PublicystykaJastrzębski: Czas Bismarcka i Hitlera już minął

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Endecja jako ruch ideowo-polityczny, nie może być tym samym co skorupa wystawiona w gablocie muzeum. Jej wartością jest żywotność i aktualność w danym czasie.

By idea narodowo-demokratyczna była przydatna dzisiejszej Polsce, musi być dostosowana do aktualnych warunków zewnętrznych i wewnętrznych. Nie może stać się zbiorem dogmatów, nawet wtedy gdy zostały one spisane przez najwybitniejszego polskiego myśliciela politycznego XX wieku. Taki talmudyzm jest zgubny, i prowadzi do budzącego w nas śmiech Związku Piłsudczyków. Są oczywiście elementy stałe w myśleniu endeckim. Głównym jest postrzeganie polityki przez pryzmat dobra narodu. Tu się nic nie zmieniło.

Niemcy były naszym głównym wrogiem w przeszłości. Z różnym natężeniem trwało to przez stulecia. To jest oczywistość. Miał oczywiście rację Roman Dmowski wskazując właśnie to zagrożenie jako pierwszorzędne. Mylili się ci, którzy w swoim zacietrzewieniu wskazywali Rosję jako głównym problem ówczesnej Polski. Wskazywali oni Rosję jako wroga właśnie z powodu swojego niereformowalnego talmudyzmu. Oczywistością jest również to, że Niemcy i ich sojusznicy byli naszymi głównymi wrogami w latach drugiej wojny światowej. Nawet po niej były realne działania NRF wobec Polski, które musiały budzić niepokój.

To co kiedyś było aktualne nie oznacza automatycznie tego, że pozostaje na zawsze. Trzeba się zmierzyć z tym intelektualnie i wyciągać wnioski. Potrzeba konfrontacji starego pisma z rozumem. Nie wolno bać się pewnych słów i myśli z obawy, że ktoś uzna to za sprzeniewierzenie się idei pierwotnej. Zresztą Endecja nie była antyniemiecka z definicji. Ona była propolska. To ówczesna sytuacja geopolityczna sprawiła, że polityka endecka musiała być prowadzona przeciwko Niemcom. Dzisiaj jednak sprawa wygląda inaczej. Niemcy są w znacznej mierze podporządkowane temu samemu Przeciwnikowi co nasze państwo. Dzisiaj nasz zachodni sąsiad boryka się z ogromnymi problemami wewnętrznymi. Potomkowie Fryderyka Wielkiego, Otto von Bismarcka i Adolfa Hitlera są przede wszystkim skupieni na swoim przetrwaniu jako państwa, a nie ekspansji na Wschód.

Obserwuję ten proces również na swoim podwórku w mikro wymiarze. Niewiele zostało z dawnych licznych stowarzyszeń kulturalno-społecznych Niemców na Śląsku. Dzisiaj to nieliczne kluby dla staruszków. Ich realną siłę i liczebność widzimy na przykład podczas uroczystości takich jak np. w świętochłowickiej Zgodzie. Gromadzi się kilka, ewentualnie kilkanaście osób. Nie ma w nich chęci rewanżyzmu znanej z przeszłości. Problem niemieckiego rewizjonizmu był prawdziwy w okresie Polski Ludowej. Wtedy działał prężnie wspomagany z budżetu centralnego Związek Wypędzonych. Większość z 13 pierwotnych założycieli związku w 1958 roku była związana z reżimem hitlerowskim – wśród nich Alfred Gille, Erich Schellhaus (Wehrmacht), Hainz Langguth, Rudolff Wollner (SS) Głównym mózgiem ZW był Hans Krüger (1902-1971), działacz NSDAP, zbrodniarz wojenny, polityk CDU, poseł Bundestagu i federalny minister ds. wypędzonych. Oni realnie myśleli o naszych Ziemiach Zachodnich jako swoim terytorium.

Tygodnik „Der Spiegel” podał, iż na 200 byłych członków kierownictwa Związku Wypędzonych, ponad 1/3 była członkami NSDAP i SS. Nie wiemy również dokładnie w jakim stopniu te środowisko było zinfiltrowane przez amerykańskie czy brytyjskie służby. Na amerykańskie inspiracje reizjonistyczne wskazywał gen. Tadeusz Walichnowski. Jednak tamte pokolenie wymarło, nowe jest w znacznej mierze zamerykanizowane, wynarodowione i pozbawione dawnych tęsknot. Dzisiaj wśród Niemców poglądy zbliżone do tych z lat 50-tych w Związku Wypędzonych są zupełną egzotyką. Zdarzają się sentymentaliści tacy jak Matthäus Golla, ale to margines.

