FelietonyGdy car łowi ryby…

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Jest pewna anegdota odnosząca się do cara Aleksandra III. Był on zapalonym wędkarzem, a gdy pewnego razu siedział nad pałacowym stawem,  podszedł do niego kamerdyner i zameldował, że europejscy ambasadorowie proszą o pilne posłuchanie w jakieś istotnej politycznej kwestii. Wówczas władca miał podobno powiedzieć, że: „Gdy car łowi ryby, Europa czeka”.

Cała rzecz została nawet umieszczona na obrazie pewnego malarza. Ostatecznie nie wiadomo, czy w rzeczywistości odprawiono ich z niczym? Owa dykteryjka niech posłuży nam do rozważanie sprawy, czy i dzisiaj jest wciąż wiążąca? Zacznijmy może od przypomnienia, że Rosja na Zachodzie prawie nigdy nie miała zbyt dobrej passy. Bardziej, bądź mniej – zawsze nią straszono. Już od dawna bowiem została zaliczona do państw, tak zwanego Nie – Zachodu. Najlepsze notowania osiągała właściwie tylko przez okres II wojny światowej, ale już po uporaniu się z konstrukcją nowego międzynarodowego ładu, Anglosasi zaakceptowali zaciągnięcie żelaznej kurtyny, ideologiczną wojnę i eskalację różnych napięć; czasem do granicy, za którą majaczyło już widmo rzeczywistego konfliktu.

Zachód bez Moskwy nie może się – w różnych dziejowych chwilach – obyć, ale z różnych przyczyn wygodnie jest nie przyznawać się do tego, zwłaszcza przed własną opinią publiczną. Wróćmy więc do kluczowego pytania: czy i teraz,  w putinowskiej epoce, łowienie ryb jest ważniejsze od Europy i jej realnych albo wydumanych problemów? Rozpatrzmy zatem sytuację tej jednostki cywilizacyjno – politycznej, którą określamy ogólnym mianem Zachodu. Jest to tak zwana anglosfera oraz Unia Europejska, a konkretnie jej twarde jądro.

Zaznaczmy także, iż pogłoski o ich śmierci należy uznać wciąż za dość mocno przesadzone. Owszem jest ogromny kryzys cywilizacyjno – duchowy, różne napięcia i rosnąca niestabilność, jednak potencjał Zachodu jest nadal ogromny, co prawda z wolna zarysowują się również coraz większe różnice między Anglosasami, a Berlinem oraz Paryżem. W  przewidywalnej  przyszłości będą one narastały, ale  nie należy prognozować rychłego rozpadu nawiązanych więzi. Po prostu obopólne korzyści tego aliansu są aż nazbyt dobrze widoczne. Zwłaszcza, że bez amerykańskiego wsparcia Europa samodzielnie nie jest w stanie wygrać dużych militarnych akcji. Dowiódł tego przypadek Jugosławii, Libii i ogólnie Bliskiego Wschodu. Gdzie tkwi jednak kość niezgody, rozluźniająca te wielopłaszczyznowe relacje? Jest nią Europa Środkowa, z której USA starają się uczynić swoją nową militarną przystań, oddzielającą Niemcy od Rosji.

Jest także druga: francuskie aspiracje na Morzu Śródziemnym i w Afryce, które to Amerykanie traktują jako należny im obszar po brytyjskim Imperium, a przede wszystkim bardzo istotne geopolityczne zaplecze. Jednak to co strategicznie łączy te części dotychczasowej całości wciąż przeważa, nad tym, co dzieli. Z pewnością i Rosja, i Chiny są żywotnie tym wszystkim zainteresowane. Czy jednak spaja je pełna wspólnota interesów – tego nie możemy być całkowicie pewni?  Wszystko w tej  grze jest zniuansowane. Dla Kremla wyrzucenie Stanów z Europy ma o wiele większe znaczenie niż dla Państwa Środka. Dla Chin konflikt w Europie między Waszyngtonem a Rosją oznacza osłabienie amerykańskiej presji na Pacyfiku  i odwrotnie. Władimir Putin jest zainteresowany kłopotami USA, ale już nie upadkiem. Trzeba więc powiedzieć, że może łowić ryby, ale wyostrzony słuch i polityczny wzrok musi zachować.

Antoni Koniuszewski

Myśl Polska, nr 11-12 (14-21.03.2021)

Redakcja