PublicystykaŚwiatPax Americana czy Pax Sinica?

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Zgodnie z często powtarzaną opinią współczesny świat dzieli się na dwie strefy wpływów, którym przyświecają też inne systemy wartości (great decoupling).

Mowa o przestrzeniach skupionych wokół Chin oraz Stanów Zjednoczonych. Powiada się zatem, iż o ile w pierwszej dominuje model autokratyczny, nastawiony na dobro partii, jak w Chinach, czy elit władzy, jak w Rosji. W kontrze do niej mamy świat liberalny i demokratyczny, który stoi na straży wolności, praw człowieka i  samostanowienia narodów.

Teza ta wydaje się tak oczywista, iż próby jej podważania, np. przy pomocy argumentów, iż Amerykanie mają swoje interesy kwitowane są cynicznym uśmiechem. Jak mantra powtarza się w tym przypadku, iż Amerykanie mają co prawda swoje grzechy za uszami, ale wobec agresji Rosji mimo wszystko są lepsi niż ruska onuca i ruskij mir. Podobny dystans odnotowujemy wobec Państwa Środka obwinianego o zakusy na autonomię Tajwanu, Hong-Kongu, a w ujęciu gospodarczym o stosowanie strategii wrogich przejęć europejskich firm oraz o praktyki wywiadowcze. Stąd europejscy i amerykańscy analitycy z zadowoleniem wyczekują obniżenia pozycji Chin na arenie międzynarodowej. Jak wieszczą prognozy w ciągu dekady zależność Zachodu od Chin może spaść nawet o 20-40 proc., m.in. w konsekwencji deglobalizacji i skracania łańcuchów dostaw jako następstwa wojny rosyjsko-ukraińskiej i przedłużających się blokad antycovidowych. Czy jednak stanie się tak na pewno?

W artykule niniejszym nie będziemy pisać o rosyjskiej agresji na Ukrainie, bardziej skupimy naszą uwagę na istocie dychotomii USA-Chiny (Pax Americana – Pax Sinica). Dychotomia ta koresponduje z podstawowymi kategoriami geopolitycznymi, które strategii państw morskich (talassokracja) przeciwstawiają strategie państw lądowych (tellurokracja). O ile do tych pierwszych należą państwa anglosaskie, takie jak USA i Wielka Brytania, do drugich państwa tzw. Eurazji zwanej przez Halforda Mackindera Wielką Wyspą bądź Sercem Lądu. To blok państw od Europy do Dalekiego Wschodu, integrowany dziś w jedną całość za pośrednictwem wielkiego projektu inwestycyjnego Państwa Środka tzw. Nowego Jedwabnego Szlaku. Nie ma tu miejsca na szczegółowe omawianie tej dychotomii, gdyż posiada ono olbrzymią literaturę przedmiotu, zarówno z dziedziny geopolityki (w tym transportu), nauki o cywilizacji czy religii.

Kto oferuje więcej wolności?

Warto jednak skupić się na jednym aspekcie. Otóż jest coś na rzeczy w tezie o popieraniu idei  wielobiegunowości przez współczesne Chiny, a także – mimo wszystko – Rosję i organizacje w stylu Euroazjatycka Unia Gospodarcza czy Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN), w przeciwieństwie do USA i UE, które posiadały i wciąż posiadają roszczenia do panowania nad światem za pośrednictwem jednej uniwersalistycznej ideologii. Jest coś w końcu na rzeczy w tezie, że blok Euroazji pod przewodnictwem Chin (choć jest to przywództwo bardzo nieformalne) oferuje innym państwom, zwłaszcza tym rozwijającym się więcej podmiotowości na arenie międzynarodowej, a zwłaszcza wobec agresywnych strategii korporacji globalnych. Rosja, Chiny, inne państwa bloku wschodniego owszem prowadzą czasem okrutne i krwawe wojny (Chiny oczywiście dużo rzadziej niż Rosja), jednak są to wojny w starym stylu, toczące się pomiędzy dwoma państwami narodowymi. W ramach tych utarczek nieraz silniejsze państwo zgłasza zakusy imperialistyczne i podporządkuje sobie słabszego sąsiada. Imperia lądowe nie reprezentują jednak skłonności uniwersalistycznych, w takim stopniu jak imperia morskie.

