HistoriaObóz narodowy wobec Powstania Warszawskiego

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Przypominamy opracowanie Jana Engelgarda na temat stosunku obozu narodowego do powstania warszawskiego. Tekst z 2008 roku ukazał się w zbiorze „W imię czego ta ofiara? Obóz narodowy wobec Powstania Warszawskiego” [do kupienia w sklepie Myśli Polskiej)

Twórcy Narodowej Demokracji – Roman Dmowski, Jan Ludwik Popławski i Zygmunt Balicki – w swoich pracach sformułowali niezwykle krytyczną ocenę tzw. ideologii powstańczej. Dmowski uznawał XIX-wieczny obóz powstańczy za „międzynarodową filię ogólnoeuropejskiego demokratyzmu”[1].

W późniejszej publicystce innych przedstawicieli obozu narodowego krytyka powstań stawała się coraz ostrzejsza, motywowana dodatkowo walką polityczną z obozem Józefa Piłsudskiego, w którym dostrzegano kontynuatora ideologii powstańczej. To właśnie obawa przed powtórzeniem tragedii przegranego powstania była decydującą motywacją dla obozu narodowego, by przeciwstawić się akcji politycznej PPS w latach 1904-1906 i potem Józefowi Piłsudskiemu w roku 1914. Tuż przed wybuchem II wojny światowej jeden z bliskich współpracowników Romana Dmowskiego, Jędrzej Giertych, opublikował książkę pt. Tragizm losów Polski [2], w której dokonał krytycznej analizy historii Polski począwszy od upadku w XVIII wieku. O ile antypowstańcze poglądy Dmowskiego koncentrowały się na krytyce nieskuteczności zrywów zbrojnych w XIX wieku i ich negatywnym wpływie na psychikę narodu – to J. Giertych uzupełnił je tzw. teorią spiskową, stawiając tezę, że za każdym powstaniem stały siły międzynarodowe (masoneria), w interesie której je organizowano. W młodym pokoleniu Stronnictwa Narodowego historiozofia Giertycha była bardzo popularna, choć należy wspomnieć, że w szeregach Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR) na historię patrzono nieco inaczej, nie potępiając w czambuł powstań. Można nawet mówić, że kontestacja tzw. „starej endecji” sprowadziła narodowych radykałów na drogę neoromantyzmu.

Poglądy te miały decydujący wpływ na zachowanie się poszczególnych odłamów obozu narodowego podczas wojny. Charakteryzowało je: nieufność do struktur ZWZ-AK, uznawanych za zdominowane przez kadrę oficerską wywodzącą się z obozu sanacyjnego, wstrzemięźliwość wobec konspiracji zbrojnej, ostrożność co do koncepcji walki na wielką skalę. Stąd też tak trudno przebiegający proces scalenia Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) z AK, liczne rozłamy, wreszcie powstanie Narodowych Sił Zbrojnych kierowanych przez ludzi wywodzących się z ONR-ABC. Bardziej skłonna do czynu zbrojnego była natomiast Konfederacja Narodu (KN), od 1941 roku kierowana przez Bolesława Piaseckiego (przed wojną szefa ONR-Falanga), formacja wyraźnie neoromantyczna, zapatrzona raczej w etos rycerski niż pozytywistyczny.

Powstanie Warszawskie od samego początku było uznane przez obóz narodowy za przedsięwzięcie, za które odpowiada „sanacyjna” Komenda Główna AK. Oceny te formułowano zarówno w czasie samego powstania, jak i tuż po jego zakończeniu. Także po latach, w różnych opracowaniach i enuncjacjach, rozwijano bardzo krytyczną ocenę polityczną i wojskową powstania. Można więc mówić o stałym poglądzie obozu narodowego na ten temat. Wiązało się to bezpośrednio z odziedziczoną po założycielach obozu narodowego filozofią polityczną, jak również z analizą sytuacji geostrategicznej Polski w roku 1944. Ocena ta była całkowicie sprzeczna z tym, co prezentowała KG AK. Nie oznacza to, że cały obóz narodowy myślał podobnie – różnice zaczęły się nasilać nie tylko w 1944 roku, ale już po zakończeniu wojny. Dotyczyły one jednak nie tyle oceny powstania, co tego, jak podchodzić do położenia Polski po zakończeniu wojny.

Strategia polityczna obozu narodowego w roku 1944 zakładała kontynuowanie walki z Niemcami aż do zwycięstwa, ale także nasilenie walki z PPR i AL. Jeśli chodzi o kluczowy problem, jakim było ustosunkowanie się do zbliżającej się do granic Polski Armii Czerwonej, to nie zakładano żadnych ustępstw natury politycznej. Dominowało przekonanie, że nie należy pomagać zbrojnie Armii Czerwonej, nie należy ujawniać się przed nią (co np. zakładał Plan „Burza”), nie należy narażać ludzi tkwiących w konspiracji, cywilnej i wojskowej, na straty. Takie było przekonanie wszystkich odłamów obozu narodowego, tzn. konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego, które wraz z NOW było integralną częścią Polskiego Państwa Podziemnego oraz NSZ (ONR), które działały poza jego strukturami. Tylko Konfederacja Narodu wraz z jej zbrojnymi oddziałami – Uderzeniowymi Batalionami Kadrowymi (UBK), scalonymi z AK od lata 1943 – była gotowa poprzeć czyn zbrojny, nawet po stronie Sowietów. Wyrazem tego był udział Bolesława Piaseckiego na czele III batalionu 77 pp AK w Operacji Ostra Brama.

W przypadku NSZ wyciągano jeszcze dalej idące wnioski – postulowano wycofanie na Zachód najbardziej zagrożonych kadr i nie podejmowanie już walk z Niemcami. W opinii NSZ, Niemcy i tak już przegrały wojnę a zagrożeniem dla Polski staję się Rosja Sowiecka. Nie ma więc potrzeby wykrwawiania się w walce z przeciwnikiem, który i tak już nie jest groźny dla Polski [3]. Podobne stanowisko zajęło Stronnictwo Narodowe. Prezes SN Tadeusz Bielecki, kontestujący w Londynie politykę Stanisława Mikołajczyka, pisał do Kraju (list z 20 marca 1944 r.): Gdyby się walec sowiecki miał przesunąć dalej w kierunku Wisły, trzeba by wycofać nasz aktyw na zachód lub nawet na Węgry[4]. SN bezwzględnie popierał politykę nieprzejednania i protestu reprezentowaną przez Naczelnego Wodza, gen. Kazimierza Sosnkowskiego. On też mówił o potrzebie ewakuacji zagrożonych kadr na Zachód. Realizacja tej koncepcji nie była jednak łatwa, a w praktyce niewykonalna. Kiedy szef warszawskiego Okręgu SN, Tadeusz Prus-Maciński, sprzeciwił się w lipcu 1944 roku zmianom planów KG AK, które zakładały pozostanie w Warszawie oddziałów AK – nie znalazł posłuchu wśród kadry NOW-AK. Maciński chciał ewakuować oddziały NOW ze stolicy, by nie narażać ich na straty, jednak ich dowódcy słuchali rozkazów KG AK[5]. Przypadek ten pokazuje dobitnie, że w realiach konspiracji struktura wojskowa, czyli w tym przypadku KG AK, miała zdecydowaną przewagę nad strukturą polityczną reprezentowaną przez partie polityczne, Radę Jedności Narodowej czy Delegata Rządu na Kraj. Konspiracja cywilna de facto wypadła z gry, była niedoinformowana, zdezorientowana i zwyczajnie lekceważona. Reprezentanci SN w Radzie Jedności Narodowej przeczuwali, że zbliża się  decydujący moment, ale nie byli w stanie nic zrobić, by zapobiec powstaniu.

