FelietonyPoloneza czas zacząć…

Redakcja3 miesiące temu
Wspomoz Fundacje

I o czym tu pisać, gdy obrzydzili wszystko na tyle, że po latach (długo żyję, dużo widziałam) obserwacji, refleksji, czynnego uczestnictwa w życiu społecznym, latach raz zgody na coś, raz sprzeciwu i buntu, latach kiedy się czuło, iż uczestniczyć, reagować, budować, coś wnosić, upominać się, trzeba, warto, bywa wykrzyczeć się chciało.

No o czym, gdy dziś stłumili, stłamsili, sprowadzili do absurdu, odarli ze złudzeń, na tyle, że dziś głos, nawet jeśli wczoraj wiedziało się, wołającego na puszczy, a mimo to głos, wydawało się, który to coś może zdziałać, poruszyć, obudzić, powoli acz skutecznie, wg wszelkich prawideł psychologii (w tym percepcji podprogowej), dochodzi do etapu, że chce ów głos ze smutkiem, ale po prostu zamilknąć. I mówi mi na to, bardzo bliska sercu Osoba, z której zdaniem bardzo się liczę:- „a może, a dlaczego nie o tym co u nas piękne, takie”, jak to ma w zwyczaju, gdy chce podkreślić jak bardzo coś ważne, „takie polskie, polskie”, „takie nasze, nasze”. No może. Nie będzie łatwe, ale dlaczego nie spróbować.

Udało się, niestety, udało się tak niewielu, doprowadzić tak wielu do etapu takiego; że teraz to już tylko z przerażeniem milczeć i smutkiem przyglądać się temu jak staczamy się/staczają nas, gdy my bezradnie, a wielu biernie, się poddajemy, w przepaść. Przepaść zapomnienia, wyrugowania tego wszystkiego co nawet jeśli nie wszystkich, nie każdego (wszak nie nazywamy się „wszyscy”, na imię nie mamy „każdy”) tak samo, a jednak jakoś tam łączyło wspólnotą, jednych bardziej tradycji, jednych wiary, jednych zwykłego, takiego, bez patosu, przywiązania do; dlatego ładne, dlatego warte troski bo nasze, bo polskie, bo tak nie ma nigdzie, bo wszędzie dobrze/pięknie, ale w domu najlepiej/najpiękniej. Bo nawet jeśli wszędzie (gdzieś) czuję się dobrze, to tylko tu gdzie wracam, z dłuższego, krótszego, pobytu/wyprawy czuję się w pełni u siebie, czuję się gospodarzem i miejsca, i czasu. Niestety, udało się tak niewielu, zabić w tak wielu nawet i to.

Latami pracowali, socjopaci, socjotechnicy jak dobrać się do umysłów, jak przejąć rząd nad duszami, … i udało się (a może, mam nadzieję, że -może- jest tu na miejscu, tylko im się wydaje i oby). Podsuwają nam, tematy zastępcze, jak nie komuchów, „patriotów” i patriotów, „ruskie onuce”, kacapów, szwabów, to Kamińskich, Wąsików, Nowaków, Giertychów etc. itp., na pożarcie … i nie, nie na ich pożarcie, a po to byśmy sami się wzajemnie pozżerali. Podsuwają osobopostaci, aktywiszcza, ministry, pigułki dzień po, aborcję, o której i tak wiedzą, że temat skończy się wraz z wetem, podsuwają to o czym wiedzą, że żreć się wałkując (zupełnie zresztą bezproduktywnie) będziemy, że tańczyć będziemy jak nam zagrali, gdy sami tymczasem na boku, za plecami, opracowują misterny plan globalistów „uszczęśliwienia” ludzkości, gdzie miejsca ani na inne poglądy niż mainstream, ani na narodowe rządy nie ma i być nie może. Nie po to CIA żywiła, finansowała wówczas (za pamiętnej Polski) tzw. polską demokratyczną opozycję w skrócie solidaruchów, by dziś pozwolić urwać się im ze smyczy. Przecież to ciągle ci sami co wówczas, oni sami, ich córki, synowie, wychowankowie-z naszej polskiej strony, a jeśli coś/ ktoś się zmienił to na pewno nie smycz, może jedynie oficer prowadzący ją trzymający.