Strategie polityczne tych ostatnich są bowiem konsekwencją ducha misjonarskiego, którym owładnięci byli renesansowi żeglarze, którzy odkrywając w ramach wypraw morskich nowe terytoria szerzyli chrześcijaństwo na cały świat, co nie wykluczało praktyk kolonialnych. W dniu dzisiejszym potęgi morskie nie propagują już chrześcijaństwa lecz świecką religię praw człowieka, jednak zapęd misjonarski i chęć do rekolonizacji świata pozostał, a nawet się nasilił.

Chęć do podporządkowania sobie reszty świata przez Anglosasów można rozpatrywać na poziomie kulturowym bądź ideowym. Wyrażać go będzie skłonność do szerzenia wolnościowej kultury postmodernistycznej przez zachodnie środowiska intelektualne i massmedia, a także globalne korporacje sterujące podprogowo ludzkimi potrzebami za pośrednictwem promocji postaw hedonistycznych i permisywnych. Jest to skłonność do unifikacji wszelkich różnorodności narodowych i kulturowych tożsamości, impet by historię zamknąć w muzealnych gablotach bądź na kartach podręczników, by świat był bezpieczną i odseparowaną cieplarnią hołdującą zasadom politycznej poprawności. To ma zapewne na myśli Aleksander Dugin, gdy pisze, iż cywilizacje morskie to konformizm, materializm, modernizm, indywidualizm, chaos i kapitał, skąd rosyjski myśliciel w duchu Dostojewskiego bądź Konstantina Leontjewa uważa Zachód za zgniły i dekadencki. Swoją drogą Leontjew w tekście „Przeciętny Europejczyk jako broń powszechnego zniszczenia” utożsamiał cywilizację zachodnią z walcem, który unicestwia i wchłania wszelkie różnice kulturowe.

Przyjrzyjmy się jednak ekonomii. Otóż Stany Zjednoczone mniej więcej od lat 80-tych minionego wieku zalecają innym krajom, zwłaszcza rozwijającym się i przechodzącym transformację (głównie Ameryki Łacińskiej ale także Europy Środkowo-Wschodniej) dyrektywy zgodne ze wskazaniami Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Departament Skarbu Stanów Zjednoczonych. Wskazania te określane mianem konsensusu waszyngtońskiego odwołują się do haseł liberalizacji handlu, dyscypliny finansowej, prywatyzacji, likwidacji barier dla zagranicznych inwestycji bezpośrednich, prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych i deregulacji rynków.

Trudno nie zauważyć, iż stosowanie tym podobnych strategii dostosowawczych – w myśl popularnej maksymy, iż kapitał nie ma narodowości – przez rozwijające się bądź przechodzące transformacje kraje raczej nie okazało się korzystne dla ich gospodarek, wręcz przeciwnie zwiększyło ich petryfikację na rzecz państw bogatych, w efekcie liberalizacja rynków kapitałowych skutkowała przepływem kapitału z państw rozwijających się do państw, które narzuciły konsensus, co wykazały skutki wielu reform państw Europy Środkowo-Wschodniej w tym Polski pod rządami Leszka Balcerowicza. Stąd konsensus waszyngtoński spotkał się z radykalną krytyką wielu ekonomistów m.in. noblisty Josepha E. Stiglitza, który argumentował, iż warunkiem rozwoju gospodarczego kraju przechodzącego transformację winno być wzięcie kwestii polityki gospodarczej w swoje własne ręce, a nie stosowanie się do narzuconych z góry dokumentów programowych.

