PublicystykaProf. Anna Raźny: Upadek cywilizacyjny Polski (2)

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Prof. Anna Raźny: Upadek cywilizacyjny Polski (2)

Panująca obecnie w Polsce rusofobia nie jest wyłącznie reakcją na toczącą się na Ukrainie wojnę kolektywnego Zachodu z Rosją. Reakcja taka byłaby bowiem zrozumiała, gdyby Rosja wysunęła pod naszym adresem jakiekolwiek roszczenia terytorialne, finansowe czy tez zagroziła militarnie.

Jest na odwrót – z Polski odzywają się głosy o należnych nam ze strony Moskwy reparacjach za drugą wojnę światową czy o powrocie w nasze granice Królewca. Co więcej, Rosja nie wysłała na polską granicę swoich czołgów, natomiast Polska zorganizowała międzynarodową koalicję dla wysłania niemieckich Leopardów na ukraiński front. To zaś wywołało nieoczekiwaną reakcję nie tylko rosyjskich władz, ale również rosyjskiego społeczeństwa: znowu zagrażają nam niemieckie czołgi, podobnie jak w czasie II wojny światowej; to Zachód – z Polską na czele – sprawił, że wojna na Ukrainie będzie naszą nową wojną ojczyźnianą. Jakby tego było mało, Warszawa podejmuje kolejne antyrosyjskie działania w sferze polityki i towarzyszących jej różnych form dyplomacji, kultury, nauki.

Resentyment czy fobia?

Uważna analiza tych działań prowadzi do konkluzji, iż nie są  one jedynie odpowiedzią na wejście Rosji do toczącej się na Ukrainie od 2014 roku wojny domowej. Mają one głębsze podłoże historyczno-polityczne oraz moralno-psychologiczne, na które wskazują towarzyszące antyrosyjskiej postawie odwołania polskich polityków zarówno do imperialnej, jak i komunistycznej historii Rosji. Truizmem jest fakt, iż stałą determinantą antyrosyjskich działań Warszawy jest amerykańsko-natowski i zarazem unijny program „powstrzymywania” Federacji Rosyjskiej czy wręcz rozbicia jej na kilkadziesiąt małych podmiotów politycznych. Kwestia ukraińska jest w tym programie jedynie elementem pomocniczym. Antyrosyjskie działanie Warszawy obejmują zarówno przeszłość, jak i teraźniejszość naszego wschodniego sąsiada. Ich cel ujmują różne wersje formuły: Rosja nie ma i nie może mieć przyszłości. Najbardziej spektakularnym przykładem takiej polityki Warszawy są jej wystąpienia na unijnym forum jako lidera wojny sankcyjnej, żądającego nałożenia na Rosję kolejnego – tym razem już dziesiątego – pakietu sankcji.

Równie spektakularne było przyjęcie przez sejm „pionierskiej” uchwały uznającej Federację Rosyjską za państwo sponsorujące terroryzm.  Do uchwały obóz rządzący dołączył tzw. poprawkę Antoniego Macierewicza, która obciąża Rosję odpowiedzialnością za zestrzelenie malezyjskiego samolotu w lipcu 2014 r. oraz za katastrofę polskiego samolotu w Smoleńsku w kwietniu 2010r. Do historii przeszła już natomiast ubiegłoroczna polska prezydencja w OBWE pod przewodnictwem ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua. Wszystko, co Polska osiągnęła na tym odcinku, sprowadza się do jednego faktu: wykluczenia Rosji z uczestnictwa w obradach tej organizacji oraz przekreślenia jej dialogowego i pokojowego ukierunkowania, które zastąpione zostało prowojennymi działaniami.