No może więc tak, jak mi Karinka podpowiedziała. Może nie paprać się w tej narzuconej monotematycznej kakofonii z „odwiecznego” cyklu; kto kogo, kiedy, za co, opluje, wsadzi, kto bardziej kogo/co nienawidzi, a jeśli jeszcze nie nienawidzi to nienawidzić winien, by być trendy i w zgodzie z wytycznymi. Może nie w tym wszystkim co narzucone, dyżurnie od 1989 roku; grzeb w sumieniach innych, zapomnij o chwastach we własnym i gryź, kop, drap, pluj, bluzgaj i nie, nie w sprawach istotnych, bynajmniej w istotnych, a w tych, które zająć cię mają na tyle byś o istotnych myśleć nie zechciał/a. Taka tania sztuczka, a że tania, łowcy okazji, jak na Black Friday, gdy się zwyczajnie na nią łapią, nie być łowcą. Może więc tak, może nie czas jeszcze zamilknąć, może zamiast ulegać, narzekać, z innej strony tę hydrę poskromić trzeba. Może można pokusić się, mimo wszystko, o to by łby (wszystkie- ile ich dziś ma) urwać hydrze i zacząć zwyczajnie zauważać, że oprócz zewsząd napierających nicości i zła, piękna jest więcej. Że ono, to piękno po prostu jest, a jeśli coś zrobić trzeba to wspomnieć o nim, nie pozwolić by stłamsił je grzech zamilczenia.

Może tak i wdzięczna jestem za tę inspirację, bo zamilknąć znaczy polec, znaczy uznać, że zwyciężyli instruktorzy „szczęśliwości” made in globalizm ze swoimi: „róbta co chceta”, o swoim zapomnijta, cudze chwalta, czujta się kim chceta, moje jest mojsze, znadź kij na sprzeciwiający się twojej racji „ryj” itp.itd.

I tak obok wszystkiego co wstrząsa polityczną sceną, krew w ludziach (na życzenie kilku – i ich mocodawców) gotuje, „scyzoryki w kieszeniach otwiera”, w polskich, w miarę normalnych (przez chwilę jeszcze)szkołach czas studniówek, a wraz z tym „Poloneza czas zacząć”. W ramach odtrutki, zerkam na setki wrzucanych do sieci (youtuby, instagramy, tik-toki i gdzie jeszcze tylko się da) video relacji z najróżniejszych zakątków Polski, szkół dużych i tych mniejszych, tych z tradycjami, znanych/uznawanych, i tych co to gdzieś na prowincji, po cichutku …

Tak sobie przeglądam i co widzę, ano widzę kult tradycji, kult polskości. Chwalą się, nie wstydzą (jeszcze) tym, że polonezem rozpoczęli. Wiem, że wcześniej miesiącami to ćwiczyli, by wypadło, w tym pięknym, ważnym dniu dostojnie, jak na poloneza przystało, jak to drzewiej na ważnym balu w Polsce bywało, jak z choć z niematerialnym, to przecież DZIEDZICTWEM zerwać więzi nie można, bo polskie, bo nasze, bo ważne, jak chwila wkraczania w dorosłość ważna.

Tak, tak, już w telewizorni słyszałam, że bale to na miarę weselisk, że przesada, że straszne jak to teraz…, że za naszych czasów skromnie etc. I zagotowałam się. Bo nawet jeszcze to, owszem inne niż kiedyś w oprawie ( i inna to bajka), (choć Polonez zawsze taki sam) bo czasy inne, bo kiecki, bo … bo trzeba zwyczajnie sprowadzić na temat – około-, by … obrzydzić, ośmieszyć, zohydzić, zaorać? A przecież nie, nie wrzucają do sieci tego co później, zabawy po ichniemu, tej muzyki i tego ich klimatu, których my już nie rozumiemy, wrzucają: „poloneza czas zacząć”, zaczęliśmy, wykonaliśmy, a wyszło nam tak, a byliśmy piękni, a tak oto pięknie, dostojnie, po polsku w dorosłość, tanecznym, po polsku, krokiem wkraczamy.

