PublicystykaKowalik: Przedmurze Zachodu?

Redakcja21 minut temu
Wspomoz Fundacje

W spadku po Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej niepoślednie miejsce zajmuje brak umiejętności strategicznego myślenia. Było to prerogatywą Moskwy odebraną Polsce Ludowej.

Polskie elity kształcono na poziomie operacyjnym i taktycznym ale nie w samodzielnym określaniu celów. Ponieważ rzeczywistość stawia opór działaniu, nie każde działanie prowadzi do celu. Dlatego właśnie trafny dobór środków jest oznaką realizmu politycznego i realizmu w ogóle.

 Trans-Atlantyk

Dyskurs publiczny ujawnia, że polskie elity polityczne najczęściej w ogóle nie odróżniają celów i środków. „Analizy współczesnych objawów zdrady politycznej dokonał prof. Andrzej Nowak w maju 2024 roku na 2 Krakowskim Kiermaszu Dobrej książki. W swoim wystąpieniu przedstawił w formie raportu politykę prowadzoną wobec Rosji w latach 2007-2015 i kontynuowaną od końca 2023 roku przez Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego. Określił ją jako zdradę Rzeczypospolitej – zdradę państwową. Bezlitośnie podsumował ich prorosyjskie i zarazem antyamerykańskie – wymierzone zatem w samo jądro interesów Polski w sferze bezpieczeństwa – działania […] Opisał hołdowniczy sposób traktowania Putina i lekceważenie, odwracanie się od Ukrainy. Przedstawił reset Tuska we współpracy z Putinem, polegający m.in. na odwracaniu się od strategii budowania niezależności energetycznej forsowanej przez Lecha Kaczyńskiego, czy wstrzymanie rozmów z Amerykanami o tarczy antyrakietowej  […] W dalszym fragmencie Nowak mówi, że zdrada nie jest niczym nowym. Czymś nowym w polskiej polityce jest radykalne zaprzeczenie rzeczywistości […] Swój wykład Nowak kończy pytaniem: jaka będzie współczesna obrona przed zdradą w 2024 roku? Powinna być to obrona prawdy i ostateczna rozprawa ze zdrajcami. Takiej rozprawy wielu targowiczan w czasie insurekcji kościuszkowskiej doświadczyło. Dzisiaj za wszelką cenę należy bronić prawdy przed kłamstwem, rzeczywistości przed nierzeczywistością” (G. Łasiński, „Głupota i zaprzaństwo we współczesnym polskim społeczeństwie. Objawy, przyczyny, konsekwencje” (2024, str. 163).

Streszczana przez Łasińskiego wypowiedź Nowaka szokuje oderwaniem od realiów. Na czym miałby polegać hołdowniczy stosunek do Putina, czy odwrócenie się od Ukrainy?  Opisywany reset nie był wcale inspirowanym przez Putina pomysłem miejscowych zdrajców, ale realizacją polityki zaordynowanej Europie przez administrację prezydenta Baraka Obamy. Założenie, że prorosyjskość musi być antyamerykańska jest negowaniem współpracy między Rosją a USA datującej się od czasów wojny secesyjnej (1861-1865), kontynuowanej w czasie I wojny światowej oraz w okresie stalinowskiej industrializacji. Prowadzonej również w czasie II wojny światowej i podjętej po rozpadzie ZSRR w czasie tzw. jelcynowskiej smuty a zerwanej dopiero na skutek nacjonalizacji przez Putina zasobów naturalnych Rosji. Absolutyzowanie okresu „zimnej wojny” i utożsamianie go  z „rzeczywistością” jest co najmniej niepoważne u zawodowego historyka. Zaś „patriotyczna” dywersyfikacja skończyła się na razie zmianą kierunku dostaw oraz wzrostem ich cen. A to trudno nazwać zwiększeniem bezpieczeństwa. W perspektywie może się skończyć jeszcze gorszym dla bezpieczeństwa energetycznego „zielonym ładem”.