Na szczęście Austria, która przejęła obecnie przewodnictwo w OBWE, zapowiedziała przywrócenie jej pierwotnego charakteru – z uczestnictwem Rosji w jej obradach. Zadanie podobne do tego, które zrealizował Z. Rau, wziął ostatnio na swoje barki polski minister sportu Kamil Bortniczuk, który wbrew stanowisku ONZ  wyszedł z inicjatywą powołania koalicji przeciwko udziałowi  Rosji w przyszłorocznych Igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Tego typu rasistowskie wykluczenia z przestrzeni Zachodu obejmują nie tylko żyjących Rosjan, ale również dawno zmarłych twórców rosyjskiej kultury. Minister Piotr Gliński zapowiedział w połowie ubiegłego roku ich eliminację z polskiej przestrzeni kulturowej, co potwierdza prowadzona przez jego resort antyrosyjska polityka.

Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy postawa Polski jest wyrazem jej resentymentu czy też fobii wobec Rosji. Raczej jest i jednym i drugim jednocześnie, przy czym pojęcie resentymentu stanowi usprawiedliwienie moralno-psychologicznego wymiaru tej skrajnie negatywnej postawy wobec naszego wschodniego sąsiada – choć trudnego, jednak słowiańskiego i chrześcijańskiego.

W przypadku resentymentu zastanawiający jest fakt, iż skrajnie negatywne odniesienie do Rosji zaczęło dominować w kształtowaniu polskiej świadomości i tożsamości  narodowej po upadku komunizmu i rozpadzie Związku Radzieckiego. Na poziomie antropologii i psychologii politycznej niezrozumiały jest wzrost znaczenia antyrosyjskiego resentymentu dla odbudowy polskości w sytuacji naszej niezależności politycznej, militarnej, gospodarczej, kulturowej od Moskwy. Paradoksalnie, im bardziej Polska poddawała się westernizacji i amerykanizacji – poprzez członkostwo w NATO i UE – tym większa stawała się jej niechęć do Rosji, uzyskując różne formy wrogości, które doprowadziły Polaków do totalnej, rasistowskiej nienawiści wobec Rosjan.

Tę postawę – kontrolowaną przez Waszyngton – Warszawa chce jako stałą daną w relacjach z Rosją narzucić całej Unii Europejskiej. Podobnie Stany Zjednoczone narzuciły swój upadek moralny kolektywnemu Zachodowi, a obecnie narzucają Ukrainie, gdzie ukrywane przez polskie media triumfy święci propaganda LGBT, aborcja, biznes surogacyjny – zakazany w większości państw UE. Zdawać by się mogło, że w kontekście toczącej się wojny na Ukrainie polska rusofobia niczym już nie zaskoczy świata. A jednak zaskoczyła – poprzez deklarację, jaką w imieniu RP złożył Andrzej Duda w czasie swej ostatniej wizyty na Łotwie. Pan prezydent zadeklarował zbudowanie żelaznej kurtyny „aż do chmur” między Polską i UE a Rosją. Ta wypowiedź jest na tyle kuriozalna, że wymaga oddzielnego omówienia. Nie tylko ze względu na historyczny, polityczny i cywilizacyjny wymiar nowej żelaznej kurtyny, ale również ze względu na towarzyszącą prezydenckiej deklaracji taką negację ruskiego miru, która zawiera założone politycznie jego zafałszowanie. Andrzej Duda sprowadził bowiem o spajające rosyjski naród polityczno-religijne pojęcie do „biedy, nędzy, dziadostwa” i przysłowiowego sznurka do snopowiązałki. Pominął natomiast fundamentalne dla ruskiego miru idee świętej Rusi, Moskwy – III Rzymu, soborowego personalizmu, kształtowanego w ramach wspólnoty prawosławnej. Pominął świadomie to wszystko, co nadaje pojęciu ruskiego miru wymiar metafizyczno-religijny i eschatologiczny, wyrugowany całkowicie  z przestrzeni politycznej, społecznej i cywilizacyjnej Zachodu.

