KulturaWielka woda

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Przyzwyczajony do obyczajowych propagandówek Netflixa podchodziłem do nowego serialu jak pies do jeża. Byłem jednak mile zaskoczony, po tym jak obejrzałem 6-odcinkowy serial wyreżyserowany przez Jana Holoubka i Bartłomieja Ignaciuka. „Wielka woda” to naprawdę udana i chyba najlepsza ze wszystkich polskich produkcja zrobiona dla Netflixa. Serial powstał na podstawie scenariusza Kaspra Bajona i Kingi Krzemińskiej, zaś pomysłodawczynią była Anna Kępińska.

Jest to historia wielkiej powodzi z 1997 roku i opowieść o tym, jak bardzo zwyczajnych ludzi zawodziła III RP. Ale nie tylko. To krytyczne spojrzenie na nowe elity, wyłonione już po Okrągłym Stole i to jak traktowały swoich wyborców – Polaków. Zarówno te na dole (festyn, bo ważniejsze są głosy niż bezpieczeństwo ludzi) jak i na górze (cyniczne słowa Włodzimierza Cimoszewicza o ubezpieczeniach).

Główną osią filmu jest opowieść o hydrologu Jaśminie Tremmer granej przez Agnieszkę Żulewską. Przyjechała ona w tym czasie z Holandii do Polski i podejmuje tytaniczną próbę przekonania schematycznie myślących wyleniałych fachowców i nowych lokalnych kacyków do swojej – jak się okaże prawidłowej – opinii hydrologicznej. Trudno jej się przebić z mało wygodną informacją, że Wrocław jest będzie zalany. Film pokazuje nie tylko zawodność elit, ale również solidarność zwykłych Polaków. Solidarność, która zaczyna działać dopiero w chwili realnego i namacalnego zagrożenia.

Ciekawa jest rola Tomasz Schuchardta grającego Jakuba Marczaka. Jakub to były punkowiec-anarchista wbity w garnitur i odgrywający rolę nowej lokalnej elity III RP. Uwiera go nie tylko garnitur ale również stanowisko, w które dał się wmanewrować. Walczy on z wieloma przeciwnościami.

Ogromnym plusem filmu jest realizm czasu. Polska roku 1997, wygląda rzeczywiście jak Polska roku 1997. Architektura, samochody, ubrania, meble, towary w sklepie – wszystko do siebie pasuje. Zdjęcia zalanego miasta robią naprawdę wrażenie, zwłaszcza dla osób pamietających tą ogromną tragedie. Reżyser starannie i umiejętnie unika przerysowania, chociaż o nie tutaj było bardzo łatwo. Drżałem gdy wspomniano w filmie o krokodylu z wrocławskiego zoo. Bałem się, że film zmieni się w jakieś „Piranie 5”.

Bardzo udane są drugoplanowe kreacje Anny Dymnej jako chorobliwie otyłej byłej śpiewaczki Leny Tremer i Jerzego Treli jako śmiertelnie chorego pacjenta szpitala Andrzeja Rębacza. To chyba ostatnia rola Treli.
Jeżeli miałbym się do czegoś doczepić to byłoby to przedstawienie przedstawicieli polskiej armii. To kolejny film, który pokazuje wojskowych jako półgłówków pozbawionych umiejętności myślenia.

Ale serial naprawdę polecam.

Łukasz Marcin Jastrzębski

Redakcja