Religia jest istotna dla blisko 40 proc. ludzi powyżej 40 roku życia. Wśród osób młodszych religia jest ważna już tylko dla 16 proc. Tak wynika z badania przeprowadzonego przez Pew Research Center. Dowiedzieć się z niego możemy także, że tylko 26 proc. Polaków poniżej 40. roku życia uczęszcza regularnie do Kościoła.
Z kolei według najnowszego badania przeprowadzonego przez IBRiS dla „Rzeczpospolitej” większość Polaków nie ma pozytywnego stosunku do Kościoła. Taki stosunek zadeklarowało 35 proc. badanych, w tym 16 proc. „zdecydowanie pozytywny”. 32 proc. deklaruje stosunek negatywny, natomiast pozostałe 31 proc. – neutralny.
W badaniu poszczególnych grup wiekowych widać, że im młodsze osoby, tym mniejszy jest wśród nich odsetek pozytywnego nastawienia do Kościoła. W grupie najmłodszej (18-29 lat) deklaruje go zaledwie 9 proc. badanych. 47 proc. ma stosunek negatywny, a 41 proc. stosunek neutralny.
Marną pociechą dla Kościoła jest fakt, że wciąż dużo młodych identyfikuje się z chrześcijaństwem. Okazuje się, że lekcje religii nie zatrzymują młodych przy Kościele. Badania pokazują, że również rodzicom coraz mniej zależy na tym, aby ich dzieci chodziły do kościoła.
Młodzi ludzie kończą szkoły i przestają praktykować lub praktykują nieregularnie. Dotyczy to przede wszystkim najmłodszych roczników wchodzących w dorosłe życie. Wymowny jest fakt, że zdecydowana większość z nich przeszła edukację religijną w szkołach.
Podobne wyniki przynosi sondaż CBOS, z którego wynika, że tylko 23 proc. młodych Polaków w wieku 18-24 lata wybrało odpowiedź: „Jestem wierzący(a) i stosuję się do wskazań Kościoła”. Dla porównania w pokoleniu emerytów było to 61 proc., a wśród Polaków w wieku 35-64 lata blisko 50 %. Różnica jest więc bardzo duża.
Co zatem poszło nie tak? W zasadzie wszystko. Po pierwsze współczesny świat jest daleki od katolickiego wzmożenia, a właśnie w takim świecie chcą żyć młodzi. Po drugie polski Kościół dał powody, by przystać być dla młodego pokolenia autorytetem. Dotyczy to zarówno sposobu nauczania religii, którego efekt pozostawia wiele do życzenia, jak i skandali seksualnych, które zafundowali swoim wiernym ludzie Kościoła.
Do tego płytkość edukacyjna, zanikająca rola formacyjna rodzinnego domu, wszechobecne „bodźcowanie”, rozpraszanie uwagi i będąca tego następstwem powierzchowność, w żaden sposób nie sprzyjają religijnej refleksji, która wymaga skupienia oraz znajomości metafizycznych punktów odniesienia. Ponadto język współczesnego Kościoła jest dla młodych Polaków archaiczny i niezrozumiały, co sprzyja ich alienacji.
Dziś większość z nich traktuje religię jako obrzęd, a nie treść życia. To i tak nieźle, zważywszy, że znika dotychczasowa otulina chroniąca Kościół przed gwałtownymi atakami i agresją, które w coraz większym stopniu zaczynają udzielać się właśnie młodym. Ich podatność na antyklerykalną, czy wręcz antyreligijną agitację będzie rosła, tym bardziej, że z kościelnych szaf wciąż będą wypadać trupy.
Dochodzi do tego sklejenie polskiego Kościół z polityką, a konkretnie z Prawem i Sprawiedliwością, które – po krótkim flircie z młodymi – zaczyna być wśród nich obciachem. W sumie polski Kościół sam się o to prosił. Jego bezrefleksyjna fraternizacja z formacją, uznającą ten Kościół za istotny komponent realizowanej przez siebie polityki, zniechęcała do niego nie tylko wrogów, ale także wielu jego wyznawców. Niewielu biskupów i księży zdobyło się tutaj na głos rozsądku i opamiętania.
Kościół płaci i płacić będzie będzie dużą cenę za swoją nieroztropność. Zachłyśnięty pokoleniem JP2, nie dostrzegł, że cukrowany wizerunek kremówkowego papieża Polaka nie ma „brania” wśród dzieci tego pokolenia. Owszem, mają one do niego wciąż życzliwy stosunek, ale tylko dlatego, że taki stosunek mają ich rodzice. Nie są jednak z polskim papieżem związani emocjonalnie, bo to nie jest doświadczenie ich młodości, dlatego nie będą za niego „umierać” czy dawać się kroić.
Nie będą umierać za niego także ich rodzice. A jeśli już, to tylko ich niewielka część. Większość pozostanie obojętna. Napór nieprzychylnych Kościołowi mediów i wpływowych środowisk będzie tak wielki, że na placu boju pozostaną najbardziej zdeterminowani, którzy będą w stanie oddzielić plewy od ziarna, choć plewami będą mieć zasypywane oczy i nozdrza. Będzie to bój przegrany, gdyż wizerunek JP2 zostanie poważnie naruszony, a nawet zbezczeszczony, bo to on jest głównym celem.
Dzisiaj naprzeciw siebie stoją płytka religijność i płytki antyklerykalizm. Medialnie przeważa ten drugi, bo jest bardziej krzykliwy i napastliwy. Szokuje i przekracza bariery, odbiera chęć jakiegokolwiek dialogu. Nie ma w tym krzty finezji czy intelektualnego sporu, jaki toczył się np. w PRL-u, chociażby na łamach „Argumentów”, periodyku Stowarzyszenia Wolnomyślicieli i Ateistów. Mimo wszystko można było przeczytać tam pełne pasji, czasami wręcz erudycji, teksty socjologiczno-filozoficzne „osobistych przeciwników Pana Boga”. Dzisiaj jest to nie do pomyślenia.
Dzisiaj mamy wrzask, kociokwik i demolkę. Obecny antyklerykalizm, ten który jest w ofensywie, jest antyklerykalizmem prostackim, knajackim i pałkarskim. Rozwrzeszczane panienki zakłócające msze święte, rzucające „kurwami” i „chujami” w stronę księży podczas pikiet pod kościołami, są jedynie smutną egzemplifikacją tego, że zaczynamy szorować po bruku. Ale być może o to chodzi, żeby kościoły i ich otoczenie kojarzyły z miejscem dantejskich i obscenicznych scen.
Kościół znalazł się dzisiaj na wysypanym żwirem wirażu. Na dodatek próbuje wyjść z niego na łysych oponach, co tylko dopełnia obrazu sytuacji. Na gwałt potrzebuje zatem wyjątkowo dobrego kierowcy, który nie tylko poradzi sobie z ostrym wirażem, ale zaraz potem pojedzie autem, które zwie się Kościół, na gruntowny przegląd, bo gdyby – pozostając w samochodowej tonacji – chcieć potraktować Dekalog jak serwisową „chacklistę”, to ten samochód już dawno powinien trafić do warsztatu.
Maciej Eckardt