PolskaBiełsatowy rynsztok

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

O przejrzystości finansowania kanału TVP Biełsat, emitowanego przez prowadzoną przez Jacka Kurskiego Telewizję Polską, hojnie sponsorowaną z budżetu państwa, i kierowanego niezmiennie przez Agnieszkę Romaszewską-Guzy, podającą się za specjalistkę w dziedzinie obszaru postradzieckiego, trudno cokolwiek powiedzieć.

Płacą podatnicy i obce państwa

Szczątkowe, dostępne publicznie dane wskazują, że stacja ta otrzymuje średnio rocznie ok. 20 mln złotych z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, nie licząc finansowania przez deficytową spółkę skarbu państwa z Woronicza.

To jednak Romaszewskiej-Guzy i spółce nie wystarcza. Według kontrolerów Najwyższej Izby Kontroli, w latach 2018-2019 Biełsat przekroczył swój budżet o 14 mln złotych. Nadmieńmy, że nie wiemy za bardzo, jak wygląda dofinansowanie tej propagandowej, antybiałoruskiej stacji przez ośrodki pozabudżetowe. Ze źródeł publicznych możemy dowiedzieć się, że stacja kierowana przez Romaszewską-Guzy pozyskiwała finansowanie m.in. z amerykańskiego Departamentu Stanu, Szwedzkiej Międzynarodowej Agencji Współpracy Rozwojowej (SIDA), rządu brytyjskiego, resortów spraw zagranicznych Niderlandów, Norwegii, Kanady i Litwy. Na liście darczyńców mamy też korporacje (np. Thomson Reuters) i struktury używane do operacji amerykańskich na świecie (Narodowy Instytut Demokratyczny, NDI).

Nie zmienia to faktu, że Biełsat jest biznesem i projektem propagandowym finansowanym również z kieszeni polskich podatników.

Szkółka młodych propagandzistów

Kadry tej stacji są w rzeczywistości raczej słabe. Najczęściej zatrudnia ona za relatywnie niewielkie pieniądze młodych Białorusinów i obywateli innych krajów dawnego Związku Radzieckiego. Nie jest to wykwalifikowana obsada dziennikarska, lecz raczej początkujący propagandziści. Choć nie można wykluczyć, że wśród nich czasem pojawiają się osoby w jakimś kierunku utalentowane, jak choćby twórcy kanału Nexta w Telegramie.

Marzec 2014 roku. W hotelu „Moskwa” w krymskiej stolicy Symferopolu dochodzi do zabawnego incydentu z moim udziałem. Przebywam wówczas na Krymie jako obserwator historycznego referendum, które miało zadecydować o przyszłości półwyspu. Wieczorem, gdy wracam windą do hotelowego pokoju, na terenie budynku grupa antyterrorystów poszukuje człowieka mającego mieć przy sobie jakąś broń. Niektórzy mówią o możliwej prowokacji, a nawet materiałach wybuchowych.

Do windy wsiada ze mną kilkoro młodych ludzi, jeden z kamerą. Rozmawiają po rosyjsku. Gdy dźwig zatrzymuje się na piętrze, z korytarza spoglądają na nas uzbrojeni ludzie w kominiarkach. Proszą, żeby nie fotografować i nie filmować. Powtarzam ich prośbę do najwyraźniej nierozumiejącej jej młodzieży. W odpowiedzi słyszę: – Jak dla mnie, to mogą pana zastrzelić. Kilka dni później w Biełsacie ukazuje się prymitywnie zmanipulowany materiał, gdzie piskliwy krzyk jednej ze współpasażerek feralnej windy przypisywany jest …mnie. Idiotyzm oczywisty do tego stopnia, że nie reaguję w żaden, poza śmiechem, sposób.

Szczujnia

Później były wielokrotne próby prymitywnego plucia na mnie przez Romaszewską-Guzy w mediach społecznościowych. Cytatów nie warto przytaczać. Gdy zostaję zatrzymany przez bezpiekę, dyrektorka Biełsatu nie kryje dzikiej satysfakcji: „Brawo Mariusz!” – pisze na swoim profilu, gratulując swemu koledze z lat młodości z Niezależnego Zrzeszenia Studentów, późniejszemu szefowi bojówkarskiej Ligi Republikańskiej Mariuszowi Kamińskiemu, wtedy koordynatorowi tzw. specsłużb.

Latem 2021 roku Romaszewska-Guzy w bezczelny, chamski sposób imputuje publicznie naszej redakcyjnej koleżance Agnieszce Piwar czerpanie korzyści z kontaktów z Rosją. Wszystko dlatego, że wraz z grupą naszych redaktorów i współpracowników Agnieszka bierze udział w wyjeździe do Mińska, a na konferencji prasowej Aleksandra Łukaszenki jako jedyna polska dziennikarka zadaje pytanie. Miejmy nadzieję, że za ten wyskok dyrektorka Biełsatu zapłaci, stając przed sądem.

