W zakończeniu swojej książki „Kulisy powstania styczniowego” (wyd. 1, Wydawnictwa Towarzystwa Imienia Romana Dmowskiego, Kurytyba 1965), Jędrzej Giertych napisał słowa, które są krótką acz genialną diagnozą polskiej „choroby na Moskala”, czy też, jak kto woli – rusofobii. Przypomnijmy:
„Zadaniem Polaków jest zwalczać Rosję. Sprawa polska jest funkcją sprawy rosyjskiej. Polityka polska tylko o tyle ma sens i rację, o ile szkodzi Rosji, o ile podważa jej potęgę i kładzie tamę jej ekspansji. Gdyby Rosji nie było, Polska właściwie nie miałaby racji istnienia. Stosunkiem do Rosji mierzy się patriotyzm Polaka, jego lojalność narodową, jego wartość moralną i osobistą. Jeżeli Polak kwestionuje pogląd, że Polska ma być tylko swoistym cieniem Rosji, jej przeciwstawieniem i jej negacją i jeśli występuje on z tezą, że groźniejszym od Rosji wrogiem Polski jest naród niemiecki – budzi to grozę, bo ma cechę herezji. Polityczne różnice zdań w narodzie polskim, to nie są tylko różnice poglądów. To są herezje. Akty odstępstwa i zdrady”.
Racja Giertycha
Jędrzej Giertych napisał te słowa będąc doświadczonym działaczem narodowym, autorem wielu książek i niezliczonej ilości artykułów, wybitnym polemistą o jasno sprecyzowanym stanowisku i poglądach. Nie były one tylko powtórzeniem szeregu stwierdzeń nt. stosunku do kwestii rosyjskiej, jakie pozostawił po sobie Roman Dmowski, ale przede wszystkim Jego własną refleksją po bez mała dwudziestu latach obserwacji zjawisk, poglądów, środowisk i osób na emigracji. Wnioski sformułowane przez Giertycha oddawały w pełni klimat życia tzw. głównego nurtu emigracji politycznej po II wojnie światowej. Przytoczony fragment ma wartość, bez najmniejszych wątpliwości, ponadczasową. Jeżeli Giertych daje przykład „narodu niemieckiego”, to dlatego, że w tamtym czasie zagrożenie niemieckie miało realny kształt, a ponadto, i to ma znaczenie decydujące, na emigracji pojawił się nurt polityczny wyraźnie proniemiecki (ściśle – prozachodnioniemiecki), którego nieformalną, ale faktyczną twarzą był Aleksander Bregman.
Nurt ten posuwał się, jeśli nie do kwestionowania granicy polskiej na Odrze i Nysie Łużyckiej – gdyż otwarte kwestionowanie tej granicy oznaczałoby postawienie się poza nawiasem polskości – to jednak do pozostawiania sprawy otwartą do jakichś bliżej nieokreślonych negocjacji i porozumień z Niemcami Zachodnimi. Jędrzej Giertych uważał to słusznie za skandal i rzecz z punktu widzenia żywotnych interesów Polski, absolutnie niedopuszczalną. Nurt proniemiecki znajdował swoje uzasadnienia oczywiście także w kontekście walki emigracji z ZSRR, czyli w istocie wpisywał się w tradycyjną polską rusofobię. Chodziło o to, żeby RFN, będąca głównym protegowanym USA w Europie, stała się sojusznikiem polskiej emigracji w walce z Rosją (ZSRR). Giertych polemizując i zwalczając podobne poglądy w dziesiątkach artykułów, wypracował powyższy wniosek natury ogólnej.
Trzeba powiedzieć sobie wprost, że wniosek ten pozostaje w pełni słuszny (nawet jeśli pod „naród niemiecki” podstawimy dzisiaj inne podmioty jak np. USA) i bez potrzeby modyfikacji sprawdza się tu i teraz – w Polsce XXI wieku. Oczywiście można go uszczegółowić stwierdzeniami Dmowskiego o najgorętszych patriotach, którzy żyją jedynie myślą zrobienia czegoś złego wrogom ojczyzny, chociażby ojczyzna własna miała wielkimi stratami za to zapłacić, czy o zwyrodnieniu i zdziecinnieniu naszej myśli, co sprawiło, że nasz stosunek do Rosji stawał się coraz bardziej bezmyślny i coraz bardziej upokarzający. Ale to tylko uszczegółowienie głównej tezy Giertycha, że zadaniem Polski jest szkodzić Rosji, a gdyby jej nie było Polska straciłaby rację istnienia.
