PolskaPublicystykaMy, naród – podzielony

Redakcja36 minut temu
Wspomoz Fundacje

My, naród – podzielony to parafraza tytułu książki znanej badaczki dziejów USA  Jill Leppore z Uniwersytetu Harvarda – My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych.

Pierwsza część tytułu ma znaczenie uniwersalne, gdyż w sposób najbardziej lapidarny ujmuje istotę każdego narodu w perspektywie zarówno kulturowej i etnicznej, jak i politycznej.  Tak więc niezależnie od radykalnie odmiennych losów narodu polskiego i amerykańskiego łączy je idea wspólnoty wyrażana w podmiotowym my, stanowiącym punkt wyjścia dla podmiotowego narodu. I to właśnie jednoczy narody na poziomie ontologicznym czy wręcz metafizycznym. Historia każdego z nich jest natomiast zapisem działań na rzecz wartości cywilizacyjnych, kulturowych i moralnych,  które go dookreślają, współtworzą, sprawiają, że nie jest on zbiorowiskiem przypadkowych ludzi, lecz świadomą ich roli wspólnotą.

Współczesna historia narodu polskiego zmusza jej badaczy do formułowania pytań o znaczenie dla jego przyszłości istniejących w nim podziałów. Czy są one wyrazem różnorodności w jedności – wzbogacającej cywilizacyjnie i kulturowo, umacniającej moralnie? Czy też przeciwnie, są wektorem degradującym, uniemożliwiającym realizację wartości determinujących istnienie wspólnoty? Pośród nich szczególnie ważne są: wolność, niepodległość, pokój – realizowane od wieków na gruncie chrześcijańskich wartości moralnych.

W Polsce i poza Polską

Podziały narodu – nie tylko polskiego – nie są czymś nowym. Istniały od wieków i miały różnorodny charakter.  Dominowały w nim podziały społeczne i ekonomiczne. Polska szlachecka była najdobitniejszym ich przykładem. Niektóre z nich były dla wspólnoty narodowej  uciążliwe czy wręcz wstydliwe – jak je przedstawiał ksiądz Piotr Skarga w swoich Kazaniach sejmowych, nazywając je w Kazaniu wtórym domowymi chorobami. Kaznodzieja przekonywał, że owe choroby można uleczyć poprzez podporządkowanie życia narodowego wartościom religijnym i moralnym cywilizacji chrześcijańskiej.  Niektóre z nich nie zostały jednak skutecznie wyleczone i przekształciły się w determinanty charakteru narodowego, zagrażając istnieniu Polski w wiekach późniejszych, nie wyłączając czasów współczesnych. Korzystając z diagnozy tego przewodnika duchowego Polaków XVI wieku możemy stwierdzić, że takimi determinantami stały się dwie z sześciu wymienionych przez  niego chorób nękających ówczesną Rzeczpospolitą: brak miłości Ojczyzny oraz „niezgody i roztyrki sąsiedzkie”.

Brak miłości ojczyzny w tytule wymienionego kazania Skarga określa jako pierwszą chorobę Rzeczypospolitej, „która jest z nieżyczliwości ku Ojczyźnie”. Ten brak  był i jest chorobą nie tylko elit decydujących o losie politycznym, cywilizacyjno-kulturowym,  społecznym i gospodarczym Polski – m.in. o rozbiorach Polski – ale również przeciętnych Polaków,  nade wszystko współczesnych. Dotyka tych, którzy ulegli pokusom neoliberalnego konsumpcjonizmu i wyjechali z naszego kraju, bo jest im obojętne to, w jakim żyją, w jakim pracują i jaki swoją pracą wzbogacają. Retorycznymi pozostają pytania: czy w takiej postawie jest jakiś element więzi ze wspólnotą narodową;  ilu z nich przyjechałoby bronić niepodległości Polski z bronią w ręku, a ilu przyjeżdża do nas tylko po to, aby się w nim leczyć za darmo – a raczej z naszych podatków – bo mają pesel i obywatelstwo polskie.

