OpinieŚwiatTo jest wojna na czas

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Myliłem się jeszcze dwa tygodnie temu, gdy twierdziłem, że żadnej wojny nie będzie. Nie było bowiem żadnych realnych racji do tej wojny. Rosja zajęła Krym – strategiczny obszar, który ma dla niej kluczowe wojskowe i polityczne znaczenie, kontrowała Donbas.

Wszystko ponad to musiałoby być dla niej ogromnym ryzykiem politycznym na skalę globu. Pomyliłem się wtedy i może – daj Boże – i tym razem będę się mylił w kwestii przyszłości. A widzę ją tak: wchodzimy w najgorszy etap tej wojny, tj, wojny na czas, w którym najbardziej ucierpią cywile, gdyż oni prawdopodobnie bardziej będą cierpieć od głodu i chłodu niż od bomb.

Przez ostatni dzień studiowałem mapy Ukrainy z zaznaczonymi kierunkami działań wojennych. Jak na mój ogląd cały impet idzie na zdobycie Kijowa, co wskazuje na określony cel polityczny: wymiana ekipy na własną. Reszta (Odessa itp) – to działania mające na celu rozproszyć siły ukraińskie. Rosja rozpoczyna nowy etap wojny – wojnę na czas. W rezultacie Ukraina stanie się wielkim obszarem katastrofy humanitarnej, co doprowadzi – w rezultacie migracji – do potężnych perturbacji społecznych i politycznych na Zachodzie i będzie potężnym elementem nacisku nań ze strony Putina. I nie miejmy złudzeń: on do końca wykorzysta ten instrument!

Dziś zaś Zełenski w swoim wystąpieniu stwierdził, że działania wojenne przebiegają według dużo wcześniej przyjętego planu Rosji. Niech wreszcie to dotrze do naszych dzbanów, że wszystkie ruchy Putina są planowane kilka kroków do przodu. W ich logikę wpisana jest łatwa do przewidzenia reakcja ze strony zblazowanego i tchórzliwego Zachodu. Ten sam Zełenski dwa dni temu dostał dotkliwy cios od Zachodu w postaci odmowy gwarancji NATO, jaką miałaby być zamknięta dla Rosji przestrzeń powietrzna Ukrainy. To wprawdzie potężnie wsparłoby Ukrainę, ale to – biorąc pod uwagę realia – po prostu w ogóle nie było możliwe i było łatwe do przewidzenia. Pozytywna odpowiedź NATO praktycznie oznaczałaby powtórkę stanu z czasu kryzysu kubańskiego (1962).

Tu, jak wszędzie indziej działają głębokie obszary cichej polityki, w których obowiązuje zasada: „Wy nas nie ruszacie, my – was”. Dokładnie taki sami mechanizm w całej rozciągłości zadziałał parę lat temu w Syrii. Efekt? – z Syrii zostały zgliszcza i państwo to przez dziesiątki lat się nie podniesie. To samo jest w Jemenie, gdzie miliony ludzi głoduje i umiera ze strachu i z głodu. W tych przypadkach nie ma mowy o bezpośredniej konfrontacji mocarstwa, ale walka realizowana jest w ten sposób, że te mocarstwa wyposażają w broń strony konfliktu. W tym wyraźnie określonym sensie dobrze, że kraje NATO – wbrew temu, co głosi propaganda – dość wstrzemięźliwie dozbrajają Ukrainę, bo to otwiera i zwiększa efektywność ścieżki sankcji. Na nie powinien został położony cały nacisk.

Obawiam się, że po okresie działań w tym obszarze jednak nastąpi – cichcem – etap odchodzenia od nich i ich omijania. Nade wszystko Rosjanie będą nadal żyć bez niemieckich aut, włoskich garniturów, francuskich perfum belgijskich diamentów etc., ale Zachód na życie bez rosyjskiej ropy, gazu i surowców mineralnych w ogóle nie jest przygotowany*. Wszystko to sprawia, że ta wojna jest jak partia szachów. Wygra ją ten, kto kierując się samym rozumem będzie ją prowadził i przewidzi więcej kolejnych ruchów przeciwnika. Najgłupszą rzeczą, jaką można zrobić w tej sytuacji to wszelka emocjonalność i uleganie sugestiom oszołomów – tłustych miśków od szemranych majątków, którzy wzywają Polaków do działań, jakie politykom na Zachodzie nawet w najbardziej pijanych snach nie przyszłyby do głowy.

Prof. Bogusław Paź

*) Paradoksem jest, że przy nieskończonej ilości głupot, jakie od dziesięcioleci popełniała nasza misiewiczowska dyplomacja, akurat w kwestii zabiegania o dywersyfikację źródeł zaopatrzenia w nośniki energii nasi politycy mieli rację, choć często wychodzili z błędnych przesłanek. Ale to potwierdza fundamentalną zasadę, że w polityce racje ekonomiczne zawsze decydują o całej reszcie

 

Redakcja