Nie trzeba dowodzić, że Polska współuczestniczy w kreowaniu kolejnego podziału na dwa przeciwstawne światy, oddzielone nową „żelazną kurtyną”.
Celem takiego podziału jest nie tylko wyrzucenie Rosji z Europy i zerwanie zachodnich więzi z tym państwem, ale całkowite zlikwidowanie „szarej strefy” dzielącej to państwo od Zachodu.
Pozimnowojenny monocentryzm ze Stanami Zjednoczonymi jako hegemonem w systemie międzynarodowym spowodował załamanie mechanizmów równoważenia sił (balance of power), które od wieków stabilizowały geopolityczne układy. Wojna na Ukrainie jest oznaką – co przyznaje wielu obserwatorów – „nowego rozdania” w dystrybucji potęgi i wpływów.
Paradoksalnie jednak, likwidacja owego „pasa limitroficznego” (państw narażonych na wciąganie w orbitę rywalizujących ugrupowań Zachodu i Wschodu – Ukrainy, Białorusi, Mołdawii, Gruzji) może sprzyjać „nowej westernizacji” Rosji, a ściślej – co będzie szczególnie szkodliwe dla Polski – jej perspektywicznemu zbliżeniu z Niemcami, które przecież nigdy nie odżegnały się od podzielenia się wpływami ze wschodnim mocarstwem w tej tzw. Międzyeuropie. Do tego dochodzi patronaż amerykański, co oznacza, że obszar Europy Środkowej i Wschodniej na długo stanie się miejscem „przeciągania liny” między masywem euroatlantyckim a eurazjatyckim.
Rosja poza Europą?
Ponadto Niemcy niezależnie od chęci zdominowania regionu, doskonale zdają sobie sprawę z tego, że bez Rosji nie można rozwijać relacji z największą potęgą Eurazji, tj. Chinami. Już teraz widać, że wbrew sankcjom zachodnim wobec Rosji działają szlaki transportowe Europa-Azja poprzez terytorium rosyjskie. Ignorowanie tego czynnika przez polskich polityków stanowi dowód słabości myślenia strategicznego i bezsilność w tworzeniu antyrosyjskiego frontu.
Kolejny, dziewiąty tom esejów i szkiców Witolda Modzelewskiego pt. „Katastrofa. Polska i Rosja 100 lat po Rapallo” wyraźnie i wprost nawiązuje do takiej perspektywy, choć autor jest jednocześnie pesymistą przewidując, że z powodu agresji na Ukrainę, Rosję „na długo wyrzucą z Europy”. Nie byłbym tego pewien, gdyż na naszych oczach ulega przebudowie instrumentarium oddziaływań międzynarodowych. Formalne zakazy i nakazy zerwania relacji z Rosją znajdują swoje antytezy w postaci złożonych ukrytych transakcji. Osławione deep state przybiera charakter globalny, tak w sferze przygotowywania decyzji politycznych, jak operacji finansowych i handlu. Kolejne transze sankcji wywołują efekt odwrotny do zamierzonego. W którymś momencie trudno zrozumieć, co jest przyczyną zjawisk kryzysowych, a co jest ich skutkiem. Zniechęcenie społeczeństw do takiej polityki może wywołać podważenie legitymacji dotychczasowych neoliberalnych sił politycznych na rzecz skrajnych ruchów nacjonalistyczno-populistycznych. Wszystko to powinno być przedmiotem wnikliwych analiz, zwłaszcza pod kątem zagrożeń i wyzwań dla własnego interesu narodowego.
Tymczasem decydenci w Warszawie postawili na skrajnie konfrontacyjną politykę wobec Rosji, bez pozostawienia sobie jakiegokolwiek pola manewru. To tak, jakby nie uwzględniano ryzyka, a więc sytuacji decyzyjnych, w których skutki zależą nie tylko od własnych wyborów, ale także od sprzyjających lub niesprzyjających okoliczności. Zawierzenie zewnętrznym gwarancjom ryzykownej polityki konfrontacji oznacza, że polskich decydentów cechuje nie tylko zapalczywość, ale i stępione poczucie odpowiedzialności za losy państwa i narodu. Nikt już nie ukrywa, że identyfikacja z USA i Ukrainą stawia polskie państwo w roli wykonawcy cudzych strategii, w których zrównano, a nawet podporządkowano własne interesy obcym. Błąd strategiczny polega na trwałym przyjmowaniu roli „państwa-zderzaka” i „herolda misji cywilizacyjnej” na Wschodzie. Ograniczone możliwości i zasoby, a także historyczne negatywne doświadczenia nie mają żadnego trzeźwiącego wpływu na świadomość i zachowania rządzących. Podobnie zresztą myślą politycy opozycyjni.
