ŚwiatWywiadyArnaud Yves Gouillon: „Wszystkiemu winni są źli Serbowie”

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Jak Pan ocenia obecną sytuację w Kosowie i Metochii? Czy zakazy wjazdu do regionu przeciwników obecnych władz Kosowa oraz osób udzielających pomocy pozostającym tam prawosławnym Serbom utrzymają się jeszcze długo?

– Niestety, jestem przekonany, że tak. Te zakazy odwiedzania kolebki serbskiego prawosławia, wprowadzone kilka lat temu, wciąż się poszerzają, obejmując coraz to nowe osoby. Wiem, zarówno z mego doświadczenia jak i doświadczenia innych osób i organizacji pomagających prawosławnym Serbom w Kosowie i Metochii, że ten zakaz rozprzestrzenia się zarówno na serbskie, jak i międzynarodowe organizacje. Przesłanie jest jasne – nie waż się pomagać Serbom, jakiekolwiek wsparcie dla nich jest postrzegane jako zagrożenie dla „niepodległego Kosowa” Co prawda nie jest do końca jasne, dlaczego pomoc ludziom cierpiącym – materialna, moralna, kulturowa – może być niebezpieczna, ale zostawmy to na sumieniu obecnych nieproszonych gospodarzy regionu. Chęć zapobieżenia wizytom tych, którzy próbują opowiedzieć o rzeczywistej sytuacji w Kosowie, o problemach żyjących tam Serbów, podlegających codziennemu upokorzeniu, a nawet psychicznemu lub bezpośredniemu fizycznemu terrorowi, wymownie świadczy, moim zdaniem, o hipokryzji i prawdziwych zamiarach obecnej władzy w regionie.

A te zamiary, zgodnie z naszym wspólnymi obserwacjami, nie przewidują istnienia ani prawosławia, ani Serbów w ich historycznej i duchowej ojczyźnie.

– Absolutnie tak. Z każdym rokiem rośnie niechęć do oglądania obiektywnych, rzetelnych relacji, wiadomości, irytację wywołują nie tylko politycy, ale także niewygodni dziennikarze, osoby publiczne, pisarze, reżyserzy. Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale my obaj, z nałożonymi sankcjami, znaleźliśmy się w jednej grupie z takimi ludźmi jak np. noblista Peter Handke i słynny reżyser Emir Kosturica, którzy też z jakiegoś powodu wierzą, że prawda jest ważniejsza niż zaklęcia propagandowe. Jeśli chodzi o obecne życie Serbów w Kosowie i Metochii, możemy śmiało powiedzieć, że głównym stale towarzyszącym im uczuciem jest niepewność. Chodzi mi o to, że człowiek, budząc się rano, nie może być pewien, że ani on, ani jego rodzina w ciągu dnia nie zostaną napadnięci, obrabowani, upokorzeni.

Jedna rzecz, doświadczać takiego uczucia raz, trzy razy w życiu – ale kiedy żyjesz w takim strachu cały czas, inaczej to wygląda. Z jednej strony Serbowie są absolutnie bezbronni wobec bandytów, którzy w każdej chwili mogą dokonać grabieży, kradzieży, zbezczeszczenia świątyni czy cmentarza. Nawiasem mówiąc dochodzi do tego coraz częściej – od początku roku liczba ataków na Serbów, ich mienie, świętości wzrosła o połowę. A organy ścigania wzruszają ramionami – cóż począć, zdarza się. „tożsamość napastnika nie została ustalona” Z drugiej strony sam system, budowany przez czternaście lat przez władze albańskie i ich panów, w ogóle nie przewiduje udziału Serbów w organizowaniu życia Kosowa. Język serbski, chociaż jest wymieniony wśród języków państwowych „Republiki Kosowa”, nie może być używany w urzędach czy sądach. Choć oficjalnie nie zakazany, de facto jest usuwany z życia publicznego – w kolebce serbskiego prawosławia nie mówi się po serbsku.

Brzmi to bardzo znajomo.

–  Serbowie już się do tego przyzwyczaili. Ponadto nie zapominajmy, że teraz wszelkie rozbieżności z „oficjalną linią partii” ścigane są przez prawo. Niedawno pewien Serb został skazany na dwa lata więzienia za to, że ośmielił się powiedzieć, że we wsi Raczak nie doszło do masakry ludności cywilnej, lecz zwieziono tam ciała członków grup terrorystycznych UCK, którzy zginęli w walce z serbskimi siłami zbrojnymi. Przypomnę, że kraje NATO wykorzystały ten pretekst do rozpoczęcia wojny z Jugosławią w 1999 roku. Rozpoczęły się bombardowania, a późniejsza prawda już nikogo nie interesowała. Tak więc kłamstwo stało się dogmatem i jeśli odważysz się je zakwestionować – czeka cię więzienie. To o wolności słowa w dzisiejszym Kosowie. Teraz o terrorze ekonomicznym. Uderzającym przykładem jest próba odebrania monasterowi Vysokie Decani 24 hektarów historycznie należącej do niego ziemi, na której mnisi prowadzą gospodarstwo. A takich przykładów są setki i tysiące – zarówno jeśli chodzi o ziemie monasterskie, jak i serbskich chłopów. Jasne, że wszelkie apele do albańskich sądów z żądaniem wyeliminowania niesprawiedliwości spotykają się albo (w najlepszym razie) z odrażającą obojętnością, albo (i to najczęściej) odrzucane z oskarżeniami „okupantów-Serbów, których historyczna wina jest tak wielka, że…”