I tak wirtualnie wędrując przez tę naszą Polskę od szkoły do szkoły, gdy się długie lata chleb z tego pieca jadło, z nutką i tęsknoty, ale jeszcze większą podziwu, że się im mimo „ciekawszych” ofert i podpowiedzi „cywilizacji” chce, że dali z siebie tyle i wykonawcy, i ci, którzy ich przygotowali, by wreszcie finalnie tak to pięknie wyszło, bo tak, bo pięknie, bo oglądając i serce rosło i dusza śpiewała i … refleksja się zrodziła.

Zawiodła mnie ta wędrówka do albumu wspomnień. Lata pobytu na Białorusi. Tam gdzie usłyszałam na żywo Poloneza Ogińskiego „Pożegnanie Ojczyzny” po polsku, w wykonaniu Białoruskiego Narodowego Zespołu „Pieśniary”:

Pieśń do Ojczyzny zna swój szlak

wirując w niebie niby ptak

do kraju leci, gdzie jest ojców dom,

gdzie czeka na mnie miła i kochana,

co na zawsze mi oddana

tam, gdzie polonezem każda księżycowa noc zaczarowana.

Z tamtych pól i wód wszyscy pochodzimy,

stamtąd jest nasz rodowód

dokąd kiedyś powrócimy,

nie opuścimy go już

(kochany kraj, kochany kraj).

Kościół na górze stoi tam

biegałem doń w dzieciństwie sam

z błękitu nieba, w blasku słońca mi śpiewali

dla mnie słodko aniołowie

i przemawiali ojcowie

świecił do mnie tam z ambony

i koiły mnie kościelne dzwony.

Boże, dodaj nam siły

Boże, bądź miłościwy

Boże, broń nas przed wrogiem

Boże, wskazuj nam drogi

tam, gdzie czarujący kraju blask

tam, gdzie najpiękniejszy w świecie las

tam, i rzeka czekają na nas

skąd płynie do nas życia czas,

tam jest Ojczyzna

tam jest nasz kraj

do ziemi swej

powinniśmy powrócić

Pieśń do Ojczyzny zna swój szlak

wirując w niebie niby ptak

do kraju leci, gdzie jest ojców dom,

gdzie czeka na mnie miła i kochana,

co na zawsze mi oddana

tam gdzie polonezem każda księżycowa noc zaczarowana.

a później tyle razy, że zliczyć nie potrafię ile, słuchałam go na próbach (gdy prosili: „zobacz Bożena, posłuchaj czy dobrze wymawiamy, popraw, …”), na uroczystościach, festiwalach, tych na których, na Białorusi, polskość promowano, tych, których celem ocalić co polskie od zapomnienia było.

I tak sobie, wyzwana niejako do odpowiedzi przez bliską sercu rozmówczynię, by o tym co piękne, gdy podłości tyle wkoło, gdy w zasadzie już tylko milczeć się bezradnie chciało, wspomnieć. Wyzwana do odpowiedzi pomyślałam, a co tu u nas jeszcze pięknego ostało się… ??? , i dalej, a może właśnie to. A może ten kilku, kilkunastominutowy finalnie, poprzedzony godzinami wysiłku Polonez właśnie. Bo może skoro Oni tam na Białorusi, polskość upatrują w tym, że las, że ambona, że Ojców głos, że Boże daj, bądź, broń, wskazuj … to może tu, na rodzimym podwórku też. Bo może skoro tam na Białorusi ze łzami w oczach tego słuchałam i uświadamiałam sobie, w jak niewielkiej treści mieści się to co scala, że ta Ojczyzna to to co prastare, praojcami wypracowane, to czemu nie tu, skoro tak samo łzy się w oczach kręcą, za… utraconą … polską Polską.