Sławna rosyjska dziennikarka w Polsce

O Romaszewskiej-Guzy jakoś zapominam. Czasem jest po prostu tak, że o niektórych ludziach pamiętać nie ma sensu: szkoda czasu na zajmowanie się ich fobiami, kompleksami, niekiedy wręcz ewidentnymi deficytami intelektualnymi.

27 października odwiedza mnie jednak znana rosyjska dziennikarka, Daria Asłamowa z dziennika „Komsomolskaja Prawda”. „Komsomołki” wprawdzie nie czytuję, ale o Asłamowej trudno było nie słyszeć. To jedna z czołowych korespondentek wojennych w rosyjskich mediach; relacjonowała wojny w Iraku, Afganistanie i tuzinie innych miejsc; pojawiała się w najbardziej gorących punktach planety. Z miejsca pomyślałem, że jej przyjazd do Polski związany jest jakoś z ogłoszeniem przez premiera Mateusza Morawieckiego III wojny światowej, tym razem z Brukselą. Śmiejemy się, ale dzieje się to akurat w dniach, w których Jarosław Kaczyński ogłasza, że Polska ma stać się militarnym mocarstwem, a zbroić będzie się – rzecz jasna – przeciwko Rosji.

Z Darią Asłamową.
Darii Asłamowej wycieczka na Woronicza

Po ciekawej rozmowie Daria oznajmia mi, że ma umówione spotkanie. – Gdzie? – dopytuję. – Na Woronicza – słyszę. I wtedy mówi mi, że umówiła się telefonicznie z dyrektorką Biełsatu na wywiad. Kiwam głową z niedowierzaniem. Przecież teoretycznie Romaszewska-Guzy wie, że „Komsomolskaja Prawda” nie należy do mediów w Rosji opozycyjnych, nie zachwyca się Aleksiejem Nawalnym, ani nie pluje na Władimira Putina. Skąd więc zgoda na taki wywiad?

Oferuję rosyjskiej dziennikarce, że podwiozę ją na Woronicza. Po drodze wyjaśniam, kim jest Romaszewska-Guzy, a po cichu zastanawiam się, czy szefowa propagandowej stacji faktycznie nie wie, z kim za chwilę się spotka. Może stwierdziła, że czas na dialog? A może chce się sprawdzić w konfrontacji ze znaną z ostrych i nieszablonowych pytań Darią Asłamową? – myślę.

Po wywiadzie odbieram Darię spod gmachu TVP. Wsiada do samochodu i widzę, że jest nieco zszokowana i zdezorientowana. Gdy pytam, o co chodzi, włącza mi dyktafon. Słuchamy. Fragment nagrania zaczyna się od pytania Rosjanki o finansowanie Biełsatu z polskiego MSZ.

Romaszewskiej-Guzy kultura rozmowy

„- Czyli finansowany jest z MSZ?

– Mhm. I z telewizji.

– Polska telewizja?

– I Telewizja Polska.

– Czyli część pieniędzy, które wyciągnie od państwa przekazuje wam, waszej stacji?

– Mhm.

– Czyli to państwowa stacja telewizyjna, która nadaje w języku białoruskim?

– Mhm.

– To dziwnie wygląda. Bo są przecież wielkie firmy, al-Jazeera, Russia Today, CNN, BBC. Oni robią jakby swoje… Nie mają takiej wąskiej specjalizacji na jeden kraj. Nadają na cały świat to, jak widzą wiadomości u siebie, tam w Rosji. Ale żeby była stacja w sąsiednim kraju, skierowana wyłącznie na Białoruś, w języku białoruskim… Nie znam takiego drugiego przypadku.

– Na przykład… Na przykład jest w języku tureckim. A jak pani myśli, po turecku dla kogo jest Deutsche Welle?

– Ale gdzie po turecku? Po turecku w Turcji…

– To Deutsche Welle dla Turcji. Robią po turecku…

– Ale oni i tak robią to na zewnątrz, jak na przykład telewizja chińska, na cały świat.

– Wie pani…

– Ale konkretnie, jaki jest tego cel? Cel powstania tej stacji.

– Taki, jak tamtych.

– Ale tam jednak skala…

– Skala to tylko skala. To nie… nie…

– Tam jest tak, że na przykład chcemy przekazać nasz punkt widzenia, tak? CNN chce przekazać swój punkt widzenia na świat, widzimy wiadomości tak; BBC chce pokazać swój, widzimy wiadomości tak. A wy, wygląda, że chcecie go pokazać w jednym konkretnym kraju, który jest krajem sąsiednim. Tak to wygląda?

