PublicystykaŚwiatKleszcze

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Henryk Sienkiewicz pozostawił nam znakomite pojęcie „etyki Kalego”, wyłożone w powieści „W pustyni i w puszczy”. Definicja mieści się w dwóch pytaniach i dwóch odpowiedziach.

Co to jest zło? To jak Kalemu ukraść krowę. A co to jest dobro? To jak Kali ukraść krowę. W epoce młodości moich Rodziców, gdy było jeszcze komu wychowywać młodzież polską, każdy wiedział, że wyznawców „etyki Kalego” nie zawstydzi żadna nikczemność. Gdy tę etykę „wykładał” dobrotliwy dzikus, można to było zbyć łagodnym uśmiechem. Gdy tę zasadę stosują cwani i bezwzględni „kierownicy” naw państwowych, wtenczas wieje grozą. A przecież jest to obecnie zjawisko nagminne.

Niemiłościwie panujący na 2/3 kuli ziemskiej system, zwany przeze mnie roboczo globalem, uprawia propagandę „wartości”, krańcowo cyniczną i załganą, ale uporczywą. Przypomnę z początku, że uprawiał ją ochoczo również Związek Radziecki na czele Układu Warszawskiego. Hasła były odmienne, ale metoda identyczna. Poprzez sieć sojuszniczą, służebną i agenturalną ZSRR starał się wyzwolić lud pracujący z „ łańcuchów kapitalizmu” i zapewnić mu blask marksizmu-leninizmu. A kogo pragnie wyzwolić panujący global i w jakim celu ? Zwracam pilną uwagę, że mimo brzęku cymbałów liberalno-demokratycznych nie tyka i nie rani starszych kuzynów – reliktów komunizmu.

Powinowactwa obu systemów są bowiem rażące, szczególnie kosmopolityzm, pardon- internacjonalizm, a także niechęć do religii i tradycyjnej obyczajowości. Nic się nie stało ani Kubie, ani Wietnamowi, ani Laosowi, ani Korei pn. (tam gra rolę strach przez bronią nuklearną), ani oczywiście ChRL. W tym ostatnim przypadku działa synteza interesu i strachu. Nie złamało jej nawet doświadczenie morderczej zarazy, w końcu fabrykatu czerwonych Chin. Cichną nagle wszelkie „wartości”, zginają się grzbiety w ukłonach i spocone łapki wielkich kapitalistów sięgają po spodziewane zyski. Nie liczą się w tym rachunku męczarnie i zgony milionów ofiar.

Pozostanę jeszcze przy temacie relacji „wolny świat” – komunizm. Wdzięcznym polem badawczym jest zachowanie USA po ostatniej wojnie. W 1949 r. Amerykanie opuścili wiernego i mężnego sojusznika z czasów wojny światowej, Republikę Chin Czang-kai-szeka (Partia Narodowa, Kuomintang), tym samym przyzwalając na czerwony koszmar Mao-tse-tunga. W 1971 r. dokończyli dzieła, oddając ChRL fotel w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w miejsce legalnej reprezentacji Chin (z Tajwanu) po to, by taktycznie wesprzeć komunistów chińskich przeciw komunistom radzieckim.

W latach 50-tych zdradzili kolejnych sojuszników, buddyjskich powstańców w Tybecie, z pełną świadomością, że czerwone Chiny szykują tam etapową eksterminację. Od lat na naszych oczach mocarstwa globalu spokojnie przypatrują się tępieniu i prześladowaniu muzułmańskich Ujgurów w chińskim Turkiestanie. Co prawda w latach 1950-1953 USA wybroniły południe Korei przed inwazją komunistyczną, ale już w latach 1963-1975 przegrały wojnę indochińską, rozkładane agitacją pacyfistów ogłupionych prze agenturę radziecką. Jak zwykle tamtejszych przywódców antykomunistycznych pozostawiono na łasce złego losu.

W 1979 r. USA w wyjątkowo bezczelny sposób zdradziły szacha Iranu Mohammeda Rezę, a w 2011 r. w bardzo podobnych okolicznościach prezydenta Egiptu Hosni Mubaraka. Wskazuję tu na przywódców sumiennie wywiązujących się z obowiązków sojuszniczych. Nigdy też USA nie zdobyły się na prawdziwą wdzięczność (z wyjątkiem błogosławionej prezydentury Ronalda Reagana) dla tych przywódców Ameryki Łacińskiej, którzy ją obronili przed czerwonym terrorem w latach 60-tych i 70-tych XX w. i nie przeciwstawiły się współczesnej kampanii ich szkalowania uprawianej przez lewactwo wszelkiej maści. Czas na spostrzeżenie sumaryczne: jeśli chcesz pewnej klęski w najbardziej niebezpiecznym momencie, zawrzyj przymierze z USA. Zostaniesz sam.

