FelietonyGospodarkaWina Putina

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

„Dzisiejsza inflacja to nie efekt takiej lub innej polityki, ale tego, że przez wiele ostatnich miesięcy Putin przygotowywał się do wojny” – powiedział w wielkanocnym orędziu premier Mateusz Morawiecki.

Jakże to wygodne. A zatem inflacja to nie efekt całkowitego braku odpowiedzialności pana premiera i jego poprzedniczki. Nie jest to skutek zmarnowania okresu koniunktury gospodarczej. Nie zawiniło marnotrawstwo i rozdawnictwo. Wreszcie przyczyną problemu nie jest nieumiarkowana emisja pustego pieniądza. Winny jest Putin i basta.

Zapewne wierni wyznawcy pana premiera przyjmą takie wyjaśnienie rzeczywistości niczym prawdę objawioną. Tym bardziej, że z pewnością podobną narrację wałkować będzie rządowa tuba propagandowa, dla niepoznaki nazywana publiczną telewizją. Dlatego warto przypomnieć sobie skąd inflacja się u nas wzięła i kto naprawdę za nią odpowiada.

Na początek garść statystyk. W 2015 roku PiS przejął władzę w sytuacji gdy finanse publiczne były względnie stabilne i uporządkowane. Problem inflacji wtedy po prostu nie istniał, jej współczynnik osiągnął nawet w przedmiotowym roku wartość ujemną. Późnij było już wyłącznie gorzej. W listopadzie 2017 stopa inflacji wynosiła już 2,7% a w lutym 2020 4,7%. Potem nastąpiła chwilowa „pandemiczna” korekta, szybko jednak zniwelowana wysokimi wzrostami. Na koniec roku 2021 inflacja w Polsce wynosiła już 8.6%, co oznaczało, że „zjadała” nam już w ciągu roku owoce jednomiesięcznej pracy. To niestety nie był koniec. Jak podał Główny Urząd Statystyczny, w marcu 2022 r. inflacja CPI wyniosła w Polsce 11% w ujęciu rocznym. Oznacza to wynik najgorszy od ponad dwudziestu lat.

Aby zrozumieć przyczyny obecnej inflacji musimy cofnąć się do roku 2016. Wtedy właśnie rząd zaczął realizować kosztowne programy socjalne, które pod płaszczykiem pronatalistycznej retoryki oznaczały de facto masowe rozdawnictwo kiełbasy wyborczej. W ten sposób w okresie znakomitej koniunktury gospodarczej lat 2015-2019, w przeciwieństwie do naszych sąsiadów, nie wygenerowaliśmy nadwyżki budżetowej. Przeciwnie, radośnie przejedliśmy całość przychodów, dodatkowo obciążając budżet niepotrzebnie wysokim deficytem.

Na skutki tych działań nie trzeba było długo czekać. Rok 2020 przyniósł spowolnienie gospodarcze wywołane reakcją decydentów na problem COViD-19. Polski rząd wpisał się tutaj w najgorsze globalne trendy. Chaotyczne, nieprzemyślane lockdowny, niezapowiedziane i irracjonalne zamykanie całych gałęzi gospodarki oraz system masowej kwarantanny musiały odbić się negatywnie na kondycji polskich przedsiębiorstw oraz budżetu państwa.

Jednak w tym przypadku znacznie gorsza od samej choroby okazała się terapia. Rządowe programy „tarcz” antycovidowych zostały skonstruowane w sposób nieprzemyślany. Wsparcie trafiało całkowicie chaotycznie, w różne obszary rynku. Wielokrotnie docierało do podmiotów, które na rządowych lockdownach nie tylko nie straciły ale wręcz zyskały. I na odwrót. Przede wszystkim jednak były to działania niezwykle kosztowne. Nie mogliśmy ich sfinansować z nadwyżki wypracowanej w minionych „latach  tłustych”, gdyż przypominam, pisowski rząd wydał ja całą (ok 120 miliardów złotych) na kupowanie swoich wyborców. Rozpoczęła się zatem masowa emisja pustego pieniądza. A jak wiadomo to najprostsza droga do obudzenia demonów inflacji.

Później było jeszcze głupiej. Wywołaną przez siebie inflację rząd postanowił zwalczyć „tarczą antyinflacyjną”. Taka tarcza, rzecz jasna kosztuje. A, że pieniędzy nie ma trzeba je dodrukować. Natomiast dodruk pieniądza zwiększa inflację. Zatem podnosimy stopy procentowe. Raz, drugi, trzeci. To jednak zwiększa koszt kredytu a zatem także koszt prowadzenia biznesu. To znów napędza inflację a dodatkowo obciąża gospodarstwa domowe. Raty kredytów hipotecznych rosną niebotycznie. Ludzie zaczynają się niepokoić. Zatem rząd wprowadzi „tarczę antywiborową”. Ale to też kosztuje. Pieniędzy nie ma, bo je przejedliśmy. Zatem dodrukujemy. I tak dalej, i tak dalej.

Ale to jeszcze nie wszystko. Wojna na Ukrainie doprowadziła polski establishment polityczny do prawdziwego amoku. Nie ma decyzji na tyle głupiej i kosztownej by jej nie podjąć, byle tylko zaszkodzić znienawidzonym „ruskim”. Zatem na złość Putinowi nie będziemy już kupować w Rosji surowców energetycznych. W zamian kupimy te same, rosyjskie surowce, od pośredników. Rzecz jasna zapłacimy za nie znacznie drożej. Wszystko w myśl zasady „ na złość matce odmrożę sobie uszy”.

Zatem to z winy polskich władz, a nie jakichś sił zewnętrznych, popadliśmy w obecne problemy gospodarcze. To z winy pana Morawieckiego i jego kolegów uwikłaliśmy się w blednę koło, które prowadzi nas wprost do stagflacji. Jest jeszcze szansa z niego umknąć. Ale wymaga to mądrości i odwagi do podjęcia niepopularnych decyzji: natychmiastowego ograniczenia wydatków budżetu i przyjęcia rygorystycznej polityki monetarnej.

Mateusz Morawiecki, człowiek sektora bankowego, doskonale to rozumie. Jednak podejrzewam, że nie zrobi z tym nic. Raczej do końca będzie robił dobrą minę do złej gry przekonując nas z telewizyjnego ekranu, że nasze puste portfele i puste lodówki to wina Putina. Do pewnego momentu może to mu się nawet udać. Jednak nie do końca. Zapewniam, że zarówno pusty portfel jak i pusta lodówka są nauczycielami znacznie skuteczniejszymi niż najmądrzejsze nawet epistoły.

Przemysław Piasta

Fot. wikipedia commons

Myśl Polska, nr 17-18 (24.04-1.05.2022)

Redakcja