Dzieci PRL-u

Jeśli radykalnym zaprzeczeniem rzeczywistości ma być działanie „prorosyjskie i zarazem antyamerykańskie – wymierzone zatem w samo jądro interesów Polski”, to ontologia polityczna Nowaka  polega na szkodzeniu Rosji i służeniu Ameryce, co ma być rzekomo tym samym. Co to ma wspólnego z rzeczywistością? Realizacja interesu Polski powinna być strategicznym celem. Polityka prorosyjska, czy proamerykańska mogą być środkami. Jaki jest związek tych środków ze strategicznym celem? Przypomnę: rzeczywistość stawia opór i weryfikuje postulowane środki. Na to pytanie nie znajdziemy u Nowaka i jemu podobnych intelektualistów żadnej odpowiedzi. Dla nich narzędzie, w tym wypadku objawiona im (przez kogo?) proamerykańskość, jest celem Polski – po prostu.

Co by się stało, gdyby zmienić proamerykański wektor w wypowiedzi prof. Ryszarda Legutki z rozmowy z Janem Maciejewskim na wektor prorosyjski?  „Ta sympatia do Europejczyków i silna niechęć do suwerenności pokazuje, że elity polskiej opozycji, a także ich zwolennicy pragną zadowolić się funkcją namiestników, podwykonawców brukselskich czy niemieckich projektów i z tego czerpią poczucie dumy […]. Tak często bywało w naszej historii – albo podrywamy naród do powstania, albo pełnimy rolę namiestników jak Wielopolski, czy politycy z Galicji. Jedni gorąco pragną wolności, suwerenności aż do utraty życia, drudzy jej nie chcą, bo się jej boją, lub chcą zarobić na jej sprzedaży” („Polska dusza cierpi na mikromanię”, „Sieci”, 2023, nr 49). Oczywiście dokonałaby się „zdrada rzeczywistości”, taka jaka rzekomo miała miejsce w wypadku Wielopolskiego, czy krakowskich stańczyków. Funkcja amerykańskich namiestników jest bowiem zaszczytnie patriotyczna, ale brukselscy, czy niemieccy namiestnicy to zdrajcy.

Sednem intelektualnej kompromitacji Nowaka i Legutki jest niezdolność samodzielnego określenia celu, jako czegoś różnego od proponowanych środków, czyli niezdolność do politycznego realizmu. Polityka w ich pojęciu jest wyznaniem wiary a nie strategią. Będąc zjawiskiem czysto psychologicznym, polega na patriotycznym wzmożeniu uczuć u proamerykańskich patriotów oraz braku takiego wzmożenia u „brukselczyków” oraz „ruskich onuc”. Te dwie reakcje na pedagogikę wstydu serwowaną Polakom są zasadniczo problemem psychologicznym a nie politycznym. „Dzieci PRL budują nam przyszłość ograniczoną swoimi kompleksami, taką, która nie odpowiada aspiracjom rozwiniętego, europejskiego kraju. (…) Kluczem do zrozumienia tych zachowań – aczkolwiek mają one również dłuższe historyczne korzenie – jest kompleks niższości wobec zewnętrznego świata. Obywatele PRL  wstydzili się państwa w którym przyszło im żyć (…) Większość tych słabości miała być – jak wmawiano Polakom – bezpośrednim skutkiem polskiej tożsamości – zbyt katolickiej, patriotycznej i nacjonalistycznej. (…) Polska zatem musi się zmienić biorąc za wzór najlepiej prosperujące kraje Zachodu i bez szemrania kopiując tamtejsze rozwiązania. (…) Postawy niższości i uległości stały się fundamentem życia publicznego III RP. Kształt Polski po 1989 roku został bowiem wytyczony przez ludzi głęboko tkwiących mentalnie w PRL” (K. Kołodziejski, „Dzieci Peerelu”, Sieci, 2024, nr 15). Tego nie leczy się wyznaniem wiary w USA proponowanym przez obóz patriotów tylko u psychiatry albo w konfesjonale.

