Nacjonalizmy nie posiadają w ostatnich dziesięcioleciach najlepszej „prasy”. Jego licznie lewicowi krytycy zapominając często, iż zwolennicy ich ideologii mają najwięcej krwi na rękach, krytykują stawianie własnych narodów na piedestale powołując się na zresztą liczne przykłady, gdy owa „miłość” do własnych narodów stawała się w XX stuleciu pretekstem (przeważnie jednym z wielu) do wyrzynania innych narodów.
Ziejący tolerancją, wzniosłymi hasłami sprawiedliwości (przeważnie dość enigmatycznej „społecznej”), równości czy równouprawnienia, zapominają oni przeważnie że nacjonalizmy odegrały doniosła rolę w trwającym przez wiele dziesięcioleci procesie tworzenia tożsamości narodowych, której przecież jednym z elementów (być może najistotniejszym) było właśnie dążenie do upodmiotowienia wszystkich mieszkańców danego państwa, kraju, regionu. Tak z ludu tworzyli się obywatele, czujący nie tylko narodowa więź z innymi swoimi współziomkami. Należy tu zaznaczyć, że jest to zagadnienie dyskusyjne, a idąc za tezami niewielkiej ale bardzo ważnej książki Ernesta Gellnera (Narody i nacjonalizm, Warszawa 1991) można zadawać sobie za autorem pytanie czy to faktycznie nacjonalizmy tworzą narody (ja tak sądzę), czy też na odwrót, to już ukształtowane narody dopiero tworzą nacjonalizmy.
Jedno nie ulega jednak wątpliwości – czym naród „młodszy” i bardziej zagrożony, tym jego nacjonalizm jest silniejszy. Tak było wśród Polaków w XIX, zniewolonym i pozbawionym własnej państwowości okresie. Czyż bez polskiego nacjonalizmu ze szkoły Dmowskiego i uświadomienia niższych warstw społecznych bylibyśmy w 1918 roku narodem i społeczeństwem gotowym, jak też godnym, wolności?
W latach następnych polskiego nacjonalizmu nieraz mniej lub bardziej zasadnie obawiały się inne, młodsze i mniej świadome swojej narodowej tożsamości nacje sąsiednie, w tym chociażby Litwini. Ich przejawów nieco zabawnego nacjonalizmu można nawet doświadczyć obecnie i to w muzealnych salach, a przykład tego zjawiska zaobserwowałem kilka lat temu w Trokach, a dokładnie w znajdującej się nad urokliwym jeziorze Galwe wyspie. W zrekonstruowanym tam zamku Kiejstuta i Witolda (na zdjęciu) mieści się właśnie muzeum. Posiada ono pod swoimi eksponatami opisy: wszystkie są w języku litewskim, czasem też rosyjskim i angielskim, a w momencie tam mojej wizyty pond 80% zwiedzających stanowili Polacy. Na szczęście dla nich olbrzymia większość prezentowanych na wystawie dokumentów, jak też oryginalne podpisy pod ilustracjami, są w języku … polskim.
Olaf Bergmann