Musimy Przeciwnika i zagrożenia stopniować by się nie pogubić w meandrach narzucanych zewnętrznie problemów. Naszym głównym wrogiem nie jest dzisiaj żadne państwo narodowe czy postnarodowe w Europie, a siły spoza naszego kontynentu. W dzisiejszym zglobalizowanym świecie naszym głównym Przeciwnikiem pozostaje od wielu lat świat anglosaski wraz z swoimi jawnymi i niejawnymi strukturami dokonującymi podporządkowania sobie coraz liczniejszych obszarów globu. Mamy do czynienia z realną anglosaską ekspansją kulturową i gospodarczą na Wschód.

Zagrożeniem dla Polski jest działalność różnorakich „niemieckich” fundacji (dekarbonizacyjnych, pseudoekologicznych, antydyskryminacyjnych, feministycznych, kościelnych, wolnościowych czy równościowych). Zmarły trzy lata temu szef Instytutu Schillera Lyndon LaRouche wskazywał na powojenną amerykańską politykę w RFN polegająca na powoływaniu setek różnorakich fundacji, ruchów i stowarzyszeń, które w późniejszym okresie pączkują i tworzą polityczną pajęczynę oplatającą Europę. Dzisiaj zapewne wiele z tych ruchów, które powszechnie kojarzymy z Niemcami ma korzenia zupełnie pozaeuropejskie. Cele tym bardziej są dalekie od tego co jest dobre dla Europy.

Nie oznacza to oczywiście, że kwestia niemiecka powinna być całkowicie lekceważona. Państwo niemieckie w dalszym ciągu jest w nieporównywalnie lepszym położeniu ekonomicznym, niż Polska. Powinniśmy obserwować i analizować. Zmiany w dzisiejszym świecie zachodzą błyskawicznie i ranking naszych wrogów może się zmieniać. Pojawić w przyszłości może się oczywiście również realne zagrożenie niemieckie (chociaż podejrzewam, ze przez wiele dziesięcioleci takiego nie będzie)

Pojawiły się w środowiskach prosuwerenistycznych osoby demonizujące Niemcy. Przez swoje zacietrzewienie umniejszają oni inne zagrożenia. Czasem przybiera to formy komiczne, które przypominają podnoszenie do granic absurdu kwestii żydowskiej przez niektórych działaczy w latach 90-tych. Takie przejaskrawienie i absurdalna germanofobia niestety jest wykorzystywana przez Przeciwnika. Spycha ona myśl narodową w powszechnym odbiorze do antyniemieckich pojękiwań Solidarniej Polski i głupszej części Prawa i Sprawiedliwości.

Przecież skłócenie nas z Białorusią i Rosją, przypisywania diabolicznych zamiarów naszym sąsiadom, domagania się realnych i urojonych odszkodowań i warczeniu na inne państwa europejskie, to część scenariusza pisanego poza Europą.

Obserwuję z niepokojem, że część osób związanych z naszym środowiskiem polubiło te rytualne i bezużyteczne dla Polski pohukiwania na zachodniego sąsiada. To kolejny taki ZChN-izm ludzi odwołujących się do idei narodowej demokracji. Najpierw absurdalna polityka prometejska wobec Wschodu, a teraz totalne skonfliktowanie nas z zachodnim sąsiadem. Tym samym zgoda na wasalizację Polski przez Waszyngton, czyli całkowite uzależnienie od pewnych kół politycznych w USA. Pomoc Solidarnej Polsce i PiS-owi w otwieraniu nowego frontu walki politycznej w naszym położeniu jest szaleństwem. To jest odwrotność polityki endeckiej, chociaż opakowana w endeckie sreberko. Naszym celem nie jest bycie nie przedmurzem ani klinem, a klamrą spinającą Wschód z Zachodem. Potrzebujemy dobrych relacji i handlu z sąsiadami a nie kolejnych bezsensowych konfliktów.

Jeśli ostatnie 30 lat dawało niektórym złudne poczucie spokoju i bezpieczeństwa z tak pojmowana polityką, to teraz już go nie ma. Na Wschodzie mamy realną, choć zastępczą wojnę. Wokół nas na światowej scenie geopolitycznej pojawili się nowi i silni gracze, tworzone są nowe sojusze, przewartościowują się stare układy. Czas przestać kręcić sarmackie wąsy, potrząsać szabelką, wymachiwać flagą z orłem w koronie i wydzierać się na sąsiadów. Nie ułatwiajmy Przeciwnikowi pracy powielając wyprodukowane przez niego tezy. Już ostateczny czas porzucić stare sentymenty.

Łukasz Marcin Jastrzębski

 

Redakcja