Te  pytania dotyczą nie tylko wielomilionowej emigracji ekonomicznej Polaków, ale również tych bardzo wielu, którzy opuścili Polskę, aby „spełnić się”  zawodowo w nauce, kulturze, sporcie – na lepszych warunkach, jakie  przez lata zapewniały imigrantom USA, a następnie UE. Ci ostatni to indywidualiści, skoncentrowani na własnej karierze, których w globalistycznych mediach w Polsce przedstawia się jako bohaterów, ludzi sukcesu, wyjątkowe osobistości, które jakoby rozsławiają jej imię w świecie. Rozsławiają przede wszystkim nie polskie, ale zagraniczne  uniwersytety, instytuty, koncerny, teatry, opery, wytwórnie filmowe, w których pracują. Jeżeli podkreślają, że są Polakami, a Polska jest ich ojczyzną, możemy być z nich dumni. Jeżeli jednak wstydzą się Polski, zmieniają nazwiska, przyjmują jakieś nowe – to są jedynie zwykłymi kosmopolitami. I daleko im do dziewiętnastowiecznego kosmopolity hrabiego Horeszki – przekształcającego się w Mickiewiczowskim  Panu Tadeuszu w patriotę, który pod koniec tego epickiego poematu wstępuje do polskiego wojska i funduje cały pułk jazdy. Wirus emigracji to straszna choroba polskiego narodu, która nie oszczędziła nawet wspaniałych patriotycznych rodzin – z powodu niej dodatkowo podzielonych i dodatkowo cierpiących.

Tych kilka milionów – wciąż dokładnie niepoliczonych – Polaków, którzy wyemigrowali  z III RP to także tragiczny ubytek  w naszej kryzysowej demografii, którego nikt nam nie zrekompensuje. Aby sprawiedliwości stało się zadość, wciąż musimy przypominać, że wielu z tych ekonomicznych emigrantów to bezrobotni, którym polskie władze sprzedały zakłady pracy bądź je po prostu zbankrutowały w ramach ekonomiczno-gospodarczej terapii szokowej Jeffreya Sachsa, przeprowadzonej w Polsce przez Leszka Balcerowicza. Pośród ówczesnej elity politycznej sprzeciw wobec niej wyrażał jedynie Andrzej Lepper, formułując znane hasło: Balcerowicz musi odejść. Niestety, „musiał odejść” – i to na zawsze – on sam. Śmierć A. Leppera pozostaje w tym kontekście coraz większą zagadką, czekającą na swe rozwiązanie w nowej Polsce – wyzwolonej spod władzy postsolidarnościowego duopolu Po-PiS.

Z powodu coraz bardziej widocznego kryzysu gospodarczego – spowodowanego udziałem Polski w wojnie na Ukrainie i militaryzacją budżetu naszego państwa – zaczynają się pojawiać nowe pokolenia polskich emigrantów ekonomicznych, dla których nie ma u nas ofert pracy. Dlatego z coraz większą presją społeczną wybrzmiewa pytanie o rolę pracujących w Polsce imigrantów legalnych,  których widzimy nie tylko na ulicach, czy w środkach komunikacji społecznej z całymi rodzinami, ale również w ZUS-ie, przychodniach lekarskich, szpitalach. Zarówno PiS – który ich sprowadził – jak i rządząca obecnie koalicja bagatelizują zagrożenie nie tylko cywilizacyjno-kulturowe, ale również ekonomiczne, które  wnoszą do naszej wspólnoty narodowej nade wszystko liczeni już  w setkach tysięcy legalni imigranci, otrzymujący coraz więcej praw – m.in. do kultywowania własnej kultury – których nie będzie można im odebrać. I nie będzie ich mniej – ani imigrantów, ani należnych im praw – bo przybywają za nimi całe ich rodziny.

