Globalna wojna celna, którą Donald Trump wypowiada całemu światu jest częściowo elementem typowego dla trumpizmu spektaklu jako formy uprawiania polityki. Ma jednak również inne aspekty.
Stanowi przejście od konfrontacji militarno-politycznej do rywalizacji na polu ekonomicznym / geoekonomicznym. Jest też bez wątpienia przejawem dawno niewidzianego w dziejach gospodarczych Stanów Zjednoczonych protekcjonizmu, który jako pewna idea wciąż żywy był w kręgach tamtejszych ekonomistów i polityków, choć stanowił raczej podskórny nurt opozycyjny w czasach triumfu globalizmu i liberalizmu.
Na temat konsekwencji kolejnych ruchów Trumpa wypowiadać będą się ekonomiści. Za jakiś czas poznamy też ich wpływ na gospodarkę amerykańską i światową. Warto pochylić się nad czymś innym, zdecydowanie nam bliższym: losem gospodarki europejskiej w tym kontekście. Bez wątpienia poniesie ona wielomiliardowe straty. Kolejne fabryki znikać będą z mapy naszego kontynentu, przenosząc się za Atlantyk, by uniknąć płacenia ceł zaporowych. Oznacza to oczywiście likwidację miejsc pracy w Europie, a zatem definitywny koniec dotychczasowego modelu państwa dobrobytu, który stanowił o względnej atrakcyjności naszego obszaru.
Warto zastanowić się jak Europa mogłaby na amerykańskie cła odpowiedzieć, jak podjąć próbę powrotu na ścieżkę rozwoju ekonomicznego. Nie ma tu zbyt wiele opcji. Aktualny kryzys gospodarki europejskiej nie wynika z ochłodzenia jej relacji z Ameryką. Pojawił się dużo wcześniej, a decyzja Trumpa może jedynie pogłębić zjawiska występujące już od dobrych kilku lat. Wśród jego głównych przyczyn wymienia się zazwyczaj trzy: 1) politykę okresu pandemii i duszące dla europejskich firm lockdowny; 2) Zielony Ład ograniczający konkurencyjność europejskiego przemysłu, rolnictwa i usług; 3) sankcje nałożone na Rosję i import pochodzących z niej surowców energetycznych. Te trzy potężne ciosy rozłożyły na łopatki gospodarkę Europy i nie wiemy, czy nie jest to jej ostateczny nokaut.
Wydaje się jednak, że nasz kontynent mógłby jeszcze ostatkiem sił się podnieść, usuwając przyczyny kryzysu. Pierwszej już się nie da – możemy jedynie dbać, by pojawienie się kolejnego wirusa nie spowodowało równie obłędnych reakcji na poziomie państwowym i unijnym. Drugą możemy wyeliminować bez większych problemów. Wystarczy wola legislacyjna na poziomie Parlamentu Europejskiego i poszczególnych państw członkowskich, by najbardziej szkodliwe zapisy Zielonego Ładu trafiły do kosza, gdzie ich miejsce. Trzecia to kwestia woli politycznej. Europa może w każdej chwili zaproponować Rosji nie żaden reset, lecz po prostu powrót do normalnych relacji handlowych, opartych na wzajemnie korzystnej wymianie. Pod warunkiem, oczywiście, że Moskwa będzie jeszcze takim odnowieniem współpracy zainteresowana. Niestety, obecnie to nasz kontynent występowałby w roli petenta. Rosyjski przemysł, przede wszystkim wydobywczy, zdążył już bowiem przestawić się na inne rynki zbytu. Kluczową rolę w procesie normalizacji europejsko-rosyjskiej i tym samym podjęciu próby budowy przestrzeni eurazjatyckiej współpracy, o której przed laty mówił choćby generał Charles de Gaulle (od Lizbony po Władywostok), odegrać mogłaby Polska. Wystarczyłoby wykonanie dwóch ruchów: zamknięcia naszego terytorium dla jakiegokolwiek tranzytu broni i sprzętu wojskowego na Ukrainę oraz uruchomienie gazociągu jamalskiego, a nawet powrót do propozycji sprzed lat – budowy drugiej nitki tej magistrali przesyłowej.
Polska mogłaby zatem odegrać historyczną dla całego naszego kontynentu rolę. Mogłaby, gdyby ktoś w Warszawie zdecydował się na wyjęcie zmurszałego fundamentu fałszywej polityki zagranicznej prowadzonej przez nas od 1989 roku: ślepej antyrosyjskości. Donaldowi Trumpowi powinniśmy zaś być wyjątkowo wdzięczni, bo kolejne jego działania pokazują w sposób bardzo brutalny i bezpośredni, że wspólnota transatlantycka i pojęcie Zachodu do kompletne abstrakcje w świecie politycznego realizmu i twardej gry.
Alternatywą dla opisanej powyżej pokrótce zmiany polityki polskiej i europejskiej jest wojna. To właśnie do niej w sposób nieuchronny doprowadzić musi przypominający do złudzenia działania III Rzeszy plan militaryzacji Unii Europejskiej za cenę zadłużenia na kwotę co najmniej 800 mld euro. Powinniśmy się zatem zastanowić, bazując na naszym własnym historycznym doświadczeniu, która z tych dróg jest dla nas korzystniejsza, bezpieczniejsza i bardziej racjonalna.
Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 15-16 (13-20.04.2025)