Rusofobiczna „prawica”
Spójrzmy wokół siebie. Przynajmniej od 2005 r. i wywiadu Jana Parysa, o ile pamiętam, dla „Gazety Polskiej”, cała polska rusofobiczna tzw. prawica niepodległościowa straszy kolejnymi inwazjami rosyjskimi na Polskę, jakie mają niechybnie nastąpić. Rządy PiS doprowadziły do faktycznego zamrożenia stosunków z Rosją i to na długo przed obecną wojną na Ukrainie. W wymiarze ideowym, w narracji historycznej, która najlepiej wyraża prawicowo-niepodległościowe aksjomaty, zrobiono wszystko, aby zohydzić Polskę powstałą w 1945 r. Nie tylko jako rzekomo nieistniejące państwo, bądź państwo okupowane przez ZSRR, czy zawłaszczone przez komunistów, ale także – a może przede wszystkim – jako państwo będące w podstawowych aspektach spełnieniem koncepcji Narodowej Demokracji o Polsce narodowej, faktycznie monoetnicznej, której trzon stanowią ziemie będące jej kolebką za pierwszych Piastów i wyrwane Niemcom po wiekach ich panowania.
Ta Polska zwrócona na Zachód, z niewielką ilością mniejszości narodowych, które zaadaptowały się do rzeczywistości tego państwa, w praktyce w sposób wykluczający jakiekolwiek nieporozumienia na gruncie pochodzenia etnicznego, Polska zamykająca epokę setek lat bezustannych walk na wschodzie w imię własnych i nie tylko własnych interesów, które to stulecia w końcu ją osłabiły i powaliły. Ta właśnie nowa Polska, o najlepszych granicach, o wspaniałym wybrzeżu morskim, Polska prawdziwie polska i rozwijająca się pod wieloma względami – wbrew negacjonistom – lepiej niż gorzej, stanowi obiekt szczególnej nienawiści zupełnie dzikiej i ślepej ze strony epigonów I i II RP. Nienawidząc i plując na Polskę, w której przyszło im żyć – bo przecież żyjemy pod względem geograficznym w Polsce Ludowej – robią wszystko, aby ją zniszczyć, bo niczym innym jak zniszczeniem jest ponowne odwracanie naszego kraju na wschód, wciąganie go w nieustanne konflikty i realizowanie szalonych koncepcji podsycanych dodatkowo przez szeptaczy zza Atlantyku, tworzących u zdziecinniałych politykierów podniecającą ich wizję nowego polsko-nie-polskiego mocarstwa. Czym innym jest bowiem zupełnie szalony pomysł stworzenia unii polsko-ukraińskiej? To propozycja zniszczenia Polski narodowej, propozycja zawrócenia biegu historii, ponownego wejścia we wschodnie buty i tamtejsze konflikty, w mesjanizmy i prometeizmy, choćby kosztem nas wszystkich i samej Polski. I to wcale nie w imię chwały Ukrainy. Ukraina jest im potrzebna także wyłącznie wtedy, kiedy szkodzi Rosji. Inna nie jest w ogóle potrzebna. Te szalone pomysły są zaprzeczeniem wszelkich zasad, jakimi powinno kierować się każde suwerenne państwo.
„Sukces” polityki PiS-u
Zamiast budować wokół siebie pokój, obecni władcy Polski zrobili wszystko, aby ten pokój zburzyć. Zamiast wypełniania zobowiązań płynących z podpisanych przez Polskę umów międzynarodowych z sąsiadami, mocą faktów te zobowiązania podeptano. Zamiast współpracy gospodarczej, której istotą nie jest przecież uzależnienie, lecz wielostronna korzyść, mamy faktyczne zniszczenie wszelkich więzi. W istocie przez 12 lat udało się PiS-owi zniszczyć wszystko i teraz przechodzi do kolejnego etapu, a zatem realizacji szaleństwa (od)budowy nowej I Rzeczpospolitej na razie z Ukrainą. Wschodnie zaangażowanie i potworne wojny XVII wieku powaliły Polskę w następnym stuleciu. XIX-wieczne powstania robione wciąż z myślą o przeszłości zdegenerowały nasze myślenie i wytworzyły typ autodestrukcyjnego patriotyzmu. Wybryk Piłsudskiego w 1920 o mało nie zniszczył dopiero co powstałego państwa. II RP jako nieudana hybryda państwa narodowego z milionami mniejszości narodowych, nie zdała egzaminu.
