O takim tytule przewodnik, można nabyć w moim pięknym mieście, który ja parafrazuję w zamierzony sposób. Jest to wynik ostatnich wydarzeń które przyspieszyły przed weekendem, a potem także w dniu, w którym miała się odbyć prezentacja oraz dyskusja na temat książki z wybranymi artykułami Aleksandra Dugina, przetłumaczonymi na język polski przez Mateusza Piskorskiego.
Najpierw po zamieszczeniu ogłoszenia, że prezentacja oraz dyskusja na temat książki odbędzie się w Gdańskiej Szkole Wyższej rozpętała się burza, w wyniku której po interwencji dziennikarki „Gazety Wyborczej” oraz bombardowaniu uczelni przez ludzi, którzy w większości są tutaj gośćmi, władze szkoły zrezygnowały z użyczenia sali. Gdy nasz przyjaciel postanowił tym razem w tajemnicy wynająć salę w znanym w mieście lokalu, który po uzyskaniu informacji od zaufanej osoby miał być miejscem spotkania, na które miały przybyć tylko poinformowane w dyskretny sposób osoby, to w dniu tegoż spotkania, gdy z Łodzi jechali do Gdańska członkowie redakcji „Myśli Polskiej” po przeprowadzonej tam bez zakłóceń prezentacji oraz dyskusji otrzymał on telefon od człowieka wynajmującego mu salę i został poinformowany, że niestety salę musi mu wypowiedzieć, gdyż interweniowała w tej sprawie m.in. pani ze wschodnim akcentem oraz ABW.
Nie zrażeni tym faktem przybyli do mieszkania przyjaciela, który poinformował ich o tym, że sala została nam wymówiona, goście po gorącej dyskusji z innymi miejscowymi ludźmi chętnymi do przeprowadzenia, mimo przeciwności w „mieście wolności”, spotkania i dyskusji postanowili udać się na miejsce, które już było gotowe dzięki czekającym na mieście znajomych. Tak oto Wbrew Cenzurze (nawiązując do coraz bardziej popularnego kanału na YouTube o tejże nazwie) do spotkania oraz intensywnych rozmów na temat książki oraz sytuacji w Gdańsku doszło.
Wolność i wartości
Tak oto w zarysie można przedstawić, jak wygląda sytuacja w mieście, które przez wielu nazywane jest „kolebką”, jeśli idzie o przemiany, których początek datuje się na rok 1989. (A swoją drogą miejsce spotkania było bardzo niedaleko terenów „coraz bardziej byłej” Stoczni Gdańskiej, która była nazywana „kolebką Solidarności”, a o której wspominał śp. Andrzej Lepper, mówiąc w Sejmie do parlamentarzystów z solidarnościowym rodowodem: „kolebki nie potraficie ratować, a Wy Polskę chcecie ratować”).
Wróćmy jednak do przywołanego na początku, przewrotnego w istocie tytułu przewodnika. Czymże jest wolność w znaczeniu ścisłym, szczególnie że tyle mówi się o tym, że po 1989 roku zapewniona jest swoboda dyskusji, czytania, krytycznego myślenia? Wolność to „możliwe panowanie człowieka nad swoim losem, nad życiem społecznym poprzez poznawanie i wykorzystywanie obiektywnych praw rządzących życiem”, jak informuje nas w swoim Słowniku pojęć filozoficzno-socjologicznych Adam Jan Karpiński. Patrząc jednak na praktykę społeczną, można odnieść wrażenie, że postawa władz miejskich sprzeczna jest z tymże słowem, które ponoć jest dla nich wartością nadrzędną. A przecież słowo wartość oznacza „określenie tego o co warto zabiegać, co jest godne, czemu można się podporządkować”. Tymczasem po 33 latach od tego, co wielu nazywa właśnie „odzyskaniem wolności” (zauważmy że „wolność” w Polsce „dożyła” już wieku Chrystusowego) wygląda na to jakby właśnie ta formalnie zapisana w Konstytucji „wolność” została ukrzyżowana, a władze miasta przyjęły rolę Piłata, który nie słucha tych, którzy chcieliby rozmawiać o legalnie wydanej książce, ale spełnia wolę tych, którzy są tutaj tylko gośćmi i powinni dostosować się do tego, że gospodarze chcą się spotykać i rozmawiać na tematy, które odpowiadają nawet niewielkiej liczbie ludzi.