Czy Polska stała się liderem antyrosyjskich działań na arenie międzynarodowej – nade wszystko w UE – za sprawą jej odwiecznego resentymentu – poczucia niedowartościowania w relacjach z Rosją i przyjęcia w nich jako polskiego kodu narodowego idei rewanżu za wyrządzone nam krzywdy? Taki mechanizm degraduje nas do poziomu pogaństwa narzucającego  zemstę za cel naszych działań. Ponadto klasyczny resentyment – zgodnie z jego opisem przedstawionym przez Maxa Schelera w pracy  „Resentyment a moralność” – odwraca uniwersalny porządek wartości poprzez kamuflaż rewanżu.

Polscy politycy i stojące za nimi media oraz środowiska opiniotwórcze niczego nie kamuflują, mówią jasno, że zwycięstwo Ukrainy jest konieczne po to, aby Rosja nie mogła w obecnym kształcie istnieć. Taka postawa jawności celu wynika z towarzyszącej resentymentowi fobii przed Rosją.

Sama manifestacja antyrosyjskości jest raczej przejawem fobii jako uporczywego lęku przed Rosją. Zarówno w psychologicznym, jak i socjologicznym ujęciu fobia jest wyolbrzymionym lękiem, rodzącym irracjonalne reakcje na powodujące go przyczyny. Przesadne reakcje zaburzają normalne funkcjonowanie – blokują mechanizmy harmonii społecznej, wyzwalają groźne w skutkach działania.

Straty i destrukcja

Lęk przed napaścią Rosji na Polskę przełożył się na rzekomo prewencyjne działania Warszawy poprzez dozbrajanie Ukrainy, które miało pomóc w pokonaniu agresora. Dozbrajanie to nie tylko nie przyniosło zapowiadanego przez propagandę wojenną zwycięstwa Kijowa, ale je od niego oddaliło, wydłużyło wojnę, powiększyło liczbę jej ofiar i rozmiar wojennych szkód. Samo zaś dostarczanie broni  na ukraiński front wpisało Polskę do grona uczestników  toczącej się wojny.

Tę zależność jasno wyłożył premier Węgier Viktor Orban, twierdząc, iż kraje, które wysyłają broń na Ukrainę, stają się stronami konfliktu – bez względu na to, co mówią ich politycy. Podkreślił również, iż kraj finansujący budżet jednej z walczących stron – w tym wypadku Ukrainy – staje się sponsorem kupowanej przez nią coraz bardziej nowoczesnej broni. Wypowiedzi V. Orbana w całości odnoszą się nade wszystko do Polski, która w coraz większym stopniu finansuje Ukrainę – bezwarunkowo, bez jakichkolwiek gwarancji zwrotu choćby tylko symbolicznego procenta poniesionych przez polskie społeczeństwo kosztów tego sponsoringu. Co więcej, kwestia ta jest w debacie publicznej tematem tabu – nie wolno Polakom o nie pytać, nie wolno ich ujawniać. Nawet straty wizerunkowe i cywilizacyjne są tematem tabu. Milczenie w tym zakresie jest jedynie potwierdzeniem upadku cywilizacyjnego Polski.  Zamiast cywilizacji chrześcijańskiej mamy do czynienia z kolażem cywilizacyjnym, w którym chrześcijańskie transcendentalia – prawda, dobro, piękno – zostały nasycone negatywnymi treściami, przeczącymi ich pierwotnym sensom.

Jedyne, co zostało jeszcze autentyczne i – na szczęście – nadal żywe – to  wrażliwość na ludzkie cierpienie i krzywdy w relacjach osobowych – również z ludźmi innych narodowości i kultur. Dlatego nikt nie kwestionuje pomocy humanitarnej Polski dla ukraińskich ofiar wojny. Nikt nie pyta o wielkość stojących za nią sum. Pomoc dla cierpiących i skrzywdzonych jest bowiem nadal przejawem człowieczeństwa – nawet w zdeformowanej cywilizacji.

Prof. Anna Raźny

fot. Andrzej Duda w ONZ w 2018 roku  (wikipedia commons)

Myśl Polska, nr 7-8 (12-19.02.2023)

Redakcja