Global dawno porzucił doktrynę Wilsona: zasadę samostanowienia narodów. Za błogosławieństwem globalu ChRL może tępić Tybetańczyków i Ujgurów, a w latach 1994-1996 i 1999-2001 za jego akceptacją (o czym zapominamy) Rosja ujarzmiła Czeczenię, bohatersko i samotnie walczącą o niepodległość. Nasza sobacza prasa nazywała wtedy Czeczenię „zbuntowaną republiką”, oto miara niewolniczej mentalności. Bardzo podobnie (polskije mjatieżniki) Rosjanie nazywali naszych powstańców z 1863 r.

Do wyrachowanej nienawiści, jaką żywi global wobec jasno deklarowanej woli niepodległości narodów historycznych, dochodzi frazes o nienaruszalności obecnych granic. W praktyce działa to następująco. Jeśli wspomniana wola narodu może rozsadzić obecne sztuczne często granice „naszego strategicznego sojusznika” to należy ją potępić, bronić tych granic i do spełnienia pragnień narodowych nie dopuścić. Jeśli natomiast to samo dotyczy granic i terytorium przeciwnika politycznego, to huzia! Nagle uznajemy zasadę samostanowienia, pomagamy w secesji czy korzystnej korekcie granic. Mało tego, w takich przypadkach global potrafi napompować „ruch wyzwoleńczy” nawet bez chęci większości mieszkańców danego terenu, dokładnie tak, jak to robili towarzysze radzieccy.

Bez rozwijania tematu pierwszy wariant (nienaruszalność) oglądamy przy globalistycznej ocenie polityki Rosji wobec Ukrainy, ale także np. wobec Kurdów w pn. Iraku (kilka lat temu w referendum 98 % głosowało za niepodległością; nie dopuszczono do tego) i wobec tzw. Mołdawii (w istocie Besarabii- wschodniej części historycznej Mołdawii), zamieszkałej po prostu przez Rumunów (z wyłączeniem Naddniestrza); o scaleniu rumuńskiego terytorium etnicznego w granicach Rumunii mowy nie ma, jeszcze czego, na tym polu absolutną zgodność wykazują UE i Rosja, wobec czego obaj przeciwnicy wzajemnie wyszarpują sobie to kuriozalne terytorium przez podstawione marionetki. I jeszcze przykłady z Afryki.

W latach 1967-1970 w post-brytyjskiej Nigerii potężny lud Jorubów (nota bene chrześcijan) powołał państwo Biafra, w pełni zdolne do samodzielnego bytu, a na dodatek tworzące bastion przed ekspansją islamu. Wspólnym staraniem ZSRR i „wolnego świata” rządowe wojska Nigerii zniszczyły to państwo. Teraz w pn. Nigerii rządzi Boko Haram, podrzynający gardła chrześcijanom , no  i global ma problem. W tzw. Sahelu berberyjscy Tuaregowie od lat walczą o własne państwo ponad sztucznymi granicami dawnych kolonii Francuskiej Afryki Zachodniej. Daremnie, pilnują tego wojska francuskie.

Przejdźmy do wariantu drugiego (naruszalność granic, gdy to odpowiada „naszym” interesom). Znowu pomoże nam Afryka. Niepodległy od 1956 r. Sudan miał już od czasów panowania brytyjskiego ściśle ustalone granice. Nieszczęście chciało, że przez ostatnie 30 lat władały tam (za powszechną zgodą)  rządy muzułmańskie, które brzydziły się tzw. zachodem i nie dały się uzależnić. Efekt: global wykorzystał przewlekłą rebelię murzyńską i wykroił z niczego dziwoląg pod nazwą  Sudan Południowy.