Nie doszukując się wpływu „teorii spiskowych” na brak polskiej wewnątrzsterowności należy jednak w każdej analizie stawiać pytanie, gdzie tkwią rzeczywiste przyczyny takiego obłędnego, bezalternatywnego wyboru. Stawianie na „wypychanie Rosji z Europy”, jak i rolę „frontu granicznego” Zachodu jest nie tylko niewykonalne w świetle obiektywnych możliwości, ale jest zasadniczo szkodliwe w perspektywie długofalowej dla Polski i Polaków. Grozi nam bowiem pogrążenie na długie lata w atmosferze wrogości i nienawiści, a także permanentnego strachu. Psychoza wojny wyraża się w absurdalnych pomysłach na budowę schronów, kopanie studni czy robienie zapasów, co zaczyna przypominać czasy Envera Hoxhy w Albanii. Nakłady na zbrojenia przeważą nad wszystkimi racjonalnymi wydatkami z budżetu na dobrobyt obywateli i postęp społeczny.
Brak samodzielności…
w kreowaniu polskiej polityki stawia polskie elity polityczne na pozycjach przegranych, gdyż nie ma w nim odróżnienia dzisiejszej geopolityki od geohistorii, wrogiego resentymentu od pragmatycznych kalkulacji, a przede wszystkim zrozumienia asymetrii sił i ich konsekwencji. Brakuje też projekcji i wizji przyszłości, na wypadek „odwrócenia” sojuszy czy dekompozycji tzw. Zachodu. Rządy wpędzają państwo polskie w matnię wrogości i zoologicznej nienawiści wobec Rosji, która w przewidywalnej przyszłości nie stanie się ani bardziej liberalna, ani demokratyczna. Rosja broni racji istnienia w takim kształcie, jak dyktuje jej to tożsamość geograficzna, religijna, historyczna i kulturowo-cywilizacyjna. Zgodnie z Realpolitik, z tym, co obiektywne i trwałe trzeba się liczyć, niezależnie od jednoznacznie negatywnego „moralnego” osądu. Nie wolno wszak uciekać w sferę iluzji, marzeń, pobożnych życzeń i mitów. Te kosztowały Polaków w historii zbyt drogo. Czas więc zejść z obłoków na ziemię. Nic nie wskazuje na to, aby miały zakończyć się sukcesem próby fragmentacji Rosji czy objęcia jej protekcją przez zachodnie siły specjalne i korporacje.
Na wybór strategii polskich władców wobec Rosji, rozumianej jako planowany i stosowany sposób osiągania określonego interesu i celu w złożonej sytuacji decyzyjnej, wpływają rozmaite czynniki: obciążenie zależnościami w sferze bezpieczeństwa i zaopatrzenia w surowce energetyczne, skonfliktowanie interesów, antynomia wartości, ale także tzw. imponderabilia, tj. nagromadzenie urazów i kompleksów historycznej ofiary. Nie bez znaczenia są afiliacje sojusznicze i przynależność do związków integracyjnych, naciski zewnętrzne, zlecenia i instrukcje mocodawców. Wreszcie fałszywe postrzeganie, wplątanie w spiralę błędów percepcyjnych i atrybucyjnych, będące wynikiem manipulacji świadomością i wiedzą, dezinformacji, dyfamacji i rusofobicznej propagandy.
Polska polityka zagraniczna…
co najmniej od dekady opiera się na prymitywnie manichejskiej wizji, obwinianiu Rosji i jej władz za wszelkie zło, przyjęciu postawy nieustępliwości i źle pojętej bezkompromisowości, wreszcie demonstrowania śmiesznego w oczach innych polonocentryzmu i przekonania o godnej pożałowania misyjności. Polska klasa rządząca jest gotowa sprzymierzyć się z każdym, aby tylko zaszkodzić Rosji. Postrzeganej obecnie przez świat zachodni jako państwo wykluczone i godne potępienia. Przypomina się upowszechnione w obiegu społecznym powiedzenie Romana Dmowskiego, iż „Polacy bardziej nienawidzą Rosji niż kochają Polskę”.