Już po wojnie wywiązała się polemika między SN a gen. Tadeuszem Bór-Komorowskim na temat sprzeciwu, jaki miał okazać reprezentant SN w RJN Władysław Jaworski, który opowiedział się przeciwko powstaniu. Podczas Zjazdu SN w Londynie w roku 1948 w artykule programowym opublikowanym w „Myśli Polskiej” znalazło się takie stwierdzenie: Choć zdołał obóz narodowy zapobiec kapitulacji w r. 1944 [chodzi o dymisję S. Mikołajczyka i wejście SN do rządu „protestu” Tomasza Arciszewskiego – J.E], nie zdołał w tym okresie zapobiec wybuchowi powstania w Warszawie. Premier Mikołajczyk dał władzom krajowym carte blache w sprawie powstania. Równało się to, jak każdy rozumie, zachęcie. Ponieważ zaś rząd fałszywie informował kraj i w sprawie polityki anglo-amerykańskiej i w sprawie możliwości porozumienia z Sowietami, nie zdawano sobie sprawy z bezowocności powstania, nawet udanego. Mimo to, kierownictwo krajowe Stronnictwa zajęło postawę przeciwną powstaniu i przekonało do niej kierownictwa innych partii krajowych. Powstanie wybuchło wbrew woli przedstawicielstwa politycznych ruchów i bez wiedzy Delegata Rządu na kraj. Stało się tak głównie dlatego, że dowództwo Armii Krajowej złożyło rząd w ręce zawodowych wojskowych ze szkoły legionowej, wychowanych w kulcie powstań i przyzwyczajonych do narzucania swojej woli „cywilom[6]. Było to pierwsze tak jednoznaczne sformułowanie. Przedtem SN ograniczał się raczej do wspominania na łamach swojej prasy (głównie „Myśli Polskiej”) udziału żołnierzy NOW w walkach powstańczych[7]. Teraz dawano wykładnię polityczną i historyczną. Ocena ta będzie, z większymi lub mniejszymi odstępstwami, obowiązywać przez cały okres powojenny.

Odezwał się natychmiast gen. Tadeusz Bór-Komorowski, który w liście do redakcji datowanym 10 maja 1948 roku napisał, że przedstawiciel SN nie tylko akceptował Plan „Burza”, ale także jego modyfikację, jaką RJN przedstawiono w połowie lipca 1944 roku. Na postawione przeze mnie pytanie, czy Warszawę przed wkroczeniem do niej wojsk sowieckich ma opanować Armia Krajowa, otrzymałem jednomyślna odpowiedź; „tak”, a na następne pytanie, jaki minimalny czasokres od opanowania przez nas stolicy do wkroczenia do niej wojsk sowieckich odpowiedź brzmiała: minimalnie 12 godzin [8]. Dalej Komorowski zaprzeczał, by Delegat Rządu o niczym nie wiedział, w czym miał rację, i informował, że nie wywodzi się z tradycji legionowej, o czym też powszechnie wiedziano. Problem polegał na tym, że Bór-Komorowski w decydujących godzinach uległ naciskom tej części KG AK, która parła do wybuchu powstania. Jest też faktem, że partie polityczne i ich reprezentanci w RJN byli zdezorientowani i nigdy do końca nie poinformowani o tym, co się dzieje. Sam fakt wyrażania ogólnej zgody na to, by zająć Warszawę tuż przed wojskami sowieckimi, nie oznaczał, że przedstawiciel SN godził się na ogłoszenie powstania. Politycy wyobrażali sobie, że zajęcie miasta przez AK nastąpi po wycofaniu się z niego Niemców, co było racjonalne, nie godzili się natomiast na to, by próbować zająć miasto nasycone niemieckimi wojskami. O tym Komorowski nie wspomniał.

Inny znany polityk SN Zbigniew Stypułkowski, związany z tą częścią NSZ, która na początku 1944 roku scaliła się z AK, wspominał nastrój tuż przed wybuchem powstania: W środowisku narodowym krytyka przybierała charakter poważnego protestu. Znamienne było ostatnie posiedzenie Tymczasowej Narodowej Rady Politycznej, której przewodniczyłem. Odbyło się ono na dwa dni przed katastrofą. Wypowiadał się na nim rektor Uniwersytetu Warszawskiego, Rafacz, szereg innych dziekanów i profesorów, księża, przedstawiciele wolnych zawodów i organizatorzy oraz przywódcy zbrojnych szeregów. Opinia była jednomyślna: nie wolno dopuścić do przedwczesnego wystąpienia, które może się skończyć zniszczeniem miasta i wyrżnięciem ludności[9].

Nie podlega kwestii, że struktury konspiracyjne obozu narodowego, SN i NSZ, były przeciwne wybuchowi powstania. To, że nie miały żadnej możliwości temu zapobiec, to inna sprawa. Nawet „na dole”, wśród szeregowych żołnierzy NOW-AK, panowały podobne nastroje. Wiesław Chrzanowski, wówczas młody, 21-letni żołnierz NOW i jednocześnie działacz Młodzieży Wszechpolskiej, mówił w jednym z wywiadów: My, Młodzież Wszechpolska, uważaliśmy, że cały plan ujawnienia się przed Sowietami jest rozbrojeniem obozu antykomunistycznego i w istocie działaniem na korzyść Związku Sowieckiego. To dotyczyło całej akcji „Burza”[10]. Jednocześnie dodał, że jako żołnierze armii podziemnej byli zdyscyplinowani i wykonywali rozkazy. Pomimo uznania powstania za bezsensowne wzięli w nim udział.  Oddziały NOW-AK, a zwłaszcza najlepiej uzbrojony batalion „Gustaw”, poniosły ogromne straty. Dowódcy oddziałów NOW-AK próbowali robić wszystko, by oszczędzać ludzi, ale było to bardzo trudne. Co prawda d-ca batalionu „Gustaw” mjr Ludwik Gawrych „Gustaw” odmówił bezsensownego szturmu na obiekty niemieckie w pierwszym dniu powstania, ale potem jego batalion walczył bohatersko – tracąc ponad 400 zabitych. Ofiara złożona przez żołnierzy NOW-AK podczas powstania była powodem do dumy dla przywódców obozu narodowego i publicystów piszących na ten temat, dawało to także pewność, że w tej sprawie można wypowiadać się z czystym sumieniem.

Interesujące jest także to, że pomimo trwania walk, SN nie zaniechało krytyki dowództwa AK za wywołanie powstania. W wytycznych dla prasy narodowej Zarząd Okręgu Warszawskiego SN zalecał, by zaatakować „wrogie ruchowi narodowemu czynniki” oraz ujawnić „przyczyny tragedii”[11]. Czynniki te to rzecz jasna oficerowie-piłsudczycy w KG AK. Szef warszawskiego okręgu SN, Tadeusz Prus-Maciński, poszedł nawet dalej, publikując 25 sierpnia 1944 roku „list otwarty”, w którym apelował o jak „najoszczędniejsze gospodarowanie ludźmi w walce”, gdyż „straty dzisiejsze są daremne, a Polska będzie nas jeszcze potrzebować i to bardzo[12]. List miał oczywiście znikomy oddźwięk, ale jest ilustracją panujących w SN opinii.