Buta gdańskich liberałów
Znana mi osobiście była radna Miasta Gdańska po jednych z kolejnych wyborów do Rady Miasta, gdy PO wzięło całą władzę, a na kolejną kadencję został wybrany Paweł Adamowicz opowiedziała mi historię, gdy zmarły tragicznie Prezydent Gdańska butnie na jednej z sesji Rady Miasta powiedział, że on „nie ma z kim rozmawiać”. Jak widać, sytuacja weszła w kolejną fazę, gdy nie tylko władze miasta uważają, ze nie mają z kim rozmawiać ale i zgadzają się na to aby jeden telefon z Konsulatu Ukrainy w Gdańsku mógł spowodować odwołanie spotkania.
Absurdu sytuacji dodaje fakt, że oczywiście nikt z protestujących książki nie czytał, każdy z nich opierał się na kilku propagandowych, ogólnikowych, demonicznych, a przede wszystkim nieprawdziwych informacjach na temat autora przetłumaczonych na nasz język tekstów. Do tego wielu krzykaczy było przekonanych, że do Gdańska miałby przyjechać sam Dugin, co także znalazło odzwierciedlenie w pytaniach zadawanych w komunikatorach przez ludzi z nazwiskami wskazującymi na pochodzenie zza naszej wschodniej granicy. Można postawić pytanie, co będzie się działo następnym razem, gdy podobna próba spotkania odbędzie się w Gdańsku, tym razem na inny temat? Czy znowu na życzenie gości z innych krajów będzie to blokowane?
Od Solidarności do cenzury
Ze względów rodzinnych znam historie ludzi, którzy kiedyś musieli spotykać się tajnie po mieszkaniach, aby móc wydawać zakazane gazety, książki oraz prowadzić dyskusje na zakazane tematy. Część z nich jednak dzisiaj nie widzi, jak szybko to, o co walczyli stało się swoim zaprzeczeniem. Ze względu na tradycje liberalno-solidarnościowe, a także dobrobyt, jaki sobie często zapewnili edukacją uzyskaną za czasów PRL, która pozwoliła na dobrą pracę, stworzyli oni mit. Tenże mit działa na zasadzie programowania, które gdy taki człowiek zostanie postawiony przed faktami, to odpowie milczeniem, bądź skwituje to określeniem „tym gorzej dla faktów”. Dodatkowo wzmacnianie tegoż mitu „wolności” dzisiaj dokonuje się przez wojenny szał, który uwolnił dodatkowe pokłady rusofobii.
Nieliczni zainteresowani tym, że miało dojść do takiego spotkania, które w ich mniemaniu zostało odwołane słusznie, sami więc legitymizują cenzurę, która powraca tam, skąd została rzekomo w 1980 roku po powstaniu Solidarności wyrzucona przez entuzjazm tych, którzy przecież wtedy nie domagali się kapitalizmu, a „socjalizmu bez wypaczeń”. Przeciętny, niezorientowany, zapracowany mocno człowiek nie zauważa przez to, że gołe pojęcie wolności nic nie znaczy bez zespolenia go z odpowiedzialnością, natomiast w miejsce takiego połączenia dodaje się w niewidoczny sposób pojęcie „wolności od”. I taki, uwiedziony abstrakcyjnym pojęciem, człowiek jest wolny od myślenia niezależnego, dzięki czemu zgadza się biernie na to, aby w Gdańsku obcy mogli decydować o czym i gdzie można rozmawiać. W efekcie domykana jest kolejna przestrzeń.
Najpierw kapitał zawłaszczał coraz więcej przestrzeni publicznej budując kolejne strzeżone osiedla, prywatne parkingi, które powstają przy kolejnych prywatnych dyskontach oraz centrach handlowych. Przemoc ekonomiczna jednak to tylko jeden z wymiarów zawłaszczania przestrzeni. Innym wymiarem, który właśnie nam się objawia, jest przemoc intelektualna, czego przejawem jest zawłaszczanie przez fasadowe władze miasta oraz obce wpływy przestrzeni publicznej przeznaczonej przecież do dyskusji. Ale tematykę dyskusji mogą wyznaczać tylko władze i ważne, aby była dla nich „bezpieczna” i nie wymagająca większego wysiłku intelektualnego, podporządkowanego do tego narzuconemu lokalnie i dla całego kraju kodowi geopolitycznemu. Poza ramy tego kodu wychodzi jednak tematyka książki, o którą wyniknęła cała awantura.
Artur Grzyb