, z konkubinatów, z dilerów i sutenerów? Czy ojciec jest w stanie wychować swojego syna na rycerza, jeśli się rozwiódł z jego matką? Czy matka da córce dobry przykład, jeżeli zmienia swoich partnerów, by na starość znienawidzić wszystkich mężczyzn dookoła i tę nienawiść zaszczepić córce? Czy rodzice, którzy wysyłają swoje dzieci do kościoła w niedzielę, a sami z nimi nie idą, mogą mieć pewność, że starości nie spędzą w domu opieki? Czy narodowcy, osadzeni w personalizmie chrześcijańskim są krzyżowcami, czy tchórzami, szukający rozpaczliwie trzeciego policzka do nastawienia hordom wrogów? Mało ludzi zadaje sobie te pytania, a jeszcze mniej próbuje na nie odpowiedzieć. Jak sobie radzić z tym problemem? Przede wszystkim zadbać o jakość życia doczesnego, powrócić do Tradycji. Odgrzebał stare wzorce naszych przodków, naszych dziadków, którzy potrafili być ze sobą na dobre i na złe, którzy jadali wspólnie posiłki, razem się modlili i tym sposobem byli w stanie przetrwać zarazę tak czerwoną jak i brunatną, z wszystkimi jej konsekwencjami. Bez odnowy moralnej będziemy upośledzeni duchowo, staniemy się niewolnikami i żebrakami, organizującymi zbiórki internetowe pod byle pretekstem, będziemy nieudacznikami z ustami pełnymi sloganów, wyciągający ręce po dotacje państwowe, wstydzący się nacjonalistycznej symboliki i stroniący od radykalizmu.

Polak-nieudacznik, z patriotycznymi instynktami i urojeniami, zawsze kłaść będzie do jednego łóżka Piłsudskiego z Dmowskim, zawsze wytłumaczy i usprawiedliwi potrzebę międzymorza i ochoczo zastąpi celtycki krzyż czarnym słońcem. To dzisiaj obserwujemy. Bez zmiany osobowości Polaka nie poradzimy sobie z tym narastającym problemem, nie podniesiemy się z anglosaskiej niewoli, nie porzucimy kabalistycznej filozofii życia. Dlatego nacjonalizm stał się zjawiskiem groteskowym, bez głębszych treści, za to pełen sloganowych tez. Bardzo łatwo jest manipulować ludźmi, których pojęcie o rzeczywistości opiera się na emocjach, którzy aktywność sprowadzają do internetowych batalii. To wykreowało patriotyzm fasadowy, utrzymywany sztucznie przez Instytut Dmowskiego i Paderewskiego (zapewne sam Dmowski by nie przeszedł). Tradycja, Idea, Klasa Średnia, Elity – w takiej kolejności trzeba nam odbudowywać to, co zostało zaprzepaszczone w maju 1926 roku. A potem szybko znajdzie się miejsce na Kościół (Tradycji), szkołę, strzelnicę i mennicę.

Problem w tym, że hierarchowie często stoją po stronie Przeciwnika. Wystarczy wspomnieć słowa abp. Jędraszewskiego – „jako wspólnota Kościoła żyjąca nauką Chrystusa mamy prawo, by dziękować za to życie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezesa Jarosława Kaczyńskiego”. Hierarchowie często nie tylko odrzucają idee Wielkiej Polski, ale nawet samej Polskiej. Czy można prowadzić politykę prokatolicką w Polsce wbrew hierarchii?

