Stany Zjednoczone zmieniają podejście do Ukrainy, a u nas wrze – zwłaszcza wśród tych, którzy przez ostatnie lata z uporem maniaka powtarzali, że Ukraina już, zaraz, lada moment odniesie spektakularne zwycięstwo, a Rosja upadnie pod ciężarem własnej niemocy i głupoty.
Rzeczywistość postanowiła brutalnie zweryfikować te prognozy, a teraz ci sami „eksperci” rwą włosy z głowy, nie mogąc pogodzić się z tym, że Stany Zjednoczone nie są wcale zainteresowane wspieraniem ukraińsko – rosyjskiej wojny w nieskończoność.
W przypadku Ukrainy podejście Trumpa jest do bólu proste: najważniejszy jest pokój – i to możliwie szybko, niezależnie od tego, jakie będą tego konsekwencje dla Kijowa czy Moskwy. Cała reszta, czyli wartości, sojusze, prestiż polityczny Ukrainy czy polska retoryka o „walce dobra ze złem”, ma dla niego drugorzędne znaczenie. Jeśli pokój da się osiągnąć kosztem ustępstw terytorialnych czy zmiany ukraińskiego przywództwa – trudno, tak wygląda rzeczywistość.
Dotychczasowy układ był prosty: Zełenski to bohater bez skazy, a Putin – zbrodniarz, z którym nie wolno było nawet rozmawiać. Wystarczyło tylko nieustannie dosyłać pieniądze i broń, klepać się po plecach i wykrzykiwać „Sława Ukrainie!”, a reszta miała jakoś sama się ułożyć. Problem w tym, że wojna rządzi się swoimi prawami, a polityka międzynarodowa nie opiera się wyłącznie na wierze i dobrych intencjach. Teraz, gdy pojawiły się pierwsze sygnały o negocjacjach, następuje moment nieprzyjemnej konfrontacji z faktami.
A fakty są takie, że dni Zełenskiego wydają się policzone. Albo odejdzie sam, zmęczony sytuacją i wewnętrznymi konfliktami, albo zostanie usunięty w wyniku walki o władzę przez tych, którzy wiedzą, że Kijów bez wsparcia Ameryki jest maratończykiem na ostatnich kilometrach – widać determinację, ale sił coraz mniej.
Na jego miejsce z pewnością pojawi się ktoś inny – zapewne bardziej skory do porozumienia i bliższy realnym interesom Waszyngtonu. Bo przecież najważniejsze, by Ukraina wreszcie przestała być czarną dziurą, pochłaniającą miliardy dolarów i zaczęła być projektem biznesowym.
A Polska? No cóż, Polska jak zawsze znajdzie się w tej sytuacji na własne życzenie, przecież przez dwa lata nie było tu miejsca na żadne alternatywne myślenie. Polityka oparta na bezrefleksyjnych hasłach i świętym oburzeniu na każdą próbę realizmu okazała się nadzwyczaj skuteczna… w podcinaniu własnych możliwości manewru. Teraz, gdy Ameryka zaczyna grać inną melodię, polskie władze, zamiast być aktywnym uczestnikiem tej zmiany, zostają na zajmowanych pozycjach, rozpaczając nad tym, że rzeczywistość nie chciała dopasować się do propagandowych przekazów.
Leszek Miller
Za: profil na „X”