Sztuczne podziały

Równie wielkie szkody przynoszą polskiej wspólnocie narodowej sztuczne podziały w sferze politycznej eksponowane poprzez konflikty rządzącego III RP postsolidarnościowego duopolu PiS – PO z PSL i  lewicą różnych formacji – jako przystawkami rządowymi, na którą ostatnio kreowana jest przez globalistyczne media w Polsce Konfederacja Sławomira Mentzena.  W wymiarze decydującym o losach Polski – międzynarodowym i geopolitycznym – wszyscy grają w jednej drużynie, wszyscy są prounijni, pronatowscy, proamerykańscy. Wszyscy popierają odrodzenie banderyzmu na Ukrainie i toczącą się na jej obszarze wojnę USA-NATO z Rosją. Wszyscy są antyrosyjscy, wszyscy popierają militaryzację obciążonego ogromnym długiem budżetu polskiego państwa, wszyscy popierają udział Polski w wyścigu zbrojeń.

I nie łudźmy się, że walki w postsolidarnościowym układzie mają na celu dobro wspólne scalające wspólnotę narodową. W tych walkach nie idzie o Polskę, lecz o władzę w Polsce – bezwzględną dla jej problemów, wyniszczającą politycznie i gospodarczo, osłabiającą naród. To jest ta choroba, o której Skarga pisał w Kazaniu trzecim jako drugiej chorobie Rzeczypospolitej, „która jest z niezgody domowej”. W wyniku tej niezgody cierpi jedynie nasz naród. Cierpi również jako czynnik jednoczący nasza historia – zwłaszcza dwudziestowieczna, zawierająca przekaz o tragicznych stratach polskiego narodu w czasach II wojny światowej i komunizmu. Szczególnie dotkliwe dla współczesnych Polaków jest upolitycznienie i zmarginalizowanie ludobójstwa ukraińskiego na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej – w jednakowy sposób przez cały układ polityczny z Konfederacją włącznie. Poza tym układem proukraińskich sił politycznych sytuuje się jedynie – od początku swego istnienia – Konfederacja Korony Polskiej domagająca się deukrainizacji Polski. Wymownym świadectwem braku różnic w tej kwestii jest język wypowiedzi  nowego prezydenta Polski Karola Nawrockiego na temat ludobójstwa ukraińskiego. To jest ten sam język, którym posługuje się cały establishment polityczny Polski w relacjach z Kijowem.  Jest to język prośby wyłącznie o ekshumacje.

Tymczasem, my, naród – nawet podzielony – oczekujemy osądzenia banderyzmu przez instytucje międzynarodowe jako ideologii ludobójczej oraz potępienia jej odrodzenia przez samą Ukrainę, która po rozpadzie ZSRR włączyła ją do swojego programu narodowego i państwowego. My, naród oczekujemy od obecnego prezydenta RP jako byłego prezesa IPN sprawozdania z  działalności tej instytucji w zakresie ścigania sprawców ukraińskiego ludobójstwa. Powszechnie bowiem wiadomo, że bez żadnych przeszkód wielu wyemigrowało do Republiki Federalnej Niemiec, Kanady, USA, Argentyny. Wielu zostało odznaczonych najwyższymi odznaczeniami współczesnej Ukrainy. Okazuje się jednak, że my, naród nie tylko nie możemy poznać całej prawdy o tej tragedii Polski, ale również w panującym proukraińskim układzie politycznym nie możemy liczyć nawet na symboliczne osądzenie jej sprawców. Ten układ nas demoralizuje, osłabia duchowo, przekształca społecznie, sprawia,  że ze współtwórców dobra wspólnego stajemy się nade wszystko jego konsumentami, a co najwyżej obojętnymi obserwatorami.

