OpinieTo jest porażka Łukaszenki

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Gdzieś tak od 2015 roku, za sprawą odchodzącej właśnie niemieckiej kanclerz Merkel, uchodźcy, czy też migranci, byli traktowani w całej Unii jak „święte krowy” w Indiach. Mogli zupełnie dowolnie przekraczać granice, urządzać sobie dzikie obozowiska gdzie tylko chcieli. Prawo raczej ich nie dotyczyło, a już na pewno oni sami nie zaprzątali sobie nim głowy.

Znana jest sprawa obozowiska w Calais we Francji, zwanego dżunglą. Aż 17 lat zajęło władzom francuskim jakie takie uporządkowanie terenu, choć do dziś ten problem nie zniknął i nadal migranci tysiącami przeprawiają się stamtąd do Anglii. Od czasu słynnego zaproszenia przez niemiecką kanclerz, migranci przestali zwracać uwagę na wszelkie granice i w roku 2015 potrafili przechodzić przez wiele krajów zanim trafili do krainy wysokiego socjalu pani Merkel. I nikt, żaden z tych krajów, które pokonywali po drodze nie potrafił się temu przeciwstawić. Najpewniej zasadnicze znaczenie miała tu postawa Merkel z jej Willkommenskultur i propagandową, dziś już zbankrutowaną, deklaracją że Niemcy sobie z tym poradzą – „Wir schaffen das”.

Okazało się, że sami obywatele Niemiec mają dziś już dość takich pomysłów i w ostatnich wyborach pokazali partii Merkel czerwoną kartkę. CDU, której przewodziła, uzyskała najgorszy wynik wyborczy od 1949 roku.

Tym niemniej, z uwagi pewnie na wtedy jeszcze wielką siłę gospodarczą Niemiec, prawie nikt, z wyjątkiem Węgier, nie ośmielił się Merkel przeciwstawić. Choć i Węgry ostatecznie przepuściły migrantów przez swoje granice. Święte krowy, a właściwie, z uwagi na wielką przewagę tam młodych mężczyzn, należałoby powiedzieć „święte byki”, przeszły i przejechały z Turcji przez wiele granic, aż do Niemiec. Wtedy ta sprawa, Polski właściwie nie dotyczyła, poza nieudaną próbą wymuszania przyjęcia jakiejś części tych „gości” pani Merkel.

To się zmieniło obecnie, kiedy to za sprawą działań, rządzącego na Białorusi Aleksandra Łukaszenki, wielka liczba migrantów, którzy jako turyści zjechali na Białoruś, zaczęła naciskać na polską granicę.  Zapewne Łukaszenka myślał, że Polska także nie zatrzyma potoku ludzi, zaś w ramach negocjacji o ukrócenie tej fali otrzyma on uznanie swojej władzy, zniesienie sankcji i może jeszcze jakieś finansowe gratyfikacje. I tu trafiła kosa na kamień. Dla Polaków kontrola nad własną granicą, czyli jedna z najważniejszych oznak suwerenności, to bardzo ważna rzecz i o jakichkolwiek kompromisach nie może być mowy. Próba sił nastąpiła 16 listopada, kiedy to władze białoruskie skierowały przygotowane masy migrantów do szturmu na zamknięte przejście w Kuźnicy.

Polskie oddziały zostały zaatakowane przez agresywny tłum miotający kamienie, gruz, metalowe kulki, granaty z gazem. Rannych zostało 12 naszych funkcjonariuszy, jednak pozycje zostały utrzymane i nie było żadnego wielkiego wtargnięcia na teren Polski. Użyto armatek wodnych, choć i tak zastosowane środki były ograniczone, gdyż w innym przypadku, wobec tak skrajnej agresji, użyto by na pewno także broni gładkolufowej miotającej pociski gumowe.

Wobec fiaska planów przebicia się przez granicę, następnego dnia władze białoruskie zaczęły wywiozły autobusami większość obozujących do centrum logistycznego, gdzie otrzymali oni zakwaterowanie w halach magazynowych. Nie mieli już oni widać ochoty próbować następnego szturmu. Używając języka Sienkiewicza z Trylogii można by napisać: fantazja w bisurmanach skruszała.

Ci, co jeszcze pozostali nie przejściu, nie próbowali już forsowania granicy, za to zanotowano operację propagandową polegająca na ustawieniu grupki dzieci skandujących – „We love Poland”. W świetle skrajnie agresywnego zachowania ich ojców i wujków z poprzedniego dnia, ta deklaracja wydaje się bardzo mało wiarygodna, wręcz śmieszna.

Polska twarda postawa w sprawie ochrony własnej granicy wywołała duży oddźwięk międzynarodowy. Zapewne wielu polityków zachodnich zdziwiło się, że tak w ogóle można, bo przecież do tej pory owi migranci robili co chcieli, a tu Polska pokazała wreszcie, że można ich zatrzymać, można pokazać zdecydowanie.

Wielu wyraziło mocne poparcie dla działań polskich. Nawet posądzana o antypolską postawę Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych, napisała na FB: „Jeszcze Polska nie zginęła. Zawsze za to Polaków podziwiałam. W dodatku [Polska] chroni swoją konsekwentną postawą również nas, tu w Niemczech”.

Mający największe szanse na objęcie schedy po Merkel w CDU, Friedrich Merz, niedwuznacznie stwierdził, że Niemcy powinny pomóc Polsce. Wielkonakładowy niemiecki Bild wybija na pierwszej stronie” „Danke Polen”. Tak mocnych propolskich emocji nie było w było w Niemczech chyba od 1989 roku.

