PolskaPublicystykaMonarchistyczne pozdrowienia z Łeby

Redakcja1 dzień temu
Wspomoz Fundacje

Jesteśmy tuż po demokratycznych wyborach prezydenckich, a przed następnymi demokratycznymi wyborami do parlamentu. Fakt, że każdy mądry czy głupi ma prawo głosu w wyborach boli niektórych, co bardziej świadomych wyborców.

W związku z tym daje się czasem słyszeć głosy tęsknoty za ustrojem monarchicznym, albo za demokracją bezpośrednią. W przypadku monarchii, jak wiadomo z historii wielu poprzednich wieków, włada jeden monarcha, najczęściej dziedziczny. Lud niewiele ma do powiedzenia w kwestii władzy, ale za to dobrze wie kogo oskarżać o ucisk gospodarczy i płynące z tego niedole oraz wie komu zawdzięczać rozkwit i możliwości rozwoju swojego potomstwa. W przypadku demokracji, a zwłaszcza demokracji bezpośredniej, w której decydujące są referenda wszelka odpowiedzialność za rozmaite biedy rozmywa się, zaś w razie sukcesu szybko daje się zauważyć, że nagle „sukces ma wielu ojców” i że działa „mechanizm krótkiej kołdry”. Póki co zarówno monarchia jak i demokracja bezpośrednia są mrzonkami, ponieważ społeczeństwo polskie jest kompletnie niedojrzałe ani do jednej ani do drugiej opcji.

Brak rzetelnej wiedzy historycznej i politologicznej przy natłoku sieczki opiniotwórczej jaką karmione jest społeczeństwo, wręcz fizycznie uzależnione od wszechobecnych mediów, powoduje powszechne mędrkowanie, które wielu definiuje jako swoje poglądy i broni się zaciekle przed wydumanymi wrogami. Tymczasem, aby głosić poglądy, trzeba najpierw pozyskać wiedzę i to z wielu źródeł dla zweryfikowania, a następnie te fakty i informacje poddać analizie przyczynowo – skutkowej w szerokim kontekście czasowym i przestrzennym. To zaś wymaga nakładów czasowych, dobrego ogólnego wykształcenia i ponad przeciętnej inteligencji, co dotyczy niewielu. Mędrkowanie, czy zwykłe plecenie bzdur jest zatem najczęstszym zjawiskiem, z którym mamy do czynienia w naszym systemie wielce niedoskonałej demokracji, ponieważ większą część społeczeństwa, siłą rzeczy, cechuje przeciętność. Polskie elity intelektualne, stanowiące zawsze mniejszość, są psychicznie zmęczone i udręczone po każdych przepychankach wyborczych, a na domiar złego muszą akceptować coraz głębsze podziały wśród swoich ziomków.

Jednakże, niczym budzący się wulkan, ta narastająca frustracja ogółu społeczeństwa zawsze w efekcie niezadowolonego z demokratycznych wyborów, wcześniej, czy później musi powodować wybuchy. Czy mądry, polski monarcha pohamowałby narastanie frustracji z jakiegokolwiek powodu? – To trudno powiedzieć, ale można snuć hipotetyczne rozważania odnośnie konkretnych sytuacji. Obecnie i tak Polska jest sterowana przez obcych władców ukrywających się pod takimi synonimami jak Komisja Europejska „ds. tego i owego”, administracja prezydenta „tego, czy owego”, czy służb państwa „tego czy tamtego”, a my Polacy coraz częściej mamy poczucie, że jesteśmy jako te „gotowane żaby”. Ba! Słyszeliśmy nawet nie tak dawno z ust polskiego urzędnika państwowego, że „jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”, co nie wymaga komentarza. I tylko dziwić się można, że jeśli plują nam w twarz, to i tak głupcy mówią z uporem maniaków, że deszcz pada.