– Tak, ale to nie tak, jak pani mówi, że my chcemy pokazać nasz punkt widzenia. A my nie pokazujemy polskiego punktu widzenia. To nie jest telewizja polska, która nadaje w języku białoruskim o Polsce, jeśli są…

– Ale jak możecie nadawać stąd na temat Białorusi?

– A czemu nie?

– Skąd czerpiecie informacje? Czy wy korespondentów…

– Z Białorusi. Skąd Pani wie, czy nie mamy tam korespondentów?

– Ale przecież, jak rozumiem, zamknęliście swoje przedstawicielstwo.

– Teraz zamknęliśmy, tak, mhm.

– Skąd w takim razie bierzecie informacje?

– Znajduje się.

– Ale jak? Przez Internet? To nie bardzo wychodzi. Przecież nie ma was na miejscu.

– Jesteśmy.

– Jak to na miejscu? Dla mnie na przykład… Ja bym nie mogła stąd opowiadać, co się dzieje na Białorusi, nie będąc tam.

– Mhm.

– Nie mogę poprzestać na tym, że będę wierzyła swojej koleżance, którą zapytam, jak sytuacja, a ona odpowie, że tak i tak. Nie o to chodzi. Powinnam to sprawdzić. Tą informację. W dziennikarstwie tak się nie robi.

– Ale, jeśli macie swojego korespondenta, to wierzycie mu czy nie?

– Korespondent też powinien jakoś zbierać dowody, coś nagrywać. Przecież to telewizja.

– Mhm. No tak, nie zawsze przekazuje, ale tak jest.

– Bo inaczej mamy to, co nazywamy: jedna baba powiedziała… To nie… Mówicie o całej Białorusi, nie mając w tym kraju oficjalnej bazy.

– A po co nam oficjalna baza?  Nieoficjalna mi nie wystarczy?

– A kim są ci korespondenci? Pracują i zbierają informacje nielegalnie? Jak oni pracują?

– Tak.

– To znaczy, że macie nielegalnych, zakonspirowanych korespondentów, bo wasza stacja jest zabroniona.

– Tak. Jeśli oni pracują tam, to może się pani domyślić, jak pracują. Ale jakoś pracują, nie? Mamy informacje, mamy nagrania. Czyli to działa, nie?

– A nagrania wideo?

– Jest też wideo.

– Jak wam przekazują to wideo?

– Jakoś przekazują.

– Przez kanały w Telegramie?

– Po co pani ta wiedza? Nie powiem pani o tym, bo…

– Czyli wychodzi na to, że to wasi jakby agenci, bo pracują w kraju nielegalnie.

– Wie pani, jak ja pracowałam…

– Pani tam pracowała oficjalnie. Miała pani akredytację, wszyscy wiedzieli, że jest pani dziennikarką. Nie spodobała się pani, wydalili panią. Tak, jak stąd, od was wydalili Leonida Swiridowa. I koniec. Jak mogę nadawać z kraju, w którym już nie pracuję?

– Po pierwsze, dla nas pracują Białorusini z Białorusi. I oni chcą tak pracować. To jest ich telewizja. My im pomagamy robić wiadomości dla nich.

– Ale jest ona skierowana przeciwko rządom Łukaszenki, prawda?

– Nie. Nie przeciwko rządowi, tylko, żeby oni wiedzieli, gdzie się znajdują. Nie przeciwko komuś, nie przeciwko Putinowi, nie przeciwko Łukaszence, nie przeciwko Merkel. Oni są za narodem białoruskim. Oni muszą tak robić, żeby… Oni robią to dla siebie, a my im pomagamy. A dlaczego im pomagamy? Dlatego, że Polska uważa, że najważniejszą sprawą jest to, żebyśmy w tym kraju mieli normalne stosunku chociaż z narodem, jeśli już nie z rządem.

– Ale przecież właśnie ingerencja Polski w białoruski Majdan sprowokowała…

– Jaki b…b…białoruski Majdan?? Niech pani się wynosi! Niech pani wyjdzie!

– W sensie?

– Żadnego białoruskiego Majdanu nie było!

– A co to było? Niech pani powie, co to było?

– Żadnej ingerencji Polski… Niech pani wyjdzie!

– Myśli Pani, że nie było ingerencji Polski?

– Nie…”

Po tym padają jeszcze inne pytania, ale one już się nie nagrały. Romaszewska-Guzy rzuciła dyktafonem i ten się wyłączył. Szkoda, bo byłoby jeszcze coś o związkach Stiepana Putiły z kanału Nexta z Biełsatem.