Twór ten wegetuje w głodzie, biedzie i stałych ruchawkach. To nieważne, osłabiono „ideowego wroga” – rząd w Sudanie. Okazało się, że jak trzeba, to granice są naruszalne, a z jednego państwa można zrobić dwa. A teraz zaglądamy na Bałkany. W latach 90-tych r. global przemocą nie dopuścił do scalenia serbskiego terytorium narodowego, a pośrednio też chorwackiego (w Hercegowinie). Ale czego zabroniono tym narodom, okazało się możliwe w przypadku Albańczyków. Zbrodnicze naloty NATO w 1999 r. spowodowały oderwanie od Serbii Kosowa, prowincji mającej dla kultury i historii Serbów takie znaczenie, jak Wielkopolska tutaj. Albańczyków osiedlali tam Turcy dopiero od XVIII w. Dlaczego tak się stało? Po pierwsze dlatego, żeby ukarać Serbię niepokorną wobec globalu i sympatyzującą z Rosją. Po drugie, pseudo-państewko w Kosowie jest potrzebne USA. Powstały tam dwie mega-bazy wojskowe do przerzutu sił na Bliski Wschód. Wobec tego Amerykanie patronują temu bałkańskiemu centrum handlu narkotykami, bronią i żywym towarem. Trzeba dodać, że twórcy albańskiego Kosowa, niszczyciele tamtejszych serbskich monasterów i cerkwi w szeregach tzw. Armii Wyzwolenia Kosowa (UCzK) dopuścili się takich zbrodni wobec serbskich cywilów jak UPA wobec Polaków. Nigdy ich nie ukarano. W tym wypadku sławetna „Haga” milczała.

Poprzestanę na tych przykładach. Profesor Witold Kieżun (zmarł w roku 2021 w wieku 99 lat), rówieśnik i przyjaciel mojego Ojca, wykładowca uczelni w USA i Kanadzie, powiedział mi kiedyś, że gdy powstaną „wyjątkowo natężone interesy bieżące”  global nie będzie zważał na żadne „wartości”. Zdarza się to nader często. Zasadę samostanowienia narodów global traktuje koniunkturalnie i pragmatycznie, sypiąc frazesami, nie kryjąc obłudy. Zasadzie niepodległości państw narodowych jest jawnie przeciwny, bo zagraża ona władzy nadrzędnej i  kalkulacjom skali światowej. Godzi się jedynie na pozory niezależności. Panicznie boi się ruchów dążących do zjednoczenia terytorium narodowego. Wykorzystuje je tylko tedy, jeśli stwarzają okazję do zniszczenia lub osłabienie konkurentów politycznych. O ile państwa narodowe tępi bez litości, państwom komunistycznym okazuje pobłażanie. Przypomnę, że jeszcze w 2007 r. global ani mrugnął, gdy na skutek rebelii upadło hinduistyczne Królestwo Nepalu i do władzy dorwali się komuniści-maoiści.

Narody pragnące własnego domu nie mogą się więc spodziewać sympatii globalu. Może zatem głosi on jakieś inne szczytne ideały? Każdy dziennik informuje nas, ze global broni demokracji, a jak ktoś sobie tego nie życzy, to go zbombardujemy, niech zapamięta. Nie podejmuję się rozstrzygnąć, czy 5-przymiotnikowe prawo wyborcze jest najwyższym marzeniem człowieka, czy nie. Dla mnie nie. Tu posłużę się przykładami z dawnej historii.  W mieście Urbino w renesansowych Włoszech długi czas rządził samowładnie Federigo da Montefeltre. Zapewnił poddanym dostatek, pokój, wspaniałe warunki gospodarcze i atmosferę sprzyjającą twórczości umysłowej i artystycznej. Na ulicach ludzie pozdrawiali go słowami: Niech Cię Bóg błogosławi, panie. Nikt nie myślał o zmianie sposobu rządów.

W Wenecji szereg wieków panował ustrój hierarchiczny, który dawał wyłączną władzę szlachcie i bogatym kupcom. W 1797 r. wojsko rewolucyjnej Francji pod wodzą Napoleona postanowiło i tam zaprowadzić ustrój pod hasłem „Wolność-Równość-Braterstwo”. Najeźdźców czekało zdumienie i rozczarowanie. Warstwy ludowe nie chciały nowego ustroju, było im dobrze po staremu, mimo, że Wenecja była już cieniem danej potęgi. Nie dały się jednak wciągnąć w rewoltę i nowe stosunki na gruzach danego ładu musiały wprowadzić obce bagnety bez wymówki, że lud tak chciał.

To kompletna nieprawda, że ludzie potrzebują immanentnie, z natury rzeczy, demokracji. Przeważnie chcą bezpieczeństwa, dobrobytu, troski publicznej o ich potrzeby codzienne, z uszanowaniem ich godności. Potrzebują władzy kompetentnej, uczciwej i sumiennej. Demokracja takiej władzy nie gwarantuje. Nie znaczy to wszakże, że nie myślą  o swobodzie tworzenia i pracy, a nader wszystko prawie do własności. Jeśli jednak pojawi się przywódca lub ustrój, który im zapewni te podstawowe warunki spokojnej egzystencji, w większości to akceptują bez żądań zgromadzeń ludowych, plebiscytów i trójpodziału władz. Na tym polega fenomen pomyślnego funkcjonowania ustrojów alternatywnych: autorytarnych, stanowych, korporacyjnych, a nawet kolektywistycznych. Wszędzie, gdzie global próbował siłą eksportować swój ustrój, poniósł kompromitujące klęski.