Nie ulegając żadnym determinizmom ani fatalizmom należy stwierdzić, że dzisiejsze polskie elity polityczne – niezależnie od ideowej proweniencji – dziedziczą w sposób doskonały wykreowaną od końca XVIII wieku politykę „spektakularnej pryncypialności” w zwalczaniu wszystkiego, co rosyjskie lub ma związek z Rosją. Doszło do całkowitego zanegowania jakichkolwiek skojarzeń obecnego kształtu terytorialnego Polski z rolą ZSRR w zwycięstwie w II wojnie światowej. Moralna arogancja i megalomania prowadzą do niedostrzegania tragizmu geopolitycznych konieczności, a nie swobodnie dokonywanych wyborów przez tych, którym przyszło odbudować Polskę ze zniszczeń wojennych. Jest to nieuczciwe nie tylko wobec historii, ale i wobec współczesnych rodaków. Ahistoryczne interpretacje nie służą też tożsamości międzynarodowej Polski. Czy jest to bowiem państwo godzące się ze swoją pozycją międzynarodową i dbające o ochronę swojego stanu posiadania, czy też państwo wciąż niezadowolone, pełne rewizjonistycznych i rewindykacyjnych pretensji wobec największych sąsiadów, a zatem niewiarygodne w stabilizowaniu środkowoeuropejskiego układu sił?
Sytuacja z determinizmem geopolitycznym powtarza się zresztą na naszych oczach, tyle że rządzący nie chcą jej dostrzec. Także społeczne kręgi od lewicy do prawicy pozostają w tym względzie otumanione i ślepe. Otóż daleko idące uzależnienie polskiej polityki, obronności, energetyki i świadomości doprowadzi do tego, że Stany Zjednoczone uznają za naturalne rozgrywanie polityki polskiej według swoich interesów i preferencji. Stacjonujące w Polsce „legiony” będą wystarczającą gwarancją jej uległości i regularnej spłaty potężnych zobowiązań za łaskawość możnego protektora.
Wybierając albo godząc się na strategię rywalizacyjną wobec Rosji polski establishment zapewne zdaje sobie sprawę, że jest to kosztowna i ryzykowna strategia konfliktowa, w której podkreśla się wyłącznie rolę czynnika wojskowego (maksymalizacja zbrojeń, militaryzacja budżetu) i mobilizację wojenną (si vis pacem, para bellum). Tyle, że w tej strategii najważniejszym czynnikiem rozstrzygającym jest stosunek sił. Nie ma w niej szans na zwycięstwo obu stron. Jeśli jedna strona wygra, to druga musi przegrać. Dzielić można jedynie porażkę. Asymetria potencjałów Polski i Rosji przemawia na niekorzyść tej pierwszej. Ale przypadek ukraiński wskazuje, że dzięki ogromnemu poparciu i pomocy z zewnątrz słabsze państwo może wygrywać. Po ewentualnym zwycięstwie powstanie oczywiście pytanie, czy poniesione koszty i ofiary warte były owoców zwycięstwa, okupionego niebywałymi zniszczeniami, ale i zależnością na długie lata od nowego patrona.
Retoryczna agresja
W przypadku Polski motywem wyboru strategii rywalizacyjnej jest zatem niezachwiana wiara w gwarancje sojusznicze Zachodu, wyrażające się w szczególnym „związku” ze Stanami Zjednoczonymi. Protekcja ze strony lidera sojuszu zachodniego daje polskim politykom psychologiczny oręż, wyrażający się w demonstrowaniu antypatii, awersji i odrazy wobec Rosji, ale także napastliwości, zaczepności i odwetu. Ma się czasem wrażenie, że polscy politycy są niezwykle zuchwali w swojej retoryce i zachowują się tak, jakby testowali wytrzymałość Rosjan na zaczepki i prowokacje. Gdzie są granice, poza które nie warto wykraczać, aby nie rozsierdzić rosyjskiego niedźwiedzia?