Bo jeśli wszystkimi dostępnymi środkami wzbudzać próbują w nas kult nijakości, bylejakości, amoralności, wręcz ekshibicjonizmu, to dlaczego wiedzeni głosem nielicznych wołających na puszczy nie mamy spróbować wzbudzić w samych sobie potrzeby kultu dla piękna, miłości, tradycji, dla tego co Pradziadowie, Ojcowie zostawili, dlaczego ulegać podpowiedziom tych, którzy uczą jak dzielić włos na czworo, a siebie, na plemiona, szczepy, odszczepy, a nie kultywować tego co gotowe, co sprawdzone, dużo prostsze, sercu bliższe, ojczyste.

Dlaczego nie chcieć sięgnąć po to co zwyczajne, normalne, po ludzku ludzkie, co najbliżej, po to, na co, gdy inni nie widzą, patrzymy z zachwytem, co sprawia, że serce rośnie, dusza śpiewa… dlaczego pozwolić żądnym panowania nad naszymi duszami zmusić nas do zapomnienia o tym co w nas piękne, gdy przecież jeśli się nie poddamy, ocalić od zapomnienia możemy, co więcej obowiązek mamy.

Zatem Poloneza czas zacząć, bo piękny, bo dostojny, bo polski, bo nasz… bo Polski musimy się nauczyć na nowo, od czegoś trzeba zacząć, dlaczego nie od osobistych wspomnień, dlaczego nie od okazania podziwu tym, którzy (jedni świadomie, inni może mniej) te wspomnienia obudzili?! Wspomnienia w jednych dawno w jednych dopiero co przebrzmiałej młodości, ale (i to przede wszystkim) tęsknotę, tęsknotę za… polską Polską.

Bo jeśli, tak sobie pomyślałam, wzrusza, że oni Młodzi tak właśnie w dorosłość wchodzić jeszcze chcą, to dotrzymajmy im kroku, to wspomnijmy, to zauważmy, doceńmy. I nie, nie piękne i „piękne” sukienki, muszki, garnitury i inne fraki, (choć te też- tu łyżka dziegciu, nie każda kiecka, dekolt po pas, szlic po pas, tu akurat komponują, ale to już wina dorosłych/dojrzałych(?), którzy chcą swoje dzieci zwyczajnie wyeksponować, bo ich własne snobistyczne ambicje i ego przerastają treść formą – pokazuchy) takie będą mieli okazje wiele razy jeszcze założyć. Ale to młodym powiedzmy, że takiego(wszędzie gdzie było, bo nie wszędzie, z winy snobizmu rodziców i niemocy szkoły w okrzesaniu rodziców, było) dostojeństwa, szyku, elegancji, dbałości o formę po prostu trudno nie zauważyć. Że taka doniosłość, takie dostojeństwo, taka chwila jest raz w życiu i że jeśli na ten raz zechcieli sięgnąć do korzeni i zaprezentować właśnie to, że ze źródeł czerpać chcą , to cieszy i dobrze na przyszłość rokuje. To my, którzy podziwiamy ich w tym tańcu, tańcu- jego wymowie i symbolice, nie w didaskaliach pt. kiecka, makijaż podkreślam, dajmy świadectwo naszego i uznania, i wzruszenia. Odpowiedzialni jesteśmy za to, by oni nie przeszli do tego w czym uczestniczyli jak do czegoś co zadane, wyćwiczone, wykonane, zapomniane. By wiedzieli, od nas, ich rodziców, dziadków, znajomych i nieznajomych, że zrobili coś niesamowicie ważnego. Że zechcieli dać, najpiękniej jak potrafią, świadectwo utożsamienia się z tą kulturą, z tą tradycją, z tą polskością, które bliskie są sercom pokolenia ,tego pokolenia, od którego, w drodze do tworzenia lepszego jutra, przejmą w niedalekiej już przyszłości „pałeczki”.