Gdyby istniała w Polsce monarchia, król Polski kazałby wymierzyć karę śmierci dla dworaka za tak nikczemną wypowiedź. Gdyby w Polsce istniała monarchia, król nie dopuściłby do grabieży i trwonienia majątku, na który pracował on i pokolenia Polaków, jego majątku (!) i przekazywania go w obce ręce za darmo lub za pół darmo przez nielojalnych dworaków. Król starałby się raczej o powiększanie strefy swoich własnych wpływów i majątku swojego kraju, bo wtedy do jego własnej szkatuły wpadałoby więcej pieniędzy z podatków, a lud darzyłby zaufaniem jego decyzje polityczne i działania wewnętrzne na rzecz zapewnienia pokoju i dobrobytu. „Gdyby babcia miała wąsy, to byłaby dziadkiem!”

Mamy demokrację i mamy to co mamy w imię tejże demokracji, w której usiłujemy się urządzić, ale nawet przy dużej wyobraźni bajkowo nie jest. Niegodni Polski, polscy słudzy obcych interesów, wpychają nasz lud do nie naszej wojny, co w nas wszystkich wywołuje awersję do owych sług i nadwrażliwość już na samo słowo „wojna”. Ale co można zrobić skoro mamy demokrację, a prawo do głosowania, czyli do decyzji mają świadomi, nieświadomi, a w większości nawet bardzo nieświadomi.

Na pocieszenie Przyjaciołom Monarchistom dodam, że mały zalążek systemu monarchicznego udało się w Polsce zorganizować całkiem niedawno. Niby nic, ale okazało się że jeśli bardzo się chce, to można! Otóż, z inicjatywy grupy zapaleńców i skutkiem działań całkowicie oddolnych, 27 lat temu zostało proklamowane Księstwo Łeba. Pierwszym Księciem Łeby (wybranym w głosowaniu 90% mieszkańców w wieku od lat 7) został Henryk Ruszewski, lokalny biznesmen, który złożył ślubowanie i obiecał, że odtąd łebianom żyć się będzie dostatniej. Wręczono mu insygnia władzy i odziano w purpurowy płaszcz, a poddani padali przed księciem na kolana i oddawali mu hołd. Wśród nich była też pani burmistrz Łeby. Aktualnie władzę w Księstwie sprawuje Książę Zbyszko I, czyli Zbigniew Kosecki, który również jest lokalnym przedsiębiorcą. W uroczystościach rocznicowych Księstwa zwyczajowo już uczestniczą samorządowcy z Łeby i Lęborka. W trakcie rocznicowych obchodów, z kolorowymi korowodami, festiwalami produktów regionalnych i rybnych, odbywa się wręczanie podziękowań dla osób zasłużonych dla Księstwa i honorowych paszportów Księstwa Łeba za szczególne zasługi dla miasta takich jak ufundowanie specjalistycznego sprzętu ratowniczego itp. Dwa lata po utworzeniu Księstwa, pomysł promocyjny został doceniony poprzez nadanie Łebie ministerialnej nagrody za najlepszy produkt turystyczny w Polsce… Jak zwał, tak zwał, ale dziś Łeba, to miłe, czyste i zadbane miasto nad Bałtykiem, które chętnie odwiedzają turyści z kraju i z zagranicy. Miasto i okolice podźwignięte z ruin II wojny światowej dzięki ciężkiej i wydajnej pracy powojennych pokoleń, które stało się Księstwem Łeba (!) stanowi dowód na niezwykłą pracowitość, ofiarność i umiejętność gospodarnego zarządzania przez Polaków na Ziemiach Odzyskanych.

