WywiadySamborski: Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Rozmowa z dr. Tadeuszem Samborskim, działaczem PSL, kandydatem do Sejmu w okręgu nr 1 z listy Trzeciej Drogi

Panie Tadeuszu, był Pan już dwukrotnie posłem na Sejm RP z listy PSL, w II i IV kadencji. Obecnie jest pan nr 1 na liście Trzeciej Drogi w okręgu nr 1 obejmującego spory obszar Dolnego  Śląska, z Legnicą i Jelenią Górą. Dlaczego zdecydował się Pan na start?

– Od dzieciństwa rodzice wpajali mi poczucie służby wspólnocie, zarówno tej lokalnej, jak i narodowej. Jestem od 1962 roku działaczem ruchu ludowego, najpierw w szeregach ZSL, a potem, aż do dzisiaj, PSL. Nigdy nie zmieniałem i nie zmienię barw partyjnych, co obecnie jest czymś nagminnym. Nie wstydzę tego, ze działałem w PRL, bo to dla mnie była także Polska, moja ojczyzna. A dlaczego, mimo tak długiego przecież stażu politycznego, ubiegam się o mandat posła raz jeszcze? Przede wszystkim w pełni podzielam jeden z głównych postulatów programowych naszego komitety wyborczego, który ma w nazwie termin „Trzecia Droga”. Co to oznacza? To postulat odejścia od tego co dominuje od lat w polskiej polityce, od zimnej wojny między dwoma wrogimi obozami. Chcemy wnieść do polskiej polityki nową jakość, a właściwie przywrócić podstawową zasadę demokracji, a jest nią dialog i kompromis. Nie da się budować Polski w atmosferze permanentnej wojny domowej wszystkich ze wszystkimi. Jak mówił na jednej z konwencji wyborczych naszego Komitetu prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz,  musimy zatrzymać tych, którzy chcą nas skłócić, podzielić, którzy doprowadzają do wojny domowej, nie tylko już politycznej, ale już do fizycznych ataków. Chcemy powiedzieć Mówimy stop nienawiści, stop hejtowi, stop zawiści i stop chamstwu. Także tocząca się obecnie kampania wyborcza potwierdza naszą diagnozę, nie było chyba bardziej bezwzględnej i niszczącej kampanii jak ta obecna.

A jaki wpływ na Pana decyzje o stracie w wyborach odegrały sprawy kresowe, którymi zajmuje się Pan od dawna?

– Tak to prawda, ten temat jest mi szczególnie bliski. Jest jeszcze sporo spraw do załatwienia, które mimo upływu lat nie są załatwione. Myślę przede wszystkim o niedokończonej walce o pamięć i godne uczczenie ofiar zbrodni ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na ludności polskiej Kresów Wschodnich RP. Na pewno czytelnicy „Myśli Polskiej” dobrze znają moje w tej sprawie stanowisko, bo jestem częstym gościem na Waszym łamach. Pomimo tego, że wiele w tej sprawie zrobiono, w odczuciu sporej części Polaków nasza misja nie jest jeszcze skończona, zwłaszcza w kontekście szerzącego się na Ukrainie kultu zbrodniarzy, który trwa w najlepsze i nie widać jego końca. Jednym z najbardziej pilnych postulatów jest doprowadzenie do ekshumacji i godnego pochówku zamordowanych na Kresach Polaków. To bardzo bolesna kwestia, także dla licznej rzeczy potomków Kresowian żyjących tu, na Dolnym Śląsku. Nie mogę zrozumieć dlaczego władze ukraińskie zgadzają się na ekshumacje i pochówki żołnierzy Wehrmachtu, którzy zginęli na Ukrainie a tak niechętnie odnoszą się do naszych postulatów.

