PublicystykaGaza – Warszawa wspólna sprawa?

Redakcja2 miesiące temu
Wspomoz Fundacje

Kolejny polski styczeń był okazją do wspominania Powstania Styczniowego, a wraz z nim innych polskich powstań. W obliczu wojny rosyjsko-ukraińskiej, zapał polskich patriotów do świętowania naszych klęsk jest większy niż zwykle.

Bilans powstania styczniowego był katastrofalny, nie tylko przykładnie karano zsyłkami i wywłaszczeniem uczestników powstania, ale i też ich krewnych. Skutkiem zrywu była likwidacja autonomii Królestwa Polskiego, oficjalny zakaz używania języka polskiego, likwidacja wielu klasztorów i intensywna rusyfikacja. We wspomnieniach z pielgrzymek do Gietrzwałdu po 1877 roku czytamy, że Polska była zatruta plagą alkoholizmu i degeneracji a Gietrzwałd dla wielu był ostatnią nadzieją odzyskania władzy nad swym życiem.

Władza nad swym życiem jest wolnością, która tak bardzo jest w Polsce pożądana. Słychać często przytaczane na patriotycznych uroczystościach słowa Kanclerza Wielkiego Koronnego Jana Zamoyskiego: „Państwo mamy po to, byśmy wolności zażywali!”, ale czy Jan Zamoyski myślał wtedy o wszystkich mieszkańcach Rzeczypospolitej? Oczywiście że nie, myślał o tych, których na zażywanie wolności było stać, czyli o szlachcie i tych, którzy dysponowali własnym majątkiem i nie mieli żadnych zobowiązań typu pańszczyzna.

Tylko człowiek niezależny finansowo może być wolny. Klasa średnia, która paradoksalnie zaczęła się odradzać wraz z kryzysem drugiej połowy kadencji Edwarda Gierka, a dostała wiatr w żagle po wprowadzeniu stanu wojennego jest dziś na wymarciu. Pod koniec PRL, w okresie niedoborów wszystkiego, władza tolerowała prywatne biznesy, bo to tylko one zapełniały półki sklepów. Cała produkcja nowoczesnego, wielkiego przemysłu szła na spłatę długów i zbrojenie armii. Produkcja setek tysięcy mały firm, szczególnie na rynku tekstylnym pozwalała ludziom ubierać się czasem w coś nowego. Rzemiosło i rolnictwo były wtedy ostatnimi punktami wolności, gdzie ludzie byli niezależni od aparatu władzy. Reforma Wilczka z grudnia 1988 roku uwolniła w pełni talenty Polaków do handlu i przedsiębiorczości, jednak trwało to zaledwie rok i już 31 grudnia 1989 gen. Wojciech Jaruzelski podpisał „Plan Balcerowicza”, czyli plan likwidacji polskiego przemysłu i początek eliminacji małych, rodzinnych firm. Z perspektywy widzimy, że klamrą zamykającą ten proces były restrykcje wprowadzone pod pretekstem „epidemii covid-19 oraz „Polski Nowy Ład” premiera Morawieckiego.

Skutkiem tych „reform” były fale emigracji ludzi przedsiębiorczych, zalążka potencjalnej elity polskiej oraz powszechny etatyzm. Etatyzm czyni z ludzi niewolników władzy i to bez względu, czy chodzi o etaty w administracji, czy w koncernach. Ludzie na etatach są nieustanie obciążani podatkami, których nie da się nie płacić i przeróżnymi obowiązkami, jak np. obowiązek szczepień itp. Do tego obrazu należy dodać imigrację ze wszystkich kierunków. Zdeterminowani przyjezdni za najniższe stawki wypierają polskich pracowników, organizują się w swych diasporach i często nielegalnie unikając obciążeń wysokich podatków są atrakcyjną alternatywą na rynku pracy.

Ostatnimi laty tradycja powstańcza skupia się na Powstaniu Warszawskim, na styczniowych spotkaniach patriotycznych młodzież bryluje w powstańczych mundurach z 1944 r. W styczniu 2024 z Bliskiego Wschodu, co dzień docierają tragiczne zdjęcia zrujnowanej Gazy, jakże podobne do zdjęć zrujnowanej Warszawy w 1944 r. Podobieństw widać więcej, bojownicy Hamasu szmuglujący broń kanałami malują się jak nasi chłopcy w kadrach filmu Andrzeja Wajdy „Kanał”. I również tam jak w 1944 w Warszawie ofiarami są głównie cywile bardzo niechętni rebelii w chwili, gdy po 5 latach okupacji do końca wojny zostały już tylko miesiące.

