Od 20 lat na scenie politycznej wszystkich ogrywa starszy jegomość z kotem, mieszkający na Żoliborzu.
Jarosław Kaczyński. To dzisiaj pewien archaiczny typ gracza – stary kawaler, oczytany, uznający wyższość tego co mówi od tego jak wygląda, będący przekonany o swojej misji, żyjący tylko sprawami społecznymi, złośliwy i inteligentny intrygant. Mógłby być nieprzerwanie od wielu lat premierem, gdyby nie jego zamiłowanie do gabinetowych intryg i chęć rozgrywania ludzkiej szachownicy.
Był czas gdy Kaczyński, jak inni chciał kopiować stare wzorce. Miał ochotę spełniać rolę chadecji z nadania jakiegoś Sorosa. Popełniał ten sam błąd, co politycy obijający się niczym ćmy w kloszu lampy. Pragnął być jak niemiecka chadecja. Przypomniał to ostatnio w celnym tekście kol. redaktor Konrad Rękas. Kaczyński był już na obrzeżach polityki. Wydawało się, że pozostała mu tylko rola bycia weteranem pierwszych lat III RP. Ale w odróżnieniu od innych polityków, on się cały czas uczył, wyciągał wnioski i myślał jak dotrzeć szerzej do wyborców.
W czasach powszechnej miernoty wykazał się diabelsko dobrym instynktem politycznym i stworzył Prawo i Sprawiedliwość. Formacja to, latami przejmowała kontrolę nad całym aparatem władzy w Polsce. Zdobył zaufanie zaoceanicznego hegemona, co na początku nie było wcale pewne. Zapewne pomogła mu w tym bezwzględność i szczera niechęć do Rosji.
Zrozumiał on pewną zasadę, którą trudno było i dalej trudno jest pojąć innym graczom. Chodzi o to, że poglądy polityczne osób głosujących w Polsce, trudno umiejscowić na archaicznej osi prawica-lewica. Ten synkretyzm polityczny dawał mu kolejne zwycięstwa. Lider PiS-u potrafił umiejętnie połączyć najbardziej nośne społecznie postulaty z obu stron barykad politycznych. Gdy grzmiał o surowych karach dla bandziorów, walce z korupcją i mówił o obronie normalnej struktury rodziny – brzmiał niczym Artur Zawisza. Gdy mówił o zabezpieczeniu socjalnym, prawach pracowniczych i nie miał problemu z tezą, że państwo ma prawo ingerować w procesy gospodarcze był jak Ryszard Bugaj. Wyborcy chcieli nieistniejącego Artura Bugaja lub Ryszarda Zawiszę. I w taką rolę wcielił się właśnie Lech Kaczyński. Ta synteza odrzucająca klasyczne ale zupełnie archaiczne schematy dała wartość poszukiwaną przez Polaków czyli bezpieczeństwo. Gdy już Polacy poczuli się bezpiecznie – co oczywiście było to złudne – rozpoczął się drugi etap czyli zarządzanie strachem.
Oczywistością jest to, że nie udałoby się mu to bez budzącego powszechną sympatię Lecha Kaczyńskiego. Na długo przed tym jak stał się bożkiem i męczennikiem, był wykreowany na „dzielnego szeryfa”. Działo się to w czasach ministra sprawiedliwości a potem prezydenta Warszawy. Prezydent, który zginał w wypadku lotniczym był oczywiście tylko wykonawcą dalekosiężnych planów politycznych swojego brata. Każdy zorientowany człowiek wie, że jego poglądy były bliższe Unii Wolności, niż poglądom deklarowanym w tym czasie przez swojego brata.
Kaczyński znakomicie zrozumiał, że fikcyjny podział na lewicę i prawicę odszedł do lamusa historii. Zauważył, że wykuwają się nowe kryteria programowe i to wykorzystał. Do dzisiaj, chociaż jego instynkt się trochę stępił, jest chyba wciąż najsprytniejszym graczem na scenie politycznej. Wartość, którą wypracował jest pewną stało i dzisiaj już nawet najbardziej absurdalne wypowiedzi nie mają większego znaczenia.
Ten manewr w radykalniejszej i nowocześniejszej formie powinien zostać powtórzony w najbliższym czasie. Niestety dzisiaj ludzie uczciwi umiejscawiający się po lewej i prawej stronie sceny politycznej – a są tacy – nie potrafią w odróżnieniu od Kaczyńskiego zrzucić narzuconych więzów definicyjnych. Zamiast wykorzystać patent Kaczyńskiego dla dobra narodu polskiego, obwarowują się w swoich twierdzach wystawiając transparenty poprzedniej epoki.
Czy znów Przeciwnik okaże się sprytniejszy i zagospodaruje to, co mogło by się stać fundamentem uczciwszej i bardziej polskiej polityki? Obawiam się, że niestety tak…
Łukasz M. Jastrzębski
fot. profil fb PiS
Myśl Polska, nr 13-14 (26.03-2.04.2023)