Historia miasta, jest natomiast przebogata, czyli typowa dla Polski. Archeolodzy znaleźli pojedyncze narzędzia z okresu neolitu, zatem pierwsze zasiedlenia miały miejsce bardzo dawno temu. Odkryte grodziska obronne epoki brązu przypisywane kulturze łużyckiej świadczą, że ludność okolic Łeby budowała grody od ok. 1000 do 400 r. p.n.e. W tym czasie z zatoki tworzył się zalew, a następnie jeziora lagunowe Łebsko i Sarbsko, które obecnie leżą po obu stronach miasta. Wiadomo także o pobycie Gotów w tym regionie w okresie I-III wieku n.e. i o tym, że w Dębinie, niedaleko Łeby, znajduje się kamienny krąg cmentarzyska Gotów, którzy z jakichś powodów, ale najprawdopodobniej pokojowo wg. Kroniki Jordanesa, odeszli na południowy wschód, gdzie spotkali Słowian. Około V wieku, to właśnie Słowianie zajęli już cały nadmorski pas wybrzeża Bałtyku. Na temat ponad 1000 letniej obecności Słowian na Pomorzu, profesor Aleksander Brückner, wybitny filolog i slawista, tak napisał w „Dziejach języka polskiego” o języku kaszubskim, swoistym relikcie z dawnych czasów:

   „Język kaszubski jest gwarą staropolską, biorącą udział nawet w późnym rozwoju językowym polskim, i od polszczyzny odrywać go nie można; stanowi pomost od nadnoteckiej polszczyzny ku coraz dalszym, a wskutek tego i odrębniejszym gwarom, od których niegdyś Pomorze, Marchie, Meklemburg aż za samą Łabę do Starej Marchii i Lüneburgu rozbrzmiewały, gdy te ziemie jeszcze słowiańskimi były; wymarli tam Słowianie ostatecznie dopiero w w. XVI i XVII (…)”

Łebę, osadę powstałą na mierzei po rozdzieleniu się jezior, z całą pewnością zbudowali słowiańscy Pomorzanie mówiący językiem kaszubskim, biegli w połowach ryb i prawdopodobnie stało się to w VIII wieku. Pierwsza pisemna wzmianka o Łebie pochodzi z XIII wieku kiedy to na Ziemię Lęborską masowo zaczęli napływać niemieccy kolonizatorzy.  Od XII wieku do połowy XIV wieku, w okresie władzy książąt Pomorza Gdańskiego: Mściwoja I, Racibora, Świętopełka, Mściwoja II głównym ośrodkiem administracyjno-gospodarczym Ziemi Lęborskiej była obecna wieś Białogarda (niem. Belgrad). Po bezpotomnej śmierci Mściwoja II, zgodnie z układem z Kępna, w 1282 roku Ziemia Lęborska przeszła pod władanie Przemysława II księcia wielkopolskiego, a w 1308 roku panowanie nad Pomorzem Gdańskim przejęli Krzyżacy, którzy przenieśli centrum administracyjne z Białogardy do Lęborka, lokowanego przez nich w 1341 r. Akt lokacji Łeby pochodzi natomiast z 8 lipca 1357 roku.

W II połowie XIV w., komtur gdański Zakonu Krzyżackiego Dawid von Cammerstein całkowicie zniszczył grody w Białogardzie i Salinie i utworzył wójtostwo lęborskie. Krzyżacy wprowadzili własne surowe prawa, opresyjny system zarządzania dla Pomorzan i rządzili Ziemią Lęborską do 1466 roku. Systemowo niszczeni Kaszubi przetrwali jako mocno przetrzebiona grupa o sporym poczuciu odrębności, natomiast obszar krzyżackiego wójtostwa przetrwał jako powiat lęborski z małymi zmianami aż do XX w. Łatwo tu o analogię do historii Śląska i Ślązaków, którzy mając słowiańskie korzenie także przetrwali naciski obcych nacji i władców, głównie niemieckich i mają do dziś swoiste poczucie odrębności. Ich język, tak jak język kaszubski, to wspaniałe przykłady zachowanej z pietyzmem staropolskiej mowy.