Premier Brytanii Borys Johnson wprost poparł Polskę. Amerykański konserwatywny portal Breitbart zamieścił na FB post o wydarzeniach na granicy polsko-białoruskiej. W krótkim czasie było tam kilkadziesiąt tysięcy polubień, a wśród tysięcy komentarzy ogromna większość w entuzjastyczny sposób wspierała Polskę i życzyła sobie, by rząd USA podobnie zachował się na granicy z Meksykiem. Politycy rosnącej w coraz większą siłę hiszpańskiej partii Vox wyrażają mocne wsparcie Polski: „Dziękujemy Polsko za wskazanie drogi”.

Nawet Francja, którą w ostatnich latach łączyły z Polską raczej trudne relacje, jednoznacznie poparła nasz kraj w tej sprawie. Znany francuski dziennik Le Figaro napisał: „Historyczny patriotyzm Polaków szansą dla Europy”. Na dodatek, przeprowadzony wśród czytelników sondaż wykazał, że aż 83 proc. z nich popiera budowę przez Polskę stałej bariery, muru na granicy. Tego rodzaju opinie zaczynają przeważać we Francji i aż 10 konkurentów Emmanuela Macrona w wyborach prezydenckich przyznało, że polski TK miał rację uznając wyższość prawa polskiego nad unijnym. Takiego generalnego przesunięcia opinii nie może lekceważyć także obecna władza i rzecznik rządu Gabriel Atall oświadczył, że „Francja stoi solidarnie z Polską”.

Można by powiedzieć, że w Europie pękła jakaś tama i powrót do tego co było nie będzie możliwy. Tłumiony dotychczas przez polityczną poprawność instynkt samozachowawczy dał w końcu o sobie znać. Okazało się, że Polska nieoczekiwanie stała się nosicielem najnowszych trendów politycznych w Europie.

Najbardziej boleśnie odczuwają to te działające w Polsce media, których główną linią jest przekonywanie swoich odbiorców, że Polska jest izolowana w Europie, że Polacy powinni się wstydzić, wszystkich naokoło przepraszać i oczywiście koniecznie zmienić sobie rząd. Z dnia na dzień ta narracja okazała się kłamliwa, a nazywanie jej wyznawców zdrajcami nie jest przesadną polityczną retoryka, a stało się bardziej stwierdzeniem faktu.

A jak ocenić skuteczność polityki Łukaszenki w realizacji swoich celów, czyli ustabilizowania i legitymizacji swojej władzy? Niektórzy twierdzą, że odniósł on sukces skoro Merkel, pełniąca jeszcze obowiązki kanclerza, odbyła z nim telefoniczne rozmowy. Co prawda, nie nazwała go prezydentem, ale przecież uznała, że jest on osobą nadal sprawującą realną władzę na Białorusi, co akurat jest niezaprzeczalnym faktem.

Merkel zaoferowała mu też 700 tys. euro pomocy humanitarnej dla migrantów. Zważywszy, że prezydent Erdogan wymusił swego czasu od UE, na podobny cel, 4 miliardy euro, czyli aż ponad 5000 razy więcej, to kwota zaoferowana Łukaszence wydaje się marnym ochłapem. Ale przecież Łukaszenka i tak się pewnie cieszy, bo jest takie rosyjskie przysłowie: „I po kopiejkę car się schyli, a po rubla nawet przyklęknie”.

Oczekiwania Łukaszenki, że można kwestie graniczne załatwić z Merkel, są złudzeniem, bo przecież Białoruś nie graniczy z Niemcami, tylko z Polską. A już prezydent Duda ogłosił, że Polska nie będzie związana ustaleniami rozmów Merkel-Łukaszenka. Trudno zaś sobie wyobrazić, by dziś Niemcy wywierały mocną presję na Polskę, by zrobić dobrze białoruskiemu dyktatorowi.

Myślę, że jednak popełnił on gruby błąd organizując ten szturm na przejście w Kuźnicy. To był pewien punkt zwrotny, akt wrogi wobec Polski, i to przeprowadzony ostentacyjnie, jawnie i na oczach całego świata. Po stronie polskiej są ranni i nad takimi rzeczami nie przechodzi się do porządku dziennego. Sprawa jest jednoznaczna; to był pierwszy, od ostatniej wojny, bezpośredni atak na polskie granice i udział białoruskiego reżimu w jego zorganizowaniu i kierowaniu nim jest dla większości Polaków bezsporny.

Jeśli do tej pory stosunek do Łukaszenki w Polsce był czasami ambiwalentny i wiele osób publicznych wypowiadało się za jakąś normalizacją stosunków, to obecnie takich już prawie nie ma i nawet Korwin-Mikke go nie broni, a tylko stara się przekonywać, że prezydent Putin nic z tym atakiem na polskie terytorium nie miał wspólnego. Jest to jednak chyba bardziej stanowisko polityczne, niż wyraz autentycznego przekonania.

W ten sposób normalizacja stosunków polsko-białoruskich, w przypadku gdy będzie tam dalej rządził Łukaszenka, stała się niemożliwa. Jest w języku rosyjskim takie słowo: „nierukopożatnyj”, które określa człowieka jakiemu ręki się nie podaje i w bliskie relacje się z nim nie wchodzi. Takim właśnie teraz stał się Łukaszenka dla Polaków.

Stanisław Lewicki

Kuźnica Białostocka. Fot. profil fb Państwowej Straży Pożarnej

 

Redakcja