Podobne nastroje panowały w oddziałach NSZ. Tuż przed powstaniem większa część dowództwa tej organizacji wyjechała do Częstochowy. Ci co zostali, byli kompletnie zaskoczeni wybuchem walk. Z. S. Siemaszko pisze: Grupa Szańca i dowództwo NSZ nie były poinformowane o zamiarze podjęcia „walki o Warszawę”, mogły do nich dochodzić jedynie krążące po mieście odgłosy, iż walka może wybuchnąć  w stolicy lada chwila [13]. Tadeusz Boguszewski, jeden z dowódców NSZ, wspominał, że „cała góra NSZ była przeciwko powstaniu”. Po jego wybuchu podjęto decyzję o przyłączeniu się oddziałów NSZ do walki, ale z zastrzeżeniem, że zachowują prawo zachować zdanie, że „powstanie było błędem[14]. O udziale żołnierzy NSZ w powstaniu pisze szczegółowo Sebastian Bojemski [15].

Znamienne, że najmniej zastrzeżeń do powstania miało kierownictwo i żołnierze Konfederacji Narodu. Co prawda jej przywódca, Bolesław Piasecki, był wówczas w drodze spod Wilna do Warszawy, ale kierownictwo znajdujące się w stolicy nie pozostawiło żadnego przekazu świadczącego o krytycyzmie wobec decyzji KG AK. Co więcej, wśród żołnierzy KN walczących w szeregach AK (w Zgrupowaniu płk. Jana Mazurkiewicza „Radosława”), panowały nastroje euforii i poczucie spełnienia wielkiego obowiązku narodowego[16].

Dopiero po kapitulacji powstania, prasa SN i NSZ dała wyraz swoim prawdziwym odczuciom. W ostatnim numerze „powstańczym” numerze pisma „Wielka Polska” zamieszczono artykuł pod wymownym tytułem Zmarnowany heroizm. Pisano w nim:

Nie byliśmy entuzjastami idei Powstania, wywołanego w dniu 1-szym sierpnia. Decyzja podjęcia każdej walki musi być w naszym pojęciu dyktowana racją polityczną i poczuciem odpowiedzialności za następstwa wszczętych działań. Jesteśmy jednak również żołnierzami i czyniliśmy to, co każdy żołnierz winien czynić z momentem rozpoczęcia walki; staraliśmy się na odcinku naszej pracy przez podtrzymywanie nastrojów stwarzać dla walki najkorzystniejszy klimat. Słowo kapitulacja zwalnia nas jednak z tego obowiązku, nakłada zaś na nas obowiązek innego rodzaju: przeprowadzenia politycznej oceny Powstania.

Przy naszych, mniej niż skromnych możliwościach, rozpoczynać Powstanie można było tylko w wypadku, gdybyśmy mieli zapewnioną realną pomoc z zewnątrz. Nawet w wypadku powodzenia, poza jedynym atutem, jakim byłoby jeszcze jedno potwierdzenie naszej woli walki, nie zyskiwaliśmy niepolitycznie.

Natomiast w wypadku niepowodzenia, które trzeba było brać w rachubę, zyskiwaliśmy jedną sławę więcej, traciliśmy natomiast wszystko to, co straciliśmy. Niepowodzenie stało się faktem. A oto jego skutki.

Ponieśliśmy olbrzymie straty w sile biologicznej narodu. Przysporzyliśmy narodowi polskiemu nowe dziesiątki tysięcy kalek. Obróciliśmy w gruzy stolicę Polski. Zmarnowaliśmy wielowiekowy dobytek kulturalny. Doprowadziliśmy do nędzy setki tysięcy ludzi. Przekreśliliśmy pięcioletni dorobek konspiracyjny przez wyniszczenie i rozproszenie aktywu politycznego, wojskowego, kulturalnego i gospodarczego. Doprowadzamy do obozów jeńców wojennych kilkadziesiąt tysięcy oficerów i żołnierzy, którzy przetrwali pięć lat okupacji, a teraz do końca wojny będą straceni dla dalszego wysiłku zbrojnego Polski. Dostarczamy nieprzyjacielowi kilkaset tysięcy robotnika, którego Niemcy nie potrafili sami wyłowić. Zaprzepaściliśmy olbrzymi kapitał heroizmu, wykuwającego się przez 5 lat okupacji. Heroizm ten był jedyną realną i poważną siłą, jaką dysponowaliśmy w dniach Powstania.

W zamian za to nie zyskujemy nawet uznania w oczach świata, ceniącego jedynie polityczny realizm, siłę i równowagę psychiczną. Romantyczne gesty narodów dawno już straciły w świecie wagę atutów politycznych. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych już może godzinach kapitulacja stanie się faktem. Pójdziemy na poniewierkę. Pochłoną nas obce miasta i wsie. Wielu z nas nie wróci do stolicy, w obronie której przelaliśmy tyle krwi. Wszędzie tam, gdzie się znajdziemy, świętym naszym obowiązkiem będzie rozwijać i krzewić te wszystkie wartości, jakie się staną fundamentem pod budowę Wielkiej Polski.

Historycy przyszłych dni ocenią niewątpliwie z perspektywy czasu lekkomyślnie zmarnowany heroizm żołnierza i ludności Warszawy oraz wskażą, jako przestrogę dla przyszłych pokoleń, błędy współczesnych.

Niech żyje Wielka, Niepodległa Polska!

Niech żyje Warszawa! [17]

Środowisko NSZ obawiało się, że AK, pomimo bezprzykładnej klęski powstania w Warszawie, nadal planuje dalsze wystąpienia przeciwko Niemcom. Chodziło tu zwłaszcza o Kraków, nadal pozostający w rękach niemieckich. Wyrazem tych obaw była ulotka pt. Bijemy na alarm! ONR Grupy „Szańca” z jesieni 1944 roku, w której znalazły się następujące stwierdzenia: Bijemy na alarm! Zbrodnia warszawska nie może się powtórzyć. Nie mogą nas uspokoić gołosłowne zaprzeczenia, gdy fakty mówią co innego. Kto morduje pojedynczych żołdaków niemieckich w Krakowie, kto dopuszcza się głupich, dziecinnych wprost dywersji?

Niemcy lepiej od nas znają wydane przez AK rozkazy. Znając je nie uwierzą, że w Krakowie tylko komuna prowokuje ich we własnym interesie; nie uwierzą, choćby nawet było to prawdą.

Bijemy na alarm! Społeczeństwo polskie musi wybuchnąć w reakcji na to wszystko takim gniewem, by zdrajcy, lub obłąkańcy nie odważyli się zbrojnie demonstrować. Tylko zbiorowa wola całego Narodu może zapobiec nowej katastrofie.[18]

Ten radykalizm ocen nie był charakterystyczny tylko dla NSZ. W oświadczeniu wydanym przez środowisko warszawskie Młodzieży Wszechpolskiej w listopadzie 1944 roku zawarto nie mniej ostre sformułowania. Autorem tekstu był Wiesław Chrzanowski. Jak pisał, jednym z motywów wydania tego oświadczenia były pojawiające się „próby obarczenia młodzieży odpowiedzialnością za powstanie”. Generalna ocena brzmiała następująco: Powstanie warszawskie przyniosło Polsce niepowetowane straty, prawie żadnych natomiast korzyści. Wywołanie powstania jest karygodną zbrodnią, za którą odpowiedzialność ponoszą pewne polskie ośrodki. Tak oceniło te wypadki społeczeństwo, tak wyglądają one w rzeczywistości. Dalej Chrzanowski precyzował, kto konkretnie jest odpowiedzialny za klęskę powstania: Odpowiedzialność w pierwszym rzędzie ponosi Komenda Główna Armii Krajowej. Była ona emanacją sanacyjnej kliki wojskowej, skompromitowanej już we wrześniu 39 roku (…) W poczuciu wypełnionego obowiązku mamy dziś moralne prawo potępienia swoich wczorajszych dowódców. Mamy też prawo żądać takich zmian w obsadzie naszych władz wojskowych i cywilnych, które by w pełni przywróciły im niezbędne zaufanie[19]