W sierpniu 1944 Heinrich Himmler, Reichsführer-SS, po wybuchu Powstania Warszawskiego w rozmowie z Adolfem Hitlerem powiedział: „Mój Führerze, pora jest dla nas niezbyt pomyślna. Z punktu widzenia historycznego jest [jednak] błogosławieństwem, że Polacy to robią. Po pięciu, sześciu tygodniach wybrniemy z tego. A po tym Warszawa, stolica, głowa, inteligencja tego byłego 16-17-milionowego narodu Polaków będzie zniszczona, tego narodu, który od 700 lat blokuje nam Wschód i od czasu pierwszej bitwy pod Tannenbergiem (pod Grunwaldem) leży nam w drodze. A wówczas historycznie polski problem nie będzie już wielkim problemem dla naszych dzieci i dla wszystkich, którzy po nas przyjdą, ba, nawet już dla nas”.

Dziś w Palestynie mamy złożoną sytuację, której opisów w Polsce jest niewiele. Rdzenna ludność arabska, Palestyńczycy, są okupowani i eksterminowani przez Izrael. Ponadto na terenie enklaw palestyńskich funkcjonują de facto irańskie, czyli perskie oddziały partyzanckie Hamasu. Bliski Wschód jest areną wielu konfliktów w tym persko arabskiego o dominację w świecie islamu. Na drugiej osi mamy konflikt arabsko-izraelski, de facto, jest to sposób zachodu na wewnętrzne konfliktowanie świata arabskiego i kontrolę szlaków i zasobów tego kluczowego regionu, styku trzech kontynentów. Rebelia perskiego Hamasu wzniecona w październiku 2023 r. jest dla Izraela pretekstem eliminacji ludności palestyńskiej. Olbrzymi udział kobiet i dzieci w ofiarach bombardowań będzie skutkował zapaścią demograficzną Palestyńczyków w stosunku do populacji Izraela przez najbliższe kilka pokoleń. Dzieje się to na naszych oczach mimo licznych protestów liderów świata zachodniego i trudno uwierzyć, że w globalnym świecie nie można powstrzymać tego barbarzyństwa. Całej tej haniebnej wojnie sekundują lotniskowce światowej potęgi USA.

W Warszawie 1944 też za Wisłą stała potężna armia sowiecka, która z zadowoleniem przyglądała się jak na drugim brzegu rzeki niemieckie oddziały rozwiązywały „problem polski”. Po wybuchu Powstania Warszawskiego z rozkazu Hitlera nakazującego zburzenie Warszawy i wymordowanie wszystkich jej mieszkańców przystąpiono metodycznie do mordowania i burzenia miasta. Kamienica po kamienicy, ulica po ulicy, rodzina po rodzinie. Brak dokładnych liczb tej tragedii, szacunki to 50-100 tys. ofiar ludności cywilnej. „Rzeź Woli” uznana jest za największą jednostkową masakrę ludności cywilnej w Europie w czasie II wojny światowej i największą w historii jednostkową zbrodnię popełnioną na narodzie polskim. Niestety, nie jest upamiętniana z taką gorliwością jak samo powstanie toczone w sąsiedniej dzielnicy.

Gdy co roku 1 sierpnia o godzinie „W” cała Warszawa staje w zadumie nad heroizmem powstańców, nie słychać zadośćuczynienia dla cywilnych ofiar reszty miasta, zakładnikach złożonych na ołtarzu „czynu zbrojnego”. Jeśli chcemy zachować pamięć o tych ofiarach powinniśmy przez długie tygodnie sierpnia i o wiele dłużej, dzień po dniu, ulica po ulicy, kamienica po kamienicy zapalać na warszawskiej Woli znicze, tych zniczy powinno być nie mniej niż 100 tyś. Po odzyskaniu niepodległości zabrakło nam setek tysięcy przedwojennych, piśmiennych Polaków, którzy potrafiliby rozcieńczyć bezmyślną stalinizację kraju przez masy ludowe, wdzięczne swym dobrodziejom za reformę rolną, awans społeczny i darmowe mieszkanie w kamienicy wymordowanych właścicieli.

Dziś podobnie, po 30 latach emigracji najbardziej wartościowej części narodu, ci którzy pozostali, rozgrywani są przez media w jałowym sporze na „My” i „Oni” nie zauważają, że obie strony politycznej sceny realizują zgodnie interes antypolski. Pozorów odmienności mają nadać stronom skrajne postawy obyczajowe na sali sejmowej, jednak w codziennej praktyce rządy i PiSu i PO niosą od dekad rewolucję obyczajową w szkole i w mediach. Okazjonalne awantury np. „aborcyjne” po wymianie ekipy w Sejmie są doskonałą zasłoną dymną dla rosnących obciążeń fiskalnych i proceduralnych w prowadzeniu własnej działalności i normalnego życia.

Paweł Klimczewski

fot. wikipedia

Tekst ukazał się w wersji papierowej MP nr 7-8/2024

Redakcja