Chińska wielobiegunowość

W ten sposób formowały się koleiny podmiotowego podejścia do gospodarki z wydatną rolą instrumentów interwencyjnych będących w dyspozycji państw narodowych i innych podmiotów publicznych. W czasach globalnych fluktuacji rynków i żywiołowych przepływów będących konsekwencją rewolucji technologicznej tylko podmiotowe podejście może być szansą na odzyskanie kontroli. Na pewno nie gwarantuje jej liberalizacja rynków i zdanie się na ślepy traf sił popytu i podaży, co wykazały opłakane skutki globalnego kryzysu finansowego 2007-2009. Stąd też w wielu państwach świata obserwowano odwrót od neoliberalizmu, a także zasad demokracji liberalnej, co nieprzychylna i lewicująca prasa określała mianem populizmu. W najpełniejszym stopniu model powyższy został wdrożony w Chinach ery Xiaopinga, a zwłaszcza Xi Jinpinga, tam też przyczynił się do największego sukcesu, na globalną skalę. Stąd ukuto termin konsensus pekiński, choć sami Chińczycy zanegowali uniwersalizm swojego modelu, twierdząc, że w dwóch różnych miejscach nie da się zastosować tej samej recepty. To tu narodziła się koncepcja globalizacji kontrolowanej określanej też mianem „Going Global 2”.

Drugim obok podmiotowości elementem chińskiej strategii jest wspieranie idei świata wielobiegunowego. Termin „wielobiegunowość” stanowi przeciwwagę dla prób uniwersalizacji modelu amerykańskiego zarówno w wymiarze politycznym, kulturowym, jak i gospodarczym, co do niedawna obserwowaliśmy pod egidą żandarma świata – Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z konsensusem pekińskim świat ma charakter policentryczny,  zróżnicowany, zdywersyfikowany i spolaryzowany na różne tożsamości narodowe. Chińskie elity nie wypowiadają się w stylu, że lepsza jest demokracja od dyktatury bądź na odwrót. Bardziej chodzi o stworzenie warunków brzegowych dla wszystkich bez wyjątku ustrojów, a w jaki sposób dane państwo je wykorzysta zależy już od jego tradycji historycznej i preferencji. Inicjatywa zależy od podmiotu – czy to państwa, jednostki samorządowej czy firmy, która musi sobie uświadomić, że los leży w jej rękach, jak to mówił Stiglitz.

Strategię tą trochę przypomina propagowana przez współczesną filozofię polityczną tzw. polityka tożsamości. Podobnie do sukcesu może się przyczynić zarówno liberalizm gospodarczy, interwencjonizm, a nawet marksizm, jak to pokazują sukcesy KPCh. Owe ideologie to tylko formułki (tożsamości – jak napisałem powyżej) naszego myślenia, zależne od historycznych okoliczności danego terytorium czy dystryktu świata. Stąd jak powiada chińskie przysłowie: „Nie ważne jaki kot ma kolor, ważne by myszy łapał”.

Jak wykazuje hinduski badacz Parag Khanna azjatycka filozofia sukcesu ma charakter pragmatyczny i technokratyczny, wolna jest od tak typowej dla Europejczyków skłonności do moralizowania. Filozofię tą stosują Chińczycy i do pewnego stopnia inne państwa azjatyckie w praktyce wspierając kulturowe tożsamości poszczególnych państw i ich gospodarek. Nie znaczy to oczywiście, iż Państwo Środka nie dokonuje przejęć kapitałowych europejskich firm. Liczy się jednak koncepcja „win-win”. Inwestorzy chińscy, przejmując lokalne firmy, starają się uszanować autonomię i odpowiedzialność dyrekcji, a także zabezpieczyć interesy mniejszościowych udziałowców. Na tym właśnie polega idea świata wielobiegunowego.