Furia i inwektywy

Gratuluję Darii dobrej dziennikarskiej roboty. I proszę o udostępnienie nagrania, na co ona przystaje. Rozmowa prowadzona jest w języku rosyjskim, choć słychać wyraźnie, że Romaszewska-Guzy do poliglotów nie należy. Nie jest też w stanie sformułować jakichś bardziej czytelnych myśli, a jednocześnie swój stosunek do rozmówcy przejawia przeżuwaniem pokarmu podczas wypowiedzi.

Treści ocenić nie można inaczej niż jako dna. Szefowa Biełsatu nie jest w stanie wybrnąć z najprostszych pytań, a na koniec zaczyna się jąkać, wpada w histerię i neguje rzeczy oczywiste: wspieraną przez Polskę próbę obalenia Łukaszenki w 2020 roku. Próbę, do której niemal wprost przyznawali się członkowie polskiego rządu, nie mówiąc już o Romanie Protasiewiczu w białoruskiej telewizji.

Poznaję szczegóły. Do rozmowy Asłamowej z Romaszewską-Guzy doszło dzięki polskiemu dziennikarzowi, znanemu rosyjskiej dziennikarce z czasów, gdy pracował jako korespondent w Moskwie. Chwilę później pojawia się pełen dumy wpis szefowej Biełsatu w mediach społecznościowych. „Po tezie, że ‘To oczywiste, że Polska sponsorowała Majdan na Białorusi’ wyrzuciłam ją za drzwi” – pisze. Dodaje jeszcze, że Sprawdziwszy dokładniej doszłam, że osoba, która mnie odwiedziła, to nieco dziś przebrzmiała, dawna seksualno – wojenna dziennikarka – skandalistka z lat 90. Mąż – chorwacki dziennikarz – obecnie ostro ‘antyszczepionkowy’”.

Wokół wpisu zaczyna się dyskusja, w której gorliwi fani Biełsatu nie szczędzą słów, by na wszelkie możliwe sposoby dziennikarkę z Rosji obrazić. Sama Romaszewska-Guzy, dając chyba upust swoim kompleksom, nazywa wreszcie Asłamową „starą raszplą”, choć sama jest ładnych parę lat starsza od Rosjanki. Entuzjastycznie przytakuje, gdy jakaś nadmiernie pobudzona komentatorka pisze, że teraz powinna zdezynfekować swój gabinet dyrektorki Biełsatu. A apel o kulturę wieloletniego korespondenta Polskiego Radia w Moskwie, nie kryjącego swej znajomości z Asłamową, Przemysława Marca, kwituje słowami „co Ty pieprzysz”.

Niezatapialna

Gdy w 2017 roku ówczesny minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski próbował ukrócić finansowanie Biełsatu z pieniędzy resortu, stał się ofiarą nagonki. Ostatecznie po kilku miesiącach zmienił go na stanowisku szefa MSZ nie mający w tej sprawie ochoty na konfrontację Jacek Czaputowicz.

Biełsat ingeruje nie tylko w sprawy wewnętrzne Białorusi, ale również w polską politykę wschodnią. Niezależnie od zmieniających się ekip rządowych, Romaszewska-Guzy trwa na stanowisku, a kanał ten kontynuuje prymitywną, propagandową działalność. Prymitywizm ów, jak przekonujemy się z obserwacji odbiegającego od ogólnie przyjętych norm zachowania szefowej stacji, jest znakiem rozpoznawczym części środowiska neoprometejskiego.

W Mińsku mogą się nie przejmować

Likwidacja Biełsatu, a przynajmniej zwolnienie ze stanowiska Romaszewskiej-Guzy, leży w interesie różnych środowisk. Polskiego rządu, bo będzie ona nadal w sposób nieobliczalny wpływać na postrzeganie Polski na Wschodzie. Neoprometeistów, bo po prostu ich ośmiesza, a przecież wśród zwolenników tej koncepcji są również osoby o pewnym poziomie kultury, choćby Paweł Kowal.

W normalnych warunkach stacja ta byłaby z miejsca zlikwidowana, a środki na nią przeznaczane można by z powodzeniem wykorzystać choćby na promowanie polskiej kultury na Białorusi i nie tylko. Jej działania powinny poza tym w przyszłości stać się przedmiotem wnikliwego śledztwa, które zweryfikowałoby krążące w środowisku dziennikarskim opinie, iż cała inicjatywa jest projektem służb specjalnych, nie tylko polskich.

Dopóki trwa konfrontacja z Warszawą, wyrzucenie Romaszewskiej-Guzy nie jest natomiast w interesie Mińska. Aleksandr Łukaszenko nie powinien godzić się na zatrzymywanie współpracowników Biełsatu, ani ograniczać ich działalności. Wystarczy, że białoruskie media obnażać będą infantylizm, prostactwo i kłamstwa propagandy Biełsatu. Lepszego przeciwnika trudno sobie wymarzyć.

Mateusz Piskorski

Redakcja