Ten krótki przegląd stanowisk różnych środowisk narodowych tuż po klęsce powstania pokazuje dobitnie, jakie nastroje w nich panowały. Zresztą nie dotyczyło to tylko środowisk narodowych. Powszechny kryzys dotknął także kadrę oficerską i szeregowych żołnierzy AK. W przypadku działaczy narodowych nastrój taki był potęgowany tym, że jeszcze przed wybuchem powstania przewidywano, jak może się ono skończyć. Dodajmy w tym miejscu, że wśród polityków SN w Londynie początkowo nie zdawano sobie sprawy z rozmiarów tragedii. Tylko tym można wytłumaczyć opinię wyrażoną w jednym z artykułów przez redaktora naczelnego „Myśli Polskiej” Mariana Emila Rojka. W tekście zatytułowanym Własnymi rękami? ostro atakował politykę Stanisława Mikołajczyka uznając ją za ugodową a nawet zdradziecką. Kończył wezwaniem do dymisji Mikołajczyka i jego gabinetu, i pytał „co robić?”: Na to pytanie odpowiedź daje Warszawa: walczyć! Tak jak oni walczą tam orężnie, tak jak walczą nasze siły zbrojne na lądach, morzach i w powietrzu, tak polska zagraniczna reprezentacja państwowa, czyli Rząd polski, wsparty wolą Kraju i czynną pomocą Emigracji, musi walczyć w sferze moralnej i politycznej. Kapitulować nie wolno[20].

Taka ocena – jak widać – odbiegała znacząco od tego, co o walce powstańczej myśleli ludzie obozu narodowego w Kraju, ci, którzy widzieli na własne oczy, czym walka w stolicy się skończyła. Rojek był wówczas w euforii, bo pojawiała się perspektywa wejścia SN do nowego rządu, który planowano powołać po spodziewanej dymisji Mikołajczyka. Niektórym politykom SN w Londynie wydawało się, że dzięki temu nastąpi jakaś radykalna zmiana na lepsze, że sprawa polska zyska nowy, pozytywny impuls. Nawet po klęsce powstania „Myśl Polska” podtrzymywała tezę o wielkim sensie poniesionych ofiar. W artykule redakcyjnym opublikowanym z okazji Wszystkich Świętych pisano: Nie ma klęski – jest walka, która podjęliśmy, gdyż była nieunikniona i która trwa. Walka potworna, wymagająca niezmiernych ofiar i poświęceń, lecz prowadzona przez nas w imię takich wartości, których miernikiem nie może być nawet zburzenie Warszawy, nawet śmierć setek tysięcy ludzi [21]. Oceny te były w publicystyce obozu narodowego czymś zupełnie wyjątkowym i można je wytłumaczyć jedynie niezwykłym napięciem emocjonalnym, jakim kierował się w roku 1944 M.E. Rojek oraz tym, że w Londynie do końca nie zdawano sobie sprawy z realiów krajowych.

Druga odsłona dyskusji na temat powstania nastąpiła w latach 1945-1948 w kraju. Spora część ludzi wywodzących się obozu narodowego ujawniło się i podjęło działalność publiczną. Ich przemyślenia na temat powstania były w tych latach publikowane w trzech periodykach: „Tygodniku Warszawskim”, „Dziś i Jutro” oraz „Tygodniku Powszechnym”. Dyskusja ta wykraczała już poza wąskie ramy ocen politycznych i militarnych – koncentrowała się na refleksji bardziej ogólnej, historiozoficznej. Powrócił stary spór o polskie powstania, polski romantyzm polityczny i sens naszej historii.  Do niezwykle ostrego sporu doszło zwłaszcza na łamach „Tygodnika Warszawskiego”, gdzie znana publicystka związana z obozem narodowym, Irena Pannenkowa (znana przed wojną jako autorka książki odbrązowiającej Józefa Piłsudskiego), zaciekle broniła nie tyle powstania jako przedsięwzięcia polityczno-wojskowego, lecz polskiego charakteru narodowego, który stał się obiektem ostrego ataku ze strony publicystów konserwatywnych – Aleksandra Bocheńskiego i Ksawerego Pruszyńskiego. W artykule O styl Warszawy oddawała hołd bohaterstwu ludności żołnierzy AK[22]. W innym artykule polemizowała z tezami publicystów konserwatywnych gloryfikujących Aleksandra Wielopolskiego i Ksawerego Druckiego-Lubeckiego. Pisała: Przegrali. Bo walczyli z własnym narodem, zamiast się na nim oprzeć. Bo kierowali się słynną tezą Wielopolskiego: „Dla Polaków zrobić coś można, z Polakami – nigdy”. Teza fałszywa i zgubna. Polacy są zbyt dumnym narodem, aby można było stanowić o nich bez nich [23].

Odnosząc się do samego powstania dokonała oceny następującej: Zadaniem polityka jest nimi [imponderabiliami – JE] rozumnie, odpowiednio kierować (…) Rzeczą przywódcy jest wtedy wszystkie szanse obliczyć, z całkowitym zapomnieniem o swojej osobie. On pociąga za sznurek, rozpętujący, albo hamujący burzę. On ponosi pełną polityczną i moralną odpowiedzialność. Według autorki winę za powstanie ponoszą konkretni ludzie i ich należy rozliczyć, dopiero potem należy winić tych, „którzy tworzą opinię”, a dopiero na końcu „szerokie masy społeczeństwa”[24].  Wbrew temu, co twierdzili niektórzy, Pannenkowa nie broniła wcale tzw. ideologii powstańczej, sprzeciwiała się, w jej pojęciu, zbyt nihilistycznej wykładni dziejów prezentowanej przez konserwatystów. W lansowanej tezie o podmiotowości społeczeństwa kryła się także polemika z realiami Polski po 1945 roku. W jednym z tekstów zauważyła, że nastąpiło dziwne zbliżenie stanowisk – z jednej strony „publicystów pozytywistycznych” i „pewnego odłamu nacjonalistów polskich” z obozem lewicowym. To jest novum, dotychczas czerwoni byli zawsze za powstaniami – dodawała[25]. Ta uwaga dotyczyła taktyki przyjętej przez Jerzego Borejszę, który na łamach prasy wydawanej przez „Czytelnika” oraz w publikowanych książkach – wyraźnie odwoływał się do tez historycznej szkoły krakowskiej. To Borejsza wyda słynną książkę Aleksandra Bocheńskiego pt. Dzieje głupoty w Polsce (1947), bo bliskie autorowi środowisko „Dziś i Jutro” (wywodzące się z Konfederacji Narodu) uznało ją za zbyt nihilistyczną. Zresztą właśnie ta publikacja wywołała polemikę także w obozie marksistowskim. Jak z satysfakcją informowała Pannenkowa, Celina Bobińska na łamach „Nowych Dróg” zaatakowała Bocheńskiego za to, że postawił na równi carat i ZSRR [26]. Marksiści z jednej strony byli zadowoleni, że Bocheński demaskuje „polską głupotę”, z drugiej nie była im wygodna argumentacja historyczna autora, czysto geopolityczna, potępiająca powstania uznane przez nich za „postępowe”, skierowane przeciwko „reakcyjnemu caratowi” (chodzi o powstania listopadowe i styczniowe). Tak oto, doszło do nieoczekiwanego sojuszu marksistów i katolików przeciwko pozytywistom. Wkrótce Jerzy Braun na łamach „Tygodnika Warszawskiego” uzna neopozytwizm za amoralny.