Podczas wojny polsko-krzyżackiej udało się w 1410 roku wyzwolić Ziemię Lęborską spod panowania Krzyżaków, jednak już w 1411 r. na mocy pokoju toruńskiego ziemia ta ponownie wróciła do Krzyżaków. Jednak po przystąpieniu Lęborka i Łeby do Związku Pruskiego w 1440 roku i w wyniku udziału w wojnie trzynastoletniej (1454-1466) Ziemia Lęborska znów znalazła się w granicach Polski. Król Kazimierz Jagiellończyk, przekazał Ziemię Lęborską Erykowi II, księciu zachodniopomorskiemu w lenno na zasadzie pierwszej ręki, co oznaczało zwrot na każde żądanie króla i Gdańska. Kaszubi znów odbudowywali swoją krainę ze zniszczeń długiej wojny i budowali przyszłość. Niestety Łeba została całkowicie zniszczona przez szalejący na Bałtyku sztorm w dniu 11 stycznia 1558 r. Zrujnowany został jedyny, XIV wieczny kościół św. Mikołaja, a cofające się morze wyżłobiło nowe koryto rzeki. Znów odbudowa i twarda walka rybaków o przetrwanie. Kolejny niszczycielski sztorm w 1570 roku skłonił jednak dzielnych Kaszubów do przeprowadzki na drugą stronę rzeki i zbudowania nowej Łeby.

Po bezpotomnej śmierci Bogusława XIV w 1637 roku, ostatniego władcy Pomorza Zachodniego z rodu Gryfitów (pochowanego w Szczecinie dopiero w 1654 roku !), na mocy uchwały Sejmu Polskiego Ziemia Lęborska i Bytowska zostały włączone pod bezpośrednie władanie Rzeczypospolitej. Wydawało się, że nastanie spokój. Niestety, walki o sukcesję na Pomorzu nie ustawały długo. Testament księcia wykluczał Brandenburczyków z sukcesji, ale zawarty w 1648 roku pokój westfalski potwierdził polityczny upadek Pomorza, które zostało podzielone między Szwecję i Brandenburgię, zaś już w 1657 roku, na mocy traktatów welawsko-bydgoskich, zagwarantowanych mocą pokoju oliwskiego i ustawą sejmową z 1661 roku, Polska znów utraciła panowanie nad częścią Pomorza i Ziemia Lęborska została oddana w lenno elektorowi brandenburskiemu Fryderykowi Wilhelmowi. Następnie ziemie te zajęły na długo Prusy, czyli de facto Niemcy.

W nadmorskiej, niemieckiej Łebie z przełomu XIX i XX wieku nastąpił rozwój turystyki. Gdy w 1899 roku na łebską stację wjechał pierwszy pociąg, a niedługo potem miasto przystąpiło do Niemieckiego Związku Kąpielisk Bałtyckich (niem. Verband Deutscher Ostseebäder) i znalazło się w katalogu rozpowszechnianym w kilkudziesięciu dużych miastach europejskich znacznie wzrosła atrakcyjność Łeby. Zaczęto budować infrastrukturę turystyczną, a w 1907 roku oddano do użytku niezwykły obiekt zbudowany wprost na plaży, hotel Neptun, określany jako zamek lub pałac, który do dziś jest najbardziej reprezentatywną willą w mieście. Nie całkiem bezpodstawnie obiekt ten nazywany jest pałacem Goeringa… Pierwszym właścicielem hotelu był baron von Massow. Silny sztorm w 1911 roku mocno uszkodził słynny „Kurhaus” (dom kuracjuszy), a kolejny atak żywiołu od 9-11 stycznia 1914 roku, zwany „Niedźwiedzią Falą” dokończył dzieła zniszczenia skarpy, na której posadowiono hotel. Kilkanaście dni potem baron sprzedał nieruchomość „za grosze”. Nowy właściciel Maximilian Nitschke, człowiek niezwykle majętny i wpływowy okazał się doskonałym gospodarzem i w okresie międzywojennym jego Kurhaus tętnił życiem. Zatrzymywali się tu przede wszystkim kuracjusze z wyższych sfer. Od 1941 r. hotel nie był już jednak dostępny dla zwykłych kuracjuszy, ponieważ pomieszczenia w budynku dzierżawiła Rakietowa Stacja Doświadczalna z dzielnicy Rąbki w Łebie. Pracujący tam oficerowie i inżynierowie zamieszkali w domu na skarpie. Przestała działać restauracja, a gdy wystrzeliwano rakiety, zamykano plażę.

