FelietonyPolitykaPiskorski: Realizm wymaga poświęceń

Redakcja21 minut temu
Wspomoz Fundacje

Podziały we współczesnej polityce zaczynają być coraz prostsze i bardziej oczywiste. Niegdyś debatowaliśmy na temat odcieni szarości, zastanawiając się nad kwestiami szczegółowymi, ścierając się programowo i walcząc na argumenty.

Wszystko to jednak odbywało się w warunkach w miarę swobodnej debaty publicznej, która przez lata była niejako aksjomatem, fundamentem panującego w Polsce systemu, przynajmniej deklaratywnie.  Obecnie zaczyna brakować miejsca na wszelkie niuanse i wyrafinowane uszczegóławianie dyskusji. Mamy z grubsza dwa nurty polityczne: opowiadający się za eskalacją w stosunkach międzynarodowych grożącą bezpośrednio wybuchem III wojny światowej i przeciwstawny mu prąd antywojenny oparty na realistycznej analizie, racjonalnych przesłankach i naturalnym instynkcie samozachowawczym. Ten pierwszy żelaznym uściskiem dzierży władzę w całej niemal Europie, za wyjątkiem Węgier czy Słowacji. Ten drugi znajduje się w zdecydowanej mniejszości, regularnie zohydzanej i szkalowanej w środkach masowego przekazu. Mamy zatem do czynienia z prowojenną większością dysponującą wszelkimi dostępnymi instrumentami oddziaływania i antywojenną mniejszością, spychaną do niszy i w tej niszy tłamszoną na wszystkie sposoby.

Ten prosty podział widoczny jest również w Polsce, może nawet bardziej niż w wielu innych krajach europejskich. Niezależnie od ekipy sprawującej władzę mamy do czynienia z syndromem lemingów przyspieszających swój bieg na urwisko. Gdyby te lemingi biegły tam same – pół biedy. Każdy ma wszak prawo do rozporządzania własnym życiem, nawet jeśli chce je skończyć widowiskowym samobójstwem. Problem polega wszakże na tym, że lemingi ciągną za sobą wózek, na którym siedzi cała reszta społeczeństwa – i obywatele popierający wojnę, i zdecydowanie jej przeciwni, a także ci najzwyczajniej w świecie niezainteresowani i nie mający w tej sprawie własnego zdania.

Militaryzacja Unii Europejskiej pod dowództwem pozostającej poza nią ostoi geopolitycznej perfidii czyli Wielkiej Brytanii dokonuje się w zastraszającym tempie. Niewielkie grupki protestujące przeciwko temu zjawisku spychane są na całkowity margines, a będąc już na tym marginesie, dalej od światła kamer, dziesiątkowane są za pomocą represji formalnych i nieformalnych.

Pół biedy jeśli owym nawoływaniem i nakręcaniem represji zajmują się rozmaite organizacje pozarządowe i fundacje siedzące na rządowych i międzynarodowych grantach. Gorzej jednak, gdy zaczyna to stanowić rację istnienia instytucji rządowych. Amerykański mccarthyzm opisywany był przez niektórych psychologów polityki w kategoriach zjawiska patologicznego, zahaczającego o psychopatię i zagrażającego otoczeniu. Kolejne komisje powoływane przez i dla sowicie opłacanych urzędników państwowych również mieszczą się w tym nurcie. Ich członkowie mogą nie tylko dać publicznie upust swej bezgranicznej wierze w teorie spiskowe głoszące choćby ostatnio, że za wybuchającymi gumowymi lalkami z sex-shopów stoi Kreml. Mogą również sankcjonować, karać, represjonować i zamykać, korzystając z pozostających do ich dyspozycji, dawno już doszczętnie zidiociałych służb. I w tym momencie sytuacja robi się groźna, przypominając słynne powiedzenie o małpie z brzytwą. Brzytwę zastąpić możemy zakazami, nakazami, grzywnami, zatrzymaniami i aresztowaniami, czyli instrumentami znacznie od dobrze nawet naostrzonej brzytwy groźniejszymi.

Chodzi oczywiście o działalność komisji ds. badania wpływów jakichś tam, powołanej w miejsce komisji do badania wpływów tych samych przez poprzedników. Zarabiający dodatkowo po kilkanaście tysięcy złotych ludzie w niej zasiadający nie tylko nie znają kompletnie materii, do której analizowania zostali powołani. Wykazują się tak daleko posuniętym niedbalstwem, że skazują na ośmieszenie wszelkie instytucje państwowe za nimi stojące. Swoimi działaniami doprowadzają też do tego, że nawet najbardziej przekonani realiści przekształcają się dziś w wołających na puszczy romantyków, wciąż wierzących, że zataczający coraz szersze przestrzenie krąg debilizacji da się jakoś przerwać. Realizm „Myśli Polskiej” wymaga zatem w dzisiejszych czasach naprawdę sporych poświęceń i wiąże się z dużym ryzykiem.

Nawet realiści bywają jednak idealistami, gdy przyświeca ich działaniom jasno sprecyzowany cel: przestrzegania przed kolejnym przejawem samobójczych tendencji narodu polskiego, a właściwie stojącej na jego czele klasy politycznej. Nie ma wyjścia – musimy zatem powtarzać pewne proste prawdy, nawet jeśli przyjdzie nam na to jeszcze więcej zapłacić.

Mateusz Piskorski

Myśl Polska, nr 17-18 (27.04-4.05.2025)

Redakcja