W dyskusji o polskim romantyzmie zabrał głos także senior Narodowej Demokracji Stanisław Kozicki, dawny bliski współpracownik Romana Dmowskiego. Pisał: Ostatnim czynem politycznym romantyzmu polskiego na wielką skalę było powstanie styczniowe, jako wynik zwycięstwa myśli Krasińskiego nad realizmem Wielopolskiego. To co później zrodził romantyzm polityczny, pozbawione było uzasadnienia i cech wielkości, które nadaje czynom politycznym ich zgodność z interesami i celami narodu. Dlatego nie o romantyzmie polityki polskiej w wieku XX mówić należy, lecz o zwyrodnieniu tego romantyzmu, wynikającemu z zastosowania zasad i wskazań, które były dobre przed stu laty, lecz przestały być takimi przy zmienionych okolicznościach w innym czasie (…) Romantyzm niewłaściwie zastosowany staje się pseudoromantyzmem, który rodzi tylko niepowodzenia i klęski. Mówi nam o tym szereg gorzkich doświadczeń ostatnich dziesięcioleci [27]. Aluzja do Powstania Warszawskiego jest w tym tekście aż nadto widoczna, acz zarysowana bardzo dyskretnie.

W publicystce „Dziś i Jutro”, tygodnika wydawanego od listopada 1945 roku przez środowisko Bolesława Piaseckiego, tematyka powstańcza była obecna od samego początku. Można nawet powiedzieć, że od strony czysto informacyjnej ukazywało się tu najwięcej tekstów na ten temat. Od początku też bardzo mocno akcentowana była heroiczna strona powstania. Nastroje zespołu redakcyjnego oddawał wiersz Ryszarda Kiersnowskiego pt. Testament poległych [28]. Oto jego treść: Nie odeszliśmy od was, by grały fanfary/ Nie potrzebna nam sława w wiecowych wspomnieniach/ Nie polegliśmy po to, by zbawić świat stary/ I by kłamstwo wyrosło na prawdzie cierpienia // A gdy dzieci zapomną, że mieszkały w schronach/ że widziały dni straszne, ponure i krwawe – /  niechaj tylko jedno pamiętają o nas/ Żeśmy padli za wolność. Aby była prawem.

Większość członków zespołu redakcyjnego walczyła w powstaniu, zginęła w nim żona Piaseckiego, Halina z Kopciów. Grupa uznała, że heroiczny czyn jest przepustką w nową rzeczywistość, dlatego nigdy nie podęto, poza pewnymi wyjątkami, ostrej i radykalnej oceny powstania. Dominik Horodyński pisał, polemizując z wydaną przez PPR broszurą Władysława Bieńkowskiego pt. Powstanie Warszawskie, że żołnierz AK ma prawo do pełnego uznania jego bojowości, bohaterstwa i patriotyzmu[29]. Z kolei Jerzy Mikke krytykował „realizm” PKWN, który nie uwzględnia „romantycznych cech duszy polskiej”. To błąd, trzeba wniknąć do wnętrza narodu – pisał autor. Jeśli nie  to jest się skazany na porażkę, tak jak Lubecki i Wielopolski, „a nawet Dmowski” [30]. Publicyści tygodnika raczej unikali jednoznacznych sądów politycznych, np. Horodyński pisał: Lepiej odłożyć ostateczny sąd na później, kiedy atmosfera będzie spokojniejsza, kiedy opadną namiętności i kiedy będziemy mieli dostęp do obustronnych materiałów [31]. Mimo to uznał, że należy odnieść się do błędów, jakie popełnili dowódcy AK: Ludzie, którzy posyłali z gołymi rękami na pewną śmierć – przewyższającą ich znacznie wartością młodzież – popełnili czyn, który w oczach historii na pewno nie znajdzie usprawiedliwiania [32]. Autor napisał też, że w tradycji powstańczej tkwią takie wartości, które dobrze pokierowane „mogłyby stać się bezcennym skarbem narodu”. To była kwintesencja politycznej filozofii Grupy „Dziś i Jutro”.

Podobne refleksje snuł Jan Dobraczyński, członek konspiracyjnego SN, redaktor „Walki”, podczas powstania w Biurze Informacji i Propagandy KG AK: Tak, mój drogi, tak. Nie będziemy się spierali, czy powstanie miało sens, czy nie – bośmy go nie wymyślili. Ale to pewne, że powstanie nie było żadnym „końcem drogi” (…) Powstanie jest już tylko historią. I krwi, która została przelana nie uczci się wygłaszaniem przez rok w kółko bohaterskiego poematu, ani biadaniem nad „strasznym przeżyciem”. Krew jest jak ziarno. Odrasta życiem [33].

Na tym tle tylko Zygmunt Przetakiewicz, bliski współpracownik Piaseckiego, wystąpił z ostrą krytyka takiej filozofii. Napisał: Monte Cassino, powstanie warszawskie, Chambois, obecna konspiracja, to równia pochyła, po której stacza się naród polski ku biologicznemu wyniszczeniu. Naród, który przekroczy dopuszczalne granice upływu krwi, obumiera. Jesteśmy na granicy tej przepaści. Jest to oczywiście wina nas samych, naszych schorzeń narodowych, naszej naiwności [34]. W tym wywodzie widać wyraźny ślad wpływu na autora artykułu opinii Adama Doboszyńskiego, z którym Przetakiewicz spędził wojnę w Wielkiej Brytanii i z którym blisko współpracował. Motyw upływu krwi nawiązuje wprost do głośnego artykułu Doboszyńskiego pt. Ekonomia krwi  z końca 1943 roku.

„Tygodnik Powszechny” był najmniej „endecki” z trzech tutaj omawianych. W odniesieniu do powstania ton nadawał Stefan Kisielewski, który nie był nawet zbliżony do obozu narodowego. To jednak on odwoływał się najczęściej do myśli politycznej Romana Dmowskiego, częściej niż czynili to niektórzy publicyści narodowi. W polemice jaką toczył z tezami Wojciecha Kętrzyńskiego (publikującego w „Dziś i Jutro” i w „Tygodniku Powszechnym”), odwoływał się do politycznego realizmu, uznając powstanie za polityczną demonstrację kosztem miasta i życia ludzi. Uważał, że tę demonstrację należało przenieść na poziom polityczny, tymczasem: właśnie na terenie politycznym przegraliśmy, dzięki nierozważnej, niecierpliwej, pozbawionej realizmu polityce. Jako przykład polityki rozumnej podał Romana Dmowskiego – „wielkiego propagatora patriotyzmu realistycznego”[35].