Polityka dla naiwnych

Konrad Kołodziejski (ur. 1970) jakby zapominał, że sam również urodził się w Polsce Ludowej i najwyraźniej wyłącza się spod jej wpływów. Zupełnie jakby ulegała im tylko partyjna nomenklatura, ale nie oświecona przez Zachód opozycja. Jest to zupełna fikcja. Sam urodziłem się w 1974 roku i pamiętam, jak upragnione w PRL były towary z Zachodu: od ubrań i samochodów po muzykę i filmy.  Pamiętam, że to właśnie PRL sprzedawał Polakom ten Zachód pokazując w telewizji amerykańskie westerny, czy organizując doroczne Jazz Jamboree. Ostatecznie CIA nie tylko umożliwiła kolorową rewolucję „Solidarności”, ale ostatecznie wygrała wojnę informacyjną z Układem Warszawskim, przekonując elity ZSRR do rozwiązania państwa i całego bloku (zob. P. Schweizer, „Victory, czyli zwycięstwo”, 1994). Wobec tego bezprecedensowego osiągnięcia przekonanie Polaków, że mają z Amerykanami wspólny cel, nie stanowiło większego kłopotu. Za pomocą filmów z Clintem Eastwoodem i temu podobnych narzędzi zrobiono to tak skutecznie, że niektórzy do dzisiaj mylą patriotyzm polski z patriotyzmem amerykańskim, lub – co gorsza – patriotyzm z cudzymi interesami ekonomicznymi.

Podsumowanie autorstwa Council on Foreign Relations (CFR) jest prawdziwym  kubłem zimnej wody. „Raport CFR podkreśla, że główną przyczyną upadku Związku Radzieckiego było zastosowanie wobec niego blokady ekonomicznej. Ponieważ USA przecięły główne relacje ekonomiczne pomiędzy ZSRR a światem, doprowadziło to ZSRR do niemożności uzyskiwania ze światowego rynku towarów, kapitałów, technologii, informacji  oraz talentów. W rezultacie ZSRR oraz cała Europa Wschodnia zostały wciśnięte w ograniczoną gospodarczo niszę. Stopniowo USA dusiły sowiecką aktywność ekonomiczną, by w ostatecznej fazie doprowadzić do upadku tego państwa”. (S. Hongbing, „Wojna o pieniądz”, t. 5: „Decydujące starcie”, 2020, str. 30). Czy intelektualiści w rodzaju Nowaka i Legutki uważają amerykańskie „wciskanie w gospodarczą niszę” oraz „duszenie aktywności ekonomicznej” za samo jądro polskiego interesu, czy po prostu ignorują, że to, co Amerykanie piszą na własny użytek, różni się od amerykańskiego przekazu dla Polaków. Stopień orientacji w tych przekazach wśród partyjnych elity władzy, służb informacyjnych i demokratycznej opozycji PRL-u był najwyraźniej różny. Temat czeka na swojego autora. Można dyskutować, które gremium lepiej odnalazło się w III RP. Jednak żadna z tych grup nie była zdolna do samodzielnego zdefiniowania interesu narodowego i polskiej racji stanu. Obciąża to ostatecznie Polskę Ludową: sposób wyłaniania przez nią elit oraz wyznaczony jeszcze bermanowskimi reformami sposób ich kształcenia.  Ale nie ma dyspensy dla opozycji, która z całą naiwnością kupiła sprzedawaną jej narrację. W niej ma korzenie polityczna ontologia wyznawana przez prof. Andrzeja Nowaka i jemu podobnych.

Naród polityczny?