Oderwanie od rzeczywistości i wręcz bezprecedensowy upór rządu londyńskiego doprowadził do upadku – jak się wydawało – ostatnich pogrobowców I RP. Nie przyjmowano do wiadomości faktów. Jeszcze przed rozpoczęciem banderowskiego ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej sytuacja polskości i stosunek do niej Ukraińców sprawiały, że sprawa polska stała tam na straconej pozycji. Informacje podawane na Komitecie Politycznym Rady Ministrów 26 marca 1943 o bardzo poważnym osłabieniu czynnika polskiego na tych ziemiach, o nienawiści Ukraińców, zwłaszcza inteligentów i co najmniej niechęci chłopstwa, o ich oczekiwaniu, że Polska i Polacy na te ziemie już nigdy nie wrócą, o wspieraniu przez Ukraińców depolonizacyjnej polityki ZSRR – to wszystko, wraz z późniejszym ludobójstwem i ucieczkami Polaków na zachód, nie mówiąc już o braku poparcia dla polskiego stanowiska u Aliantów i braku siły własnej, nie doprowadziło do refleksji, do otrzeźwienia. Trwano do końca i symboliczny koniec myślenia kategoriami I RP nastąpił w 1945 r.
Grabski i Dworczyk
Stanisław Grabski w broszurze „Nil desperandum” (1945) konstatował i pytał słusznie: „Łudzi się gorzko, ktokolwiek sądzi, że po tym co się działo na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej jest jeszcze możliwe w przyszłości zgodne normalne współżycie Polaków i Ukraińców w tych samych gminach i powiatach. Gdybyśmy mogli odzyskać całe nasze południowo-wschodnie kresy—nieuchronną byłoby koniecznością zupełne odseparowanie tamtejszej ludności polskiej od ukraińskiej przez przeniesienie wszystkich Polaków z województw tarnopolskiego i stanisławowskiego do lwowskiego, a wszystkich Ukraińców z województwa lwowskiego do tarnopolskiego i stanisławowskiego. Czy jednak w dzisiejszych czasach demokracji i nacjonalizmu możliwe jest trwałe utrzymanie kresów narodowo całkowicie odmiennych od reszty państwa, a natomiast o tym samym narodowym składzie, co ziemie wschodniego mocarstwa? Tak kończy się w trakcie obecnej wojny bieg dziejów Rzeczypospolitej polsko-rusko-litewskiej […]”.
A w „Na nowej drodze dziejowej” (1946) dodawał: „Zmieniła się droga naszej historii. Nie może też być nadal drogowskazem naszych dalszych dziejów żadna z przewodnich myśli politycznych Polski Jagiellońskiej. […] Nie może ambicja narodowo-państwowa sięgać od morza do morza, od ujścia Wisły po ujście Dniepru”.
Wydawało się i to również nam wszystkim, że odbudowa w karykaturalnej wersji I RP, to pomysł na tyle szalony, że poza zawsze istniejącym marginesem ludzi i środowisk niepoczytalnych, nie pojawi się on jako program polityczny w XXI wieku. Okazuje się, że się myliliśmy. PiS wyraźnie ku temu zmierza. W okolicznościach zresztą jeszcze gorszych dla Polski. W sytuacji, kiedy realizacja tego szalonego pomysłu będzie oznaczać – poza szeregiem innych fatalnych czynników – zgodę na utrwalenie kultu banderowskich zbrodniarzy, jak powiedział minister Michał Dworczyk, tych ukraińskich żołnierzy wyklętych, we wspólnym – tak, tak! – państwie polsko-ukraińskim.
Gros Polaków zapomniało już lekcji ostatniej wojny światowej, klęsk i rzezi takich jak ta na Kresach, czy jak powstanie warszawskie. Odporność Polaków na zagrożenie powrotem do polityki XIX wieku, 1920 i II wojny światowej – odporność, która uratowała nas po 45 r. przed nieszczęściami w stylu powstania węgierskiego – zmalała radykalnie. Dzisiaj Polacy, podatni na prostacką propagandę podlaną infantylnym sosem pseudo-patriotycznych frazesów, są najbardziej antyrosyjscy na świecie (przebijają Ukraińców!) i najbardziej proamerykańscy (popierają działania USA w większym stopniu niż sami Amerykanie!). To droga do powtórzenia naszych wcześniejszych katastrof. Wchodzenie do tej samej rzeki musi skończyć się źle. Ale trzeba powiedzieć, że przygotowania medialne tej operacji przeprowadzane są w iście imponującym stylu. Jak powiedziałem wyżej – zohydzono Polskę Ludową, promuje się radykalnie podkolorowaną przeszłość, żyje się wręcz przeszłością. Przepisuje się historię II wojny światowej itp. itd.