Mimo podkreślania szczególnej sympatii do Polski, zwłaszcza przez obecnie urzędującego ambasadora USA w Warszawie, Polska nie ma „specjalnych” (uprzywilejowanych) stosunków z mocarstwem hegemonicznym zza oceanu. Złudne doprawdy jest przekonanie o pełnym zrozumieniu polskich interesów u znacznie silniejszego partnera, a jeszcze bardziej trudno oczekiwać od niego równego traktowania. W tym zjawisku tkwi tzw. pułapka silniejszego sojusznika. Polega ona na tym, że słabszy partner wierzy bezwzględnie w wiarygodność gwarancji sojuszniczych, które jednak – jak uczy historia – zawsze mają charakter instrumentalny, bo służą przede wszystkim forsowaniu interesów hegemona. Polskich elit rządzących, niezależnie od ideowej proweniencji, nie stać od trzech dekad na wyraźne i odważne artykułowanie własnych racji. To nie tylko obawa o „wypadnięcie z łask” Wuja Sama. To także zastępowanie wyrafinowanej polityki, opartej na merytorycznej i odpowiedzialnej debacie, pyszałkowatością zwalniającą z obowiązku uzasadniania pewników, jakie się rzekomo posiada, oraz naiwnymi próbami prowadzenia polityki własnej na rachunek sił obcych.
Paradoks polskiej strategii rywalizacyjnej polega na traktowaniu jej jako jedynie słusznej strategii obronnej, przy mniemaniu, że druga strona jest bezwzględnie agresywna. Polskim władzom trudno jednoznacznie wskazać, w czym wyraża się owa agresywność Rosji wobec Polski. Rosja ma swoje porachunki z Ukrainą, ale nie z Polską. Trudno logicznie wytłumaczyć, dlaczego wojnę rosyjsko-ukraińską polscy politycy wszystkich orientacji ideowych uznali za „naszą wojnę”. To narzucony przez świat polityki i mainstreamowych mediów dogmat, którego nie wolno podważać, bo można narazić się cenzorom nowego „zniewolenia umysłów”.
Wszystkie konsekwencje wojny ukraińskiej w imię solidarności z napadniętym sąsiadem Polska bierze na siebie, co jest rzadko spotykanym fenomenem z punktu widzenia racjonalnych kalkulacji strategicznych. Dogmatycy źle znoszą dysonanse spowodowane odmiennością od ich „ideologicznej wiary”, która tworzy świat jednowymiarowy. Dogmaty powodują zamknięcie umysłów na rzeczywistość, dlatego każdy, kto inaczej ją postrzega czy definiuje staje się ideologicznym wrogiem.
W objęciach aberracji
W realiach politycznych każdego niemal kraju można zaobserwować pewien paradoks, że w czasie próby, w sytuacjach wymagających mobilizacji umysłu i intelektu, wielu ludzi, mających na swoim koncie wiele wartościowych dokonań, ulega sądom jawnie zdeformowanym. Atmosfera grozy, niepewności i grupowego myślenia tworzy sprzyjające warunki dla narracji „oblężenia”. Rosja może być dziś na Ukrainie, ale jutro – zgodnie z doktryną Lecha Kaczyńskiego – wszędzie, także w Polsce. Na takim gruncie aberracji poznawczych rodzą się chore podejrzenia, że wróg przenika wszystkie sfery życia publicznego, od władzy począwszy, że wtopił się w różne środowiska i czyha na dogodny moment ataku.
Autor w rozmowie z Siergiejem Andriejewem
Strategia rywalizacyjna jest najbardziej kosztowną zarówno w wymiarze psychologicznym, jak i materialnym. Sięga bowiem do totalnej mobilizacji społeczeństwa w obliczu zagrożenia, co wymaga poważnych wyrzeczeń. Z tą mobilizacją wiąże się tzw. szantaż patriotyczny. Zamiast dyskusji i poszukiwania najlepszych rozwiązań dla Polski w złożonej sytuacji międzynarodowej, wszyscy mający krytyczne zdanie są obwiniani o działanie na szkodę swojego państwa. Patriotyczne frazesy i afektywne uniesienia na długie lata zastąpią krytyczną refleksję wokół polskiego interesu narodowego. Tym samym osłabiają wewnątrzsterowność elit rządzących, skazując je na subordynację wobec zagranicznych ośrodków decyzyjnych. Osłabi to także zdolności do krytycznej samoobserwacji i racjonalnego utrzymania instynktu samozachowawczego.
Na strategie rywalizacyjne w długich okresach mogą sobie pozwolić wyłącznie państwa o randze mocarstwowej. Tylko one mogą ponosić wysokie nakłady na utrzymanie stabilnej i skutecznej siły odstraszającej, mają wystarczające zasoby, sprawną organizację i logistykę, ale także siłę motywacyjną, by trwać przy swoich wartościach. Ich interesy mają najczęściej charakter długotrwały, niezależny od zmiennej koniunktury geopolitycznej.