Wspomniał Pan o niedokończonej misji na rzecz utrwalenia pamięci o ofiarach ludobójstwa na Kresach. Ta misja trwa, w Pana przypadku już bardzo długo…

Tak, od końca lat 90. Zajmujemy się tym we współpracy ze środowiskiem kresowym. Zresztą w na tej drodze obecna też była od początku „Myśl Polska”. Razem uczestniczyliśmy w pierwszych, wręcz pionierskich przedsięwzięciach, jakimi był np. konferencje naukowe poświęcenie temu tematowi. Np. w roku 2004, jeszcze starej siedzibie PSL na ul. Grzybowskiej w Warszawie, obyła się konferencja pod patronatem Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego, na której obecni byli m.in. nieżyjący już prof. Wiktor Poliszczuk, Ukrainiec walczący o prawdę o  UPA, płk Jan Niewiński, komendant Samoobrony w Rybczy k. Krzemieńca, czy Zygmunt Mogiła-Lisowski. Potem był, powołany na zebraniu w Muzeum Niepodległości w Warszawie, Społeczny Komitet Obchodów 65. rocz­nicy Ludobójstwa na Kresach Wschodnich, na czele którego stanął Jarosław Kalinowski. Był to rok 2008, a rok wcześniej Kresowy Ruch Patriotyczny podpisał z PSL Porozumienie o współdziałaniu dla dobra Rzeczypospolitej Polskiej. Ze strony PSL dokument podpisał Waldemar Pawlak (prezes), a ze strony Kresowego Ruchu Patriotycznego: Jan Niewiński, Henryk Grabowski, Zygmunt Mogiła-Lisowski i Ryszard Orzechowski. To był fundament współpracy pomiędzy PSL a środowiskami kresowymi. Na wspominamy przeze mnie spotkaniu inauguracyjnym Komitetu w roku 2008 obecny był także gen. Mirosław Hermaszewski. Potem były pamiętne obchody 70. Rocznicy, największe i najbardziej znaczące, które w moim przekonaniu przełamały społeczne milczenie na ten temat i odbiły się szerokim echem w całej Polsce. Uczestniczył w nich gość z Ukrainy, deputowany Rady Najwyższej z Partii Regionów – Wadim Kolesniczenko, który przywiózł petycję podpisaną przez 148 deputowanych apelujących do polskiego Sejmu o uznanie zbrodni na Wołyniu i Kresach za ludobójstwo. Podczas debaty w Sejmie wspaniałe przemówienie wygłosił nasz poseł Franciszek Jerzy Stefaniuk, ale termin „ludobójstwo” zastąpiono potworkiem semantycznym „zbrodnia o znamionach ludobójstwa”. Po wielkim Marszu Pamięci w dniu 11 lipca 2013 roku wieniec w imieniu PSL pod tablicą na Krakowskim Przedmieściu złożyłem razem z Jarosławem Kalinowskim. W tych obchodach po raz przedostatni uczestniczył płk Jan Niewiński, który zmarł w 2015 roku. Wspomnę jeszcze o moim skromnym udziale w upamiętnieniu poety Wołynia, ludowca, ofiary mordu dokonanego przez UPA – Zygmunta Jana Rumla. Tablica jemu poświęcona zawisła podczas obchodów 70-lecia na ścianie Pałacu Rembielińskiego w Warszawie a jego imieniem nazwano biblioteki w Warszawie i Prochowicach.  To w największym skrócie nasza droga przez już prawie 20 lat. Tak jak już powiedziałem, mimo że wiele osiągnęliśmy, nadal jest wiele do zrobienia. Zwracałem niedawno uwagę na to, że do tej pory w stolicy naszego państwa nie ma godnego ofiar pomnika w centrum miasta, co było wielkim bólem Jana Niewińskiego, który wałczył do końca o to, żeby taki pomnik stanął. Ludzie, którzy działali razem z nami, a którzy byli świadkami tego co działo się w 1943 i 1944 na Kresach, już nie żyją. Teraz to my musimy kontynuować ich dzieło i dążyć do tego, by wszystkie ich postulaty zostały zrealizowane.

Powróćmy jeszcze do wątku lokalnego. Jest Pan znany z tego, że często bywa Pan wśród ludzi i z nimi czuje się Pan wyśmienicie. Jak wieść gminna niesie jest Pan dostępny wszędzie i zawsze dla zwykłych obywateli a nie tylko dla VIP-ów. Z czym najczęściej przychodzą do Pana ludzie prosząc o pomoc?