Dziś podczas wizyty w Łebie próżno jednak szukać wojennej historii zamku i miasta. To dość kuriozalne, ale jakby złowróżbnie znamienne. Dlaczego? Pokolenie Kaszubów pamiętające wojnę z autopsji wymarło, nowe czasy, zwłaszcza od chwili wstąpienia do UE i zacieśniania „przyjaźni” z Niemcami nie sprzyjają nauczaniu prawdziwej historii nie tylko na Pomorzu, zatem „gotowanie żab” jest w toku. W trakcie kampanii prezydenckiej na płotach i balkonach widać prawie wyłącznie banery promujące pana Rafała Trzaskowskiego, a na niedzielnej mszy dla dzieci w starym kościele można było spotkać mówiącego po polsku, czarnego, afrykańskiego misjonarza. Czy to przygotowywanie nas przez Kościół do zacieśniania „przyjaźni” z Niemcami i ich darów w postaci hord „inżynierów i lekarzy”? Być może.

Warto jednak mieć świadomość, że w czasie drugiej wojny światowej właśnie w Łebie mieścił się ściśle tajny poligon doświadczalny Luftwaffe, a testowane tu działa i rakiety miały zmienić losy świata. Teren do dzisiaj poorany jest niemieckimi bunkrami. Ta historia zaczęła się w styczniu 1941 roku, kiedy wraz z grupą doświadczonych naukowców przybył do Łeby Henrich Huppertz, kierownik mającego tu powstać poligonu. Huppertz był fachowcem, który zdobył doświadczenie w firmie zbrojeniowej Rheinmetall-Borsig, prowadzącej od wielu lat badania nad rakietami i produkującej broń. Siedziba firmy mieściła się w Dusseldorfie, a część zadań wykonywał specjalnie utworzonym w tym celu zakład w dzielnicy Berlina – Marienfielde. Pierwsze obiekty poligonu, którego budowę nadzorował generał Wiese, powstały w rejonie starej Łeby, a nieco dalej na zachód utworzono sieć bunkrów i umocnień oraz wyrzutnię główną. Według planów niemieckich bogów wojny, rakieta typu ziemia-ziemia o nazwie Rheinbote (Posłaniec Renu) miała być użyta na Londyn. Prace nad V2 i Rheinbote (rakietą zwaną tez Latającym Ołówkiem) nadzorował zaś ten sam generał SS Hans Kammler. Eksperymenty z rakietami prowadzono ponad trzy lata, ale w warunkach bojowych zastosowano Rheinbote tylko raz, gdy w 1945 roku z terenu Holandii odpalono 24 rakiety w kierunku Antwerpii, z których żadna nie trafiła w cel.

Z drugiej wyrzutni w Łebie, testowano rakiety przeciwlotnicze Rheintochter (Córka Renu) kierowane za pomocą fal radiowych. Pierwszą próbę z prototypami przeprowadzono w maju 1943, a ostatnią wystrzelono 18 stycznia 1945 roku, tuż przed ewakuacją poligonu.

Na łebskich wydmach prawdopodobnie szkoliły się oddziały Africa Corps, a na poligonie prowadzono prace nie tylko nad rakietami i działami rakietowymi, ale także różnymi rodzajami bomb. Dla działa rakietowego, z którego można by ostrzeliwać Londyn wybudowano betonową platformę, na której zamontowano lufę o długości kilkunastu metrów, kalibrze 600 mm oraz wadze ponad stu ton, ale prace nad działem rozpoczęto dopiero pod koniec 1944 i w efekcie ewakuacji poligonu zostały zawieszone.

