Wyższość kolektywnego Zachodu jest manifestowana od zakończenia zimnej wojny wszędzie tam, gdzie zaczynają się z jego inspiracji kryzysy polityczne i społeczne. Inspirując kryzys, Zachód występuje od lat w roli emisariusza „wyższej cywilizacji”, która posiada gotowe rozwiązania sytuacji kryzysowej.
Przemawia z – jakoby – wyższego poziomu aksjologicznego, z którego pragnie dobrowolnie aplikować „swoje wartości” podmiotom kryzysu. Niezależnie od tego, czy idzie o wojny na Bliskim Wschodzie – prowadzone w imię budowy Wielkiego Izraela – czy kraje wszystkich innych części świata – wciągane w zachodnią strefę wpływów poprzez różne formy przemocy ze strony USA-UE –wszędzie pojawiają się ich emisariusze jako obrońcy najwyższych wartości „wyższej cywilizacji” – zachodniej czyli transatlantyckiej. Nie ma ona już nic wspólnego z europejską, utożsamianą z cywilizacją chrześcijańską.
Politycy zachodni – niby kapłani tej cywilizacji – oraz związane z nimi media nauczają resztę świata w duchu posłuszeństwa jej wartościom czysto politycznym – z demokracją i prawami człowieka na czele, z którymi wiążą wolność, mającą w typologii Maxa Schelera, atrybuty moralno-metafizyczne. Ostatnio dołączają do nich ideę bezpieczeństwa jako jeszcze jedną najwyższą wartość Zachodu, zastępując nią ideę pokoju. Te słowa-klucze tylko formalnie związane są z pierwotnymi ich znaczeniami – wartościami pozytywnymi. Najprostsza konfrontacja głoszonej przez Zachód aksjologii z realizowaną przez jego rządy polityką ujawnia negatywną transformację zawartych w niej pierwotnie pozytywnych znaczeń. Osławiona zachodnia demokracja ustrojowo-polityczna jako alternatywa dla modelu autorytarnego i totalitarnego stała się kłamstwem pojęciowym. Zaprzecza fundamentalnej determinancie klasycznej demokracji czyli ateńskiej, jaką była i być powinna suwerenność demosu/ludu. Zachód narzuca bowiem „swoją” demokracją reszcie świata poprzez wojny prewencyjne, kolorowe rewolucje, zamachy stanu i wszelkie inne akty terroru oraz różnego typu sankcje – z rasistowskimi włącznie, jak to ma miejsce w przypadku Rosjan, wykluczanych ze społeczności międzynarodowej. Podobne wygląda transformacja innych podstawowych pojęć transatlantyckiej cywilizacji. W rzeczywistości są one wytworem jej nowomowy, służącej interesom elit politycznych, gospodarczo-ekonomicznych, kulturowych – owego złotego miliarda, wykreowanego przez neoliberalny kapitalizm. Te procesy semantyczne jak w soczewce odbijają kierunki imperialnych czy wręcz neokolonialnych działań Zachodu. Ich poletkiem doświadczalnych jest od blisko 80. lat Palestyna z koncentracją na Strefie Gazy i Zachodnim Brzegu Jordanu.
Izrael przy akceptacji i udziale Zachodu dokonuje dalszej ich kolonializacji i realizuje politykę eksterminacji rdzennej ludności palestyńskiej. Nowomowa transatlantyckiego imperializmu nazywa te działania prawem Izraela do obrony. Najnowszym poligonem doświadczalnym tych procesów cywilizacyjno-kulturowych o podłożu geopolitycznym jest Ukraina, gdzie Zachód toczy wojnę zastępczą z Rosją. Ideologowie tej wojny – z ukraińskim, nielegalnym już prezydentem Wołodymyrem Zełenskim na czele – wymuszają ciągły współudział NATO w jej przedłużaniu oraz nie kończące się dozbrajanie ukraińskiej armii jako obowiązek Zachodu w obronie „wartości europejskich” zagrożonych przez Rosję. Ten prowojenny chwyt semantyczny stał się aksjologiczną legitymacją proukraińskeij polityki Zachodu z Polską na czele. Płynie z niego jedna ważna konkluzja – odrodzenie nazistowskiej ideologii banderyzmu na Ukrainie – z którym walczy Rosja – należy do „wartości europejskich”.
Również lansowany przez Zachód w ramach tej wojny „pokój przez siłę” nie ma nic wspólnego z ideą pokoju jako wartości wypracowanej na gruncie chrześcijańskiej cywilizacji, która zbudowała wielkość Europy. Zarówno bowiem św. Augustyn, jak i św. Tomasz, którzy tę ideę zaprezentowali, podkreślali, że absolutnym warunkiem pokoju jest sprawiedliwość – nigdy siła. Te przykłady świadczą o jednym: semantyczna transformacja podstawowych dla komunikacji międzyludzkiej pojęć osiągnęła w transatlantyckiej nowomowie apogeum.