W polskiej myśli politycznej nieprzypadkowo dominowała i dominuje nadbudowująca się na romerowskich tezach koncepcja geopolityczna zakładająca, że Polska, z racji na potencjał i centralne położenie, powinna stać się zwornikiem militarno-gospodarczego sojuszu środkowoeuropejskich państw (Międzymorze). Taki geopolityczny blok, zapewniałoby jego członkom względne bezpieczeństwo a Polsce dodatkowo prestiż i znaczenie w stosunkach międzynarodowych. NATO po rozszerzeniu o państwa Europy Środkowej jest zastosowaniem tej koncepcji. W Polsce zwykle (a niesłusznie – jak zauważył niedawno na łamach „MP” Olaf Swolkień) opatrywana etykietką „doktryny Giedroycia – Mieroszewskiego”. W istocie bliższa jest poglądom Adolfa Bocheńskiego (1909 -1944). Ten zwolennik polityki proniemieckiej opowiadał się za użyciem niepodległej Ukrainy do rozbicia Związku Radzieckiego (Rosji). Jeśli uwzględnimy fakt, że Niemcy są dziś państwem politycznie zależnym i działającym w ramach mandatu USA, to otrzymamy dokładne wyjaśnienie roli pełnionej przez Polskę w wojnie na Ukrainie. Dlatego zapewne Bocheński jest właśnie wydawany i rozpoczęto nawet edycję jego dzieł zebranych.  Różnicę stanowi fakt, że Bocheński sojusz Polski z państwem zamorskim uważał za niedorzeczny i nawet go nie rozważał. Są również przesłanki pozwalające sądzić, że orientację proniemiecką uznał ostatecznie za swój błąd.

Kluczowe dla polskiej polityki powinno być zauważenie dlaczego doszło do takiej dominacji homeryzmu, tj. „pomostowego” rozumienia roli Polski nad wakaryzmem, czyli  wykorzystaniem  tranzytowego  położenia między Europą a Azją. Polska nie stała się hubem transportowym, kluczowym węzłem europejskiej sieci handlowej i nie na tym się bogaci, gdyż nie wpisywało i wpisuje się to w geopolitykę Anglosasów. Nie polega ona bowiem na integrowaniu Kontynentu, lecz na dzieleniu go przez kontrolę nad jego wybrzeżem (nota bene pasem najstarszych cywilizacji ludzkości: Babilonu, Persji, Indii, Chin itd.). Tak czyniła Wielka Brytania, kontrolując Europę (polityka wspierania słabszego przeciwko dominującemu na Kontynencie), Morze Śródziemne, Bliski Wschód, Indie, Malaje i Singapur oraz Chiny. Próby poderwania tej dominacji przez Niemcy doprowadziły do dwu wojen światowych. Na pewno nie jesteśmy mocniejsi od Niemiec.

„Wiemy, że historycznie państwa kontrolujące morza zbudowały potęgę począwszy od XVI wieku, a kraje, które posiadały przewagę w kontroli nad lądami, uległy osłabieniu. Zjawisko to wystąpiło, ponieważ międzynarodowe szlaki handlowe stopniowo uległy przeniesieniu z lądów na morza i oceany, a tylko państwa morskie mogły utrzymać kontrolę nad szlakami handlowymi. Ten kto kontroluje międzynarodowe szlaki handlowe, zdolny jest do kierowania przepływem globalnego bogactwa. Z tego powodu niegdyś Portugalia, Hiszpania i Holandia, potem Wielka Brytania, a dziś Stany Zjednoczone były i są imperiami morskimi, w trakcie ich hegemonii państwa lądowe traciły na znaczeniu” (S. Honbing, tamże, str. 206).

Jednym z tych państw była niestety  Rzeczypospolita Obojga Narodów. Według Jakuba Wozińskiego podstawowe znaczenie w tym procesie miał upadek szlaków kontynentalnych znad Morza Czarnego do Europy, na których leżały i prosperowały takie miasta jak Lwów, Kraków, czy Sandomierz, oraz przejęcie kontroli handlu bałtyckiego (Gdańsk) przez państwa morskie (zob. cykl: „Od ujścia Wisły po Morze Czarne. Handlowo-gospodarcze tło dziejów Polski”). Reszty dokonała bieżąca polityka, będąca głównym przedmiotem zainteresowania polskiej historiografii. Temat wpływu globalnych szlaków handlowych na gospodarkę w Polsce i Europie jest rzadko podejmowany. A jedynym politykiem rozumiejącym jego znaczenie wydaje się być, uważany za niezwykle kontrowersyjnego, Grzegorz Braun.