Poligon odwiedził Herman Goering i wielu hitlerowskich notabli, dlatego do dziś krąży wśród ludzi nazwa obiektu na plaży jako „Pałac Goeringa”. Pracował w Łebie także (z pewnością bywał tu w 1944 r.) Werner von Braun, słynny konstruktor rakiety V2 i naukowiec zaangażowany w pracach nad pierwszą międzykontynentalną rakietą A9 lub A10, którą Niemcy planowali zaatakować Nowy Jork, a specjalna grupa komandosów miała zostać przetransportowana do USA łodzią podwodną i przeprowadzić desant na ląd, aby zainstalować  nadajnik w celu sterowania rakietą. Niemcy snuli plany opanowania całego świata. Po wojnie oczywiście ograniczyli apetyty i wykonali w tym kierunku dużą pracę przyznając się do okrucieństw i błędów. Niestety coraz częściej trudno nie zauważać, że plany Niemiec zaczęły koncentrować się na opanowaniu całej UE. To Niemcy stworzyły tzw. politykę historyczną i konsekwentnie ją realizują od dekad, a w ślad za nimi poszli inni, jak choćby Ukraińcy. Niestety nie można powiedzieć, że Rzeczypospolita Polska prowadzi taką politykę, skoro musieliśmy się bronić nawet przed wprowadzonym do obiegu na świecie absolutnie zakłamanym i oburzającym pojęciem „polskie obozy koncentracyjne”…

Panowanie niemieckie w Łebie trwało aż do wyzwolenia przez Armię Czerwoną i Wojsko Polskie w 1945 roku. Niemcy ze słowem „wyzwolenie” oczywiście się nie zgadzają.

Po zakończeniu kampanii francuskiej, w czerwcu 1940 roku do Łeby trafili jeńcy francuscy i belgijscy, którzy wykorzystywani byli do pracy w rolnictwie, przy przetwórstwie ryb i jako pomoce domowe. Jeńców polskich, jak twierdzą nieliczni żyjący świadkowie, w okresie wojny w Łebie i najbliższej okolicy nie przetrzymywano, ponieważ reguła jest że jeńców polskich wywoziło się z dala od granic ich własnego kraju, aby przy ewentualnej próbie ucieczki pozbawić ich pomocy ze strony rodaków. W mieście i okolicznych wsiach pracowali natomiast polscy robotnicy przymusowi (ausländische Zivilarbeiter) i choć nie używano określenia robotnicy przymusowi, to byli wykorzystywani jako prawdziwi niewolnicy. Największa grupę jeńców w Łebie stanowili jeńcy radzieccy, traktowani wyjątkowo okrutnie i nieludzko. Do dziś zachowała się betonowa droga do byłej wyrzutni rakiet w tzw. Dolinie Komarów. Przy jej budowie pracowali radzieccy jeńcy wojenni, których Niemcy więzili od wiosny 1943 roku w obozie założonym na terenie poligonu. Jeńcy pracowali od rana do nocy, a sypiali w drewnianych barakach z oknami z drutu kolczastego i ogrodzonych płotem z drutu kolczastego. Po zakończeniu wyznaczonych zadań wszyscy byli najprawdopodobniej rozstrzeliwani. Nie ma żadnych rzetelnych dowodów na temat tego ilu było pracowników, jakie formacje, ani ilu jeńców radzieckich zamordowano na poligonie rakietowym.

O tym także nie informuje się ani na stronie internetowej miasta, ani powiatu, ani w informacji turystycznej. Przypadek? Raczej polityka historyczna i to raczej nie polska, z której tak niewielu Polaków zdaje sobie dziś sprawę.

