FelietonyPolskaŚwiatPiskorski: Pod powierzchnią

Redakcja11 miesięcy temu
Wspomoz Fundacje

Zadających uzasadnione pytania i krytycznie spoglądających na otaczającą nas rzeczywistość system wrzuca do pojemnego worka z etykietką „zwolennicy teorii spiskowych”.

W polskim języku potocznym zwykliśmy określać ich mianem „szurów”, „świrów” i podobnymi, mało pochlebnymi epitetami. Tymczasem sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, o czym mogliśmy przekonać się choćby podczas niedawnego, współorganizowanego przez Wydawnictwo Wektory i Kluby Myśli Polskiej, cyklu dialogów z wybitnym niderlandzkim uczonym, politologiem i ekonomistą, prof. Keesem van der Pijlem.

Powyższe nie oznacza, że wśród nas nie ma ludzi faktycznie sfiksowanych na punkcie całkowicie nienaukowych, fantastycznych i absurdalnych teorii, wszelakich płaskoziemców, wyznawców wiary w reptilian i tysięcy innych bajek. Wydaje się wręcz, że dla obecnego systemu ich istnienie jest całkiem pożyteczne: dzięki nim można zaszufladkować wszystkich wątpiących w establishmentowe dogmaty do jednej kategorii, jednoznacznie dyskredytującej z góry wszelkich sceptyków i krytyków panującej narracji. Sama kategoria „teorii spisku” zrobiła ogromną karierę w mateczniku sterowania opinią publiczną – Stanach Zjednoczonych. Po raz pierwszy zastosowano ją bardzo szeroko na określenie wszystkich tych, którzy nie dowierzali tezom przedstawionym w raporcie tzw. komisji Warrena na temat zabójstwa prezydenta Johna F. Kennedy’ego w 1963 roku. Rzeczową krytykę oficjalnej wersji wrzucono wówczas skutecznie do jednego worka z najbardziej absurdalnymi tezami głoszonymi przez ludzi wykazujących poważne braki równowagi psychicznej. Ten sam mechanizm powtarzany jest od dziesięcioleci, również w Polsce. Bardzo skutecznie.

Dlatego warto pochylić się nad tym zjawiskiem nieco uważniej i zdać sobie sprawę z tego, że nie zawsze to, co widzimy na zewnątrz, w zdeformowanym medialnym zwierciadle, prezentuje obraz stanu faktycznego. Możemy założyć, że polityka stanowi realizację interesów określonych grup kontrolujących władzę. Jedynie naiwni idealiści mogą wierzyć w to, że – jak mawiał niegdyś ks. prof. Mieczysław A. Krąpiec – jest ona faktycznie „rozsądnym działaniem na rzecz dobra wspólnego”. W rzeczywistości jest ona raczej pewną wypadkową ścierających się, niejednokrotnie wzajemnie sprzecznych interesów określonych ośrodków – zewnętrznych i wewnętrznych. Większość tych ośrodków znajduje się poza polem widzenia opinii publicznej. O istnieniu niektórych z nich nawet nie wiemy. Wielu rzeczy możemy się jedynie domyślać.

Jak w tej sytuacji nie popaść w absurdalne, jednoprzyczynowe próby nadawania światu politycznemu jakiegoś sensu? Jak uniknąć pułapki nieuzasadnionej wiary w wszechobecność i wszechsprawczość jednego czynnika czy środowiska? W praktyce jest to niezwykle trudne i wymaga nie tylko umiejętności czytania pomiędzy wierszami wszelkich oficjalnych komunikatów. Wiąże się również z rzadką zdolnością do odczytywania mapy interesów, przebijania się przez sieć powiązań i symulakrów, by wykazać kto odniósł konkretne korzyści z określonych decyzji, działań, uruchomionych procesów.

Nie zawsze odnalezienie takich jednoznacznych beneficjentów będzie możliwe; czasami grupy czerpiące faktyczne korzyści z danych rozstrzygnięć realizują długoterminową strategię, której nie jesteśmy w stanie rozszyfrować. Możemy się jedynie domyślać, że określone działanie poskutkuje jakąś sekwencją zdarzeń, dzięki której ktoś będzie wygrany, a ktoś inny przegrany. Trudno też bagatelizować rolę czynników pozaracjonalnych – emocji, rozchwiania psychicznego decydentów, które nabierają coraz większego znaczenia wraz z postępującą degradacją intelektualną i mentalną klasy polityczno-biznesowej, w szczególności na tzw. Zachodzie. Zakładamy jednak, że grupy interesów (np. fundusze inwestycyjne, struktury finansowe, świat zorganizowanej przestępczości gospodarczej, sektory gospodarki, korporacje transnarodowe, kościoły i związki wyznaniowe) kierują się określoną racjonalnością i celowością, która silniejsza jest od elementu szaleństwa i impulsywności.

Analiza interesów i powiązań czerpiąca z dorobku wypracowanego przez ekonomię polityczną pozwoli nam zatem lepiej zrozumieć otaczający nas świat. I jednocześnie możemy dzięki niej uniknąć pułapek stwierdzeń kategorycznych, przez które nietrudno zdyskredytować najbardziej nawet rozsądne i krytyczne umysłowości.

Mateusz Piskorski    

Myśl Polska, nr 27-28 (2-9.07.2023)

Redakcja