Zamykając tę część rozważań, wypada stwierdzić, że publicystka narodowa w kraju w latach 1945-1948 charakteryzowała się bardzo wstrzemięźliwą retoryką. Z jednej strony w grę wchodziły uwarunkowania polityczne, które powstrzymywały autorów narodowych przed zbytnim krytycyzmem, by nie iść w jednym szeregu z propagandą marksistowską, z drugiej dyskutanci w większości byli uczestnikami bądź świadkami powstania. Było im bardzo trudno uznać poniesione ofiary za bezsensowne. Dlatego dominujący był pogląd, że ofiarę poniesioną przez naród w powstaniu należy wykorzystać w pracy dla kraju po wojnie, uczynić z niej wielki kapitał moralny. Taka postawa była widoczna przede wszystkim w poglądach Grupy „Dziś i Jutro”. Nie oznacza to rzecz jasna usprawiedliwienia dla sprawców klęski powstania, jednak ten temat poruszano oględnie i bardzo ostrożnie. Unikano np. wskazywania nazwisk dowódców AK odpowiedzialnych za wydanie rozkazu o rozpoczęciu walki, tak jak to miało miejsce np. tuż po kapitulacji powstania w propagandzie obozu narodowego. Bardziej wnikliwą i jednoznaczną ocenę polityczną powstania przyniosły dopiero późniejsze publikacje przedstawicieli obozu narodowego, głównie na emigracji.

W refleksji historycznej Grupy „Szańca” (NSZ) możemy odnotować pogłębienie analizy dokonywanej już w 1944 roku. Za najbardziej miarodajne uznać należy opracowanie Stanisława Żochowskiego, byłego szefa sztabu dowództwa NSZ, kuriera do Londynu. W książce pt. O Narodowych Siłach Zbrojnych rozwinął on swoje tezy zawarte w wydanej wcześniej książce pt. Brytyjska polityka wobec Polski 1916-1948 [36]. Żochowski oceniał: Tak na kolanie zdecydowane Powstanie w Warszawie było politycznie i wojskowo niczym usprawiedliwione. Generałowie AK i duży, porządnie pracujący sztab doszli do odruchu por. [Piotra] Wysockiego, czy odejścia w lasy w noc 22 stycznia 1863, osiągnęli wynik niepospolity. Zdystansowali Korsuń i Żółte Wody [37]. Ton ostrej rozprawy z „sanacyjnym” kierownictwem AK pojawia się w innym miejscu: Bibliotek nie używali, historią się nie parali, w muzeach nie bywali, bo nie byli przywiązani do historycznej polskości i do zabytków stolicy. Popierając decyzję zniszczenia Warszawy zachowywali się jak kondotierzy, służący obcym celom[38].

Motyw „służby obcym celom” pojawiał się w enuncjacjach NSZ-towców bardzo często. Podczas dyskusji przeprowadzonej między Jerzym Iłłakowiczem a Władysławem Marcinkowskim w Kanadzie w roku 1982 (spisanej z taśmy magnetofonowej), z ust Iłłakowicza padły takie stwierdzenia: Nam się wydawało od początku, że [Józef] Rettinger przyjechał [do kraju] po to, by wymusić na podziemiu polskim, na AK, aby doszło do powstania warszawskiego. Zależało na tym powstaniu warszawskim w pierwszym rzędzie Rosjanom, ponieważ Warszawa była tak rozbudowana podziemnie, że gdyby zajęli Warszawę nie naruszoną, to mieliby ogromne trudności polityczne, z  bardzo antysowiecko nastawioną ludnością Warszawy. Po drugie zależało na powstaniu warszawskim Anglikom, ponieważ dali Polsce cały szereg obietnic przy odzyskaniu niepodległości, a wiedzieli, że do niczego nie dojdzie, ponieważ Rosjanie do tego nie dopuszczą. A wreszcie po trzecie, według nas zależało na tym sanacji. Sanacja uważała, że jeśli doprowadzi do zwycięskiego powstania warszawskiego, to odegra wielką rolę polityczną w momencie zajmowania Polski przez Rosję Sowiecką [39]. Autor tej wypowiedzi precyzował dalej, że w jego opinii decydujący był „nacisk Anglików”, którzy działali w interesie Rosji. Kluczową postacią spisku jawił się właśnie Rettinger, człowiek oskarżany o pracę dla brytyjskiego wywiadu. W opinii NSZ to on był ową zewnętrzną sprężyną, która doprowadziła do powstania.

Jeśli chodzi o publicystykę przedstawicieli emigracyjnego Stronnictwa Narodowego, to na czoło wysuwają się trzy nazwiska: Jędrzeja Giertycha, Wojciecha Wasiutyńskiego i Jana Matłachowskiego. Ten ostatni przebywał od początku lat 60. w kraju, należy go więc raczej traktować nieco inaczej niż dwóch pierwszych. Wasiutyński miał ambicję kontynuowania myśli politycznej Romana Dmowskiego. Pomimo swojego ONR-owskiego rodowodu (przed wojną był członkiem ONR a potem RNR-Falanga Bolesława Piaseckiego), po 1945 był działaczem SN, bardzo płodnym publicystą, autorem wielu opracowań. O powstaniu jako takim nie napisał osobnej rozprawy, ale dokonał jego oceny. W eseju pt. Czwarte pokolenie pisał, że dyskusja na temat powstań jest wciąż aktualna, gdyż ich gloryfikatorzy nadal twierdzą, że odegrały one wielką rolę w zachowaniu przez Polaków narodowej tożsamości. Wasiutyński uznał, że jest to „bzdura”. Powstania jako niezbędny czynnik podtrzymania narodowej tożsamości – to była opinia, z którą w obozie narodowym walczono zaciekle od samego początku jego istnienia. Oznaczało to bowiem, w skrajnej postaci, konieczność wywoływania co jakiś czas powstania, by przelana w nim krew stała się fundamentem polskości. Wasiutyński referował poglądy Dmowskiego na ten temat, zauważając, że twórca myśli narodowej wcale nie był doktrynalnym wrogiem powstań, lecz był wrogiem chorobliwego insurekcjonizmu, kultu przegranych powstań. To właśnie dlatego Dmowski postanowił przeszkodzić Józefowi Piłsudskiego w przededniu wybuchu rewolucji 1905 roku. Ta konfrontacja między dwiema politycznymi filozofiami, personifikowanymi przez Dmowskiego i Piłsudskiego, trwała – twierdził Wasiutyński – aż do tragicznego końca: Aż wreszcie nastąpiło pośmiertne zwycięstwo Piłsudskiego nad Dmowskim w r. 1944. O powstaniach 1830 i 1863 powiedziano, że wywoływały je dzieci. Powstania warszawskiego nie wywołały dzieci, wywołali je starzy oficerowie legionowi. W tym powstaniu skoszony został kwiat młodzieży narodowej. I kwiat młodzieży w ogóle. I intelektualistów. I zginęło 200.000 ludzi, a wraz z nim nieodtwarzalne skarby kultury nieocenione dobra materialne. Potem armia sowiecka okupowała Polskę, pozbawioną głowy. Czy to też służyło „zachowaniu polskiej identyczności narodowej”? Tę bzdurę o powstaniach trzeba jeszcze wciąż, jak się okazuje, wybijać Polskom z głowy [40]. Interesujące, że politycy NSZ nie obciążali Piłsudskiego za tworzenie irracjonalnego insurekcjonizmu, uważali, że Piłsudski był mimo wszystko realistą i nigdy by nie dopuścił do czegoś takiego jak powstanie w Warszawie.