Znowu znajoma historia…

– Tak więc Serbowie w Kosowie i Metochii nieustannie spotykają się z dwiema racjami terroru – jawny bandytyzmem i bandytyzmem administracyjnym, biurokratycznym. Ze wszystkich sił daje się do zrozumienia: prawosławni, nic tu po was, jesteście tu niepotrzebni.

Jak o tragedii Kosowa i Metochii mówią media na Zachodzie i w samej Serbii?

–  Ku memu wielkiemu ubolewaniu zachodnie media bardzo rzadko poruszają ten temat. Oczywiście dwadzieścia lat temu było inaczej. To prawda, temat ten naświetlano, jeśli można tu użyć słowa „naświetlanie” w sposób niezwykle stronniczy i jednostronny „wszystkiemu winni są źli Serbowie”, „serbscy kaci”, „nieszczęśni bojownicy o wolność – żołnierze UCK”, itp. – żadna alternatywa dla tego bezwstydnego i skrajnie nieprofesjonalnego spojrzenia nie miała możliwości zaistnienia ani w prasie, ani w telewizji, ani w Internecie. Potem, dzięki Bogu, nam, organizacjom humanitarnym zaangażowanym w pomoc dla Kosowa i Metochii, udało się choć trochę zmienić sytuację. Poprzez nasze raporty, notatki z terenu pokazaliśmy i udowodniliśmy, że wszystko jest, delikatnie mówiąc, nie do końca takie, jak starają się to przedstawić niewprawnemu widzowi. Że nie ma gett albańskich, lecz serbskie i to prawosławni pozostają w większym niebezpieczeństwie niż ich muzułmańscy sąsiedzi. Tego typu nasze doniesienia były publikowane w prasie zachodniej, ale z czasem prasa przestała wykazywać jakiekolwiek zainteresowanie tematem Kosowa, mówiąc: „to już przeszło”, „dawna sprawa”, „nowa rzeczywistość”. Co na to powiedzieć? „Tak, trochę się pomyliliśmy, kiedy mówiliśmy, że wszystkiemu winni są Serbowie i zakończmy ten nieprzyjemny temat”. Ale nie jesteśmy do końca pewni, czy z taką rzeczywistością mamy zapewnione dobre życie, dlatego uporczywie namawiamy do obiektywności i uczciwości. Czasem nam się to udaje, ale niestety niezbyt często. Ale mimo wszystko mamy pozytywne doświadczenia wysokiej jakości pracy z wydawnictwami francuskimi, hiszpańskimi, włoskimi i amerykańskimi.

Wyróżniają się rosyjskie wydawnictwa takie jak pravoslavie.ru. Cieszymy się, gdy dziennikarze przyjeżdżają do Serbii, Kosowa i Metochii, a potem uczciwie, o tym co widzieli na własne oczy, opowiadają w swoich gazetach lub magazynach. Zdarzały się takie przypadki, razem z wolontariuszami naszej organizacji charytatywnej Solidarite Kosowo przybyli reporterzy, którzy po pobycie, rozmowach z Serbami, czując choć trochę tę typową dla Kosowa atmosferę lepkiego strachu i napięcia, radykalnie zmieniali swoje przekonania. Nawet nie przekonania, ale uprzedzenia – którymi, jak sami mówili – byli naszpikowani. To znaczy nie siedzieli z drogimi albańskimi przyjaciółmi w urzędach w Prisztinie, ale jeździli po serbskich enklawach, dowiadywali się, czym jest kosowska prowincja, rozumieli, co to znaczy żyć w otoczeniu daleko nie zawsze przyjaźnie nastawionych sąsiadów – wtedy można powiedzieć, że naprawdę odwiedziłeś Kosowo i Metochię. Według moich obserwacji serbskie media starają się przedstawić prawdziwy obraz życia w Kosowie. Opowiadają nie tylko o polityce, ale także o życiu codziennym – częściej notabene właśnie takie historie poruszają duszę, mówią więcej o sytuacji Serbów niż najgłośniejsze wypowiedzi polityczne.

Zaangażowany jest Pan w pomoc Serbom z Kosowa, Serbom bośniackim. Wasza organizacja jest międzynarodowa, ale większość jej członków pochodzi z Francji. Kiedy komunikujesz się z tymi Francuzami, którzy również pomagają Serbom, czy czujesz, że chrześcijaństwo w Starym Świecie jest wciąż żywe?