– Gama spraw z jakimi zwracają się do mnie mieszkańcy wsi i miasteczek Ziemi Legnicko-Jeleniogórskiej jest bardzo szeroka. Często są to sprawy specyficzne, występujące tylko w naszym regionie, jak np. problem tzw. mienia zabużańskiego czy uzyskania dokumentacji potwierdzającej akt urodzenia, chrztu czy ślubu ludzi urodzonych na b. Kresach Wschodnich II RP. Reaguję też na każdy sygnał od ludzi potrzebujących pomocy  dotarciu do wybitnych lekarzy-specjalistów praktykujących we Wrocławiu i w Warszawie, a wielu z nich mam zaszczyt znać osobiście. Docierają też do mnie często mieszkańcy różnych miejscowości zatroskani stanem zabytków na ich terenie. Wielu z nich udało mi się wspomóc finansowo (pełniąc różne funkcje) w szlachetnym dziele ratowania zabytkowych budowli (pałace, kamienice, kościoły, teatry). Bywają też sytuacje, kiedy potrzebna jest doraźna pomoc, wręcz interwencyjna. Ostatnio w Bogatyni mieszkańcy odczuli boleśnie znaczącą podwyżkę cen za ogrzewanie. Powstał Komitet Protestacyjny zorganizowany przez Jerzego Wiśniewskiego, prezesa Stowarzyszenia Wspierania Inicjatyw Lokalnych. Jestem całym sercem ze społecznością Bogatyni – zwłaszcza z tą jej częścią, która ponosi dotkliwe straty w budżetach domowych. Jeśli uzyskam mandat Posła na Sejm RP, zajmę się ta sprawą w sposób odpowiedzialny i mam nadzieję skuteczny.

Dolny Śląsk ma wiele problemów, na co jeszcze zwróci Pan uwagę?

– Tak, nasz region boryka się z wieloma problemami, jak np. postępującą degradacją, np. w porównaniu z województwami na wschód od Wisły. To pewien paradoks, bo kiedyś to zachód Polski był uznawany za lepiej rozwinięty niż wschód, ale teraz wszystko się zmieniło. Nie tak dawno goszczący na konferencji kresowej w Srebrnej Górze prof. Stanisław Nicieja, z którym blisko współpracuję od wielu lat, zauważył, że wystarczy porównać stan dróg lokalnych na wschodzie i zachodzie Polski, by dostrzec wręcz przepaść, oczywiście na naszą niekorzyść. To prawda, że Polska wschodnia i centralna rozwinęła się dobrze, a część zachodnia podupadła. Dlatego zwróciłbym szczególną uwagę na sprawy wsi i małych miasteczek dolnośląskich, a także na pielęgnowanie kultury ludowej, wspieranie zespołów folklorystycznych. Nasz region jest bogaty nie tylko w zabytki, ale i prężne środowiska artystyczne, które powinny być bardziej wspierane niż dotychczas. Jest więc co robić, myślę, że moje doświadczenie jako posła i polityka – przydałoby się naszemu regionowi.

Obok kultywowania pamięci O Kresach Wschodnich nie zapomniał Pan o Ziemiach Zachodnich, o Dolnym Śląsku i innych regionach. Moim zdaniem to bardzo ważne, że nie ogranicza się Pan wyłącznie do tematyki kresowej. Żyjemy w czasach, kiedy deprecjonuje się i wyśmiewa na każdym kroku dorobek kilku pokoleń żyjących w Polsce po 1945, całkowicie zapomniano o idei piastowskiej, która była bardzo ważną inspiracją patriotyczną w czasach, kiedy Polska zagospodarowywała przyznane jej na konferencji w Poczdamie ziemie na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej. To Pan, niejako wbrew panującej modzie i tendencji, był pomysłodawcą i organizatorem Dni Pionierów Osadnictwa na Ziemiach Odzyskanych. Byłem kilka razy na tej imprezie i wspominam je  z sentymentem. Co się stało z tą inicjatywą?