Ewakuację poligonu rakietowego w Łebie rozpoczęto 25 stycznia 1945 roku.  Zdemontowano większość urządzeń i przetransportowano je do Karlshagen, blisko  Peenemunde na wyspie Uznam, a następnie przewieziono do miasta Wismar, gdzie część urządzeń podobno udało się Niemcom zniszczyć, zaś tym co pozostało zaopiekowali się alianci. Przez chwilę na opuszczonym poligonie w Łebie ulokowały się niemieckie wojska frontowe i wysadziły w powietrze większość budowli i sprzętu, zaś ostatnia grupa żołnierzy wyjechała 6 marca 1945.

Na początku 1945 roku rozpoczęła się paniczna ewakuacja drogą morską Niemców z rejonu przylegającego do Zatoki Gdańskiej. 30 stycznia 1945 roku wypłynął z Gdyni do Kilonii transportowiec Wilhelm Gustloff, przedwojenny wycieczkowiec przystosowany do roli okrętu, a na jego pokładzie znajdowało się około 5 tysięcy uciekinierów niemieckich, około 1,3 tysiące marynarzy, oficerów i kobiet z personelu Kriegsmarine, 160 ciężko rannych żołnierzy i ponad 170 osób załogi. Okręt eskortował torpedowiec Lowe. W momencie, gdy Wilhelm Gustloff znalazł się na wysokości latarni Stilo i Łeby, trafiły w niego torpedy z radzieckiego okrętu podwodnego „S-13”. Wielki, niemiecki transportowiec zatonął. Uratowano jednak 1252 rozbitków. Wrak do dziś spoczywa na dnie polskiej strefy ekonomicznej, a władze Niemiec wystąpiły do strony polskiej o uznanie wraku Wilhelm Gustloff za podwodny cmentarz, chroniony przed penetracją. Nieprecyzyjne prawo uniemożliwia jednak całkowite zabezpieczenie owego bałtyckiego cmentarzyska.

Niemiecka ludność Łeby miała jednak twardy zakaz opuszczania miasta, a burmistrz i szaleńcy z NSDAP próbowali zmusić ludzi do obrony miasta, co ostatecznie im się nie udało. Jeden z niemieckich świadków wydarzeń tak mówił po latach, że „w okresie PRL-u i później używano określenia „wyzwolenie Łeby”. Nikt zaś się wówczas nie zastanawiał, że wyzwalanie czegoś, co było niepodległe i nieokupowane przez obce wojska, zakrawało na absurd. Przecież Niemców nie można wyzwalać od… Niemców. Łeba w dniu wkroczenia wojsk radzieckich od kilkuset lat była miastem niemieckim i Niemcy byli tu u siebie. Dlatego właściwym określeniem będzie nie wyzwolenie, a wkroczenie lub zajęcie.” Potomkowie tych Niemców żyją na Pomorzu do dziś lub wracają na stare siedziby swoich przodków. Straty wojenne Łeby wraz z poległymi na froncie i zmarłymi w niewoli żołnierzami, szacuje się na ok. 6 proc. W liczbie tej zawierają się również osoby wywiezione przez Rosjan, które zmarły w więzieniach i obozach lub słuch o nich zaginął. Na początku maja przybyli do miasta funkcjonariusze NKWD – Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych ZSRR. Rozpoczęły się pierwsze przesłuchiwania i aresztowania. Niektórych mieszkańców wywożono w nieznanym kierunku, część z nich znalazła się w radzieckich obozach pracy na Syberii. Po niektórych słuch zaginął na zawsze.