Tak, jakby dopiero teraz miało nastąpić prawdziwe nawiązanie duchowego i faktycznego następstwa dziejów między I RP a obecną, z pominięciem wszystkiego tego, co z tym jest niezgodne i niewygodne, zwłaszcza z pominięciem i pogrzebaniem idei Polski narodowej opartej o linię Odry-Nysy Łużyckiej i o Bałtyk, na rzecz powrotu do wschodniego szaleństwa. W tym kontekście sprowadzenie do Polski kilku milionów Ukraińców należy oceniać zdecydowanie ostrożniej niż do tej pory. Pytanie, czy w ramach likwidacji skutków Polski Ludowej, nie przyjdzie komuś na myśl ponowne osiedlenie Ukraińców w Bieszczadach?
Bez najmniejszej wątpliwości za tym pomysłem stoi choroba na Moskala, która zdegenerowała naszą myśl, wyrażona tezą, że „polityka polska ma sens o tyle, o ile szkodzi Rosji”. Jędrzej Giertych przestrzegał przed taką polityką w 1965 r. Wtedy było to wołanie o rozsądek na wszelki wypadek, bo przecież nawet najbardziej zacietrzewieni politycy emigracyjni nie mieli najmniejszych szans na realizację swoich antyrosyjskich fantazji. Poza pisaniem, mówieniem o swoich planach i wzajemnym podniecaniem się na quasi-mistycznych spotkaniach, nie mogli zrobić nic.
Dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość ma władzę totalną w Polsce, ogromną rzeszę wyborców i wspomniane sondaże, które świadczą o bardzo korzystnej atmosferze dla szalonych pomysłów przerobienia Polski na hybrydę polsko-ukraińską z pomnikami Bandery (wszak żołnierza wyklętego zamordowanego przez Sowietów), Łebeda (wszak działającego za amerykańskie – słuszne – pieniądze), Szeptyckiego (być może nawet wkrótce świętego) i Szewczenki (piewcy hajdamaków z czasów Humania) i w takcie „Czerwonej kałyny” śpiewanej w polskich kościołach.
Otóż wnioski i konstatacje Dmowskich i Jędrzejów Giertychów są ważne, ale to są konkluzje polskie, które mogą wydawać się obciążone ideami kierunku politycznego, którego byli oni reprezentantami. Najlepiej wtedy sięgnąć do opinii z zewnątrz, zwłaszcza opinii tych, którzy nie mają żadnego interesu w tym, aby w danych okolicznościach kłamać, czy ubarwiać. Słowa Aleksandra Bogomołowa, ambasadora ZSRR przy rządach emigracyjnych w Londynie, można jeszcze uznać za tendencyjne (czy aby na pewno?). 15 października 1942 oceniał: „Polacy zaczęli intensywnie gadać o tym, że siły ZSRR słabną, i Anglia razem z USA, gdy wyczeka chwili największego osłabienia Niemiec i ZSRR, pokona natychmiast obu przeciwników. Niemcy będą rozbite, a ZSRR stanie się tak słaby, że „przyszła Europa” będzie zbudowana według anglo-amerykańskich planów, a wszystkie aspiracje politykierów marzących o Wielkiej Polsce, zostaną zaspokojone”.
Kilka akapitów dalej Bogomołow przytacza słowa jednego z polityków czeskich, który miał powiedzieć: „jak zabierze się Polakom ich nienawiść do ZSRR, to oni zginą, nie będą mieli czym żyć”. Otóż, to. Nie sądzę, aby wypowiedź ta była znana Jędrzejowi Giertychowi w 1965 r. Niemniej, ów Czech wyraził, tylko nieco innymi słowy, to samo, co napisał Giertych. Niech to będzie przyczynkiem, zachętą do naszej polskiej refleksji w tych trudnych czasach.
Adam Śmiech
Myśl Polska, nr 27-28 (3-10.07.2022)