Chińskie elity władzy dla uprawomocnienia własnego modelu i uczynienia go bardziej przyjaznym dla odbiorców lubią także odwoływać się do idei pokoju, współpracy, partnerstwa, dobrobytu czy bezpieczeństwa, co pokazują choćby przemówienia Xi Jinpinga zebrane w jego książce „Chińskie marzenie” bądź wymowa ostatniego XX krajowego zjazdu KPCh. Częstym motywem jest przywoływanie fenomenu Jedwabnego Szlaku, funkcjonującego między III w p.n.e a XVII w, który był nie tylko drogą handlową, którą transportowano z Chin do Europy oraz Bliskiego Wschodu jedwab, ale także formą współpracy, wymiany myśli, która przyczyniła się do tolerancji, wzajemnego rozumienia się, a także uczenia się poszczególnych kultur i cywilizacji od siebie nawzajem: przykład eksportu technologii, nauki i religii (buddyzmu i konfucjanizmu), a także filozofii (Leibniz, Voltaire). Choć nadużywanie retoryki pacyfistycznej może razić i przypominać czasy sprzed 1989 roku, idea ta może zabrzmieć nieszczerze (w chińskiej historii było wiele agresji, interesowności i wsobności), z drugiej strony patrząc, trudno odmówić, iż pokój i współpraca dobrze się wpisuję w konsensus pekiński, stąd użycie terminu „pax sinica” w tytule niniejszego opracowania nie jest przypadkowe.

Oczywiście, to, że Chińczycy popierają model świata wielobiegunowego, nie znaczy, iż nie realizują w sposób przemyślany i konsekwentny własnych interesów, oplatając cały świat mackami subtelnych i „miękkich” wpływów, tym bardziej, iż jako fabryka świata produkują swe tanie produkty na rynki całego globu. Głównym instrumentem chińskiego rządu, przy pomocy którego Państwo Środka pragnie umacniać swoje wpływy na całym świecie jest – wielki projekt transportowy Nowy Jedwabny Szlak, określany też mianem inicjatywy Jednego Pasa, Jednej Drogi (One Belt, One Road), na którą Chiny pragną przeznaczyć nawet 2 biliony dolarów. Wiele inwestycji transportowych i energetycznych już zostało zrealizowanych, dzięki którym niektóre państwa na szlaku, jak np. Kazachstan zdołały zmodernizować swoje gospodarki.

Inicjatywa Nowego Jedwabnego Szlaku…

po raz pierwszy pojawiła się w 2013 roku, kiedy to do Kazachstanu zawitał sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin, a także jej przewodniczący Xi Jinping. Projekt posiada wiele odgałęzień biegnących przez Syberię bądź szlakiem transkaspijskim. W przyszłości planuje się także aktywizację szlaki polarnego. Pamiętajmy, że najwięcej towarów (ok. 90 % relacji handlowych z Chinami) wożonych jest drogą morską Nowego Jedwabnego Szlaku z wykorzystaniem portów tzw. „sznura pereł” (Myanmar, Bangladesz, Sri Lanka, Pakistan), stąd rząd chiński jest bardzo zainteresowany inwestycjami w porty morskie, centra logistyczne i terminale ulokowane na szlaku, np. w Grecji (Pireus) czy w Polsce (port gdyński i jego terminal kontenerowy BCT). Po pierwszych pesymistycznych diagnozach okazuje się, że wojna na Ukrainie nie wywrze aż tak negatywnego wpływu na NJS jak się początkowo wydawało, choć poszczególne odnogi przechodzić będą swoje rekonfiguracje, część produkcji będzie lokowana bliżej odbiorcy finalnego co znamionuje skracanie łańcuchów dostaw.

Rządy zachodnie, a zwłaszcza USA podejmują strategie przeciwdziałania bądź ograniczania roli Chin. Stąd regulacje USA (National Security Act 2007) i zabiegi UE na rzecz monitorowania inwestycji zagranicznych wymierzone w chińskich inwestorów, głównie branży technologicznej, tym bardziej, iż wielu z nich stosuje praktyki wywiadowcze. Już w konsekwencji wojny w Ukrainie doszło do zablokowania transferu technologii do chińskiego Huawei, m.in. przez amerykański Qualcomm, będący właścicielem licencji na produkowanie półprzewodników.