Przecież i my w ogromnej ludzkiej masie tak właśnie wkraczaliśmy w dorosłość i nie dopuszczaliśmy wówczas do siebie myśli, że ktoś nam to z głów zechce wygumkować, a nawet gdy na myśl przyszło, że zechce, to wierzyliśmy, że nie pozwolimy by się mu udało. Co się więc z nami stało, że dziś pozwalamy by rządziły nami złe, narzucane tematycznie emocje, zamiast tego co kiełkowało pięknego wówczas?!

Tu jest Polska i tyle tej Polski ile zechcemy zachować. A zachować znaczy nie mniej, nie więcej ponad to: Byle szkoła ciągle była tym miejscem, które nie jedynie o kulturowym dziedzictwie, o tradycji naucza, ale dziedzictwu tradycji pozostaje wierne i w tym duchu by kształtowała postawy. Byle rodzice, szczególnie dziewcząt ( i nie wszyscy, a niektórzy) nie mylili studniówki z balem maturalnym, czy balem na innym „Batorym”, a już na pewno nie z wybiegiem, czy wystawą, na której jak manekiny ich pociechy robić mają za eksponaty, ich rodziców własnego snobizmu i realizacji w dzieciach osobistych niespełnionych ambicji. A jeśli mylą, byle szkoła chciała zachować, w tym choćby względzie, autonomię i takim, wymuszającym przerost formy nad treścią, rodzicom potrafiła wyperswadować zapędy do w blichtrze upatrywania wartości, a przede wszystkim w postarzaniu własnych pociech, gdy one przecież ani samodzielne jeszcze, ani w pełni świadome czym tak naprawdę życie i własna za nie odpowiedzialność.

A ta studniówka to po to by uświadomić iż oprócz wiedzy stricte naukowej, również wiedza o stosownej do miejsca, okoliczności etykiecie w życiu obowiązuje. Byle i szkoła, i ci sami rodzice nie zapomnieli, że tak jak nie wszystko złoto co się świeci, tak samo nie z zewnątrz, a z wewnątrz człowiek jest najbardziej prawdziwym w człowieczeństwie człowiekiem. Wszak ta studniówkowa młodzież to ciągle jeszcze uczniowie, a ta studniówka to choć -aż, to jednak tylko preludium. Właściwe sceny, akty, komponować i wykonywać będą sami, ale dopiero wówczas gdy dojrzeją do tego, tak emocjonalnie, jak odpowiedzialnie, w sensie gdy usamodzielnią się i nie, nie za sto dni przecież. Ta studniówka to jedynie klucze: wiolinowe, basowe, pierwsze nutki, pauzy, to pierwsze takty i kroki tańca z życiem. Przyjdzie, w dojrzałym życiu tańczyć i „tańczyć”, tego doświadczą gdy osiągną upragnione dyplomy, cele, posady, własne w życiu miejsca. Wtedy dopiszą sami, albo życie im dopisze kolejne takty, do ich własnych tańców. Być może nie będą to już polonezy, być może poloneza nie zatańczą już nigdy więcej, ale…, ale może w pamięci zostanie ten właśnie, który na progu startu w dorosłość sprawił, że czuli się inaczej niż zwykle, że (pewnie licząc kroki by „dygnąć” w kolejnym, właściwym) czuli doniosłość chwili, że czuli się w nim dostojnie, że właśnie w tym dostojeństwie upatrywali iż tak pójdą przez życie i zechcą czerpać z tego właśnie wspomnienia, gdy przyjdzie stawiać kolejny i kolejne kroki i stawiać je dostojnie. By jednak mieli do czego wracać, nie może być tak, że nie zostali w to wyposażeni. I to jest zadanie szkoły! Tej jako gospodarza studniówki też! A jako, że tak jak nie ma piękniejszego w dostojeństwie tańca od poloneza, tak nie ma piękniejszego w postawie życiowej, znającego wagę swoich czynów, gdzie wartością najwyższą relacje z drugim człowiekiem człowieka- dostojnego Człowieka.

A jako, że nie ma Polski bez polskości, tak uczmy się jej, na nowo i dlatego; Poloneza czas, Mili Państwo, zacząć!

Bożena Gaworska-Aleksandrowicz

Redakcja