Nędza geopolityki
Z cywilizacyjnego punktu widzenia firmowana przez USA zachodnia geopolityka po rozpadzie Związku Radzieckiego i bloku państw socjalistycznych miała wypełnić lukę zaistniałą po dyskredytacji ideologii komunizmu i tzw. radzieckiej cywilizacji. Zakończenie zimnej wojny zwycięstwem Zachodu oznaczać miało triumf neoliberalizmu jako porządku nie tylko globalnego, ale również ostatecznego w dziejach ludzkości – podporządkowanego amerykańskiej hegemonii. Francis Fukujama miał nawet odwagę pisać o końcu historii, w przekonaniu, że ten porządek będzie powszechny i wieczny.
Jednakże militaryzacja geopolityki Zachodu i uczynienie z NATO awangardy politycznej na skalę światową stała się gwarancją jej fiaska. Transatlantyzm natowski nie ma obecnie na globalnej szachownicy alternatywy dla reszty świata, dla państw pragnących swego autentycznego i autonomicznego rozwoju. Militaryzacja zachodniej geopolityki i hasło zwiększenia wydatków na zbrojenia mogły być i stały się jedynie straszakiem dla Globalnego Południa, które skupiło się wokół BRICS i SzOW (Szanghajski Obszar współpracy), triumfalnie obchodzących na początku września obecnego roku w Pekinie 80. rocznicę zakończenia II wojny światowej w Azji. Obchody – co jest znamienne dla nowego porządku świata – odbyły się bez oficjalnych przedstawicieli USA i kolektywnego Zachodu. Co więcej, próby przejęcia aktywów rosyjskich przez zachodnie banki oraz wszelkiego typu sankcje – jakimi została objęta Rosja i częściowo jej sojusznicy, a także partnerzy gospodarczo-ekonomiczni – nie tylko umacniają integrację w ramach tych organizacji, ale również przyspieszają detronizację dolara w wymianie handlowej jej uczestników.
Skutki transatlantyckiej geopolityki są dla wielu współczesnych społeczeństw tragiczne na najważniejszych poziomach ich funkcjonowania – politycznym, społecznym, gospodarczym, kulturowym. Najdobitniejszych tego przykładem jest zdegradowanie państwowości Libanu, Iraku, Syrii, Libii – w imię partykularnych interesów amerykańsko-izraelskich. Zniszczenie Afganistanu dokonane zostało w ramach poszerzania amerykańskiej strefy wpływów pod hasłem „powstrzymywania Rosji”, będącym jeszcze jednym przykładem zachodniej nowomowy. Z kolei rozbicie Jugosławii oraz bombardowanie Serbii przez NATO miało podłoże nade wszystko cywilizacyjne. To była zdecydowana próba zmiany oblicza Europy. Działania wojenne na półwyspie Bałkańskim zakończyły się bowiem utworzeniem sztucznego państwa Kosowa, obliczonego nie tylko na zainstalowanie na jego terytorium kolejnej amerykańsko-natowskiej bazy wojskowej, ale również na uczynienie z niego trwałego czynnika konfliktowego z Serbią oraz islamizującego Europę.
Drugim państwem rozsadzającym stary kontynent staje się w ramach zachodniej geopolityki Ukraina. Po zakończeniu działań wojennych ma to być dozorowana przez wojska „koalicji chętnych” najlepiej uzbrojona w Europie enklawa, zdolna do natychmiastowego przekształcenia w przyczółek nowej wojny z Rosją. Podmiot polityczny bez trwałych granic, legitymujący się ideologią neobanderowską, okupowany przez obce wojska, z marionetkowym rządem na ich muszce. Na poziomie aksjologicznym – miałby to być najdalej wysunięty przyczółek transatlantyzmu cywilizacyjno-kulturowego, realizującego nie tylko natowski program geopolityczny, ale również zadania genderyzmu jako nadbudowy antropologicznej. W tych założeniach Ukraina ma być państwem spektakularnie konfrontującym swoje gej-parady i transpłciową narrację kulturową z ich zakazem w ustawodawstwie i praktyce politycznej Rosji.
Kultura eksterminacji i depersonalizacji
Największym błędem nie tylko geopolitycznym, ale również cywilizacyjno-kulturowym oraz antropologicznym kolektywnego Zachodu jest casus Strefy Gazy. Jej status oraz dokonywane na Palestyńczykach ludobójstwo – m.in. przez wywołanie głodu jako metody ich eksterminacji – jest niezbitym dowodem legalizacji izraelskiego terroryzmu państwowego w ramach transatlantyzmu oraz współudziale kolektywnego Zachodu w unicestwianiu cywilnej ludności palestyńskiej pod hasłem zwalczania zagrażającej żydowskiemu państwu terrorystycznej organizacji Hamas. Nowomowa transatlantyzmu została w tym wypadku wykorzystana do maksimum. Uległ jej nawet kościół katolicki, który prosi swoich wiernych o modlitwę w intencji pokoju w Ziemi Świętej, nie wymieniając Strefy Gazy, i koncentrując pomoc humanitarną nie na jej głodujących dzieciach, lecz na banderowskiej Ukrainie.