Jędrzej Giertych był tym pisarzem politycznym, który po wojnie napisał najwięcej książek, artykułów i opracowań. Jego spuścizna jest imponująca i ogromna [41]. Giertych kontynuował swoje rozważania zapoczątkowane publikacją jeszcze przed wojną książki Tragizm losów Polski. W opinii polemistów doprowadził do skrajnej postaci tzw. teorię spiskową. Np. jego książka Kulisy powstania styczniowego [42] stawiała tezę o decydującej roli masonerii we wznieceniu w Polsce powstania. W swoje refleksji na temat powstań Giertych odwoływał się także do teraźniejszego położenia Polski. Uważał, że Polsce nadal grozi sprowokowany przez czynniki zewnętrzne niekontrolowany wybuch, który może zakończyć się katastrofą porównywalną do tej, jaka miała miejsce w Warszawie w 1944 roku. Dlatego konsekwentnie opowiadał się za bardzo realistyczną linią postępowania w kraju, popierał ewolucyjne zmiany po 1956 roku, doceniał rolę Władysław Gomułki, wreszcie uznał PRL za współczesną formę państwa polskiego. Nic więc dziwnego, że Powstanie warszawskie oceniał z perspektywy dziejowej, jako najtragiczniejszy owoc polityki insurekcjonizmu. Całościową ocenę powstania zawarł o syntetycznym dziele pt. Tysiąc lat historii polskiego narodu. Nie kierował swojej uwagi na czynniki zewnętrzne, za to obciążył odpowiedzialnością za jego wybuch „kierownicze koła AK”, uznając, że wymusiły one wybuch stosując metody spiskowe. Padło nawet stwierdzenie o „zamachu stanu”[43].

Generalna ocena powstania brzmiała następująco: Powstanie zostało wszczęte, bo życzyli go sobie wodzowie AK i życzył go sobie obóz polityczny, do którego należeli. Po pierwsze, byli oni wyznawcami ideologii powstańczej, wedle której, w imię irracjonalnych wyobrażeń i uczuć, każde pokolenie polskie powinno ozdobić swoje życie zrobieniem powstania; oni się szykowali do powstania od pięciu lat — i nagle okazuje się, że to powstanie jest w tej chwili niepotrzebne, a nawet szkodliwe; nie mogli tego znieść i powstanie musieli zrobić. Po wtóre, powstanie dawało im okazję do zrehabilitowania się po kompromitacji, jaką była kompromitacja wrześniowa, która przecież była przede wszystkim ich kompromitacją. Po trzecie, przez pięć lat wyobrażali sobie, że przez powstanie osiągną to, że nowy polski rząd utworzony będzie w kraju i będzie ich rządem, przez co usunięta będzie perspektywa, że wróci do kraju i obejmie władzę rząd emigracyjny, złożony przecież z polityków do niedawna opozycyjnych; jakoś nie zdawali sobie sprawy z tego, że sytuacja się zmieniła i że widoki na ich rząd zrobiły się całkiem nierealne. Po czwarte, do wszczęcia powstania skłaniała ich myśl przeciwstawienia się nadchodzącej armii sowieckiej i idącej wraz z nią polskiej armii, politycznie zależnej od komunistycznego Związku Patriotów Polskich; powodowali się oni naiwną strategią objęcia w stolicy władzy zanim armia „trzeciej siły”, w danym razie armia sowiecka, przyjdzie i wyobrażeniem, że ich pierwszeństwo będzie przez nowych przybyszów uszanowane i uznane.

Powstania nie należało robić. Nie mogło ono przynieść żadnych większych politycznych korzyści, przeciwnie, przyniosło tylko polityczną szkodę. Gdyby się Warszawa, objęta powstaniem, doczekała przybycia armii sowieckiej — co było nadzieją złudną — armia ta potrafiłaby rządy powstańcze w Warszawie skutecznie obezwładnić i usunąć. A powstanie na czas pewien wypaliło energię polskiego narodu. Armia Krajowa została przez powstanie w znacznej części zniszczona — a gdyby nadal istniała jako utajona siła, byłaby istnieniem swoim wywierała na sytuacją polityczną znaczny wpływ. Naród polski zrobił się zmęczony — i pragnął na razie tylko spokoju. A dla polskiej polityki i akcji społecznej zamiast walki o osiągnięcie w zwrotnym politycznym momencie wielkich politycznych celów, głównym zadaniem stało się dążenie do ulżenia cierpieniom ludności Warszawy [44].

Poglądy Jędrzeja Giertycha wywarły decydujący wpływ na grupę młodych działaczy emigracyjnego SN, którzy w drugiej połowie lat 50. zaczęli dystansować się od jednoznacznie proamerykańskiej polityki Tadeusza Bieleckiego. Powstało nowe pismo „Horyzonty” (ukazujące się w latach 1956-1971), prezentujące prawie identyczne poglądy na omawianą kwestię jak J. Giertych [45]. W tym nurcie umiejscowić też należy najobszerniejszą publikację na temat powstania, jaka wyszła spod pióra działacza narodowego – Kulisy genezy Powstania Warszawskiego autorstwa Jana Matłachowskiego [46]. Autor skoncentrował się na bardzo wnikliwej analizie sytuacji wewnątrz KG AK, dochodząc do wniosku, że po przyjeździe do kraju płk. Leopolda Okulickiego (maj 1944) zawiązał się pod jego przywództwem spisek kilku wpływowych członków KG AK, którzy postanowili doprowadzić do wybuchu powstania bez względu na okoliczności. W tym celu stale wywierali nacisk na wahającego się gen. Tadeusza Bór-Komorowskiego i eliminowali tych oficerów, którzy sprzeciwiali się ich planom. Celem Okulickiego, który dla Matłachowskiego był spiritus movens powstania – było straceńcze stracie z Niemcami, które miało zakończyć się zniszczeniem stolicy, co z kolei wywołać miało szok na Zachodzie i zmienić jego politykę wobec Stalina. Matłachowski posiłkował się w swojej pracy historycznym opracowaniem dr. Jana M. Ciechanowskiego, który w 1971 r. w Londynie opublikował książkę pt. Powstanie Warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego[47].

W podsumowaniu autor pisał: Ani mundur, ani wysoki szczebel nie zwalniają nikogo od nad wyraz poważnej odpo­wiedzialności, przeciwnie, powiększają odpowiedzialność czło­wieka za to, co czyni. Odpowiedzialność ta jest dwojaka. Po pierwsze: odpowiedzialność ciąży na tych, którzy w imieniu narodowej wspólnoty powierzają poważne stano­wiska ludziom nieodpowiednim. Lekkomyślna obsada stano­wisk kluczowych w Komendzie Głównej AK w jakiejś mierze przesądzała o szafowaniu krwią polską oraz dorobkiem i mie­niem narodu. Odpowiedzialność ponoszą i ci, którzy takie nominacje żyrują, mimo że je ujemnie oceniają. Decyzje mogące rodzić brzemienne skutki zaostrzają odpowiedzialność.

Odpowiadają ci, którzy powierzają doniosłe zadania oso­bom nie posiadającym dostatecznej wiedzy fachowej oraz umiejętności należytego jej stosowania. W tym wypadku nie­dopuszczalnym było powierzenie dowództwa Armii Krajowej pułkownikowi Komorowskiemu, awansowanemu do stopnia generała, oraz udzielenie Delegatowi Rządu prawa podjęcia decyzji wybuchu powstania. Pierwszy nie miał przygotowania do dowodzenia na tak wysokim szczeblu, a drugi nie dyspo­nował minimum niezbędnej wiedzy, a nie przydzielono mu fachowego doradcy.