Pierwsi osadnicy polscy przybyli do Łeby w kwietniu 1945 roku. Przybycie zespołu partyjnego do Lęborka jest zaś datowane na 10 kwietnia 1945 roku, a grupy rządowej dwa tygodnie później. Polska administracja cywilna, poczta i milicja rozpoczęły pracę w połowie maja 1945 roku. W mieście panowała zmiksowana władza. Niemcy mieli swojego burmistrza, Polacy swojego, a zwierzchnictwo nad nimi sprawował sowiecki komendant, lejtnant Parszkow. We wrześniu 1945 roku rozpoczęły się wysiedlenia ludności niemieckiej za Odrę, ale po kilku tygodniach akcja została zawieszona do wiosny następnego roku i wtedy ruszyła akcja masowych wysiedleń, które Niemcy nazywają wypędzeniami. W mieście zamieszkiwało bowiem 18 rodzin od co najmniej 250 lat, 10 rodzin od co najmniej 350 lat i jedna rodzina od co najmniej 450 lat. W powojennych dziesięcioleciach, zdecydowana większość Niemców nie mogła pogodzić się z PRL-owską rzeczywistością i z własnej woli wyemigrowała do Niemiec. W latach 1952-59, Polskę opuściło 280 tys. Niemców i autochtonów. W latach 60-tych było to 150 tys., natomiast w latach 70-tych blisko 200 tys. Niestety Niemcy oburzeni słowami „wyzwolenie” i „wysiedlenia” zapomnieli, że byli okupantami Pomorza przez kilkaset lat i że wcześniej wypędzili stąd słowiańskich Pomorzan, którzy pracowali na tej ziemi i władali tą ziemią ponad 1000 lat! „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.”- jak mówi polskie przysłowie.

Zniszczenia podczas II wojny światowej w Łebie nie były wielkie, dlatego w następnych latach powstały szkoły, ośrodek zdrowia, bary, restauracje, dom kultury etc.

Natomiast poligon rakietowy w Łebie został zajęty przez Armię Czerwoną 10 marca 1945 roku i opuszczony przez Sowietów dopiero w 1967 roku. Z tego okresu wiadomo tylko tyle, że skonstruowano tam rakietę Wołchow. Po wycofaniu się Rosjan z Łeby, utworzono w Rąbce Stację Sondażu Rakietowego. Polscy naukowcy testowali tu rakiety typu Meteor, wykorzystywane do badania górnych warstw atmosfery, ale gdy okazało się, że ich myśl techniczna przewyższa rozwiązania radzieckie czy amerykańskie, to nagle zablokowano badania, cofnięto dotacje, naukowców wysłano do różnych ośrodków w Polsce, a Służba Bezpieczeństwa zarekwirowała całą dokumentację. Ośrodek zamknięto w 1974 roku.

Takie były porządki w całej PRL po wyzwoleniu z łap niemieckich najeźdźców, dlatego wieczna chwała należy się pokoleniu naszych dziadków i rodziców, którzy pracując w niezwykle ciężkich warunkach wytrwale i ofiarnie odbudowali dla nas Polskę, edukację, kulturę, rolnictwo, leśnictwo, zbudowali przemysł i ochronili dla nas polskość. Niestety, od 1989 roku owoce ich morderczej pracy są wyprzedawane do dziś, a Polska kawałek, po kawałku znów traci suwerenność. Gdyby Polska była dziś monarchią byłoby inaczej, lepiej? Rozważania na ten temat są niczym bajki z mchu i paproci. Kruki i wrony zaś przyglądają się i tylko cierpliwie czekają aż leżący na bruku dumny orzeł biały będzie padliną do rozdziobania…

„ …Żrąca jest i paląca mojej gorycz mowy,

Gorycz wyssana ze krwi i z łez mej ojczyzny,

Niech zrze i pali, nie was, lecz wasze okowy.

Kto z was podniesie skargę, dla mnie jego skarga

Będzie jak psa szczekanie, który tak się wdroży

Do cierpliwie i długo noszonej obroży,

Że w końcu gotów kąsać — rękę, co ją targa.” A. Mickiewicz (Do Przyjaciół Moskali)

 

Anna Larysz – Recz

Myśl Polska,  nr 23-24 (8-15.06.2025)

Fot. UM Łeba

Redakcja