– Rzeczywiście, od 2015 roku organizowaliśmy w Legnicy, na Zamku Piastowskim Dni Pionierów Osadnictwa na Ziemiach Odzyskanych. Jako członek Zarządu Województwa Dolnośląskiego miałem możliwości zapewnienia tej imprezie zaplecza finansowego i organizacyjnego, mimo że – jak wyczułem od samego początku – moi koledzy z Zarządu nie byli do tego pomysłu nastawieni entuzjastycznie. Pamiętam, że przeżyłem szok, kiedy podczas uroczystych obchodów 25-lecia samorządu na Dolnym Śląsku przedstawiciel Platformy Obywatelskiej stwierdził, że ich najtrudniejszym zadaniem przed jakim stanęli na początku budowania samorządności było przezwyciężenie tzw. idei piastowskiej. Wręcz zamurowało mnie, bo w ich przekonaniu, ludzi wywodzących sie z obozu solidarnościowego, idea piastowska była reliktem komunizmu! A przecież to nieprawda, myśl zachodnia narodziła się jeszcze w okresie zaborów a jej twórcami byli działacze Narodowej Demokracji, choćby Jan Ludwik Popławski. W 1945 roku idea piastowska była już akceptowana przez wszystkie siły polityczne, od PPR, poprzez PPS i PSL, po takich ludzi jak narodowiec Zygmunt Wojciechowski, twórca Instytutu Zachodniego. Ostatnio ukazała się biografia Jan Dębskiego, wybitnego działacza ruchu ludowego, członka PSL „Piast”, autorstwa dr Mateusza Ratyńskiego z Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego. Dowiedziałem się z niej, że po wojnie, on, bliski współpracownik Wincentego Witosa, przyjechał na Dolny Śląsk i organizował zręby polskiego szkolnictwa. To jest dorobek, którego nie możemy się wypierać. Nie rozumiem też tych polityków i publicystów, którzy uważają, że termin „Ziemie Odzyskane” jest wymysłem propagandy komunistycznej. Tego terminu używali przecież nie tylko ludzie z PPR, ale także jej przeciwnicy. Nie ma się czego wstydzić, przecież obchody Dni Pionierów Osadnictwa odbywały się na Zamku Piastowskim w Legnicy, najbardziej wymownym miejscu, świadczącym o prapolskości tej ziemi. W wieku XIII to było centrum polityczne i gospodarcze ówczesnej Polski! W 1945 roku Polacy nie przyjechali na obcą ziemię, przyjechali na utraconą przed wiekami swoją, polską, piastowską ziemię. To jest fakt historyczny, a negowanie tego, wyśmiewanie i lekceważenie,  uważam za działanie antypolskie.

To samo dotyczy chyba podkreślania przez Pana roli, jaką odegrało w historii tej ziemi i Polski wojsko idące w 1945 roku ze wschodu, czyli 1. i 2. Armia Wojska Polskiego. To też nie wszystkim się podobało…

– To kolejny przykład fałszywego pojmowania historii. Ja zawsze podkreślałem rolę pionierów żołnierzy 1. i 2. Armii Wojska Polskiego. Nie tylko w wywalczeniu dla Polski ziem na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej, ale także w zagospodarowaniu ich po wojnie. Do niedawna żyli jeszcze tacy ludzie jak choćby Monika Śladewska, kresowianka, a potem żołnierz 2. Armii Wojska Polskiego, która była związana z Dolnym Śląskiem. Pamiętam, jak ubolewała nad niesprawiedliwym traktowaniem pamięci o żołnierzach tych armii. Oficjalna polityka historyczna realizowana np. przez IPN jest czymś dla mnie niezrozumiałym. To zaciekłe niszczenie śladów pamięci o żołnierzach polskich walczących o polskość tych ziem, rozbijanie pomników, na których są orły piastowskie i sylwetki polskich żołnierzy – to gwałt na polskiej pamięci narodowej. Zresztą ci animatorzy tej polityki działają wbrew oficjalnym wypowiedziom ważnych polityków obecnego obozu rządowego. Chcę przypomnieć, że podczas uroczystości na cmentarzu żołnierzy polskich poległych przy forowaniu Odry w 1945 roku w Siekierkach, w roku 2017, prezydent Andrzej Duda powiedział: „Nie wolno dzielić tych, którzy polegli za ojczyznę, krew przelana za ojczyznę jest jedna, krwi przelanej za ojczyznę nie wolno w żaden sposób dzielić i nie wolno w żaden sposób dzielić tych, którzy za ojczyznę polegli”. I mówił dalej: „Jesteśmy tu na tym cmentarzu, gdzie w dostojeństwie i ciszy spoczywają żołnierze, z których krwi powstała wolna Polska – ta, która jest tu i teraz… Dzięki tej żołnierskiej krwi polscy tułacze wypędzeni ze Wschodu znaleźli tu swój nowy dom… i żyją tu do dzisiaj. Tak jak ze śmierci Chrystusa i Jego zmartwychwstania narodziło się nowe życie, tak też z ich śmierci tutaj… narodziła się Polska i ta ziemia dla Polski. To jest polska ziemia, tak samo jak śpiewamy na Monte Cassino: Ta ziemia do Polski należy, bo wolność krzyżami się mierzy. Także tymi krzyżami, które stoją tu wokół nas – pod którymi leżą polscy żołnierze… Chylimy czoło przed ich bohaterstwem, przed ich dziełem, którego umiłowanym przez nas efektem jest dzisiejsza wolna Polska”. A w roku 2021 w Wałczu Joachim Brudziński, polityk PiS-u, mówił: „Nie dzielimy krwi polskiego żołnierza. Dla mnie krew żołnierza przelana tu na Wale Pomorskim, przelana pod Kołobrzegiem, pod Siekierkami, pod Berlinem, ma taką samą wartość, jak krew żołnierzy przelana na Monte Cassino. Rok temu przyjechała tu córka gen. Andersa i powiedziała piękne słowa w Siekierkach. Tu leżą ci młodzi ludzie, którzy nie zdążyli do armii mojego taty”. Myślę, że przydałoby się, żeby te słowa były bardziej znane, zwłaszcza wśród tych, którzy ferują niesprawiedliwe wyroki.