Turańska determinanta – która w koncepcji Feliksa Konecznego była niezbywalnym elementem cywilizacyjnym imperium mongolskiego – na naszych oczach nie tylko stała się cechą transatlantyzmu, ale również wektorem odcinającym Zachód od chrześcijańskich korzeni. Siła militarna i prowadzone dzięki niej niesprawiedliwe wojny nigdy w historii jego społeczeństw nie były czynnikiem wzrostu cywilizacyjnego. Wzrost ten zapewniały etapy pokoju i współpracy. Kończąca się epoka hegemonii transatlantyckiego Zachodu nie poddaje się, niestety, porównaniom ze zmierzchem imperium rzymskiego, które w sferze cywilizacyjno-kulturowej zapisało się złotymi zgłoskami. W tym miejscu wystarczy wymienić tylko dwa przykłady: koncepcję prawa naturalnego sformułowaną przez Cycerona i Senekę Młodszego oraz osiągnięcia na niwie religijnej cesarza Konstantyna Wielkiego, który ogłosił w 313 roku – wraz z cesarzem wschodniej części imperium Licyniuszem – edykt mediolański wyprowadzający chrześcijaństwo z katakumb. Ogromną jego zasługą było także zwołanie w 325 roku pierwszego powszechnego Soboru Nicejskiego, potępiającego herezję arianizmu oraz ogłaszającego wyznanie wiary z uznaniem bóstwa Jezusa Chrystusa.
Kolektywny Zachód i jego przywódcy nie tylko nie uczynili niczego pozytywnego dla cywilizacji chrześcijańskiej, dzięki której Europa zbudowała swoją wielkość, ale przeciwnie – odcięli się od niej, czego wymownym symbolem było przyjęcie przez Unię Europejską traktatu lizbońskiego, unieważniającego edykt mediolański. Dodatkowo należy obarczyć ich współodpowiedzialnością nie tylko za redukcję chrześcijan w Ziemi Świętej, ale również ich eksterminację w amerykańsko-izraelskich wojnach prewencyjnych na Bliskim Wschodzie – nade wszystko w Iraku i Syrii. Wszystkie toczyły się i toczą nadal za ich zgodą czy wręcz z ich współudziałem.
Tak więc Zachód okresu postzimnowojennego przechodzi do historii w negatywnej, antychrześcijańskiej sławie – sławie Herostratesa, którą zapewniła mu również turańska determinanta i wylansowane przez jego ideologów dwa nurty kulturowe narzucające światu negatywną antropologię: kulturę eksterminacji i kulturę genderyzmu.
Obydwie doczekały się na samym Zachodzie wielu opracowań. Pierwszą z nich w Polsce szeroko omówił i wnikliwie zanalizował Paweł Mościcki w książce Gaza. Rzecz o kulturze eksterminacji. To kultura, jak udowodnił, zbudowana w celu uzasadnienia ludobójczych działań Izraela i nadania im pozorów moralności. Ma ona jednak nie tylko geopolityczny wymiar, ale również czysto symboliczny i religijny, czego autor nie eksponuje. Kultura eksterminacji jest bowiem także formą poparcia dla tradycyjnych Izraelitów, dążących do wybudowania trzeciej Świątyni Jerozolimskiej na świątynnym wzgórzu, do którego rości sobie prawo islam i świat arabski. Ta wymarzona przez nich świątynia miałaby stać się źródłem odrodzenia narodu żydowskiego i podstawą zajęcia całej Jerozolimy. Pytania „jaka jest przyszłość chrześcijaństwa w Ziemi Świętej” nie stawia nikt. Kultura eksterminacji nie uwzględnia bowiem tego problemu. Jej negatywna antropologia sprowadza się do podziału ludzi na tych, którym się wszystko należy oraz tych, którym nie należy się nie tylko prawo do własnego państwa, ale również prawo do życia na rodzinnej ziemi – tylko dlatego, że są Palestyńczykami.
Z kolei w kulturze genderyzmu – obfitującej w bogatą literaturę przedmiotu – negatywna antropologia ma inną postać. Jest kuszącą propozycją tożsamościowego samounicestwienia. Ucieczka od tożsamości płciowej oraz kulturowej i religijnej – jaką proponuje genderyzm – jest ucieczką od osobowego bycia, zdeterminowanego rozwojem duchowym, stałością w kształtowaniu moralnego oblicza, wiernością wobec wartości najwyższych – etycznych, metafizyczno-religijnych. Genderyzm zakłada produkcję jednostek – nie osób – słabych, pozbawionych stałych danych, zmieniających nie tylko aksjologię danej kultury, ale również celowość jej istnienia – co wyraża się w jego fundamentalnym haśle: „wszystko jest dozwolone”.
Obydwie kultury stały się instrumentem upadku zachodnich społeczeństw i nie stanowią żadnej pozytywnej propozycji dla reszty świata, która rozpoczęła niezależną od transatlantyckiej geopolityki i zachodnich przymusów cywilizacyjno-kulturowych owocną współpracę w ramach BRICS i SzOW.
Prof. Anna Raźny
fot. wikipedia
Myśl Polska, nr 37-38 (14-21.09.2025)