Podziały aksjologiczne

Ogromna część naszego narodu obojętnie patrzy na losy swej Ojczyzny. Ci zobojętniali potwierdzają też opinię, że czasy dobrobytu – w tym wypadku pozornego – rodzą słabych ludzi; nie tylko w wymiarze duchowym i  moralnym, ale nawet religijnym. Ogromna, niezdolna do sprzeciwu  większość chce być „ z dala od polityki” i robi wszystko, żeby tylko mieć osławiony święty spokój. W przestrzeni dobra wspólnego ma ona nade wszystko roszczenia – niezależnie od pozycji społecznej i dochodów. Tej większości daleko do tych pokoleń PRL, które w warunkach systemu totalitarnego stworzyły wielomilionowy ruch Solidarności, łączący wszystkie warstwy społeczne.

Ona też sprawia, że  nieaktualna jest obecnie opinia o polskim narodzie, wypowiedziana przez Wysockiego w Salonie warszawskim III części Dziadów: „Nasz naród jak lawa, Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa; lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi; plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi”. W świadomości tej przytłaczającej większości uległy zdewaluowaniu wartości jednoczące wspólnotę narodową: wolność, niepodległość, pokój. Uległy dewaluacji również te wysokie wartości uniwersalne, które kształtują postawy moralne – prawda, dobro, piękno.  Wartości, które w aksjologii mają charakter bezwzględny, uległy relatywizacji ze względu na uzależnienia geopolityczne Polski i narzucane w ich ramach ideologie degenerujące nasze cywilizacyjno-kulturowe fundamenty. Jaskrawym przykładem tych ostatnich jest genderyzm, odbierający tożsamość podmiotową nie tylko pojedynczym osobom, ale również wspólnocie narodowej.

Degradacja narodu na poziomie aksjologicznym jest najbardziej dotkliwym podziałem. To jest podział na tych, którzy w sferze politycznej, społecznej i kulturowej dokonują odgórnej relatywizacji wartości uniwersalnych i bezwzględnych. Z nimi tworzą swoistą wspólnotę aksjologiczną ci, którzy narzucanej relatywizacji ulegają. Poddają się jej niczym tresurze z różnych przyczyn – charakterologicznych, psychologicznych, ekonomicznych. Na biegunie przeciwnym pozostają ci, którzy bronią uniwersalnego i bezwzględnego charakteru warto ci duchowych i moralnych i nie zmieniają tego ich wymiaru ze względu na kogoś – np. osobę– czy coś – np. ideologię i geopolitykę.

Wytresowani przez propagandę Polacy uwierzyli, że ważniejszy od wolności i niepodległości jest taki sojusz z USA, który nas wasalizuje,  że pokój zapewnią  nam prowojenne działania NATO; że dobro narodu osiągniemy przez wojnę z Rosją. Środowiska wierne wartościom integrującym wspólnotę narodową są ośmieszane i zwalczane na wszystkich poziomach jej współistnienia.

Dzieli nawet prawda

Podziały na poziomie poznawczym są czymś naturalnym, również na poziomie nauki. Rożne są bowiem sposoby dochodzenia do prawdy, kształtowane przez różne metodologie. Jedno jest natomiast pewne – twierdzenie, że w jakiejś nauce osiągnięto już prawdę ostateczną, absolutną, nie podlegającą weryfikacji oznacza koniec procesu poznawczego. Nade wszystko w historii, której znajomość od starożytności po obecną dekadę XXI wieku wciąż poszerzamy dzięki nowym badaniom.  Ogłaszanie, że dalszych  badań w danej problematyce nie ma sensu podejmować, bo na pytania jej dotyczące zostały uzyskane ostateczne odpowiedzi jest świadectwem zaistniałej cenzury. Tym ostrzejszej, gdy komunikat brzmi:  nie wolno badać. Przekonała nas o tym poddana natychmiastowemu potępieniu niedawna wypowiedź Grzegorza Brauna o  wątpliwościach na temat komór gazowych w obozie Auschwitz. Samo sformułowanie tych wątpliwości zostało uznane za negację  holokaustu i w czambuł potępione przez wszystkie formacje ideowo-polityczne. Samemu zaś politykowi zarzucono „kłamstwo oświęcimskie” i na jego podstawie objęto  postępowaniem  prokuratorskim oraz zagrożono karą więzienia.