– Należy prowadzić politykę prokatolicką w Polsce często, niestety, wbrew hierarchii, albowiem od czasu Soboru Watykańskiego II Kościół katolicki stał się nośnikiem rewolucji humanistycznej, którego orędownikami stali się biskupi i kardynałowie, opowiadający się przeciwko Tradycji. W Polsce nie było nikogo na miarę arcybiskupa Marcela Lefebvrea, a duet Wyszyński – Wojtyła wprowadzał zmiany soborowe gorliwie i entuzjastycznie, co wymienieni sami w swoich wypowiedziach niejednokrotnie potwierdzali. Problem jest jeszcze taki, że prof. Maciej Giertych wtłaczał narodowcom w głowy modernizm religijny na wszelkie możliwe sposoby, czego skutkiem jest totalna impotencja duchowa kolejnego pokolenia narodowców, usilnie zabiegających o względy Kościoła, który rękoma hierarchów ich od siebie permanentnie odrzuca. To, jak posoborowi kapłani traktują swoich wiernych i komu naprawdę służą, pokazała covidowa histeria. Kościół posoborowy, zależny od państwowych subwencji, którego funkcjonariusze w episkopacie mają teczki w archiwach IPN, gnije i nic tego nie uratuje. Nie da się bowiem jednocześnie bronić Krzyża i całować Koran, nie da się adorować Najświętszego Sakramentu i jednocześnie kłaniać Paczamamie. Posoborowia nie ocali ani nowa ewangelizacja, ani wydarzenia pseudoreligijne, podobne do tego, jakie zapodał swoim wiernym łódzki biskup wespół z jezuitą Recławem. Nie ocali tego nawet ekspresowy wysyp „świętych” papieży: JXXIII, PVI, JPI, JPII. Skoro kościoły novus ordo pustoszeją, a do seminariów nie ma powołań, to znaczy, że Panu Bogu tak religijność się nie podoba. Jeżeli tego hierarchowie nie dostrzegają, to znaczy, ze nie mają w sobie wiary i czynią to wszystko świadomie, bo nie śmiem posądzać biskupów o głupotę, czy brak rozeznania w rzeczywistości. Na szczęście dzieło zapoczątkowane przez abpa Lefebvrea ma także swoje miejsce w naszym kraju i tego się trzymajmy.

 „Należy prowadzić politykę prokatolicką w Polsce często, niestety, wbrew hierarchii”. Podobnie jest z mądrym patriotyzmem, rozumny patriota musi się przeciwstawiać temu jarmarcznemu, który służy do pudrowania niepolskich interesów. Czy widzisz na polskiej scenie politycznej ludzi, których warto wspierać ?

– Na pewno są w naszym Kraju ludzie, których warto wspierać i zasięgać u nich opinii. Dzięki nim mamy pojęcie o rzeczywistości, mamy wiedzę, możemy wyrobić sobie zdanie na bieżące tematy. Spektrum jest dość szerokie, a Internet daje nam bezpłatną edukację. Wystarczą chęci i można poszerzyć swoje horyzonty. Natomiast gorzej jest z politykami, bo kampanie wyborcze do parlamentu przypominają targ niewolników, gdzie każdy chce się dobrze sprzedać za poselską dietę lub miejsce w radzie nadzorczej spółek skarbu państwa. Bez klasy średniej nie będzie polityków narodowych, bo biedak i żebrak, prędzej i później, sam się doprasza o finansowe zniewolenie, nazywając to często realizmem politycznym. Więc nie ma kogo wspierać, bo narodowcy/nacjonaliści ani nie mają pieniędzy, by trzymać polityków przy sobie, ani nie maja dostępu do archiwów tajnych służb, by móc kontrolować ministrów i parlamentarzystów. wobec braku chęci zbudowania struktury finansowej, narodowcy zawsze będą kończyć tak, jak kończy obecny syndykat RN, MN, MW/ONR. Zawsze dwa wyjścia: powrót do niebytu lub podpisanie cyrografu i wstąpienie do klubu sofistów.

Wiem, że czytasz „Myśl Polską”. Pomimo nielegalnej cenzury pismo się rozwija i wychodzi. Jak oceniasz tematykę w niej poruszaną?

– Tak, czytam „Myśl Polską”, zresztą czytam dużo tytułów, lubię mieć własne zdanie na to, co się dzieje dookoła nas. Akurat MP często porusza tematy, które mnie interesują, a nagonka na pismo jest typową reakcją pożytecznych idiotów na inny punkt widzenia, niż ten podany nam do wierzenia przez władzę warszawską. Takie działania są antykonstytucyjne i antydemokratyczne – używając demoliberalnej nomenklatury. Z drugiej strony jednak MP ma za to darmową reklamę.

Dziękuję bardzo Tomku za rozmowę. Proszę o kilka słów od siebie do czytelników „Myśli Polskiej”.

– Mogę powiedzieć tylko jedno: Nie ma wolności bez Prawdy, a zatem Prawda przeciwko światu! Pozdrawiam Redakcję Myśli Polskiej i Czytelników.

Rozmawiał: Łukasz Marcin Jastrzębski

Myśl Polska, nr 3-4 (15-22.01.2023)

Redakcja