Niezależnie od tego chińskie inwestycje bezpośrednie wciąż wspierane są przez banki, takie jak Ludowy Bank China, który skupuje obligacje innych państw.  Banki państwowe udzielają też pożyczek krajom rozwijającym się na projekty infrastrukturalne, które następnie są realizowane przez chińskie przedsiębiorstwa. Sprawa toczy się o dużą stawkę, gdyż zapewnienie sobie bezpieczeństwa szlaków komunikacyjnych prowadzących aż do bliskowschodnich centrów energetycznych oznaczałoby dla Pekinu zdobycie całkowitej dominacji ekonomiczno-militarnej na wybranych obszarach morskich, dodatkowo z przejęciem kontroli nad punktami ośrodkowymi na lądzie, które realizowałyby interes chińskiej floty.

Piszący powyższy artykuł autor nie zamierza nikogo przekonywać do wyższości „Pax Sinica” nad „Pax Americana”. Oba porządki mają swoje wady i zalety, choć pracujący w służbie obu idei politycy i analitycy z oczywistych powodów wybielają intencje własnych polityków, przy pomocy argumentacji, że to oponenci nie szanują wolności, prawa do samostanowienia narodów i podmiotowej niezależności poszczególnych państw narodowych na arenie międzynarodowej.

Jest jednak coś na rzeczy, że to państwa bloku euroazjatyckiego, choć zapewne nie tak wyedukowane w sferze zachodnich wzorców liberalnych, w rzeczywistości posiadają mniej skłonności do ujednolicania i unifikacji świata. To na Zachodzie bardziej doskwierała skłonność do demoliberalnej pychy i wynikającego stąd kolonialnego podporządkowywania innych. Choć różnie motywowana, w różnych wiekach, jednak zawsze pojawiała się tu argumentacja, że robi się to dla dobra danego kraju, po to, by mu pomóc, wychować, ucywilizować i wyrwać z pęt dzikiego barbarzyństwa. Trudno nie dostrzec w powyższej logice poczucia wyższości i chęci uprzedmiotowienia partnera.

Jednak „Pax Sinica”?

Stąd mimo wszystko uważam, że model „pax sinica” warty jest rozważenia przynajmniej na poziomie alternatywy i intelektualnego wyzwania. Nie musimy popierać chińskich inwestycji zawsze i wszędzie, zalecam w trakcie dwustronnych interesów uważne patrzenie Chińczykom na ręce, a w ramach zawieranych umów umieszczanie klauzur dotyczących bezpieczeństwa państwa. Trudno jednak zaprzeczyć, że to Państwo Środka w ostatnich latach w wielkim stylu zbudowało siłę własnej gospodarki, że to Państwo Środka łoży miliardy dolarów w budowanie infrastruktury wielu biedniejszych państw położonych na Nowym Jedwabnym Szlaku, choć oczywiście nic nie dzieje się bezinteresownie.

Poza tym, to tu zbudowano podwaliny pod koncepcję wielobiegunowego świata, w którym siła danego państwa, danej firmy czy organizacji zależy od umiejętności podmiotowej gry nastawionej na realizację własnych interesów (zwłaszcza narodowych) wobec żywiołowych trendów globalnych i agresywnych strategii globalnych, głównie amerykańskich korporacji. Nie wystarczy przecież zdanie się na niewidzialną rękę rynku jak doradzali ekonomiści konsensusu waszyngtońskiego, potrzebna jest świadomość, w jakim świecie żyjemy i silna interwencja o charakterze publicznym.

Piszę o tym dlatego, gdyż po 24 lutego 2022 roku w polskiej debacie intelektualnej nasila się skłonność do jednobiegunowości – zwarcia szeregów i domknięcia dyskursu. Powiada się, że jesteśmy na wojnie i wynikają stąd jasne wskazania dotyczące naszych sympatii i sojuszy. Albo autorytaryzm albo demokracja, a stąd muszą płynąć dyspozycje dotyczące nie tylko polityki i bezpieczeństwa, ale także gospodarki. To bardzo niebezpieczna tendencja i mam nadzieję, że w porę przyjdzie opamiętanie.

Michał Graban

fot. public domain

Myśl Polska, nr 9-10 (26.02.5.03.2023)

Redakcja