Rafinerie to bardzo czułe miejsce Rosji. Łatwo w nie uderzyć, trudno je obronić i naprawić zniszczenia. Jednak to także bardzo czułe miejsce sojusznika Ukrainy, który nie życzy sobie wysokich cen benzyny przed wyborami.
Ataki ukraińskich dronów i rakiet na rosyjski przemysł naftowy zaczęły się 18 stycznia, gdy uderzono w bałtycki terminal paliwowy Novateka w Ust-Ługa (w pobliżu Petersburga). Wybuchł pożar, płomienie ognia wybijały wysoko wśród lodu, którym pokrywały się natychmiast instalacje, zraszane przez strażaków wodą. W tydzień później eksportową rafinerię Rosniefti w Tuapse również dosięgły drony, wywołując pożar i zniszczenia urządzeń. Kolejny, na rafinerię Sławnieft w Jarosławiu, zakończył się niepowodzeniem, bezzałogowiec z materiałem wybuchowym został zestrzelony już nad samym terenem rafinerii.
Sojusznicy szybko zareagowali. Wiceprezydent USA Kamala Harris w Monachium ostrzegła prezydenta Zełenskiego w Monachium, żeby nie atakował rosyjskich rafinerii. Zełenski odrzucił te żądania, a Ukraińcy byli wściekli, że związuje się im ręce i zabrania zadania bolesnego ciosu Rosji. Później Waszyngton kilka razy powtórzył sygnał, wysyłając nawet prezydenckiego doradcę ds. bezpieczeństwa Jake’a Sullivana do Kijowa. Nic nie pomagało.
Ukraińscy inżynierowie skonstruowali rodzime drony, i te nie miały warunków, które narzucali sojusznicy, by nie atakować terytorium Rosji. Ukraina kontynuowała więc uderzenia na rafinerie, nie powstrzymując się także do ataków na energetykę jądrową. Tu drony z niewielką ilością materiałów wybuchowych nie są w stanie wywołać katastrofy. Ale gdy pięć ciężkich bezzałogowców i rakieta S-200 poleciały 19 marca na reaktory w Kursku, to już nie były przelewki. Zostały zestrzelone, ale odłamki zniszczyły podstację energetyczną. Próby uderzenia na reaktory atomowe powtarzają się od roku, a są one łatwym celem, gdyż większość elektrowni jądrowych Rosji jest położona przy jej zachodnich granicach.
Intensywna fala ataków nastąpiła tuż przed wyborami prezydenckimi 17 marca w Rosji. Ukraińcy zaatakowali duże zakłady: rafinerię Łukoila w Niżnym Nowogrodzie, Sławiańsk Eko w Kraju Krasnodarskim i trzy zakłady Rosniefti w Syzraniu, Nowym Kujbyszewie i Riazaniu. Do tego wielką rafinerię Kiriszi SurgutNieftieGazu koło Petersburga i zakład w Nowoszachtińsku. Nocą 14 marca drony dosięgły aż 6 największych rafinerii i bazę w Orle, gdzie wybuchł pożar zbiornika. Następnej nocy dwa drony próbowały zniszczyć stację przesyłową Stanowa na rurociągu „Drużba”, jednak zostały zestrzelone. Jednak próby ponawiano, wiele obiektów było atakowanych kilkukrotnie.
Zasięg ataków był szeroki. Od oddalonego o 900 km od Ukrainy Petersburga na północy, przez położone tuż przy granicy Klince (koło Briańska), gdzie zapaliły się cztery zbiorniki, a pożar objął 1000 metrów kwadratowych, i aż 140 strażaków gasiło go przez dwa dni), aż po położony na południu Wołgograd (dawniej Stalingrad, a przed tym Carycyn). W zasięgu ukraińskich dronów są rosyjskie rafinerie o mocy 100 mln ton/rok, czyli 40% całego rosyjskiego przemysłu rafineryjnego.
Ukraińcy dobrze radzili sobie z niszczeniem rafinerii w Rosji (do 22 marca przeprowadzili 37 ataków na rosyjską infrastrukturę naftową). Produkcja paliw spadła znacząco, gdyż 10 do 15 procent mocy rafinerii rosyjskich zostało zniszczonych, a to prawie 2-krotne moce polskich rafinerii. A naprawa takich uszkodzeń trwa do kilku miesięcy. Zaś w połączeniu z zachodnimi sankcjami, które odcięły Rosję od dostarczanych wcześniej technologii, czas ten wydłuża się jeszcze bardziej. Instalacje pozbawione części zamiennych łatwiej się psują i ciężko je naprawić, wydłuża się czas naprawy i zwiększa awaryjność.
Za oceanem jednak uznano, że Ukraińcy zbyt śmiało sobie poczynają, przekraczając czerwoną linię, nakreśloną przez Amerykę. Ta w obawie przed eskalacją konfliktu z mocarstwem nuklearnym nie pozwala atakować obiektów wewnątrz Rosji. Choć energetyka, zaopatrzenie w paliwa to oczywiste cele wojenne. Rosjanie już na samym początku zbombardowali ukraińskie rafinerie, magazyny paliw i infrastrukturę, a później kilkukrotnie wbijali skutecznie je jeszcze głębiej w ziemię. Ale cóż, sojusznicy płacą, więc wymagają, by nie szkodzić ich interesom. Za ich pieniądze nie będą atakowane cele na terytorium Rosji, wojna ma się toczyć na Ukrainie.
To oczywiste, że USA dbają o własne interesy, ale w tym wypadku to akurat interesy partyjne, gdyż kampania wyborcza prezydenta Bidena mogłaby ucierpieć z powodu wysokich cen paliw. A że ceny ropy poszybowały w górę, więc próbowano publicznie przywołać Ukraińców do porządku. W Financial Times ukazał się przeciek z Białego Domu z ostrzeżeniem przed kontynuowaniem ataków, gdyż grozi to rewanżem Rosji. Gdy publikacja wychodziła w świat, właśnie zaczynał się rosyjski niszczycielski odwet. Energetyka Ukrainy płonęła.
Andrzej Szczęśniak
Myśl Polska, nr 19-20 (5-12.05.2024)