To przecież proste!

W geopolityce anglosaskiej Polska zawsze będzie przedmurzem Wybrzeża, czyli wschodnią flanką NATO, jak to jest obecnie, albo przedmurzem Kontynentu, jak to było w czasie PRL. Zależnie od aktualnego układu sił. Nigdy natomiast nie będzie łącznikiem. „Kiedy spojrzymy na mapę, dostrzeżemy,  że Eurazja jest największym obszarem na świecie.[…] Ten wielki kontynent posiada wszystkie niezbędne atrybuty aby dominować w świecie, a więc w przypadku jego zintegrowania trudno będzie z nim konkurować. Sytuacja geopolityczna Ameryki w nowej epoce stanie się jej wadą i stopniowo kontynent ten przekształci się w peryferyjną enklawę” (S. Hongbing, tamże, str. 209).

Do takiej gospodarczej integracji zmierza chiński projekt Nowego Jedwabnego Szlaku. „Ta nowa runda globalizacji doprowadzi do powstania wspólnego rynku euroazjatyckiego o bezprecedensowym rozmiarze. Kraje Azji i Europy staną się w ten sposób największymi beneficjentami, a Chiny jako twórca i organizator szybkich kolei również osiągną niespotykane w historii korzyści geopolityczne” (tamże). Oczywistym jest, że Anglosasi będą przeciwdziałać temu wszystkimi siłami, w tym również polskimi. Europa będzie odrywana od Azji za wszelką cenę a Polacy mogą stać się głównym jej płatnikiem obok Ukraińców. To jest przecież proste – jak tłumaczył Roman Dmowski orientację na Rosję a nie na państwa centralne.

Nie twierdzę, że politykę proatlantycką trzeba porzucić. Twierdzę, że potrzebujemy w Polsce opcji prochińskiej, prorosyjskiej i prokontynentalnej. Tego wymaga polska racja stanu, zdrowy rozsądek i uczciwy patriotyzm. Choćby po to, żeby było z czego wybierać i nie być skazanym na wyznawanie suflowanej przez obce wpływy narracji. Zwłaszcza w sytuacji, gdy wyznawanie katolicyzmu odchodzi w Polsce do lamusa, robiąc miejsce dla wszelkich religii. Historia Polski w najwyższym stopniu zniechęca do polityk międzymorza, przedmurza, pomostu bałtycko-czarnomorskiego, czy – nie daj Boże – do polityki „poszerzania głębi operacyjnej” Jacka Bartosiaka. Koncepcja tranzytowa wydaje się znacznie bardziej zachęcająca i to pod każdym względem.

Jeśli liczyć rzeczywistą produkcję a nie PKB, to Chiny są obecnie największą gospodarką świata, tak jak były nią do końca XVIII wieku od nie wiadomo jak dawna. Udziały w sterowaniu międzynarodowym liczone według metody* polskiej szkoły cybernetycznej w lutym 2025 roku wyniosły: Chińska Republika Ludowa – 26,3%, Stany Zjednoczone Ameryki – 13,4%, Japonia – 8,9%, Federacja Rosyjska – 7,9%, Niemcy i Austria – 5,9%, Indie – 3,5%, Wielka Brytania – 2,9%, Republika Korei – 2,9%, Ukraina – 2,7%, Francja – 2,4%.  Na resztę świata przypada pozostające 23,2% sterowania.  Można powiedzieć, że świat wrócił do swoich „ustawień fabrycznych”. Być może zatem odrodzi się geopolityczna sytuacja, w której tysiąc lat temu powstało Państwo Polskie.

Włodzimierz Kowalik

*J. Kossecki, „Naukowe podstawy nacjokratyzmu”, Warszawa 2015, str. 190

Myśl Polska, nr 29-30 (20-27.07.2024)

Redakcja