Państwa zależne w sferze bezpieczeństwa od mocarstw starają się najczęściej stosować strategie mieszane, oparte na stopniowaniu, wielowektorowości, balansowaniu między różnymi zobowiązaniami oraz asertywnej obronie swoich racji. Na przykład Turcja od 20 lat prowadzi umiejętną politykę równoważenia i komplementarności na wielu kierunkach. Patrząc z zachodniej perspektywy można mieć wiele pretensji i krytycznych ocen wobec przywódcy Recepa Tayyipa Erdogana, ale obiektywnie państwo to pod jego przywództwem wyróżnia się pragmatyzmem w realizacji swoich interesów. Potrafi dystansować się od inicjatyw, które konfliktowałyby Turcję z innymi państwami, na przykład z Rosją. Takie koncepcje, jak „zero problemów z sąsiadami” czy „360-stopniowa perspektywa polityki zagranicznej” świadczą nie tylko o inicjatywności w sferze doktrynalnej, ale i o odwadze w samodzielnym ustalaniu priorytetów.
Najbardziej pożądaną z punktu widzenia korzyści jest strategia kooperacyjna, nastawiona na kolektywne rozwiązywanie problemów, na poszukiwanie nie tyle wspólnych, ile zbieżnych interesów. Polska traktuje tę strategię jako wyjątkowo przydatną w stosunkach z Ukrainą. Tyle że współpraca ma charakter asymetryczny. Polska jest wyłącznie dawcą, a Ukraina biorcą. Charakteryzuje się przyjaznymi nastawieniami stron, bezgranicznym zaufaniem, altruizmem i empatią. Z pewnością wynika ona z promocji prozachodniego kursu politycznego Ukrainy, który dla polskich rządów jest tożsamy z antyrosyjskością.
Trudno sobie wyobrazić, aby strona polska kiedykolwiek przeszła w swoim strategicznym myśleniu na tory rozwiązań integracyjnych w stosunkach z Rosją. Grzegorz Kołodko zauważa celnie, że „w obecnej publicznej narracji brzmi jak bluźnierstwo wołanie o włączenie Rosji do międzynarodowego systemu skoordynowanej współpracy politycznej, zwłaszcza w odniesieniu do bezpieczeństwa” („Wojna i pokój”, Warszawa 2022, s. 27).
Doświadczenie historyczne…
uczy, że nawet w najtrudniejszych okresach trzeba myśleć o wyjściu z matni, o tym, jak powrócić do normalności. Trzeba to czynić bez gniewu i arogancji. Historia bowiem nieraz pokazała, że bieżące narracje polityczne i medialne okazywały się jedynie funkcją określonej koniunktury geopolitycznej. Czas potrafi zrewidować wszystkie „prawdy objawione”, a nawet je całkowicie odrzucić.
Mając to na względzie warto zwrócić uwagę na przydatność strategii akomodacyjnych i strategii uników. Sięgają po nie państwa unikające konfrontacji, stawiające na obronę dotychczasowego stanu posiadania i na zabezpieczenie się przed wszelkimi zagrożeniami – poprzez roztropne zaangażowanie i asekuracyjną wstrzemięźliwość. Strategia akomodacyjna oznacza umiejętność dostosowania się, dopasowania, ustępowania, a nawet poddania się, aby osiągnąć pożądany skutek. Strategii ustępstw sprzyja dobra wola rządzących, aby dążyć do rozwiązań kompromisowych, nawet gdy rezultat nie jest do końca rozstrzygnięty.
Wydaje się, że państwem, które najlepiej radzi sobie z doborem korzystnych dla siebie strategii są dzisiejsze Węgry. Szkoda, że demonstrowana przyjaźń PiS-owskich notabli z Viktorem Orbanem nie przełożyła się na mądre współdziałanie w sytuacji kryzysowej, zapobiegające przede wszystkim radykalizacji stanów emocjonalnych i szkodliwej spirali agresji. Węgry nie mogły zapobiec katastrofie wojennej, ale wniosły ważny wkład w obnażanie mechanizmów eskalacji konfliktu.
prof. Stanisław Bieleń
fot. RIA Novosti
Myśl Polska, nr 49-50 (4-11.12.2022)