Jak co roku jest Pan organizatorem Festiwalu „Jesienny Romans”, który kiedyś nazywał się „Festiwal Romansu Polsko-Rosyjskiego im. Lidii Nowikowej”. Tę zmianę nazwy i formuły wymusiła wojna na Ukrainie?

– Poniekąd tak, choć od pewnego czasu festiwal zmierzał ku szerszej formule słowiańskiej. Nie ukrywam, że zachowanie festiwalu w poprzedniej formule stało się trudne. Jak wiadomo, po wybuchu wojny na Ukrainie, wszystko co jest związane z Rosją stało się niepoprawne politycznie,. Ja rozumiem, że jeśli chodzi o kwestie polityczne czy moralną ocenę wojny było to zrozumiałe, ale objęcie ostracyzmem języka i kultury rosyjskiej – jest przesadą. Dochodzi do dosyć absurdalnych sytuacji, że niektórzy ważni goście w zeszłym roku nie przyszli na koncert galowy naszego festiwalu, bo bali się, że ktoś może zaśpiewać po rosyjsku. Z takim zjawiskiem zetknąłem się nie tylko przy okazji tej imprezy. To jest absurd. Nie da się wykreślić i wymazać ze światowej kultury wielkiego dorobku rosyjskich poetów, pisarzy i kompozytorów. Wierzę, że prędzej czy później, mam nadzieję, że prędzej – wróci w tym obszarze normalność.  Puszkin czy Czajkowski nie są odpowiedzialni za politykę obecnej Rosji, to chyba jest oczywiste. Nie rozumiem pewnych postaw, jakie się u nas pojawiały, a które są sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Przy okazji chciałem też jasno pokreślić, że byłem zawsze otwarty także na kulturę ukraińską, która w swej części ludowej jest pokrewna polskiej i rosyjskiej. Wojny mijają i kończą się, a narody muszą żyć obok siebie, zwłaszcza narody o tak pokrewnych duszach. Na terenie Dolnego Śląska żyje wielu Ukraińców, obywateli polskich, z którymi mam przyjazne relacje. Zawsze podkreślałem, że nie ma zbrodniczych narodów, są tylko zbrodnicze ideologie. Wiktor Poliszczuk przekonywał nas, że Ukraińcy jako naród też zasługują na szacunek, dlatego zawsze oddawałem hołd tym Ukraińcom, którzy w tragicznych latach 1943-1944 – narażając swoje życie ratowali życie Polaków. A było ich wielu, jednak nie zawsze na współczesnej Ukrainie chce się o nich pamiętać. Bez względu na losy tej wojny, Polacy, Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini – pozostaną sąsiadami. Pragnę, żeby moja działalność służyła zabliźnianiu ran i tworzyła nowe pola współpracy i zrozumienia. Kultura jest w tym dziele bardzo dobrym narzędziem.

Dziękuję za rozmowę i zachęcam wszystkich do przeczytanie Pańskiej książki pt. „Z Kresów nad Odrę”, która ukazała się właśnie nakładem Domu Wydawniczego Myśl Polska. Znajdą tam Państwo rozwinięcie wielu wątków, które poruszyliśmy. Życzę powodzenia w wyborach.

Rozmawiał: Jan Engelgard

Myśl Polska, nr 41-42 (8-15.10.2023)

Redakcja