–  I czuję, i jestem przekonany Europa pozostaje chrześcijańska – stale się w tym utwierdzamy. Chęć pomocy cierpiącym, chęć wyzbycia się kłamstw, nieobłudne darowizny itp., moim zdaniem to znak, że Chrystus dla cierpiącej Europy nie jest „przeszłością kulturową”, ale cechą cywilizacyjną, rzeczywistością, mimo wszystkich naszych kłopotów i wyzwań. Tutaj wolałbym porzucić czarno-białą wizję świata. Nie wszystko jest takie proste i jednoznaczne. Mówią, że Europa, cały świat zachodni jest całkowicie w szponach apostazji. Ale osądźcie sami – podam taki pocieszający przykład chrześcijańskiego życia. Zdarzyło się to całkiem niedawno. Serbska wielodzietna rodzina mieszka w Gracanicy. Straciła dom, ziemię i kilka lat życia spędziła w biedzie. Opowiedzieliśmy o tej rodzinie we Francji. Rezultat był następujący: pewna pani, dowiedziawszy się o tym co się dzieje, wysłała pieniądze na zakup… nowego domu, dołączając zapewnienia o modlitwie i prośbę o modlitwę za nią, grzesznicę, l co o tym powiesz? Czy to po chrześcijańsku? Nie chodzi o pieniądze, nie tylko o nie – chodzi o stan duszy osoby, która postrzega cudzy ból jak swój własny.

Mocne.

–  A takich przykładów jest wiele, uwierz mi. Nie oznacza to oczywiście, że budujemy tam domy na każdym kroku. Ale służymy pomocą w zakresie sprzętu gospodarstwa domowego i rolniczego, żywności, książek, pomocy naukowych i wielu innych rzeczy.

Mimo to usuwanie Serbów z Kosowa i Metochii trwa. Wiem, sam widziałem, jak serbskie wsie pustoszeją. Jeśli kilka lat temu wioska kwitła i była silna, teraz zdecydowana większość jej serbskich mieszkańców opuściła swoje domy, wyjechała albo do „Wielkiej Serbii”, albo do Unii Europejskiej. Główne przyczyny, ich zdaniem, to zmęczenie życiem w warunkach terroru i brak perspektyw dla młodszego pokolenia. Nie ma pracy, świadczenia społeczne są skąpe, więc opuszczają, choć oczywiście z goryczą, swoje rodzinne strony. Nie sądzisz, że wkrótce „kwestia serbska” zostanie ostatecznie rozwiązana, region stanie się „sterylnie albańskim”?

– Nie, nie wydaje mi się. Co więcej, jestem przekonany, że jest inaczej. To przekonanie nie jest bezpodstawne, nie jestem podatny na piękne marzenia. Tyle, że historia – zarówno ta najnowsza jak i bardziej odległa – pokazuje, że Serbowie nie są ludźmi, którzy łatwo oddadzą swoje świątynie. Ci, którzy mają siłę ducha, zostaną, ci, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich stron, powrócą -jest to bezpośrednia paralela z Biblią. Jeśli zapomnę o tobie, Jeruzalem, niech uschnie moja prawica (Ps. 136,5). Spójrz, zarówno w 1998 roku, kiedy wybuchła wojna, jak i później, podczas pogromów w 2004 roku, cała „postępowa ludzkość” była przekonana, że sprawa Serbów w Kosowie jest zamknięta i że w końcu powstanie tutaj najbardziej wolne i demokratyczne państwo Europy, a nawet świata. Ale nie – pomimo cierpienia dziesiątek tysięcy uchodźców, bezpośredniego i pośredniego terroru, wielu problemów administracyjnych, ci uparci Serbowie pozostają na swojej ziemi. Ktoś nawet teraz wraca – są już takie przypadki. Trudno to logicznie wytłumaczyć, myślę, że to sprawa ustroju serca. Co takiego przyciągało starożytnych Izraelitów z powrotem do Jerozolimy z całkiem cywilizowanego królestwa perskiego? Myślę, że dokładnie tak samo jest z dążeniami Serbów, z ich stosunkiem do Kosowa i Metochii. Niektórzy mogą nazwać to uczucie irracjonalnym, ale myślę, że jest ono pokrewne biblijnemu, a w Piśmie Świętym, jak również w historii chrześcijaństwa i w naszym własnym życiu, myślę, że znajdziemy wiele przykładów zwycięstwa wiary nad świecką logiką. W końcu żadna logika nie może wyjaśnić samego istnienia prawosławnych Serbów jako narodu. Ewangelia ma swoją logikę i, jestem głęboko przekonany, że sensowne jest życie z Chrystusem, aby nasze postępowanie było z nią zgodne.

Za: „Przegląd Prawosławny”, nr 4/2022. Wywiad pierwotnie ukazał się na portalu pravoslavie.ru. Tłumaczenie Ałła Matreńczyk (obszerne fragmenty)

Na zdjęciu: klasztor prawosławny w miejscowości Peć

Redakcja