AktualnościPolskaHaniebny atak Ukraińców pod mauzoleum

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

9 maja 2022 roku, jak co roku, około godziny 12.00 wybrałem się wraz z Mateuszem Piskorskim oddać hołd poległym w latach 1944-1945 na polskiej ziemi żołnierzom radzieckim. Rosjanom, Białorusinom, Ukraińcom, i Polakom również.

Elementarne fakty

Wiem jakie kontrowersje wiążą się, także w środowisku patriotycznym z tą rocznicą, ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie negował tego prostego faktu, że bez 9 maja nie byłoby ani Polski, ani narodu polskiego. Hitlerowskim planem była zagłada Słowian i bardzo wątpliwe, by ktokolwiek inny niż ZSRR był w stanie ten plan zatrzymać.

Owszem, nie dla każdego było to zwycięstwo. Na pewno nie dla konfidentów Gestapo, na pewno nie dla ochotników SS z krajów zachodnich, bałtyckich czy nawet niektórych słowiańskich. Nie będą tego również świętować zaczadzeni neobanderyzmem Ukraińcy, którzy przecież tę wojnę przegrali w barwach SS-Galizien i innych, często policyjnych, formacji pomocniczych służących niemieckim okupantom. W tym dniu jednak mało mnie to obchodzi. Jestem Polakiem, a elementem mojej polskości jest złożenie symbolicznej wiązanki kwiatów tym wszystkim, którzy mój naród uratowali od zagłady. Elementarne.

To się miało wydarzyć

Tym razem jednak, przy biernym wsparciu władz Rzeczypospolitej, skutecznie tę czynność zablokowali nam uchodźcy najeźdźcy z Ukrainy, którzy na nasze „konto” przy okazji zaprezentowali Polskę jako kraj daleki od cywilizacji, któremu konwencje wiedeńskie nie są znane. Według relacji władz miasta stołecznego Warszawy, policja patrolowała teren wokół mauzoleum jeszcze w nocy z 8 na 9 maja. Nie było jej jednak o godz. 12.00, gdy przybył rosyjski ambasador Siergiej Andrejew z kwiatami. Został brutalnie zaatakowany przez agresywnych ukraińskich aktywistów i można mu pogratulować anielskiej cierpliwości, bo zniósł to naprawdę godnie. Możemy Rosji zazdrościć ludzi, którzy ją reprezentują. O tym napisano już całkiem sporo, ale dodajmy, że policja pojawiła się dopiero po ataku, by łaskawie odprowadzić dyplomatę do samochodu. Wraz z Mateuszem Piskorskim usłyszeliśmy zresztą komunikat podawany na policyjne radio, że „to co się miało wydarzyć, już się wydarzyło”. Interesujące.

Chwilę później to my z Mateuszem Piskorskim i towarzyszącym nam kolegą z dawnych lat, którego spotkaliśmy po drodze do mauzoleum, wyruszyliśmy złożyć biało-czerwone goździki. Na schodach drogę zastąpiła nam grupa kilkudziesięciu osób, która od razu zrobiła się agresywna. Wtedy straciłem kontakt wzrokowy z Mateuszem. W tłumie przeważały rozwrzeszczane kobiety, ale nie brakowało też rosłych mężczyzn. Czasy młodzieńczej fantazji mam już za sobą, a na uroczystość przyszedłem nie w tym celu by się z kimś bić, natomiast tu policji też nie było, a rzeczona grupa nacierała coraz bardziej. Jakaś podstarzała kobieta podarła mi kwiaty, niszcząc w ten sposób coś, co w danej chwili miało dla mnie charakter narodowych barw. Stojący niedaleko człowiek próbował pokierować mnie na chodnik, ale tłum i tak podążał za mną, popychając, plując, oblewając mnie bliżej nieznaną cieczą. W końcu jednak postanowiłem, że nie będę przed nimi uciekać i następne ciosy przyjmowałem już nieruchomo. Gdy już skończyły się wyzwiska i zaczęli pojawiać się policjanci, większość wróciła na miejsce demonstracji.

Tolerancja dla bandytyzmu

Podjąłem więc drugą próbę, bo od lat nie było sytuacji, w której ktokolwiek blokowałby mi czynności zgodne z prawem. Do tej pory właściwie nie pojmuję tego, co zaszło. Przy kolejnym podejściu zdarzenie obserwował policjant i chyba nawet próbował interweniować, ale również został obsobaczony i prosił mnie bym poszedł na bok. Wtedy jednak otoczyły mnie media, które zarzucały mi „prowokację”, chyba taką jakiej dopuszcza się zgwałcona kobieta, ubierając krótką spódniczkę. Przekleństwa pod moim adresem rzucał między innymi dziennikarz TV Republika, który później atakował także Piskorskiego. W końcu Mateusza zresztą spotkałem i dopiero wtedy policja zdecydowała się nas odprowadzić w bezpieczne miejsce.

Reasumując: mieliśmy więc do czynienia z sytuacją, w której obcokrajowcy (95% zgromadzonych nie znała języka polskiego), przy bierności służb porządkowych, skutecznie uniemożliwili Polakom korzystanie z konstytucyjnych praw. To skończy się jak najgorzej. Zresztą ta właśnie „dziennikarka”, która z dumą obnosi się faktem ataku na ambasadora, nieco wcześniej organizowała równie nielegalną demonstrację, blokując przejście graniczne po stronie polskiej. W tej sytuacji mogą iść dalej. Mogą pobić. Mogą zabić. Minister Mariusz Kamiński już znajdzie usprawiedliwienie i dla tego.

Witając się więc moim debiutanckim artykułem w „Myśli Polskiej” z Czytelnikami, pozwalam sobie na apel do wszystkich, do których dotarł ten tekst. Musimy się bronić. Teraz. Zaraz. Póki nie jest za późno. Polska nie wybaczy nam bierności, a jest coraz bliżej dna.

Tomasz Jankowski

Redakcja