Casus G. Brauna to przykład zastraszania Polaków w imię takiej absolutyzacji zagłady narodu żydowskiego w czasie II wojny świtowej, aby miała ona charakter quasi-religijny. Taka absolutyzacja prawdy historycznej szkodzi jednak tysiącom uczciwych Żydów w całym świecie. Szkodzi także tysiącom tych, którzy mieszkają w Izraelu i nie zgadzają się z ludobójczą polityką jego władz wobec Strefy Gazy, nazywanej największym na świecie więzieniem pod gołym niebem.

W ramach akcji zastraszania nie jest nam przekazywana pełnia prawdy o dokonywanej na tym  terenie przez rząd Benjamina Netanjahu eksterminacji narodu palestyńskiego. Z tym większą wdzięcznością należy odnotować obszerne omówienie  pierwszej polskiej pracy na ten temat– książki Pawła Mościckiego Gaza. Kultura eksterminacji – przedstawione przez Mateusza Piskorskiego na łamach „Myśli Polskiej”. Autor tej książki wykazuje, iż  dokonywane przez Izrael ludobójstwo w Strefie Gazy dokonuje się przy akceptacji świata zachodniego i obojętności jego społeczeństw. Z udziałem Zachodu ukształtowała się bowiem bezprecedensowa w historii kultura eksterminacji.

W jakim stopniu Polska uczestniczy w tej kulturze? M. Piskorski w tytule omówienia książki Mościckiego sugeruje, że w niej toniemy. Niewątpliwie ma rację, bowiem symboliczne głosy sprzeciwu popłynęły z polski w przestrzeń medialną dopiero wtedy, gdy z krytyką Izraela wystąpiła Francja, Wielka Brytania, a nawet Niemcy. Dokonywane na Palestyńczykach ludobójstwo najdobitniej określił król Belgii, nazywając je hańbą dla  ludzkości. W Polsce sprzeciw wobec izraelskiego ludobójstwa wyrazili przedstawiciele lewicy – Adrian Zandberg i Włodzimierz Czarzasty – a także obozu rządzącego – Donald Tusk i Radosław Sikorski.  Jedynie G. Braun wyprzedził ich wszystkich o kilka miesięcy, gdy na posiedzeniu Parlamentu Europejskiego 29 stycznia b.r. z okazji Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu poprosił eurodeputowanych o uczczenie minutą ciszy również pamięci ofiar ludobójstwa izraelskiego – za co został poddany unijnym restrykcjom regulaminowym i finansowym.

Znamienne jest milczenie liderów PiS i Konfederacji. Jest ono świadectwem tego, iż  nawet tak poruszająca  prawda, jak ta o tragedii narodu palestyńskiego, może dzielić polskie elity polityczne, a z nimi polskie społeczeństwo. Ten podział w sprawie moralnie oczywistej jest mocno obciążający dla polskiej wspólnoty. I jednocześnie degradujący, gdy zestawimy go z brakiem podziału w poparciu dla wojny na Ukrainie i akceptacji panującego na niej neobanderyzmu.

Występowanie podziałów w kwestiach podstawowych dla istnienia wspólnoty narodowej – ideowych, moralnych, poznawczych – jest niebezpieczne dla jej przyszłości. Grozi nam bowiem przekształceniem w zbiorowisko anonimowych jednostek, pozbawionych trwałych więzi we wzajemnych relacjach. Więzi umożliwiających tworzenie dobra wspólnego, a w nim wspólnej historii.

Prof. Anna Raźny

Fot. KPRM

Myśl Polska, nr 33-34 (17-24.08.2025)

Redakcja