Przypomnę blamaż tzw. wiosny arabskiej z 2011 r., który przyniósł jedynie rujnujące wojny domowe w Libii, Syrii i Jemenie, zawstydzającą klęskę USA w Afganistanie, gdzie po 20 latach okupacji wyjaśniło się jaka siła ma za sobą większość, zaś papierową władzę marionetek zdmuchnął wiatr, niemoc Iraku po wojnie 2003 r. Znamienna jest kompromitacja USA w Wenezueli i Boliwii: nie udało się tam osadzić marionetek „słusznego” ustroju, gdyż prosty lud murem stanął po stronie władz wyznających ideologię praktycznego socjalizmu. Sądzę, że ten ustrój nie da ludowi bytowej pomyślności, ale nie o to chodzi. Jest to żywiołowa manifestacja wrogości do modelu amerykańskiego. Trzymają się też dobrze inni ideowi przeciwnicy globalu .Nie brakuje krajów, w których po prostu większość ludzi nie chce importu ustrojowego z UE lub USA.

Global broni się klasyfikacją negatywną: „reżimy” to państwa, które nie chcą inwazji tego modelu, a „państwa demokratyczne” to te, które dadzą się skłonić do uległości. Mamy więc etykę Kalego w zastosowaniu do pojęć dobra i zła ustrojowego. Czasami wystąpią problemy z klasyfikacją n.p. aktualnie pieścimy się z Turcją, która nie hołduje zbytnio „wartościom” UE, ale jest zbyt ważnym partnerem w NATO i dominuje na Bliskim Wschodzie. Ale na razie cicho sza, „reżimem” nie jest i nawet toleruje się jej protekcję względem Azerbejdżanu, który wyniszcza podbitą ziemię armeńską (Arcach-Karabach). Ale cóż, Turcja to wielka armia i nowoczesna broń, Azerbejdżan to nafta, a malutka Armenia?  Oto „wartości” globalu, które wyznają też krajowi, urzędowi i opozycyjni, służalcy.

A może by zauważyć w odmętach permanentnej zarazy, że najwyższą wartością jest ocalenie życia drogą zarządzeń nadzwyczajnych, w tym ustrojowych. Nie , obowiązuje nadal „biblia” globalu – nieskrępowany obrót ludzi i towarów, który powiększa skarbiec garstki zbrodniarzy korporacyjnych. Przeciętny człowiek, obiekt nieustannej manipulacji, całodobowo przyklejony do wszechwładnej komórki, czerpiący opinie i polecenia z zewnątrz, wegetuje jak we mgle. Stopień zamroczenia umysłów i brak instynktu samozachowawczego pokazuje obłęd przeciwników szczepień w obliczu śmiertelnej zarazy. Jest to również świadectwo całkowitego paraliżu władz naszego państwa, które niezbędny od miesięcy przymus szczepień traktuje jak taktyczną rozgrywkę polityczną. Stąd właśnie tytuł mojego artykułu. W mroku ludzkiej klęski egzystujemy w  kleszczach wadliwego systemu. Posługuje się on fałszywą monetą „wartości”, w które sam nie wierzy.

Tadeusz M. Trajdos

Na zdjęciu: po interwencji Zachodu w Libii (wikipedia commons)

Niniejszy artykuł ukazał się z niewielkimi zmianami w biuletynie „Głos Radiówka”, nr 3 (56), 2021, s. 14-16. Został napisany w końcu grudnia 2021 r. Jego treść wiąże się ściśle z artykułem pt. „Groza” i stanowi zapowiedź wątków polemicznych, które narzucił wybuch sprowokowanej cynicznie wojny 24 lutego b.r.

Tadeusz Mikołaj Trajdos (ur. 1951 r.) jest emerytowanym (od 2018 r.) profesorem Instytutu Historii PAN, autorem 545 publikacji, w ogromnej większości naukowych. W latach 1993-2000 publikował sporo artykułów na tematy bieżące w „Myśli Polskiej”. Jego ojciec Tadeusz Henryk Trajdos (zm. w 2002 r.) był siostrzeńcem Mieczysława Trajdosa, p.o. prezesa Stronnictwa Narodowego, zamordowanego przez Niemców w Poznaniu w 1942 r.

 

Redakcja