Po drugie: odpowiedzialność ponoszą, rzecz jasna, i ci, którzy nadużyli zaufania i podejmowali błędne decyzje rze­czowe, a w szczególności wtedy, gdy ich błędność była oczy­wista. Powstanie Warszawskie oba rodzaje odpowiedzialności wy­stawiło na próbę i woła o ujawnienie popełnionych błędów. Niestosowanie podstawowych zasad na wyższych szczeb­lach hierarchii da się tłumaczyć wiekowym opóźnieniem roz­woju naszej struktury społeczno-gospodarczej oraz kilkuset­letnim brakiem własnej organizacji państwowej z prawdziwego zdarzenia [48].

Powstanie Warszawskie, jako jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii Polski, wywołało na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat żywą reakcję środowisk i ugrupowań obozu narodowego. Była ona od samego początku bardzo krytyczna. W ocenach powstania posiłkowano się zarówno argumentacją historiozoficzną, jak i czysto polityczną. Pomimo pewnych różnic w podejściu do tematu (Konfederacja Narodu, „Dziś i Jutro”, PAX, w pewnym okresie „Myśl Polska”) – generalna ocena powstania była podobna dla wszystkich odłamów obozu narodowego, choć nieraz odmiennie rozkładano akcenty.

 Jan Engelgard

[1] R. Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka [w]: Wybór Pism, Nowy Jork 1988, t. I, s. 105

[2]  J. Giertych, Tragizm losów Polski, Pelplin 1936

[3] Na ten temat: Z.S. Siemaszko, Narodowe Siły Zbrojne, Londyn 1982 i K. Komorowski, Polityka i walka – konspiracja zbrojna obozu narodowego 1939-1945, Warszawa 2002

[4] J.J. Terej, Rzeczywistość i polityka. Ze studiów nad dziejami najnowszymi Narodowej Demokracji, Warszawa 1979, s. 391

[5] Komorowski, op. cit, s. 484

[6] Dziewięć lat walki, „Myśl Polska” (Londyn), nr 122, maj 1948, s. 4

[7] Np. artykuł uczestnika powstania Wiktora Trościanki pt. Oddziały Narodowej Organizacji Wojskowej w Powstaniu Warszawskim, „Myśl Polska”, nr 125, sierpień 1948, ss. 10-12

[8] List generała T. Bora-Komorowskiego, „Myśl Polska”, nr 123, czerwiec 1948, ss. 15-16

[9] Z. Stypułkowski, Zaproszenie do Moskwy, Londyn 1989, s. 202

[10] W imię czego ta ofiara – rozmowa z prof. Wiesławem Chrzanowskim, „Gazeta Wyborcza”, 3-4 sierpnia 2002

[11] Komorowski, op. cit., s. 493

[12] ibidem, s. 486

[13] Z. S. Siemaszko, op. cit., s. 138

[14] ibidem, s. 141

[15] S. Bojemski, Poszli w skier powodzi… Narodowe Siły Zbrojne w Powstaniu Warszawskim, Warszawa-Charlottesville 2002

[16] Z. Kobylańska, Ze wspomnień sanitariuszki, Warszawa 1988; także J. Engelgard, Wielka gra Bolesława Piaseckiego, Warszawa 2008, ss. 41-46 – tam o postawie żony B. Piaseckiego, łączniczki „Radosława”.

[17] Zmarnowany heroizm, „Wielka Polska”, nr 44 z 2 października 1944

[18] Tekst w: Bojemski op. cit, ss. 301-302

[19] Oryginał ulotki w zbiorach Wiesława Chrzanowskiego, odbitka w posiadaniu autora. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” w roku 2002 Chrzanowski stwierdził, że obecnie nie użył by tak drastycznych stwierdzeń, ale podtrzymuje generalną ocenę polityczną powstania.

[20] M. E. Rojek, Własnymi rękami, „Myśl Polska”, nr 77, 1-14 września 1944

[21] Tym, którzy odeszli, „Myśl Polska”, nr 80, 1 listopada 1944

[22] I. Pannenkowa, O styl Warszawy, „Tygodnik Warszawski”, nr 4 (11) z 27 stycznia 1946

[23] I. Pannenkowa, Imponderabilia polityczne, „Tygodnik Warszawski”, nr 5 (12) z 3 lutego 1946

[24] ibidem

[25] I. Pannenkowa, Czy nie za wiele pesymizmu, „Tygodnika Warszawski”, nr 35 (42) z 1 września 1946

[26] I. Pannenkowa, Mentorzy, „Tygodnik Warszawski”, nr 49 z 7 grudnia 1947

[27] S. Kozicki, Dziedzictwo polityczne (szkice o roli romantyzmu), „Tygodnik Warszawski”, nr 9 (16) z 3 marca 1946

[28] „Dziś i Jutro”, nr 2 z 2 grudnia 1945. W pierwszym numerze opublikowano wiersz Andrzeja Trzebińskiego, poety Sztuki i Narodu, który został w 1943 roku rozstrzelany przez Niemców i stał się symbolem pokolenia „Kolumbów”, wraz z innymi poetami tej grupy: Tadeuszem Gajcym i Zdzisławem Stroińskim.

[29] D. Horodyński, O tradycję żołnierską AK, „Dziś i Jutro”, nr 4 z 16 grudnia 1945

[30] J. Mikke, Trzy rzeczywistości młodzieży akademickiej, „Dziś i Jutro”, nr 11 z 17 marca 1946

[31] D. Horodyński, W tragiczną rocznicę, „Dziś i Jutro”, nr 30 z 4 sierpnia 1946

[32] ibidem

[33] J. Dobraczyński, List do nieobecnego, „Dziś i Jutro”, nr 31 z 3 sierpnia 1947

[34] Z. Przetakieiwcz, Nakaz realizmu, „Dziś i Jutro”, nr 4 z 26 stycznia 1947

[35] S. Kisielewski, Porachunki narodowe, „Tygodnik Powszechny”, nr 24 z 2 września 1945

[36] S. Żochowski, Brytyjska polityka wobec Polski 1916-1948, Londyn 1979; tegoż autora: O Narodowych Siłach Zbrojnych, Londyn 1983, polskie wydanie ukazało się nakładem wydawnictwa Retro w Lublinie w 1994 (za nim cytuję opinie autora)

[37] Żochowski, O Narodowych…, s. 151

[38] ibidem, s. 216-217

[39] L. Kulińska, M. Orłowski, R. Sierchuła, Narodowcy – myśl polityczna i społeczna obozu narodowego w Polsce w latach 1944-1947, Warszawa-Kraków 2001, ss. 247-248

[40] W. Wasiutyński, Czwarte pokolenie, cyt za: W. Wasiutyński, Dzieła wybrane, t. I, Gdańsk 1999, ss. 389-390

[41] Na ten temat P. Piesiewicz, Myśl ideowo-polityczna Jędrzeja Giertycha, Krzeszowice 2006, tam również wykaz publikacji j. Giertycha

[42] J. Giertych, Kulisy powstania styczniowego, Kurytyba 1965

[43] J. Giertych, Tysiąc lat historii polskiego narodu, Londyn 1986, t. III, s. 140

[44] ibidem, ss. 140-141

[45] Patrz: S. Kozanecki, T. Borowicz, Myśląc o Polsce – idee przewodnie „Horyzontów” (1956-1971), Bruksela 2006

[46] J. Matłachowski, Kulisy genezy Powstania Warszawskiego, Londyn 1978

[47]  Książka ukazała się w Polsce w roku 1984 nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego, a jej poszerzone i uzupełnione wydanie w 2004 w Pułtusku nakładem Wyższej Szkoły Humanistycznej.

[48] J. Matłachowski, Kulisy…, s. 83

 

Na zdjęciu: żołnierze „endeckiego” baonu NOW-AK „Gustaw”

Redakcja